Enter your email address below and subscribe to our newsletter

Fika na peryskopowej. Sojusznicza pomoc, czy coś więcej?

Na okręcie podwodnym uczestniczącym w BALTOPS 25 nie ma miejsca na zbędne rzeczy. Każdy metr przestrzeni, każdy litr wody i… każda porcja kawy mają swoją cenę – czasem większą, niż mogłoby się wydawać. Gdy podczas ćwiczeń BALTOPS 25 zabrakło tej ostatniej, do akcji wkroczył okręt Royal Navy. Ale czy naprawdę chodziło tylko o kawę?

Gdy podczas BALTOPS 25 zabrakło „amunicji dla ducha”

O tej historii pisały już niemal wszystkie media – od szwedzkiego Expressen, który jako pierwszy dotarł do szczegółów, przez brytyjskie portale marynarki wojennej, aż po polskie serwisy branżowe w tym Defence24. Relacja, w której zabrakło torped, dymu i eskalacji, ale nie zabrakło… ironii i znaczenia.

Podczas ćwiczeń BALTOPS 25, jednym z największych manewrów NATO na Bałtyku, doszło do sytuacji nietypowej, ale symbolicznej. Załoga szwedzkiego okrętu podwodnego HMS Södermanland zgłosiła do dowództwa sojuszniczego alarm – na jednostce skończyły się zapasy kawy. I choć dla niewtajemniczonych może to brzmieć jak suchar dnia, sprawa potraktowana została poważnie. Sygnał dotarł do brytyjskiego okrętu patrolowego HMS Dasher, który zorganizował błyskawiczną pomoc zaopatrzeniową dla szwedzkiej załogi.

Rzutka z workiem mielonej kawy oraz zapas włoskich ciastek zostały przekazane w ustalonym punkcie, przy sprzyjających warunkach pogodowych, w obecności NATO-wskich kanałów łączności. Dowództwo Royal Navy nazwało akcję „drobiazgiem o dużym znaczeniu”, a jej przebieg opisało w oficjalnym komunikacie prasowym. Szwedzkie media dorzuciły do tego szczyptę humoru – rzecznik Försvarsmakten żartobliwie zasugerował, że „marynarze na pokładzie raczej nie byli niezadowoleni”.

Z pozoru to tylko anegdota. W praktyce – materiał na poważną refleksję o tym, czym naprawdę jest gotowość operacyjna, logistyka i morale. I że czasem NATO działa nie tylko wtedy, gdy trzeba kogoś odstraszyć, ale także wtedy, gdy trzeba kogoś – po prostu – wspomóc.

Rytuał pod wodą, w cieniu sonarów

Na okręcie podwodnym każdy dzień jest taki sam – i właśnie dlatego każdy szczegół ma znaczenie. W hermetycznym świecie, gdzie przestrzeń jest ściśle wydzielona, a cisza jest taktyczna, rytuały stają się tym, co odróżnia poranek od wieczoru, środę od soboty, a załogę – od grupy ludzi „uwięzionych” pod wodą.

Fika – czyli codzienna przerwa na kawę, nierzadko z dodatkiem ciastka – to dla Szwedów coś więcej niż zwyczaj. To rytuał społeczny, zakorzeniony głęboko w kulturze tego kraju. Dla marynarzy ze Szwecji pełni rolę stałego punktu dnia, także na pokładzie okrętu podwodnego. To nie tylko techniczny przystanek, lecz moment oddechu, mentalnego resetu i potwierdzenie, że mimo alarmów, wacht i ćwiczeń życie płynie dalej w znajomym rytmie. Fika nie zna wyjątków – obowiązuje w domu, w biurze, w porcie, a jak się okazuje, również 40 metrów pod powierzchnią morza.

W warunkach izolacji, zmęczenia i ciągłego napięcia, jakie towarzyszą każdemu patrolowi, psychologiczne detale zyskują strategiczne znaczenie. To nie przesada – kawa może mieć realny wpływ na funkcjonowanie załogi. Utrata rytuału oznacza utratę kontroli nad rytmem dnia. A w miejscu, gdzie każdy milimetr procedury wpływa na bezpieczeństwo, to realny problem. Kawa staje się nie tylko źródłem kofeiny, lecz narzędziem utrzymania porządku, morale i gotowości.

Zabrakło kawy? W warunkach lądowych to detal. Na okręcie podwodnym – sygnał, że coś w trybach rutyny zgrzytnęło. Dlatego właśnie pomoc Royal Navy nie była jedynie sympatycznym gestem. To był znak, że sojusznicza współpraca obejmuje nie tylko przekazywanie danych sonarowych i wspólne manewry, ale także dbałość o ludzką stronę służby.

Nie każda misja musi kończyć się ostrzałem, by zapisać się w historii floty wojennej. Czasem wystarczy worek kawy i dobra intencja. A może właśnie to odróżnia flotę sojuszniczą od przypadkowej zbieraniny jednostek?

Kawa jako kod. Czy był to tylko gest uprzejmości?

Ale na tym nie koniec tej historii. Tak jak wielu z Państwa, potraktowałem ją początkowo jako wdzięczną anegdotę – z humorem, symbolem sojuszniczej uprzejmości i lekką nutą absurdu. Sympatyczny epizod, który aż prosił się o żartobliwy komentarz.

Jeden telefon do znajomego – komandora rezerwy, który sam służył na okrętach podwodnych – wystarczył, by wytrącić mnie z myślenia o tej historii jak o żartobliwym epizodzie. Spojrzałem na nią przez inny „peryskop”. Jego komentarz był krótki, ale sugestywny: przesyłka mogła mieć jeszcze jeden wymiar – taktyczny.

W oficjalnych komunikatach mowa była o torbie z kawą, włoskich ciastkach i sojuszniczym geście. Ale w świecie marynarki wojennej nic nie jest tylko tym, czym się wydaje.

Zestawmy dwa fakty: szwedzki okręt podwodny HMS Södermanland – jednostka skryta, wyposażona w systemy łączności krótkiego zasięgu, działające wyłącznie w wynurzeniu; brytyjski patrolowiec typu Archer – lekka jednostka nawodna, nieposiadająca standardowych środków komunikacji z okrętami podwodnymi. A jednak doszło do precyzyjnego spotkania w określonym miejscu i czasie. Przypadek?

Raczej nie. Wszystko odbyło się pod egidą NATO, z użyciem znanych i kompatybilnych kanałów komunikacyjnych. Warto bowiem pamiętać, że Szwecja – choć formalnie przystąpiła do Sojuszu dopiero niedawno – od lat współpracuje w ramach Partnerstwa dla Pokoju i posiada pełną interoperacyjność systemów łączności z NATO.

Oczywiście, trzeba pamiętać o jednym: to były ćwiczenia. A skoro tak, sam fakt przekazania „czegoś” między okrętami nie musi mieć żadnego realnego ciężaru operacyjnego. Przeciwnie – to przecież idealne środowisko, by trenować, testować i symulować.

Ale właśnie dlatego ten epizod jest ciekawy. Bo w ćwiczeniach także nie wszystko dzieje się przypadkiem. Kiedy nowy członek NATO – jak Szwecja – wchodzi do gry, każdy szczegół nabiera znaczenia. A „spontaniczna” sytuacja, w której do szwedzkiego okrętu podwodnego podpływa brytyjski patrolowiec i przekazuje mu wodoodporną torbę… brzmi jak coś więcej niż tylko dostawa kawy i ciastek.

W kontekście niedawnego przystąpienia Szwecji do Sojuszu, każda forma praktycznego sprawdzenia procedur łączności, wymiany sygnałów czy lokalizacji pozycji staje się cenna. Zwłaszcza jeśli chodzi o okręty podwodne – platformy z natury działające samotnie, w ciszy i w cieniu. Współpraca z lekką jednostką patrolową, jaką niewątpliwie jest HMS Dasher, to doskonała okazja, by przećwiczyć realne procedury spotkania, wymiany informacji, a może nawet… zmylenia obserwatorów.

Co naprawdę zawierała wodoodporna torba? Być może tylko kawę i ciastka. A być może coś, czego nie zapisuje się w logach transmisji. Tego, co naprawdę zostało przekazane, prawdopodobnie nigdy się nie dowiemy. Ale jedno jest pewne: na morzu, nawet worek mielonej arabiki może mieć znaczenie operacyjne – zwłaszcza, gdy zna się zasady gry.

Autor: Mariusz Dasiewicz

https://portalstoczniowy.pl/category/marynarka-bezpieczenstwo/
Udostępnij ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

  • Korea Południowa z zielonym światłem na budowę atomowych okrętów podwodnych

    Korea Południowa z zielonym światłem na budowę atomowych okrętów podwodnych

    Stany Zjednoczone formalnie zgodziły się, by Korea Południowa rozpoczęła program budowy okrętów podwodnych o napędzie jądrowym. To decyzja o dużym ciężarze strategicznym – zarówno dla równowagi sił w regionie, jak i dla dotychczasowej polityki USA wobec ograniczania rozprzestrzeniania technologii jądrowych.

    Amerykańskie przyzwolenie ogłoszono w formie oficjalnego komunikatu na stronie Białego Domu, będącego bezpośrednią konsekwencją wcześniejszych rozmów prezydenta Donalda Trumpa z południowokoreańskim przywódcą Li Dze Mjungiem. W kontekście napięć wokół Półwyspu Koreańskiego i wzrostu aktywności Chin w zachodniej części Indo-Pacyfiku ta decyzja może mieć konsekwencje wykraczające daleko poza region.

    Nowa era południowokoreańskiej marynarki wojennej

    Zgoda USA oznacza otwarcie możliwości technologicznej i politycznej, do której Korea Południowa dążyła od lat. Choć kraj ten dysponuje flotą okrętów podwodnych, dotąd ograniczał się do napędu konwencjonalnego – głównie z uwagi na amerykański sprzeciw wobec udostępnienia technologii wzbogacania uranu dla celów wojskowych.

    Czytaj więcej: Koreański kapitał rusza w stronę rdzewiejących doków Ameryki

    Porozumienie obejmuje również element kluczowy dla przyszłego programu okrętowego Seulu. Waszyngton zadeklarował gotowość wspierania południowokoreańskiego programu cywilnego, który obejmuje produkcję paliwa jądrowego, z zastrzeżeniem jego „pokojowego” przeznaczenia. Taki zapis – znany z międzynarodowych regulacji – w praktyce otwiera drogę do zabezpieczenia paliwa dla okrętów o napędzie jądrowym.

    Nie tylko atom. Chodzi też o pieniądze i wpływy

    Obok aspektu militarnego, w komunikacie Białego Domu pojawił się wątek gospodarczy: Korea Południowa ma zainwestować 150 miliardów dolarów w rozwój amerykańskiego przemysłu stoczniowego. Kolejne 200 miliardów ma zostać przeznaczone na „cele strategiczne” – bez jednoznacznego doprecyzowania, czym są owe cele.

    Współczesna geopolityka, także ta morska, coraz rzadziej sprowadza się wyłącznie do rozmów o okrętach, siłowniach jądrowych i torpedach. Coraz częściej mowa o aliansach przemysłowych, transferach technologii, podziale wpływów i „grze o łańcuchy dostaw”. Z tej perspektywy południowokoreańskie atomowe okręty podwodne to tylko jeden z pionków na szachownicy, której plansza sięga od Filadelfii po cieśninę Tsushima.

    Region pod napięciem – jak zareagują Chiny i Korea Północna

    Biały Dom nie skomentował w swoim oświadczeniu potencjalnych skutków w regionie, lecz trudno pominąć pytanie o to, jak na tę decyzję mogą zareagować Chiny i Korea Północna. Z perspektywy Pekinu decyzja USA może być odebrana jako precedens przekraczający dotychczasowe granice amerykańskiej polityki wobec transferu technologii jądrowych. Chiny będą z pewnością uważnie śledzić każdy etap południowokoreańskiego programu i dostosowywać do niego własne działania morskie w zachodniej części Indo-Pacyfiku.

    W przypadku Korei Północnej nie należy oczekiwać oficjalnej zmiany stanowiska. Reżim Kim Dzong Una od lat prowadzi politykę całkowicie oderwaną od międzynarodowych apeli czy ograniczeń, więc również tym razem można zakładać, że program jądrowy i rakietowy będzie kontynuowany niezależnie od działań Seulu. Pjongjang zwykle reaguje na takie decyzje własnym tempem i według własnych kalkulacji, co tylko zwiększa nieprzewidywalność napięć na Półwyspie.

    Czytaj też: Południowokoreańska strategia globalnej ekspansji przemysłu stoczniowego

    Tym samym region Indo-Pacyfiku wchodzi w nową fazę rywalizacji, w której pojawienie się południowokoreańskich jednostek o praktycznie nieograniczonym zasięgu operacyjnym może zachwiać dotychczasową równowagą i wymusić nowe kalkulacje zarówno w Pekinie, jak i w Pjongjang

    Refleksja na koniec – technologia jako zobowiązanie

    Historia wielokrotnie pokazywała, że każdy poważny transfer technologii ma swoją cenę. W tym przypadku nie chodzi wyłącznie o pieniądze, lecz o odpowiedzialność. Korea Południowa, wchodząc do grona państw dysponujących okrętami o napędzie jądrowym, zyska nowe możliwości operacyjne. Jednocześnie stanie się jeszcze ściślej związana z amerykańską architekturą odstraszania.

    Zgoda USA nie jest więc prezentem – to inwestycja w południowokoreańską gotowość bojową, która ma odciążyć amerykańskie siły morskie w regionie Indo-Pacyfiku. To układ, w którym każda ze stron coś zyskuje, lecz także ponosi realne ryzyko.