Minister powiedział niemieckiej gazecie, że Ukraina wie o rozmowach między Berlinem a Waszyngtonem dotyczących ewentualnej rekompensaty dla Kijowa w wypadku ukończenia Nord Stream 2, ale nie jest w nie zaangażowana.
„Przyjrzymy się temu tematowi, jeżeli zaproponuje się nam dyskusje na temat rekompensaty. Ale niekoniecznie zgodzimy się na to, co zostanie wówczas zaproponowane” – zaznaczył szef ukraińskiej dyplomacji. Jak dodał, odnosi wrażenie, że w ostatnim czasie wzrosła determinacja USA, by zrekompensować Ukrainie ewentualne ukończenie gazociągu. Podkreślił również, że „nic nie jest ustalone, dopóki wszystko nie jest ustalone”.
Kułeba w rozmowie z „Welt am Sonntag” zaznaczył, że Ukraina widzi w NS2 przede wszystkim zagrożenie dla swojego bezpieczeństwa, nie tylko gospodarki, dlatego sprawę gazociągu należałoby wykorzystać do skłonienia Rosji do bardziej konstruktywnych rozmów w sprawie procesu pokojowego na wschodzie Ukrainy.
Szef ukraińskiego MSZ przyznał równocześnie, że uchylenie przez USA groźby sankcji w sprawie NS2 było dla strony ukraińskiej rozczarowaniem, o czym otwarcie mówił z amerykańskimi dyplomatami.
„Oczekuję, że prezydent (USA Joe) Biden powie (prezydentowi Rosji) Władimirowi Putinowi, że USA stoją po stronie Ukrainy i zrobią wszystko, by przywrócić suwerenność i integralność terytorialną Ukrainy” – zaznaczył Kułeba, pytany o oczekiwania związane z zaplanowanym na środę spotkaniem przywódców USA i Rosji. Uzupełnił, że stanowcza postawa USA wobec Rosji może bardzo pomóc w procesie pokojowym na wschodzie Ukrainy i skłonić Moskwę do większych ustępstw.
Ukraiński dyplomata wyraził także nadzieję na poruszenie tematu Ukrainy na poniedziałkowym szczycie NATO. Przypomniał, że na szczycie w Bukareszcie w 2008 r. państwa Sojuszu zobowiązały się do przyjęcia do swojego grona Gruzji i Ukrainy, ale nie przełożyło się to na dalsze działania. Kułeba zastrzegł, że nie jest naiwny i zdaje sobie sprawę, że dojście do pełnego członkostwa w NATO zajmie Ukrainie lata, a najpierw musi się zakończyć konflikt z Rosją w Donbasie.
Źródło: PAP