Newsletter Subscribe
Enter your email address below and subscribe to our newsletter

W tym tygodniu, niszczyciel rakietowy US Navy USS Gravely, dzięki artyleryjskiemu zestawowi obrony bezpośredniej Mk 15 Phalanx, zdołał uniknąć trafienia przez pocisk manewrujący z terytorium Jemenu przez grupę Houthi na Morzu Czerwonym. Sukces ten stanowi pierwsze w historii konfliktu wykorzystanie systemu obronnego określanego mianem „ostatniej linii obrony”.
W obliczu rosnących napięć na Morzu Czerwonym, US Navy raz jeszcze udowodniła swoją gotowość do obrony przed zagrożeniami. Niszczyciel USS Gravely, wykorzystując artyleryjski zestaw Mk 15 Phalanx Close-In Weapon System (CIWS), z sukcesem obronił się przed rakietą wystrzeloną przez grupę Houthi. To zdarzenie, mające miejsce we wtorek wieczorem, podkreśla znaczenie innowacyjnych rozwiązań w obronie morskiej.
Artyleryjski zestaw obrony bezpośredniej Mk 15 Phalanx, rozwijany i wspierany przez specjalistów z koncernu Raytheon, jest kluczowym elementem w arsenałach okrętów US Navy. Ten niezawodny system, oferujący wsparcie logistyczne oraz możliwość modyfikacji zgodnie z potrzebami użytkowników, wykorzystuje sześciolufowe działko M61 Vulcan kalibru 20 mm.
Dzięki imponującej szybkostrzelności, sięgającej 4500 pocisków na minutę, oraz efektywnemu zasięgowi ognia wynoszącemu około 1400 metrów, Mk 15 Phalanx stanowi kluczowy element obrony bezpośredniej okrętów. System wykorzystuje zaawansowany radar pracujący w paśmie Ku oraz głowicę optoelektroniczną, co pozwala na skuteczne zwalczanie szerokiego spektrum zagrożeń, w tym dronów bojowych, szybkich łodzi patrolowych oraz naddźwiękowych pocisków manewrujących. Jako „ostatnia linia obrony” Phalanx zapewnia niezrównaną ochronę w dynamicznie zmieniającym się środowisku pola walki. Skuteczność systemu potwierdziła niedawna interwencja, w której Phalanx zneutralizował nadlatujący pocisk zaledwie kilka metrów od niszczyciela, demonstrując swoją precyzję i niezawodność.
Analizy ekspertów wojskowych wskazują, że US Navy w przeszłości skutecznie odpierały ataki rakietowe grupy Houthi, głównie dzięki systemom obrony dalekiego zasięgu, takim jak pociski Standard SM-2, Standard SM-6 i Evolved Sea Sparrow. Jednak we wtorek wieczorem zastosowanie znalazł zestaw artyleryjski Mk 15 Phalanx, co może sugerować zmianę taktyki w obliczu nowych zagrożeń.
Czytaj więcej o porozumieniu z Lockheed Martin
MK 15 Phalanx, mimo swojej skuteczności, posiada pewne ograniczenia, w tym ograniczoną zdolność zwalczania celów na różnych pułapach, co oznacza, że nie jest w stanie zwalczyć wszystkich typów pocisków. Niemniej jednak, jego rola jako kluczowego elementu obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej na okrętach US Navy jest niepodważalna.
Kontekst regionalny potwierdza, że ataki na statki handlowe na wodach Morza Czerwonego są częścią szerszego konfliktu, w którym grupy wspierane przez Iran, takie jak Huti, odgrywają znaczącą rolę. Zdarzenia te wpisują się w trwającą od października ubiegłego roku wojnę w Gazie, eskalując regionalne napięcia.
Reakcja administracji Bidena na te wyzwania pozostaje przedmiotem spekulacji, jednak jasne jest, że Stany Zjednoczone pozostają czujne wobec rosnącego ryzyka bezpośredniej konfrontacji. Sukces systemu Mk 15 Phalanx na USS Gravely stanowi przypomnienie o nieustającej potrzebie innowacji i adaptacji w dziedzinie obronności, aby zapewnić bezpieczeństwo zarówno siłom zbrojnym, jak i cywilnym statkom na strategicznych wodach światowych.
Autor: Mariusz Dasiewicz


Decyzja o wyborze Szwecji jako partnera programu Orka została przedstawiona przez ministra Władysława Kosiniaka-Kamysza jako „najważniejszy krok dla bezpieczeństwa państwa polskiego od lat”.
W artykule
W wypowiedzi ministra padają słowa o „nowej architekturze bezpieczeństwa”, „najdalej idących deklaracjach offsetowych” oraz „obiektywnej analizie”. Jednak dokładne przesłuchanie wypowiedzi ministra Kosiniaka-Kamysza prowadzi do kilku zasadniczych wniosków, które wymagają chłodnej, branżowej analizy.
Minister podkreśla, że w procesie analizy przejrzano 3000 stron dokumentów i sześć ofert państwowych. Wskazuje przy tym, że propozycja szwedzka „spełniła wszystkie oczekiwania Marynarki Wojennej”. W całej wypowiedzi nie pojawia się jednak ani jedno zdanie, które potwierdzałoby, że oferowany Polsce okręt znajduje się już w eksploatacji i jest używany przez jakąkolwiek marynarkę wojenną. Z przemówienia wynika raczej coś przeciwnego – dopiero mają rozpocząć się prace, natomiast od faktycznego wejścia jednostek do służby dzieli nas bliżej nieokreślone „kilka lat”.
Sytuacji nie poprawia fakt, że sami Szwedzi kilkukrotnie przesuwali terminy dostaw okrętów dla własnej marynarki wojennej. Obecnie mowa już o początku lat 30. Trudno w takiej sytuacji mówić o w pełni wiarygodnym partnerze, który ma istotne problemy z dotrzymaniem harmonogramu nawet w programach realizowanych na rzecz własnej floty.
W realiach współczesnych programów okrętowych oznacza to wybór konstrukcji, której morskie dojrzewanie przypadnie dopiero na drugą połowę lat 30. To czas, w którym sytuacja bezpieczeństwa na Bałtyku już dziś wymaga kompletnych, działających zdolności zwalczania okrętów podwodnych, nie zaś planów i obietnic na przyszłość. Z tego powodu środowisko morskie od lat powtarza jeden, prosty postulat: Polska powinna kupić okręty podwodne sprawdzone w służbie, nie konstrukcje, które istnieją głównie w dokumentacji i dopiero mają powstać.
Minister wskazuje na okręt podwodny typu Gotland, która ma trafić do polskiej służby w 2027 roku jako okręt szkoleniowy. W przekazie rządowym przedstawia się ów okręt jako rozwiązanie przejściowe, mające wypełnić lukę między podpisaniem umowy a dostawą nowych okrętów podwodnych. Nie zmienia to jednak zasadniczej kwestii: okręt szkoleniowy nie zastąpi pełnowartościowych zdolności bojowych marynarki wojennej.
Nawet jeżeli szwedzki okręt wejdzie do linii w zapowiadanym terminie, docelowe jednostki bojowe pojawią się dopiero po wielu latach. W praktyce oznacza to, że nasza Marynarka Wojenna przez znaczną część tej dekady oraz początek następnej pozostanie bez kompletnego, nowoczesnego komponentu podwodnego. Tymczasem to właśnie pilne zamknięcie tej luki było koronnym argumentem zwolenników zakupu okrętów, które już pływają w barwach innych flot.
Słowa ministra, że „marynarze nie mogą czekać ani chwili dłużej”, pozostają w wyraźnym napięciu z przedstawionym przez niego harmonogramem. Zapowiedziany gap filler poprawi sytuację szkoleniową, nie rozwiąże jednak zasadniczego problemu braku pełnowartościowych zdolności bojowych pod wodą.
W wypowiedzi ministra wielokrotnie pojawia się zapewnienie, że czas dostawy był jednym z kluczowych kryteriów oceny ofert. Mimo tego w całym nagraniu nie pada ani jedna twarda data dotycząca budowy nowych okrętów podwodnych. Nie wiadomo, kiedy powstanie pierwsza jednostka ani w którym roku mogłaby zostać przekazana do służby w Marynarce Wojennej RP. Minister ogranicza się do stwierdzenia, że „minie kilka lat”, co nie daje żadnego punktu odniesienia.
Brak jest również informacji o ryzykach związanych z procesem budowy. W programach tej skali przesunięcia harmonogramu są zjawiskiem niemal pewnym, dlatego ich pominięcie w komunikacie budzi uzasadnione wątpliwości. Nie przedstawiono też porównania terminów oferowanych przez pozostałych uczestników postępowania. Trudno więc mówić o przewadze czasowej rozwiązania szwedzkiego, skoro nie podano żadnych danych pozwalających tę przewagę zweryfikować.
W marynarce wojennej przewidywalność jest równie istotna jak parametry techniczne jednostki. Harmonogram dostaw decyduje o realnej zdolności operacyjnej floty, dlatego brak konkretnych terminów w tak fundamentalnym programie jak Orka pozostaje jednym z najbardziej problematycznych elementów ogłoszonej decyzji.
W wystąpieniu ministra pojawia się szeroka lista korzyści, jakie miałaby przynieść współpraca ze Szwecją. Mowa o potencjalnym zakupie okrętu ratowniczego budowanego w Polsce, o inwestycjach w krajowy przemysł okrętowy, o transferze technologii oraz o prowadzeniu serwisu i napraw w polskich stoczniach. Te zapowiedzi brzmią obiecująco, jednak na obecnym etapie mają one charakter wyłącznie deklaracyjny.
Minister posługuje się sformułowaniami typu „deklarują”, „zobowiązują się”, „będą inwestować”. W języku programów zbrojeniowych takie zwroty nie mają mocy sprawczej. Realny offset i trwałe korzyści gospodarcze wynikają dopiero z precyzyjnie zapisanych umów, obejmujących harmonogramy, zakres prac, prawa własności intelektualnej oraz odpowiedzialność wykonawcy. W programach okrętowych stosuje się twarde mechanizmy rozliczeniowe, które pozwalają państwu egzekwować zobowiązania partnera. W ogłoszeniu rządu takich elementów jeszcze nie ma.
Do czasu przedstawienia finalnych dokumentów nie sposób ocenić, czy zapowiedzi przełożą się na wymierne, policzalne korzyści dla polskiego przemysłu okrętowego. Dopiero umowa pokaże, czy te deklaracje mają wartość operacyjną, czy pozostaną jedynie elementem narracji towarzyszącej ogłoszeniu wyboru oferty.
Minister wskazuje, że swoje oferty przedstawiły m.in. Niemcy, Norwegia, Korea Południowa, Hiszpania, Francja oraz Włochy. Część z tych państw dysponuje okrętami, które są już używane przez ich marynarki wojenne, sprawdzone w eksploatacji gdzie posiadają rozbudowane zaplecze logistyczne oraz szkoleniowe. Proponowane jednostki mają znane koszty użytkowania, jasno określony cykl modernizacyjny i funkcjonują w strukturach państw NATO lub są bliskimi partnerami tego Sojuszu.
Mimo to rząd zdecydował się na konstrukcję, która nie znajduje się jeszcze w służbie żadnej marynarki wojennej. W praktyce oznacza to wybór rozwiązania, które nie zostało dotąd sprawdzone w realnych warunkach eksploatacji, więc jego faktyczną wartość bojową będzie można ocenić dopiero po latach.
W marynarce wojennej obowiązuje prosta zasada: okręt musi najpierw pływać i zostać sprawdzony w działaniach, dopiero potem można mówić o jego przewagach czy wiarygodności operacyjnej. W ogłoszonej decyzji zabrakło wyjaśnienia, dlaczego pominięto propozycje spełniające ten podstawowy warunek.
Minister Kosiniak-Kamysz przedstawia decyzję jako „historyczną” i „przełomową”, lecz jego własna wypowiedź ujawnia kluczowy problem: Polska wybrała ofertę, której podstawą jest konstrukcja niezweryfikowana w eksploatacji, z odległym terminem dostaw i offsetem opartym na deklaracjach.
W praktyce oznacza to, że zamiast natychmiast odbudować zdolności podwodne Marynarki Wojennej RP, Polska wchodzi w kilkuletni okres oczekiwania – z nadzieją, że projekt, który dziś jest audycją polityczną, stanie się realną zdolnością operacyjną.
Tymczasem doświadczeni marynarze od lat zwracają uwagę, że powinniśmy kupić okręt znajdujący się już w służbie. To jedyny realny sprawdzian wartości jednostki podwodnej.
Czy przy takim wyborze naprawdę nie mamy prawa zadać sobie pytania, które od kilku dni pojawia się w rozmowach wielu osób? Czy szwedzki A26 okaże się kolejnym Gawronem — projektem obiecującym, kosztownym, a w praktyce wielokrotnie przesuwanym i przez lata niebędącym w służbie?
To pytanie nie wynika z emocji. To chłodna refleksja nad decyzją, która przesądza o przyszłości polskich zdolności podwodnych na całe dekady. Powtórzę to po raz kolejny — w sytuacji, w której wybrano okręt, który nie znajduje się jeszcze w służbie żadnej marynarki wojennej, a partner odpowiedzialny za jego budowę sam od lat zmaga się z opóźnieniami — postawienie takiego pytania jest nie tylko dopuszczalne. Jest konieczne.
Autor: Mariusz Dasiewicz