Enter your email address below and subscribe to our newsletter

Globalna Flotylla Sumud zaatakowana dronami i moralny ciężar Izraela

Globalna Flotylla Sumud, licząca blisko pięćdziesiąt jednostek z pomocą humanitarną dla Strefy Gazy, została zaatakowana przez drony w pierwszej połowie tygodnia na wodach międzynarodowych w rejonie wyspy Gavdos, na południe od Krety. Flotylla zmierza do Strefy Gazy, by dostarczyć ładunki, których wjazd lądem i rozładunek w portach morskich od miesięcy uniemożliwia izraelska blokada.

Pomoc humanitarna i historyczny kontrast

Transportowana przez flotyllę pomoc humanitarna obejmuje żywność, wodę, lekarstwa i inne podstawowe środki, których dramatycznie brakuje w oblężonej Strefie Gazy. W normalnych warunkach nie byłyby to towary budzące kontrowersje – dziś jednak stały się symbolem politycznego sporu.

W tym kontekście trudno nie przywołać wspomnień z II wojny światowej, gdy w okupowanej Polsce i wielu krajach Europy ludzie ryzykowali życie, by chronić żydowskich sąsiadów przed niemieckim terrorem. Izrael, państwo oparte na pamięci tamtych dramatycznych doświadczeń, dziś sam odcina cywilną ludność Strefy Gazy od pomocy, tłumacząc to względami bezpieczeństwa. Ten paradoks obciąża go moralnie i sprawia, że każdy ruch flotylli nabiera wymiaru symbolu, obserwowanego z napięciem zarówno przez marynarki regionu, jak i opinię publiczną na całym świecie.

Reakcje państw: wsparcie i ograniczenia zadań

Cała inicjatywa nosi nazwę Global Sumud Flotilla i skupia aktywistów z 44 państw, których łączy wspólny cel – przełamanie izraelskiej blokady oraz dostarczenie do Strefy Gazy pomocy humanitarnej w postaci żywności, wody i lekarstw. Formacja powstawała etapami: pierwszy konwój wyruszył 1 września z Hiszpanii, kolejne jednostki wychodziły pod koniec sierpnia i na początku września z portów we Włoszech i Hiszpanii, a 14 września z Syros ruszyła grecka część flotylli. Następnie statki połączyły się na trasie i skierowały w rejon Krety, skąd podążają przez południowe Morze Egejskie w stronę wybrzeży Gazy. Relacje i nagrania z przebiegu rejsu regularnie publikowane są na profilu Global Sumud Flotilla Commentary, który dokumentuje całą misję.

🔗 Czytaj więcej: Statek z pomocą humanitarną dla Gazy bez zgody na rozładunek

To, co w ostatnich dniach przyciągnęło uwagę świata, to relacje uczestników flotylli z nocy z wtorku na środę. Według ich opisu nad jednostkami pojawiły się bezzałogowce, które zrzucały granaty hukowe i substancje drażniące. Na jednym ze statków uszkodzeniu uległ żagiel, natomiast polska załoga poinformowała o śladach ładunku, który spadł na pokład.

Kwestia tego, kto odpowiada za incydent, pozostaje niepotwierdzona. Uczestnicy mówią o „izraelskich dronach”, lecz władze Izraela nie odniosły się do zarzutów, a Grecja w oficjalnych komunikatach nie wskazała winnego. Zdaniem organizatorów była to próba zastraszenia. Choć nikt nie odniósł obrażeń, sam incydent uruchomił gwałtowną reakcję polityczną w Europie i na całym świcie, stając się symbolem napięć wokół całej misji.

Gdzie dziś jest flotylla i okręty mające ochraniać pomoc humanitarną?

Według wczorajszych relacji uczestników, w tym wpisu posła Franciszka Sterczewskiego na platformie X, flotylla przemieszcza się wzdłuż wybrzeży Krety ku Strefie Gazy; te doniesienia korespondują z publicznymi relacjami Global Sumud Flotilla, a władze Grecji deklarują zapewnienie bezpiecznego przejścia w swoich wodach.

Decyzja Rzymu miała wymiar nie tylko operacyjny, lecz także polityczny. Do zadania wyznaczono fregatę Alpino, która ostatecznie zastąpiła wcześniej wskazaną Fasan. Ministerstwo Obrony jasno zaznaczyło, że okręt ma chronić włoskich obywateli, ale nie podejmie się eskorty próby przełamania izraelskiej blokady. To sygnał, że Włochy chcą być obecne w rejonie kryzysu, lecz jednocześnie nie zamierzają otwierać nowego pola konfrontacji.

🔗 Czytaj też: Pływające molo dla Strefy Gazy. Przygotowania do przyjęcia pomocy humanitarnej

Inaczej, choć równie ostrożnie, zareagował Madryt. Okręt Furor wyruszył z Kartageny w nocy z czwartku na piątek, kierując się ku wschodniej części Morza Śródziemnego. Hiszpańskie media podają, że ma utrzymywać dystans pozwalający na stałą kontrolę statków. To obrazowa deklaracja: obecność tak, ale bez wchodzenia w sam środek wydarzeń. Hiszpania chce mieć oko na bezpieczeństwo swoich obywateli, lecz nie pozwoli, by jej okręt stał się częścią rozgrywki wokół blokady.

Blokada i możliwe scenariusze

Izrael utrzymuje, że blokada morska Strefy Gazy pozostaje zgodna z prawem międzynarodowym i ostrzega przed próbą wejścia jednostek do tamtejszych portów. Władze w Tel Awiwie wskazują alternatywne kanały przekazania pomocy, lecz dla obserwatorów to raczej polityczny wybieg niż realne rozwiązanie problemu. W tym kontekście europejskie okręty balansują na cienkiej granicy między obowiązkiem ochrony swoich obywateli a ryzykiem działań, które mogłyby zostać odczytane jako próba przełamania blokady.

Autor: Mariusz Dasiewicz

Udostępnij ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

  • GPO Amethyst: gigant, który znika pod wodą, by unieść tysiące ton stali

    GPO Amethyst: gigant, który znika pod wodą, by unieść tysiące ton stali

    GPO Amethyst to półzanurzalny transportowiec zdolny do kontrolowanego „zanurzenia”, by przyjąć na pokład konstrukcje ważące dziesiątki tysięcy ton. Przykład tej jednostki dobitnie pokazuje, jak współczesna inżynieria stoczniowa redefiniuje logistykę ciężkiego przemysłu i dlaczego Amethyst stał się jedną z najbardziej charakterystycznych maszyn wykorzystywanych w globalnym transporcie morskim.

    Na pierwszy rzut oka przypomina masywne, pływające molo. Wystarczy jednak krótka chwila obserwacji, by zrozumieć, że GPO Amethyst nie jest zwykłą platformą. Kiedy pokład zaczyna znikać pod powierzchnią wody, a po kilku minutach na grzbiecie statku osiada platforma wiertnicza ważąca dziesiątki tysięcy ton, staje się jasne, że patrzymy na jednostkę wykonującą nie tyle rejs, ile precyzyjnie zaplanowany manewr inżynieryjny.

    Półzanurzalny gigant z Tajwanu

    GPO Amethyst powstał w stoczni CSBC w Kaohsiung na Tajwanie, razem z trzema jednostkami siostrzanymi: GraceSapphire i Emerald. Każda z nich mierzy około 225 metrów długości i 48 metrów szerokości. Pokład roboczy ma mniej więcej 183 na 48 metrów — blisko 9 tysięcy metrów kwadratowych płaskiej stali przeznaczonej dla ładunku. Nośność sięga około 63,5 tys. ton, a podczas żeglugi jednostka rozwija prędkość rzędu 16 węzłów.

    Skalę tej przestrzeni dobrze oddaje porównanie użyte w filmie dokumentalnym National Geographic: na pokładzie zmieściłyby się dwie platformy wiertnicze wysokie na około 60 metrów albo szesnaście posągów wielkości Statui Wolności ustawionych obok siebie.

    Jednak prawdziwa siła tego statku nie tkwi w jego rozmiarach, lecz w konstrukcji. Pokład, który musi przenosić obciążenia liczone w dziesiątkach tysięcy ton, ma zaledwie około 25 mm grubości. Gdyby to on samodzielnie podejmował ciężar, wygiąłby się jak przeciążona belka. Rzeczywistą nośność zapewnia dopiero gęsta kratownica stalowych belek ukryta pod pokładem — coś w rodzaju mostu rozpiętego od dziobu po rufę, który przejmuje główne siły zginające. Cienka blacha pokładu pełni w tym układzie rolę poszycia roboczego, a nie zasadniczego elementu konstrukcyjnego.

    W stoczni ten efekt uzyskuje się w sposób pozornie prosty, ale technicznie wymagający. Dziesiątki grubych płyt pokładowych trzeba zespawać kilometrami spoin, tak aby powierzchnia była niemal idealnie płaska — odchyłki mierzy się w milimetrach. Każde zgrubienie czy „garb” oznaczałoby później koncentrację naprężeń pod ciężkim ładunkiem. Dlatego spawa się w osłonie dwutlenku węgla, dążąc do uzyskania szerokich, równych spoin, a następnie całość poddaje szczegółowym pomiarom i kontroli jakości.

    Balast, diesel–electric i półzanurzalny manewr – serce możliwości GPO Amethyst

    Wnętrze GPO Amethyst kryje układ napędowy typu diesel–electric oraz rozbudowany system balastowy, który decyduje o wyjątkowych możliwościach statku. To właśnie balast pozwala jednostce wykonać manewr wyglądający dla niewprawnego obserwatora jak kontrolowane samozatopienie. Sieć rurociągów i pomp napełnia kilkadziesiąt zbiorników wodą, przez co statek traci pływalność. Zanurzenie postępuje równomiernie, aż pokład znika pod powierzchnią, pozostawiając nad wodą jedynie wysoki mostek kapitański.

    Podczas tego procesu charakterystyczne niebieskie wieże balastowe na burtach pozostają ponad linią wody. To stałe elementy konstrukcji statku – mieszczą urządzenia balastowe i punkty serwisowe, tworzą też pionowe punkty odniesienia dla załogi, która śledzi symetrię i tempo półzanurzenia. Dzięki nim można precyzyjnie kontrolować całą sekwencję opadania kadłuba.

    W tym położeniu GPO Amethyst staje się ruchomym dokiem zdolnym do pracy na otwartym oceanie. Ładunek – platforma wiertnicza, jednostka typu jack-up, moduł rafineryjny, barka, czasem uszkodzony statek albo okręt – nie jest podnoszony żadnym dźwigiem. Po prostu wpływa nad zanurzony pokład, korzystając wyłącznie z własnej wyporności. Dopiero gdy znajdzie się w zaplanowanym miejscu, zaczyna się najdelikatniejszy etap operacji: kontrolowane wynurzanie.

    Pompy systematycznie wypychają wodę z balastu, a jednostka milimetr po milimetrze odzyskuje pływalność. Kratownica podpokładowa przejmuje obciążenia, a statek powoli wznosi się ku powierzchni z ciężarem liczonym w dziesiątkach tysięcy ton stabilnie osadzonym na grzbiecie. W tej fazie margines błędu praktycznie nie istnieje. Statek musi utrzymać równowagę, wykluczyć nadmierne przechyły i zagwarantować, że obciążenie spoczywa dokładnie tam, gdzie przewidziano to w projekcie transportowym. Z zewnątrz wygląda to jak płynny, elegancki manewr. Dla inżynierów to seria precyzyjnie sterowanych przepływów balastu i stałe monitorowanie ugięć pokładu.

    Układ diesel–electric zastosowany na GPO Amethyst wynika z geometrii statku. Przy klasycznym napędzie wały śrubowe musiałyby mieć ponad 160 metrów długości i przebiegać przez znaczną część kadłuba, co wymagałoby szeregu łożysk oraz dużej przestrzeni na siłownię. W rozwiązaniu diesel–electric główne silniki wysokoprężne napędzają generatory, które zasilają elektryczne silniki główne oraz stery strumieniowe. Taki układ daje znacznie większą swobodę rozmieszczenia urządzeń i ułatwia zabudowę masywnej kratownicy pod pokładem.

    Mobilny dok i precyzja DP2 – tam, gdzie kończy się infrastruktura portowa

    W codziennej pracy GPO Amethyst nie ma nic z filmowej spektakularności, chociaż z zewnątrz całość może wyglądać jak starannie wyreżyserowana sekwencja. Dla marynarzy i inżynierów offshore to rutyna wypracowana latami praktyki. Jednostka pojawia się tam, gdzie klasyczne statki transportowe nie są w stanie przyjąć ładunku o takiej masie lub gabarytach. Obsługuje przewozy modułów rafineryjnych, dużych elementów konstrukcji morskich farm wiatrowych, przemieszcza wyeksploatowane platformy kierowane do demontażu oraz zabiera na pokład jednostki po awariach, które nie mogą poruszać się o własnych siłach.

    Przy takich operacjach liczy się nie tylko wyporność statku. Równie ważna staje się precyzja manewrów jednostki. GPO Amethyst korzysta z układu napędowego opartego na czterech silnikach wysokoprężnych o łącznej mocy 9600 KM — po dwóch na każdej burcie. Napędzają one generatory, które dostarczają energię elektrycznym silnikom głównym oraz systemom manewrowym. W połączeniu ze sterami strumieniowymi na dziobie i rufie oraz systemem dynamicznego pozycjonowania DP2 statek potrafi utrzymać się dokładnie w wyznaczonym sektorze nawet wtedy, gdy wiatr dochodzi do kilkudziesięciu węzłów, a fala próbuje zepchnąć ładunek na bok. Taką stabilność uważa się za warunek konieczny przy załadunku konstrukcji ciężkich, nieregularnych i podatnych na przechyły. Nawet niewielki dryf może zmusić do powtórzenia całej operacji albo doprowadzić do przeciążenia pokładu.

    Z tej przyczyny jednostki takie traktuje się w sektorze offshore jak mobilne narzędzia ciężkiej logistyki. Nie zastępują na stałe infrastruktury portowej, lecz dostarczają ją tam, gdzie w normalnych warunkach po prostu jej nie ma. Mogą podjąć konstrukcję pośrodku oceanu, zabrać ją na grzbiet i przemieścić na drugi koniec świata — bez budowy dodatkowych suchych doków, bez angażowania całych flot holowniczych i bez czekania na rozbudowę portów.

    Kierunek: większe konstrukcje, szybszy transport

    Ostatnie lata w przemyśle stoczniowym ujawniają dwie siły napędowe, które realnie kształtują przyszłość tej branży. Pierwsza to gwałtowny wzrost gabarytów infrastruktury offshore. Platformy produkcyjne pęcznieją z każdym rokiem, jednostki FPSO rozrastają się jak pływające fabryki, a komponenty morskich farm wiatrowych osiągają masy i wysokości, o których dwie dekady temu nikt nawet nie myślał. Druga siła to coraz ostrzejsza presja czasu — każdy dzień przestoju platformy oznacza dziesiątki, a nierzadko setki tysięcy dolarów strat. Dlatego liczy się zdolność do zbudowania konstrukcji w stoczni, załadowania jej jednym podejściem i dostarczenia na miejsce bez zbędnych przestojów.

    Z tej perspektywy GPO Amethyst i jego siostrzane statki są praktycznym symbolem tego, czym stała się współczesna inżynieria okrętowa. Wciąż korzysta z klasyki: stali, spawania w osłonie CO₂, kratownic, potężnych silników wysokoprężnych. A jednocześnie musi spełniać wymagania, które trzydzieści czy czterdzieści lat temu w ogóle nie istniały — dynamiczne pozycjonowanie, praca w trybie półzanurzalnym, gigantyczne powierzchnie pokładu o odchyłkach mierzonych w milimetrach, integracja z globalnymi łańcuchami dostaw sektora oil & gas i offshore wind.

    Z lądu GPO Amethyst może wyglądać jak technologiczna zagadka: statek, który „tonie”, by unieść inny statek lub ogromną konstrukcję offshore. Dla inżynierów to jednak zwykła suma równań — bilans sił, wytrzymałość stali, praca kratownicy i precyzyjnie sterowane balastowanie. Efekt końcowy robi wrażenie, ale nie ma w nim ani odrobiny magii. To narzędzie, zaprojektowane i policzone do bólu — pod szybki, precyzyjny i coraz cięższy transport morski jutra.

    Przemysł stoczniowy bywa niedoceniany, a tymczasem to jedna z najbardziej innowacyjnych gałęzi współczesnej inżynierii. W ciągu zaledwie dekady potrafił przejść drogę od klasycznych ciężarowców do półzanurzalnych kolosów, które zanurzają się jak okręty podwodne, stabilizują pozycję z dokładnością do centymetrów na otwartym morzu, przenosząc ładunki większe niż małe budynki. To, co kiedyś wymagało ogromnych doków i flot holowniczych, dziś wykonuje jedna jednostka zaprojektowana z chirurgiczną precyzją. W tym właśnie tkwi piękno nowoczesnego przemysłu stoczniowego: łączy brutalną siłę stali z finezją obliczeń, masę ważącą dziesiątki tysięcy ton z delikatnością milimetrowych tolerancji. GPO Amethyst jest tylko jednym z przykładów, jak daleko zaszła ta branża — pokazuje, że morze wciąż jest miejscem, gdzie inżynieria potrafi naprawdę zachwycić.