Newsletter Subscribe
Enter your email address below and subscribe to our newsletter

Norwegia i Finlandia stawiają na elektryczne promy, a polskie stocznie – w tym CRIST – odgrywają w tym procesie istotną rolę. W artykule prof. Marka Grzybowskiego opublikowanym ubiegłym tygodniu na łamach portalu gospodarkamorska.pl pt. „Elektryfikacja norweskiej i fińskiej floty zaczęła się w Polsce. CRIST przeciera szlaki”, przeanalizowano ten trend. Pojawia się jednak kluczowe pytanie – czy Polska może realnie na nim skorzystać, zwłaszcza w obliczu rosnących kosztów energii?
W artykule
Odnosząc się do poszczególnych wątków artykułu, warto podkreślić kilka kluczowych aspektów.
Autor trafnie zauważa, że choć to Norwegia stała się liderem we wdrażaniu promów elektrycznych, to pierwsze tego typu jednostki w Polsce pojawiły się już ponad 20 lat temu. Statek Nowa Hanza, który miał obsługiwać szlaki na Żuławach i Zalewie Wiślanym, był pionierskim projektem. Jednak – jak podkreśla Marek Grzybowski – zabrakło wtedy kompleksowego podejścia i odpowiedniego modelu biznesowego, co ostatecznie doprowadziło do jego sprzedaży.
To ważna lekcja na przyszłość – innowacja sama w sobie nie wystarczy. Potrzebne jest również wsparcie finansowe, infrastruktura oraz długofalowa strategia, aby tego typu projekty mogły się utrzymać.
Wartością dodaną artykułu jest podkreślenie, że Norwegia nie osiągnęła sukcesu w elektryfikacji promów przypadkowo. Norweskie władze – zarówno na szczeblu lokalnym, jak i krajowym – od początku wspierały takie rozwiązania. To dzięki temu obecnie po norweskich wodach pływa ponad 100 promów elektrycznych.
Szczególnie istotna jest historia MF Ampere, który stał się światowym wzorem dla branży. Co ważne, część jego konstrukcji powstała w Polsce – stocznia Aluship Technology w Gdańsku dostarczyła kadłub, co pokazuje, że polskie firmy już wtedy uczestniczyły w globalnym łańcuchu dostaw dla innowacyjnych projektów.
Podane w artykule szczegóły techniczne dotyczące jednostki MF Ampere, jak np. baterie litowo-jonowe Siemensa, czy lekka aluminiowa konstrukcja, dobrze pokazują, dlaczego ta jednostka stała się przełomem. Dzięki temu prom jest dwukrotnie lżejszy niż jego stalowe odpowiedniki, a jego eksploatacja jest w pełni zeroemisyjna.
Dodatkowo warto zaznaczyć, że prom Ampere odniósł międzynarodowy sukces – nie tylko zdobył prestiżowy tytuł Ship of the Year na targach SMM 2014, ale także stał się modelem dla kolejnych projektów.
Artykuł dobrze ukazuje ciągłość norweskich działań – po MF Ampere przyszedł czas na MF Medstraum, pierwszy w pełni elektryczny prom pasażerski o wysokiej prędkości. Tutaj kluczową rolę odegrały fundusze unijne oraz współpraca międzynarodowa w ramach projektu TrAM. To pokazuje, że publiczno-prywatne partnerstwa (PPP) są obecnie niezbędne do realizacji innowacyjnych projektów.
Z perspektywy Polski warto zastanowić się, czy podobne modele wsparcia mogłyby zostać wdrożone również w naszym kraju – zwłaszcza w kontekście rozwoju żeglugi śródlądowej i promowej.
Bardzo istotną częścią artykułu jest podkreślenie roli stoczni CRIST w Gdyni, która stała się hubem budowy promów elektrycznych. Wykonane tam jednostki pływają obecnie w Finlandii – np. Electra. Jest to pierwszy w pełni elektryczny prom armatora FinFerries, kursujący na trasie między Nauvo a Parainen. To nowoczesna jednostka zaprojektowana z myślą o maksymalnej efektywności energetycznej i niezawodnej pracy w warunkach skandynawskich. Dzięki zastosowaniu zaawansowanego systemu zasilania bateryjnego, Electra może operować w trybie całkowicie bezemisyjnym, a w razie potrzeby skorzystać z hybrydowego wsparcia.
Projekt ten umocnił pozycję CRIST jako jednego z czołowych europejskich producentów promów elektrycznych. Stocznia dostarczyła już kilka jednostek tego typu, które z powodzeniem eksploatowane są na wodach Skandynawii. Pokazuje to, że polska myśl techniczna może skutecznie konkurować na rynkach, gdzie zrównoważony transport wodny staje się standardem.
Co ważne, promy budowane w CRIST nie są jedynie kopiami skandynawskich konstrukcji – posiadają oryginalne polskie rozwiązania techniczne, co może być istotnym atutem w przyszłych przetargach.
Na końcu artykułu Marek Grzybowski zadaje ważne pytanie: dlaczego większość skandynawskich promów elektrycznych nie powstała w polskich stoczniach?
To kwestia, którą rzeczywiście warto poddać głębszej analizie. Z jednej strony polskie stocznie posiadają odpowiednie kompetencje, z drugiej zaś, często brakuje im dostępu do dużych kontraktów, finansowania lub skutecznego lobbingu na poziomie międzynarodowym.
Artykuł sugeruje, że kluczem do sukcesu jest dalsza współpraca z klastrami morskimi w Skandynawii oraz aktywne uczestnictwo w projektach UE.
Marek Grzybowski w swoim artykule na GospodarkaMorska.pl kompleksowo przedstawił rozwój elektrycznej żeglugi w Skandynawii i udział polskich stoczni w tym procesie. Jednak w kontekście opłacalności takich inwestycji zabrakło jednego istotnego aspektu – rosnących kosztów energii elektrycznej w Europie, które mogą mieć kluczowe znaczenie dla przyszłości tego sektora.
Elektryfikacja transportu wodnego w Skandynawii to bez wątpienia krok w stronę dekarbonizacji, ale czy w obecnej sytuacji gospodarczej będzie równie atrakcyjna ekonomicznie? Ceny energii elektrycznej w Europie w ostatnich latach znacząco wzrosły, a prognozy wskazują, że niestabilność rynku może się utrzymać. Wpływ na to mają m.in. kryzys energetyczny wywołany wojną na Ukrainie, wysokie koszty transformacji systemów energetycznych oraz rosnące ceny emisji CO₂.
Warto w tym kontekście przytoczyć najnowsze zmiany w polityce energetycznej Norwegii, które szeroko opisał Marek Grzybowski w artykule „Norwegia bez morskiej energetyki wiatrowej? Rząd przyjął kurs na zmniejszenie cen energii”, opublikowanym 1 marca 2025 r. na GospodarkaMorska.pl pod linkiem.
Norweski Komitet Polityki Fiskalnej (Finanspolitikkutvalget) zalecił wstrzymanie inwestycji w morską energetykę wiatrową, uznając ją za nierentowną. Zamiast tego Norwegia planuje importować tańszą energię elektryczną w okresach wysokiej produkcji wiatrowej u sąsiadów. Aby dodatkowo obniżyć koszty energii dla odbiorców, rząd wprowadził stałą cenę 0,4 NOK za kWh oraz zniżkę VAT na taryfy sieciowe. Podjęto również decyzję o wstrzymaniu planowania nowych połączeń elektroenergetycznych z innymi krajami do 2029 r.
Te działania mają na celu stabilizację krajowego rynku energetycznego oraz ochronę konsumentów przed niestabilnymi cenami na rynkach międzynarodowych. Jest to wyraźny sygnał, że nawet Norwegia – kraj kojarzony z tanim i ekologicznym prądem – dostrzega zagrożenia wynikające z niestabilnych kosztów energii i podejmuje kroki, by je ograniczyć.
Dla armatorów eksploatujących promy elektryczne oznacza to coraz wyższe koszty operacyjne, szczególnie jeśli energia do ładowania statków pochodzi z konwencjonalnych źródeł. W Norwegii sytuacja jest stabilna dzięki taniej energii z elektrowni wodnych, ale w krajach takich jak Finlandia, Niemcy czy Polska ceny prądu mogą wpływać na rentowność takich projektów.
Według Agencji ds. Współpracy Organów Regulacji Energetyki (ACER), w ostatnich latach ceny energii elektrycznej w Europie utrzymują się na rekordowo wysokim poziomie, a w niektórych krajach, w tym w Polsce, osiągnęły jedne z najwyższych wartości w Unii Europejskiej. W 2024 roku średnia cena energii dla odbiorców przemysłowych w Polsce przekroczyła 110 euro/MWh, co czyni nasz rynek jednym z najdroższych na kontynencie. Dla porównania, w Norwegii, gdzie dominuje energia wodna, koszt ten był ponad dwukrotnie niższy.
Takie różnice sprawiają, że eksploatacja promów elektrycznych w Polsce może być znacznie droższa niż w Skandynawii, co rodzi pytania o ich opłacalność. Armatorzy w Finlandii i Niemczech już teraz sygnalizują obawy związane z wysokimi kosztami energii, a w Polsce problem ten jest jeszcze bardziej wyraźny. Jeśli ceny prądu nie zostaną ustabilizowane lub nie powstaną mechanizmy wsparcia dla ekologicznej żeglugi, inwestowanie w elektryczne promy na rodzimym rynku może okazać się wyzwaniem.
Pytanie, które warto postawić w kontekście polskiego rynku, brzmi: czy elektryczne promy byłyby u nas opłacalne? Polska wciąż opiera swoją energetykę na węglu, co sprawia, że koszty produkcji prądu są wyższe, a udział energii odnawialnej, choć rośnie, wciąż nie gwarantuje stabilnych dostaw.
Dla porównania, w 2023 roku średnia cena energii elektrycznej na rynku hurtowym w Polsce wynosiła około 500–600 zł/MWh, podczas gdy w Norwegii, gdzie dominuje tania energia z hydroelektrowni, było to 200–300 zł/MWh. Tak znacząca różnica w kosztach sprawia, że eksploatacja promów elektrycznych w Polsce mogłaby być znacznie droższa niż w Skandynawii, co rodzi poważne pytania o opłacalność takich inwestycji na rodzimym rynku.
Czy zatem Polska może konkurować na tym rynku? Potencjalnym rozwiązaniem byłoby połączenie promów elektrycznych z farmami wiatrowymi offshore, które zaraz powstaną na Bałtyku. Tworząc zamknięte systemy ładowania promów energią z OZE, można byłoby zapewnić stabilność cen i uniezależnić się od wahań na rynku energii.
Alternatywnym rozwiązaniem mogłoby być wdrożenie zaawansowanych systemów magazynowania energii, które pozwalałyby ładować promy w czasie niskich stawek taryfowych i wykorzystywać energię w godzinach szczytu. Takie technologie już rozwijają polskie firmy, jak np. PGE i Tauron w projektach magazynów energii.
Artykuł Marka Grzybowskiego dostarcza rzetelnej analizy rozwoju promów elektrycznych w Skandynawii i roli polskich stoczni. Jednak w kontekście przyszłości tego sektora warto zwrócić uwagę na kwestie kosztów energii, które mogą okazać się kluczowe dla jego opłacalności.
Polska ma wszystko, by odegrać ważną rolę w elektryfikacji żeglugi – technologie, kompetencje i doświadczone stocznie. Jednak czy potrafimy przekuć ten potencjał w rzeczywiste korzyści gospodarcze? Kluczowe będą decyzje rządowe, współpraca międzynarodowa i inwestycje w tańszą energię. Jeśli ich zabraknie, polskie stocznie wciąż będą budować nowoczesne jednostki – ale, jak dotąd, wyłącznie dla zagranicznych armatorów. A co z polską flotą?
Autor: Mariusz Dasiewicz


Brytyjska grupa lotniskowcowa HMS Prince of Wales osiągnęła pełną gotowość operacyjną po intensywnych działaniach szkoleniowych na Morzu Śródziemnym. Podczas ćwiczenia NATO Falcon Strike zwiększono liczbę myśliwców F-35B na pokładzie brytyjskiego lotniskowca, co pozwoliło na wykonanie wówczas blisko 50 lotów bojowych.
W artykule
Jak podaje portal USNI News, osiągnięcie pełnej gotowości nastąpiło po ponad półtorarocznym okresie, odkąd lotniskowiec HMS Prince of Wales (R09) przejął rolę okrętu flagowego brytyjskiej grupy lotniskowcowej.
W komunikacie podkreślono, że grupa lotniskowcowa jest obecnie w pełni przygotowana do realizacji zadań po dwutygodniowym szkoleniu na Morzu Śródziemnym. Na pokład zaokrętowano 24 myśliwce F-35B Lightning II, co stanowi największą liczbę tych maszyn na jednostce typu Queen Elizabeth.
Czytaj więcej: Grupa uderzeniowa HMS Prince of Wales na Morzu Czerwonym
Załogi ze skrzydeł lotniczych RAF-u No. 617 Squadron „Dambusters” oraz Naval Air Squadron 809 „Immortals” wykonywały loty dzienne oraz nocne, obejmując m.in. misje uderzeniowe, zadania związane ze zwalczaniem obrony przeciwlotniczej przeciwnika oraz osłonę zgrupowania okrętów.
Falcon Strike 2025 odbywał się w dniach 3–14 listopada. W szkoleniu uczestniczyły również samoloty z Włoch, Grecji, Francji oraz Stanów Zjednoczonych. Dla brytyjskiej grupy było to finalne potwierdzenie zdolności operacyjnych po ośmiomiesięcznym rozmieszczeniu, które objęło działania na akwenach zachodniej części Indo-Pacyfiku, a następnie powrót na Morze Śródziemne.
W ramach Operacji Highmast HMS Prince of Wales wspierają niszczyciel HMS Dauntless (D33), fregata HMS Richmond (F239), norweska fregata HNoMS Roald Amundsen (F311) oraz włoska ITS Luigi Rizzo (F595). Trzy pierwsze jednostki towarzyszą lotniskowcowi od początku tegorocznego rozmieszczenia. Z kolei włoska fregata dołączyła do zespołu podczas działań prowadzonych na Morzu Śródziemnym.
W trakcie ćwiczenia część okrętów czasowo oddelegowano do działań z okrętami sojuszniczymi, m.in. włoską fregatą ITS Carlo Bergamini (F590) oraz turecką TCG Heybeliada (F511).
Po zakończeniu Falcon Strike, brytyjska grupa lotniskowcowa została skierowana do udziału w kolejnym epizodzie ćwiczeń NATO – Neptune Strike 25-4. W działaniach będzie współpracować z grupą lotniskowcową włoskiej marynarki, której trzon stanowi lotniskowiec ITS Cavour (CVH550).
W komunikacie włoskiej Marina Militare podkreślono, że ćwiczenie ma zacieśnić współdziałanie i podnieść gotowość sojuszniczych grup lotniskowcowych w basenie Morza Śródziemnego.
Czytaj też: Lotniskowiec USS Harry S. Truman wraca do macierzystej bazy
W Neptune Strike uczestniczyć będą także bombowce strategiczne B-52 Stratofortress z Bomber Task Force Europe 26-1 oraz bezzałogowce NATO RQ-4D Phoenix z komponentu NISRF. Po raz pierwszy w historii tego cyklu ćwiczeń włączono bezzałogowe systemy rozpoznawcze NISRF.
Załogi lotniskowców będą realizować uderzenia na poligonach w Bułgarii, Polsce oraz Rumunii, z wykorzystaniem szerokiego spektrum wsparcia powietrznego i naziemnego.
Neptune Strike ma na celu prezentację zdolności sojuszniczych do szybkiej integracji sił morskich i lotniczych, utrzymania przewagi w domenie morskiej oraz ochrony kluczowych szlaków żeglugowych. NATO podkreśla, że ćwiczenie ma charakter obronny i jest zgodne z prawem międzynarodowym.
Analizując założenia ćwiczenia, można zauważyć, że NATO przygotowuje się do prowadzenia operacji połączonych na dużym dystansie. Zespoły nie zbliżają się do rejonu działań, lecz uruchamiają swoje zasoby kilka tysięcy kilometrów od właściwego obszaru operacyjnego i przerzucają siły drogą powietrzną. W takim ujęciu szkolenie obejmuje pełny cykl misji bojowej: długotrwały lot, tankowanie w powietrzu, wykonanie zadania i powrót na pokład lotniskowca. W ugrupowaniu prowadzącym kierunek natarcia występują bezzałogowce, natomiast zasadnicze uderzenie realizują samoloty załogowe.
Autor: Adam Woźnicki