Newsletter Subscribe
Enter your email address below and subscribe to our newsletter

Tegoroczne Międzynarodowe Targi Morskie i Militarne Baltexpo 2025 w Gdańsku pokazały, że temat bezpieczeństwa morskiego przestał być niszowym zagadnieniem, a stał się jednym z kluczowych elementów dyskusji o przyszłości europejskiej obronności.
W artykule
Wśród wystawców, którzy przyciągnęli największe zainteresowanie, znalazł się norweski koncern Kongsberg Defence & Aerospace – partner Marynarki Wojennej RP w zakresie systemów rakietowych Naval Strike Missile (NSM) oraz projektów w dziedzinie technologii morskich.
Jednym z najbardziej komentowanych punktów ekspozycji Kongsberga był bezzałogowy system nawodny (USV) Seawolf, zaprezentowany po raz pierwszy w Polsce. Pojazd, opracowany wspólnie z ukraińską firmą Nordex, stanowi przykład tego, jak wiedza zdobyta na froncie może w krótkim czasie przerodzić się w dojrzałe rozwiązanie przemysłowe.
To właśnie ten projekt – Seawolf MG, wyposażony w zdalnie sterowane stanowisko Protector z karabinem maszynowym Browning M2HB kal. 12,7 mm – zyskał w Gdańsku status jednej z najciekawszych premier tegorocznych targów. Jego modułowa konstrukcja pozwala na adaptację do zróżnicowanych zadań, od rozpoznania i obserwacji po misje bojowe.
🔗 Czytaj więcej: Prezentacja innowacyjnych rozwiązań morskich przez norweskiego Kongsberga
Jak podkreślano podczas prezentacji, połączenie norweskiego doświadczenia technologicznego z ukraińskim pragmatyzmem pola walki stworzyło konstrukcję, która realnie zmienia sposób myślenia o przyszłości operacji morskich.
Kongsberg Defence & Aerospace nie ograniczył się wyłącznie do prezentacji sprzętu. Firma była aktywnie obecna w programie merytorycznym Baltexpo, uczestnicząc w panelu „Rola programu Miecznik dla polskiego przemysłu”, zorganizowanej przez portal Defence24.
W panelu wzięli udział m.in. Radosław Rychter, Director for Naval Programs w Kongsbergu, a także przedstawiciele PGZ Stoczni Wojennej, Polskiej Grupy Zbrojeniowej, Crist SA, Thales Polska, Babcock International i NDI SA. Dyskusja dotyczyła znaczenia programu fregat Miecznik dla rozwoju polskiego przemysłu stoczniowego i wzmocnienia łańcucha dostaw w regionie Pomorza.

Wystąpienia ekspertów pokazały, że program ten nie jest wyłącznie projektem modernizacyjnym, lecz impulsem rozwojowym dla krajowych kompetencji technologicznych. Jak podkreślał Radosław Rychter, Baltexpo to nie tylko wystawa – to także miejsce realnych rozmów o przyszłości morskich zdolności NATO w regionie Bałtyku.
Na stoisku norweskiego koncernu obok Seawolfa zaprezentowano również system Vanguard oraz rozwiązania z zakresu precyzyjnych uderzeń morskich, lądowych i powietrznych. Zainteresowanie budziła także prezentacja systemów NSM (Naval Strike Missile) – rakiet, które stanowić bedą uzbrojenie polskich Mieczników i które są obecnie eksploatowane przez Marynarkę Wojenną RP.
🔗 Czytaj więcej: Kolejny kraj dołącza do grona nabywców pocisków NSM od Kongsberga
Jak podkreślono w oficjalnym komunikacie Kongsberga, obecność firmy w Gdańsku odzwierciedla rosnące zainteresowanie polskiego przemysłu obronnego technologiami USV i rakietowymi, a także gotowość do długofalowej współpracy przy utrzymaniu i rozwoju systemów NSM.
Baltexpo 2025 pokazało, że Gdańsk staje się naturalną platformą dialogu między przemysłem, marynarką i sektorem technologii obronnych. Wystąpienia przedstawicieli Kongsberga i PGZ potwierdziły, że współpraca polsko-norweska w dziedzinie morskiej nie ogranicza się już do transferu sprzętu, lecz coraz częściej dotyczy wspólnego rozwoju i integracji rozwiązań.
Obecność Kongsberga – firmy o silnej pozycji w NATO i długoletnich relacjach z polskim przemysłem – była jednym z najważniejszych akcentów tegorocznych targów. Jak podsumował Radosław Rychter na profilu Linkedln w swoich relacjach z wydarzenia:
Kongsberg nie tylko pokazał technologie, lecz przede wszystkim zbudował most porozumienia między doświadczeniem przemysłowym Norwegii a potencjałem polskich stoczni i ośrodków badawczych.
Baltexpo 2025 potwierdziło, że bezzałogowe systemy nawodne, takie jak Seawolf, przestają być przyszłością – stają się teraźniejszością. Kongsberg wykorzystał gdańskie targi nie tylko do prezentacji sprzętu, ale też do rozmów o kierunku, w jakim zmierza współczesna marynarka wojenna: ku integracji, automatyzacji i współpracy międzynarodowej.
W tym kontekście słowa Radosława Rychtera o „doskonałych humorach” zespołu Kongsberga nabierają symbolicznego znaczenia – bo trudno o lepsze podsumowanie udanego występu norweskiego koncernu w Gdańsku.

Autor: Mariusz Dasiewicz

GPO Amethyst to półzanurzalny transportowiec zdolny do kontrolowanego „zanurzenia”, by przyjąć na pokład konstrukcje ważące dziesiątki tysięcy ton. Przykład tej jednostki dobitnie pokazuje, jak współczesna inżynieria stoczniowa redefiniuje logistykę ciężkiego przemysłu i dlaczego Amethyst stał się jedną z najbardziej charakterystycznych maszyn wykorzystywanych w globalnym transporcie morskim.
W artykule
Na pierwszy rzut oka przypomina masywne, pływające molo. Wystarczy jednak krótka chwila obserwacji, by zrozumieć, że GPO Amethyst nie jest zwykłą platformą. Kiedy pokład zaczyna znikać pod powierzchnią wody, a po kilku minutach na grzbiecie statku osiada platforma wiertnicza ważąca dziesiątki tysięcy ton, staje się jasne, że patrzymy na jednostkę wykonującą nie tyle rejs, ile precyzyjnie zaplanowany manewr inżynieryjny.
GPO Amethyst powstał w stoczni CSBC w Kaohsiung na Tajwanie, razem z trzema jednostkami siostrzanymi: Grace, Sapphire i Emerald. Każda z nich mierzy około 225 metrów długości i 48 metrów szerokości. Pokład roboczy ma mniej więcej 183 na 48 metrów — blisko 9 tysięcy metrów kwadratowych płaskiej stali przeznaczonej dla ładunku. Nośność sięga około 63,5 tys. ton, a podczas żeglugi jednostka rozwija prędkość rzędu 16 węzłów.
Skalę tej przestrzeni dobrze oddaje porównanie użyte w filmie dokumentalnym National Geographic: na pokładzie zmieściłyby się dwie platformy wiertnicze wysokie na około 60 metrów albo szesnaście posągów wielkości Statui Wolności ustawionych obok siebie.
Jednak prawdziwa siła tego statku nie tkwi w jego rozmiarach, lecz w konstrukcji. Pokład, który musi przenosić obciążenia liczone w dziesiątkach tysięcy ton, ma zaledwie około 25 mm grubości. Gdyby to on samodzielnie podejmował ciężar, wygiąłby się jak przeciążona belka. Rzeczywistą nośność zapewnia dopiero gęsta kratownica stalowych belek ukryta pod pokładem — coś w rodzaju mostu rozpiętego od dziobu po rufę, który przejmuje główne siły zginające. Cienka blacha pokładu pełni w tym układzie rolę poszycia roboczego, a nie zasadniczego elementu konstrukcyjnego.
W stoczni ten efekt uzyskuje się w sposób pozornie prosty, ale technicznie wymagający. Dziesiątki grubych płyt pokładowych trzeba zespawać kilometrami spoin, tak aby powierzchnia była niemal idealnie płaska — odchyłki mierzy się w milimetrach. Każde zgrubienie czy „garb” oznaczałoby później koncentrację naprężeń pod ciężkim ładunkiem. Dlatego spawa się w osłonie dwutlenku węgla, dążąc do uzyskania szerokich, równych spoin, a następnie całość poddaje szczegółowym pomiarom i kontroli jakości.
Wnętrze GPO Amethyst kryje układ napędowy typu diesel–electric oraz rozbudowany system balastowy, który decyduje o wyjątkowych możliwościach statku. To właśnie balast pozwala jednostce wykonać manewr wyglądający dla niewprawnego obserwatora jak kontrolowane samozatopienie. Sieć rurociągów i pomp napełnia kilkadziesiąt zbiorników wodą, przez co statek traci pływalność. Zanurzenie postępuje równomiernie, aż pokład znika pod powierzchnią, pozostawiając nad wodą jedynie wysoki mostek kapitański.
Podczas tego procesu charakterystyczne niebieskie wieże balastowe na burtach pozostają ponad linią wody. To stałe elementy konstrukcji statku – mieszczą urządzenia balastowe i punkty serwisowe, tworzą też pionowe punkty odniesienia dla załogi, która śledzi symetrię i tempo półzanurzenia. Dzięki nim można precyzyjnie kontrolować całą sekwencję opadania kadłuba.
W tym położeniu GPO Amethyst staje się ruchomym dokiem zdolnym do pracy na otwartym oceanie. Ładunek – platforma wiertnicza, jednostka typu jack-up, moduł rafineryjny, barka, czasem uszkodzony statek albo okręt – nie jest podnoszony żadnym dźwigiem. Po prostu wpływa nad zanurzony pokład, korzystając wyłącznie z własnej wyporności. Dopiero gdy znajdzie się w zaplanowanym miejscu, zaczyna się najdelikatniejszy etap operacji: kontrolowane wynurzanie.
Pompy systematycznie wypychają wodę z balastu, a jednostka milimetr po milimetrze odzyskuje pływalność. Kratownica podpokładowa przejmuje obciążenia, a statek powoli wznosi się ku powierzchni z ciężarem liczonym w dziesiątkach tysięcy ton stabilnie osadzonym na grzbiecie. W tej fazie margines błędu praktycznie nie istnieje. Statek musi utrzymać równowagę, wykluczyć nadmierne przechyły i zagwarantować, że obciążenie spoczywa dokładnie tam, gdzie przewidziano to w projekcie transportowym. Z zewnątrz wygląda to jak płynny, elegancki manewr. Dla inżynierów to seria precyzyjnie sterowanych przepływów balastu i stałe monitorowanie ugięć pokładu.
Układ diesel–electric zastosowany na GPO Amethyst wynika z geometrii statku. Przy klasycznym napędzie wały śrubowe musiałyby mieć ponad 160 metrów długości i przebiegać przez znaczną część kadłuba, co wymagałoby szeregu łożysk oraz dużej przestrzeni na siłownię. W rozwiązaniu diesel–electric główne silniki wysokoprężne napędzają generatory, które zasilają elektryczne silniki główne oraz stery strumieniowe. Taki układ daje znacznie większą swobodę rozmieszczenia urządzeń i ułatwia zabudowę masywnej kratownicy pod pokładem.
W codziennej pracy GPO Amethyst nie ma nic z filmowej spektakularności, chociaż z zewnątrz całość może wyglądać jak starannie wyreżyserowana sekwencja. Dla marynarzy i inżynierów offshore to rutyna wypracowana latami praktyki. Jednostka pojawia się tam, gdzie klasyczne statki transportowe nie są w stanie przyjąć ładunku o takiej masie lub gabarytach. Obsługuje przewozy modułów rafineryjnych, dużych elementów konstrukcji morskich farm wiatrowych, przemieszcza wyeksploatowane platformy kierowane do demontażu oraz zabiera na pokład jednostki po awariach, które nie mogą poruszać się o własnych siłach.
Przy takich operacjach liczy się nie tylko wyporność statku. Równie ważna staje się precyzja manewrów jednostki. GPO Amethyst korzysta z układu napędowego opartego na czterech silnikach wysokoprężnych o łącznej mocy 9600 KM — po dwóch na każdej burcie. Napędzają one generatory, które dostarczają energię elektrycznym silnikom głównym oraz systemom manewrowym. W połączeniu ze sterami strumieniowymi na dziobie i rufie oraz systemem dynamicznego pozycjonowania DP2 statek potrafi utrzymać się dokładnie w wyznaczonym sektorze nawet wtedy, gdy wiatr dochodzi do kilkudziesięciu węzłów, a fala próbuje zepchnąć ładunek na bok. Taką stabilność uważa się za warunek konieczny przy załadunku konstrukcji ciężkich, nieregularnych i podatnych na przechyły. Nawet niewielki dryf może zmusić do powtórzenia całej operacji albo doprowadzić do przeciążenia pokładu.
Z tej przyczyny jednostki takie traktuje się w sektorze offshore jak mobilne narzędzia ciężkiej logistyki. Nie zastępują na stałe infrastruktury portowej, lecz dostarczają ją tam, gdzie w normalnych warunkach po prostu jej nie ma. Mogą podjąć konstrukcję pośrodku oceanu, zabrać ją na grzbiet i przemieścić na drugi koniec świata — bez budowy dodatkowych suchych doków, bez angażowania całych flot holowniczych i bez czekania na rozbudowę portów.
Ostatnie lata w przemyśle stoczniowym ujawniają dwie siły napędowe, które realnie kształtują przyszłość tej branży. Pierwsza to gwałtowny wzrost gabarytów infrastruktury offshore. Platformy produkcyjne pęcznieją z każdym rokiem, jednostki FPSO rozrastają się jak pływające fabryki, a komponenty morskich farm wiatrowych osiągają masy i wysokości, o których dwie dekady temu nikt nawet nie myślał. Druga siła to coraz ostrzejsza presja czasu — każdy dzień przestoju platformy oznacza dziesiątki, a nierzadko setki tysięcy dolarów strat. Dlatego liczy się zdolność do zbudowania konstrukcji w stoczni, załadowania jej jednym podejściem i dostarczenia na miejsce bez zbędnych przestojów.
Z tej perspektywy GPO Amethyst i jego siostrzane statki są praktycznym symbolem tego, czym stała się współczesna inżynieria okrętowa. Wciąż korzysta z klasyki: stali, spawania w osłonie CO₂, kratownic, potężnych silników wysokoprężnych. A jednocześnie musi spełniać wymagania, które trzydzieści czy czterdzieści lat temu w ogóle nie istniały — dynamiczne pozycjonowanie, praca w trybie półzanurzalnym, gigantyczne powierzchnie pokładu o odchyłkach mierzonych w milimetrach, integracja z globalnymi łańcuchami dostaw sektora oil & gas i offshore wind.
Z lądu GPO Amethyst może wyglądać jak technologiczna zagadka: statek, który „tonie”, by unieść inny statek lub ogromną konstrukcję offshore. Dla inżynierów to jednak zwykła suma równań — bilans sił, wytrzymałość stali, praca kratownicy i precyzyjnie sterowane balastowanie. Efekt końcowy robi wrażenie, ale nie ma w nim ani odrobiny magii. To narzędzie, zaprojektowane i policzone do bólu — pod szybki, precyzyjny i coraz cięższy transport morski jutra.
Przemysł stoczniowy bywa niedoceniany, a tymczasem to jedna z najbardziej innowacyjnych gałęzi współczesnej inżynierii. W ciągu zaledwie dekady potrafił przejść drogę od klasycznych ciężarowców do półzanurzalnych kolosów, które zanurzają się jak okręty podwodne, stabilizują pozycję z dokładnością do centymetrów na otwartym morzu, przenosząc ładunki większe niż małe budynki. To, co kiedyś wymagało ogromnych doków i flot holowniczych, dziś wykonuje jedna jednostka zaprojektowana z chirurgiczną precyzją. W tym właśnie tkwi piękno nowoczesnego przemysłu stoczniowego: łączy brutalną siłę stali z finezją obliczeń, masę ważącą dziesiątki tysięcy ton z delikatnością milimetrowych tolerancji. GPO Amethyst jest tylko jednym z przykładów, jak daleko zaszła ta branża — pokazuje, że morze wciąż jest miejscem, gdzie inżynieria potrafi naprawdę zachwycić.
Brawo Kongsberg, że przerodziли wiedzę z фронtu w premierę Seawolfa! 😉 Coś w tym jest – modułowość to przyszłość, choć niekoniecznie tego, co wypijemy po służbie. Wystawa to nie tylko prezentacja sprzętu, ale też budowanie mostów… porozumienia? Chyba bardziej doświadczenia norweskiego i nadziei polskich stoczni. Coś jak: Tyś ma technikę, my mamy… chęć?. Wszystko na najwyższym poziomie, prawda? 😉🇳🇴🇵🇱 #Baltexpo #Seawolf
Brawo Kongsberg, że przerodziли wiedzę z фронtu w premierę Seawolfa! 😉 Coś w tym jest – modułowość to przyszłość, choć niekoniecznie tego, co wypijemy po służbie. Wystawa to nie tylko prezentacja sprzętu, ale też budowanie mostów… porozumienia? Chyba bardziej doświadczenia norweskiego i nadziei polskich stoczni. Coś jak: Tyś ma technikę, my mamy… chęć?. Wszystko na najwyższym poziomie, prawda? 😉🇳🇴🇵🇱 #Baltexpo #Seawolf
Brawo, Kongsberg! Poza prezentacją Seawolfa, wybudowali most z… linkami na LinkedIn? 😄 To już prawdziwy pragmatyzm norweski, choć widać, że doskonałe humory trafiają do polskich stoczni. Ciekawe, czy teraz Kongsberg dostanie zadanie zbudowania mostu na Mierze, żeby jeszcze lepiej się integrować? 😉🤓
Brawo, Kongsberg! Poza prezentacją Seawolfa, wybudowali most z… linkami na LinkedIn? 😄 To już prawdziwy pragmatyzm norweski, choć widać, że doskonałe humory trafiają do polskich stoczni. Ciekawe, czy teraz Kongsberg dostanie zadanie zbudowania mostu na Mierze, żeby jeszcze lepiej się integrować? 😉🤓