Newsletter Subscribe
Enter your email address below and subscribe to our newsletter

Liczba masowców z Hiszpanii transportujących gaz LNG do Europy podwoiła się w roku 2022 w porównaniu do roku 2021, pomagając tym samym złagodzić kryzys energetyczny na starym kontynencie wywołany inwazją Rosji na Ukrainę, podał w czwartek operator sieci gazowej Enagas.
Nasze zakłady przyczyniają się znacząco do bezpieczeństwa energetycznego krajów, w szczególności terminal w Barcelonie, który przesyła surowiec głównie dla Włoch. W ubiegłym roku łącznie 250 statków dostarczyło gaz LNG do zakładów Enagas w Hiszpanii.
Arturo Gonzalo Aizpiri, szef Enagas
Oczekuje się, że ilość dostarczanego surowca wzrośnie jeszcze bardziej po tym jak w czwartek Enagas oddał nową platformę w swojej stacji regazyfikacyjnej w porcie w Barcelonie. Ta inwestycja ma przyczynić się do załadunku gazu LNG dla małych i średnich gazowców.
We wrześniu hiszpański minister energii ogłosił, że nabrzeże w zakładzie dostosuje tak, aby zwiększyć możliwości załadunku dla statków przewożących gaz do Włoch, które starają się zmniejszyć swoją zależność od rosyjskiego gazu. Tego typu działania pozwolą na zacieśnianie stosunków między oboma krajami.
Czytaj więcej: https://portalstoczniowy.pl/czy-terrorysci-zagroza-polskim-farmom-wiatrowym-na-baltyku/
Ministerstwo energii opisało wówczas te transporty jako „wirtualny gazociąg” między Barceloną a Livorno, nie ujawniając żadnych szczegółów dotyczących ruchu.
Hiszpania posiada sześć terminali LNG, które według niej mogłyby pomóc w zaopatrzeniu Europy Środkowej, a kolejny ma zostać uruchomiony w najbliższych tygodniach. Terminal w Barcelonie plasuje się na pierwszym miejscu pod względem wielkości w Europie.
Gonzalo powiedział również, że fundusze Unii Europejskiej mogą sfinansować od 30 do 50 proc. podwodnego rurociągu wodorowego, który ma zostać ułożony między Hiszpanią a Francją.
Dwa kraje zgodziły się zbadać możliwość budowy rurociągu do przesyłania zielonego wodoru między Barceloną a Marsylią wynoszącym około 2,1 mld euro, poinformował Gonzalo. Podobne połączenie między Hiszpanią a Portugalią wynosiłoby około 350 mln euro.
Środki finansowe pochodziłyby z funduszy zarezerwowanych przez UE na kluczową transgraniczną infrastrukturę energetyczną oznaczoną jako „projekty wspólnego zainteresowania”.
Czytaj też: https://portalstoczniowy.pl/zwiekszenie-eksportu-rosyjskiego-lng-do-europy/
Pozostałe 50-70 proc. kosztów pokryłyby kraje, które wyrażą zainteresowanie projektem i skorzystałyby z niego oraz przyszli klienci gazociągu, powiedział Gonzalo.
Według szefa Enagas, ta inwestycja nie będzie miała wpływu na zwiększenie ceny gazu dla hiszpańskich gospodarstw domowych.
Dyrektor Enagas wykonawczy stwierdził, że zaangażowane kraje, w tym Niemcy – które w zeszłym miesiącu wyraziły zainteresowanie – były „zaawansowane w definicji technicznej” projektu, który jest sprawdzany pod względem wymogów finansowania przez UE.
Enagas zaprezentował również pierwszą bunkierkę LNG, o nazwie Haugesund Knutsen, zbudowaną w Hiszpanii która będzie bazowała w porcie w Barcelonie. Bunkierka jest współwłasnością norweskiej firmy przeładunkowej Knutsen OAS i będzie obsługiwana przez Shell.
Źródło: Reuters


11 listopada grupa uderzeniowa z lotniskowcem USS Gerald R. Ford (CVN-78) weszła w rejon odpowiedzialności USSOUTHCOM na Karaibach. Oficjalnie to wsparcie działań przeciw przemytowi narkotyków, w praktyce czytelny sygnał dla Caracas w czasie narastającego napięcia na linii USA–Wenezuela. To pierwsza tak duża demonstracja siły US Navy w tym rejonie od wielu lat i wyraźne ostrzeżenie, że Waszyngton nie zamierza oddać kontroli nad swoim południowym przedpolem.
W artykule
To największe od lat wzmocnienie obecności US Navy w Karaibach – ruch czytelny jako presja na Caracas, równolegle z operacjami antynarkotykowymi. Połączenie tych dwóch wątków ma prosty przekaz: Waszyngton kontroluje południowe przedpole i jest gotów szybko eskalować, jeśli Maduro podniesie stawkę.
Na wody karaibskie wszedł nie tylko lotniskowiec, ale cały pływający zespół uderzeniowy. USS Gerald R. Ford to pierwsza jednostka nowej generacji amerykańskich lotniskowców o napędzie jądrowym. Posiada pełne skrzydło lotnicze, kompleksową obronę przeciwlotniczą oraz rozbudowane systemy rozpoznania. Wraz z towarzyszącymi mu niszczycielami i okrętami wsparcia tworzy samowystarczalny organizm, zdolny prowadzić działania przez wiele tygodni bez zawijania do portu.
🔗 Czytaj więcej: Lotniskowiec USS Gerald R. Ford na wodach Morza Północnego
Kiedy taki zespół pojawia się w danym akwenie, zmienia się dynamika całego regionu. Znikają z radarów małe jednostki o wątpliwym statusie, a statki handlowe zaczynają ściślej trzymać się korytarzy morskich. Dla marynarzy z państw regionu to jasny sygnał: ktoś teraz przejął kontrolę nad tymi wodami.
Pentagon w swoich komunikatach podkreśla, że obecność lotniskowca ma wspierać działania przeciwko organizacjom przestępczym w rejonie Karaibów. To obszar, przez który od dekad biegną morskie szlaki przemytu narkotyków i broni.
Lotniskowiec typu Ford nie ściga motorówek z kontrabandą. Jego zadanie to rozpoznanie, stała obecność w powietrzu i wsparcie tych, którzy pilnują porządku z bliska. Sam fakt pojawienia się w tym rejonie mówi więcej niż oficjalne komunikaty: Waszyngton przypomina, że południowe przedpole ma pod kontrolą. Gdy na horyzoncie widać USS Gerald R. Ford, nikt w regionie nie ma wątpliwości, kto rozdaje karty na morzu. To również czytelny sygnał dla Caracas – napięcie nie słabnie, a obecność amerykańskiego lotniskowca wyraźnie zwiększa presję na wenezuelski reżim.
Grupa uderzeniowa z lotniskowcem USS Gerald R. Ford na czele to nie demonstracja, lecz pełnowartościowa formacja bojowa. Na pokładzie amerykańskiego lotniskowca stacjonuje ponad siedemdziesiąt maszyn – od myśliwców F/A-18 Super Hornet, przez samoloty wczesnego ostrzegania E-2D Hawkeye, aż po śmigłowce wielozadaniowe MH-60R. To one tworzą pierwszą linię rozpoznania i rażenia, pozwalając Amerykanom działać setki kilometrów od własnych wybrzeży. Sam lotniskowiec dysponuje również własnymi środkami obrony – wyrzutniami pocisków rakietowych krótkiego zasięgu i systemami artyleryjskimi do zwalczania celów nawodnych oraz nisko lecących pocisków manewrujących.
W skład zespołu wchodzą niszczyciele typu Arleigh Burke: USS Bainbridge (DDG-96), USS Mahan (DDG-72) oraz USS Winston S. Churchill (DDG-81), pełniący rolę okrętu dowodzenia obroną powietrzną. Każdy z nich ma system Aegis i wyrzutnie VLS, a także zdolność użycia pocisków manewrujących Tomahawk, zapewniając parasol OPL i silne możliwości uderzeniowe z morza.
W razie konfliktu taki zespół jest w stanie przeprowadzić zmasowane uderzenie z morza w głąb terytorium przeciwnika. Zasięg operacyjny Tomahawków pozwala na rażenie celów oddalonych o ponad tysiąc kilometrów – a to oznacza, że nawet bez przekraczania granic wód terytorialnych Amerykanie mogliby sparaliżować kluczowe obiekty wojskowe i infrastrukturalne wenezuelskiego wybrzeża. Uderzenie poprzedziłoby rozpoznanie prowadzone przez samoloty pokładowe i drony zwiadowcze, wspierane przez śmigłowce ZOP tropiące okręty podwodne.
🔗 Czytaj też: USS Gerald R. Ford z wizytą we Włoszech
W praktyce oznacza to, że cała grupa działa jak jeden, samowystarczalny organizm: lotnictwo przejmuje kontrolę nad przestrzenią powietrzną, krążowniki i niszczyciele tworzą tarczę obronną, a okręty zaopatrzeniowe dostarczają paliwo i amunicję. W ciągu kilku godzin taka formacja jest zdolna prowadzić równoczesne operacje w powietrzu, na morzu i przeciwko celom lądowym. Dlatego wejście USS Gerald R. Ford na wody Karaibów nie można traktować jako rutynowej rotacji floty. To demonstracja siły i gotowości, która – nawet bez wystrzału – działa jak uderzenie precyzyjnie wymierzone w polityczne centrum Caracas.
W nadchodzących tygodniach okaże się, czy obecność lotniskowca USS Gerald R. Ford i jego eskorty na Karaibach to jedynie presja polityczna, czy zapowiedź działań o szerszym wymiarze. Dla Pentagonu to test skuteczności globalnej projekcji siły. Dla Wenezueli – moment prawdy, jak daleko może się posunąć w konfrontacji z USA. Dlatego, mimo deklaracji US Navy o „polowaniu na przemytników”, niewielu wierzy, że to jedyny cel. Skala i timing wskazują, że kluczowy jest sygnał strategiczny pod adresem Caracas. A dla obserwatorów z naszej części świata to przypomnienie, że w polityce morskiej nie ma pustych gestów. Każdy ruch floty wojennej to komunikat – czasem głośniejszy niż jakiekolwiek oświadczenie dyplomatyczne.