Newsletter Subscribe
Enter your email address below and subscribe to our newsletter

Zakończyła się intensywna akcja ratunkowa na wodach Bałtyku, mająca na celu odnalezienie marynarza, który wypadł za burtę z pokładu zbiornikowca SEALING. Działania te, znacząco utrudnione przez niekorzystne warunki pogodowe, były prowadzone w rejonie platformy Petro Giant, należącej do Lotos Petrobaltic, ze wsparciem polskich jednostek ratowniczych.
Służby ratunkowe SAR ok godz. 9.50 odebrały sygnał mayday MOB (man over board), który dotyczył zbiornikowca SEALING, zakotwiczonego w pobliżu platformy Petro Giant. Alarm został podniesiony w momencie zauważenia braku na pokładzie jednego z członków załogi, marynarza z Filipin. Akcja poszukiwawcza rozpoczęła się natychmiast, mimo panujących trudnych warunków pogodowych.
Dwa statki ratownicze – Bryza z Władysławowa oraz Sztorm z Gdyni – zostały niezwłocznie skierowane na miejsce zdarzenia, które znajduje się około 70 km od brzegów Gdańska, w obrębie Polskiej Strefy Ekonomicznej. Do akcji dołączyła również jednostka z Rosji, MRCC Kaliningrad, co stanowiło wyraz międzynarodowej współpracy i solidarności w tak krytycznych momentach, pokazując, że polskie służby mogą liczyć na wsparcie swoich sąsiadów.
Dyrektor Morskiej Służby Poszukiwania i Ratownictwa (SAR), Sebastian Kluska, poinformował na platformie X o niewielkich szansach na przeżycie marynarza w tak ekstremalnych warunkach. Na podstawie termiki wody i innych czynników, przetrwanie osoby w morzu szacuje się na około 15 godzin.
Tymczasem Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej wydał ostrzeżenia przed sztormem na Bałtyku, zalecając ostrożność w województwie pomorskim. Ostrzeżenie trzeciego stopnia obowiązuje we wschodniej części strefy brzegowej, z prognozowanymi porywami wiatru do 102 km/h i falami sięgającymi do 9 metrów wysokości.
W takich warunkach szanse na przetrwanie są bliskie zeru. Utrudnienia wynikają z niskiej temperatury wody, obecności duszących aerozoli w powietrzu oraz bardzo wysokich fal. Wyposażenie, takie jak kamizelki ratunkowe, mimo rażących kolorów i powierzchni odblaskowych, może nie wystarczyć.
U osób znajdujących się w morzu, w tak ekstremalnych warunkach, w sytuacji, gdy każdy wdech powoduje zwiększenie ilości wody w płucach przez to, że oddychamy mieszaniną wody i powietrza a nie samym powietrzem.
Woda w powietrzu w postaci aerozoli morskich pochodzi z dwóch zjawisk:
– zrywania wiatrem grzywaczy fal,
– wynurzającymi się z pod wody bąbelkami powietrza,
które to w kontakcie z powierzchnią wyrzucają pył wodny w powietrze. Powietrze pod wodę trafia wraz z łamiącą się falą stanowiącą w swej grzywie mieszaninę wodno-powietrzną, co też widać po białej barwie.
Jeżeli rozbitek nie był uposażony w sprzęt ratunkowy, a jedynie posiadał na sobie zwykłe ubranie, to w obliczu takich czynników jak wychłodzenie organizmu, negatywna pływalność, zjawiska podtapiania przez fale i aerozol, a także ograniczona widoczność, szanse na przetrwanie w tych warunkach przez dłuższy czas są bardzo niewielkie.
Sytuacja meteo w rejonie poszukiwań o godzinie 12.00 przedstawiała się następująco: panujący wiatr osiągał siłę 7 w skali Beauforta z porywami dochodzącymi do 9B. Wysokość fal wynosiła około 5 metrów, a temperatura wody to 9 stopni Celsjusza. Te trudne warunki pogodowe dodatkowo komplikowały już i tak bardzo trudną akcję ratunkową, podkreślając heroizm i determinację zaangażowanych w nią służb.
O godzinie 17.26 Dyrektor Morskiej Służby Poszukiwania i Ratownictwa (SAR), Sebastian Kluska poinformował o zakończeniu akcji poszukiwawczej.
Autor: Robert Dmochowski


Polska jest o krok od jednej z najważniejszych decyzji morskich ostatnich dekad. Wybór okrętów podwodnych w ramach programu Orka zadecyduje o bezpieczeństwie naszego państwa na co najmniej kilkadziesiąt lat. W momencie, gdy od rządu oczekuje się chłodnej analizy i pełnej koncentracji na polskim interesie strategicznym, w dyskusję wchodzi czynnik, którego niewielu się spodziewało – oficjalne wsparcie polityczne dla jednej z ofert.
W artykule
Jak podaje portal WNP, premierzy Szwecji i Wielkiej Brytanii przesłali do Warszawy wspólny list, który szwedzka i brytyjska dyplomacja przedstawia jako polityczne poparcie Londynu dla szwedzkiej oferty A26. To już nie jest wyłącznie sprawa rozmów technicznych czy biznesowych. To wejście na poziom gestów politycznych kierowanych pod adresem polskiego rządu.
To pytanie, czy takie wsparcie jest nam w ogóle potrzebne, pada dziś w wielu miejscach, od gabinetów po zwykłe rozmowy. I nie jest to reakcja przesadna.
Polska nie wtrąca się w brytyjskie programy dotyczące okrętów podwodnych o napędzie jądrowym. Nie komentujemy budowy następców okrętów typu Dreadnought, nie wchodzimy w dyskusje o tym, jakie jednostki mają trafić do Royal Navy, nie podpowiadamy Londynowi, jak ma wyglądać ich flota podwodna za dwadzieścia lat. Dlaczego więc to Londyn uznał, że może komentować nasze decyzje? Dlaczego akurat teraz, gdy od odpowiedzialnego wyboru zależy bezpieczeństwo państwa graniczącego z krajem, w którym toczy się wojna?
Czytaj więcej: TKMS: chcemy, by Polska dołączyła do podwodnej potęgi Europy
To nie jest spór o technikę ani o sympatie polityczne. To sprawa zasady. Polska znajduje się na wschodniej flance NATO i funkcjonuje w zupełnie innym rytmie strategicznym niż kraje zza Morza Północnego. Nie możemy pozwolić sobie na lata spokojnego oczekiwania. Każdy błąd, każde opóźnienie i każda błędna decyzja może stworzyć lukę bezpieczeństwa, z którą zostaniemy na dekadę i która realnie wpłynie na nasze bezpieczeństwo. Luki w zdolnościach podwodnych nie zasypie się deklaracjami ani politycznymi gestami.
Polska nie oczekuje podpowiedzi, jak ma modernizować Marynarkę Wojenną. Oczekuje szacunku dla swojej autonomii decyzyjnej – tak jak sama szanuje autonomię sojuszników. Kiedy Brytyjczycy podejmowali decyzje dotyczące rozwoju swoich SSN-ów, nikt w Warszawie nie pisał listów, nikt nie udzielał rekomendacji, nikt nie wskazywał kierunku. Mowa o programach o skali nieporównywalnie większej niż polska Orka.
Dlatego zdziwienie nie jest emocją, lecz reakcją na zaburzenie równowagi, która dotychczas była oczywista: my nie ingerujemy w cudze decyzje i powinniśmy oczekiwać dokładnie tego samego.
Mamy tu jeszcze jeden element, o którym trudno nie wspomnieć. Brytyjskie koncerny – Babcock, Thales UK i MBDA UK – od kilku lat mają w Polsce silną pozycję. To oni są strategicznymi partnerami Polskiej Grupy Zbrojeniowej przy budowie fregat Miecznik w PGZ Stoczni Wojennej w Gdyni. Współpraca jest faktem i nikt jej nie kwestionuje.
Natomiast sama obecność brytyjskich firm w polskich programach zbrojeniowych nie daje podstaw, by obca stolica formułowała deklaracje dotyczące naszego wyboru w programie Orka. Partnerstwo nie oznacza prawa do sugerowania rozstrzygnięć w sprawach, które z definicji muszą pozostawać wyłącznie w gestii polskiego rządu. Zwłaszcza gdy chodzi o zdolności podwodne i bezpieczeństwo morskie państwa, które musi kierować się własnym harmonogramem zagrożeń, a nie oczekiwaniami zagranicznych partnerów.
Z oficjalnych informacji wiemy o przesunięciu terminów dostaw i wzroście kosztów programu A26. Aneks do umowy odsunął przekazanie dwóch pierwszych okrętów szwedzkiej marynarce wojennej na lata 2031 i 2033 oraz zwiększył wartość kontraktu. Nie jest to jednak kwestia incydentalna, lecz element szerszego problemu, o którym w branży mówi się od lat: szwedzki SAAB ma widoczne trudności z dotrzymywaniem ambitnych harmonogramów, co przekłada się na ryzyko dla państw oczekujących na nowe jednostki.
W programie Orka liczy się wyłącznie to, co jest zdolne do działań na morzu. Polska potrzebuje partnera, którego okręty już dziś funkcjonują w służbie i wykonują zadania operacyjne, nie projektu jednostek pozostających na etapie dokumentacji. Szwedzka konstrukcja może i jest interesująca, lecz dopiero w przyszłości. Na ten moment pozostaje zapowiedzią na kolejne lata, a bezpieczeństwa państwa nie da się oprzeć na rozwiązaniach, które dopiero mają wejść w fazę realizacji. Zwłaszcza że proces modernizacji naszych sił podwodnych został ograniczony do absolutnego minimum.
Czytaj też: Czy hiszpańskie okręty podwodne typu S-80 to dobra propozycja dla Polski?
Przez ostatnie dekady przeszliśmy likwidację Kobbenów, wygaszenie kolejnych zdolności i stopniowe zawężanie pola operacyjnego. Marynarka Wojenna RP działa dziś na granicy możliwości. Każdy rok zwłoki powiększa lukę, której na morzu nie wypełnią żadne deklaracje polityczne.
W tym świetle szczególnie zastanawia, że właśnie oferta najbardziej obciążona opóźnieniami zyskuje polityczne wsparcie zza granicy. Trudno nie zapytać, z czego wynika taki kierunek działań i jakie argumenty go uzasadniają. Nie przesądzamy odpowiedzi, wskazujemy jedynie na okoliczności, które wymagają uważnego namysłu. Polska powinna opierać swoje decyzje na realnej ocenie ryzyka oraz własnym harmonogramie potrzeb operacyjnych, nie na wrażeniu tworzonym przez dyplomatyczne gesty. W praktyce liczy się wyłącznie to, co rzeczywiście trafi do polskiej marynarki wojennej i zostanie wcielone do służby w czasie mającym dla nas znaczenie strategiczne.
Partnerstwo w NATO nie oznacza prawa do popierania i sugerowania procesów zakupowych innych państw. Polska nie zabiera głosu w sprawie tego, jaki okręt ma zastąpić HMS Vanguard lub HMS Astute. Nie ocenia niemieckiego programu 212CD, nie wchodzi w dyskusje dotyczące koreańskich KSS-III.
Warto przy tym pamiętać, że brytyjski Babcock uczestniczy w programie S-80 jako dostawca istotnych systemów i komponentów okrętowych. S-81 Isaac Peral został już przekazany hiszpańskiej Armada Española i bierze udział w operacjach oraz ćwiczeniach NATO. Skoro Londyn współpracuje przy programie, którego prototypowa jednostka realnie strzeże morskich granic Hiszpanii, tym bardziej rodzi się pytanie, dlaczego polityczne wsparcie kierowane do Warszawy dotyczy kadłuba, który wciąż pozostaje tylko na papierze i horyzoncie wielu kolejnych lat.
Jak widać, lobbing w tym programie staje się coraz bardziej nachalny i wielowarstwowy. Dlatego powinniśmy oczekiwać jednego: poszanowania naszego procesu decyzyjnego oraz świadomości, że modernizacja Marynarki Wojennej RP musi pozostawać w pełni w gestii polskiego rządu. Wszystko inne wygląda już nie jak neutralne wsparcie sojusznicze, lecz jak gra interesów, w której gdzieś w tle pojawia się drugie dno.
Bo na końcu pozostaje zasada, którą przed laty ujął Aleksander Fredro: „Wolnoć, Tomku, w swoim domku”. Polska ma pełne prawo decydować o własnym bezpieczeństwie – bez podpowiedzi z zewnątrz.