Newsletter Subscribe
Enter your email address below and subscribe to our newsletter

Japonia, jeden z największych na świecie importerów LNG, rozważy sposoby wsparcia rynku tego paliwa, jeśli kryzys wokół Ukrainy zakłóci dostawy – oświadczył w piątek minister przemysłu Koichi Haguida. Według mediów Japonia może wysłać do Europy swoje rezerwy.
Haguida odmówił potwierdzenia doniesień prasowych, że Stany Zjednoczone poprosiły Japonię o przekierowanie do Europy części swojego importu skroplonego gazu ziemnego (LNG), jeśli Rosja odetnie dostawy. Zapewnił jednak, że Tokio „chce rozważyć, jak może się przysłużyć społeczności międzynarodowej”.
Japońska agencja prasowa Kyodo podała, powołując się na anonimowe źródła rządowe, że Tokio rozważa przekierowanie części swoich rezerw LNG do Europy w wypadku ograniczenia dostaw przez Rosję w odpowiedzi na sankcje, jakie zostałyby na nią nałożone w razie zbrojnej inwazji na Ukrainę.
Kyodo podkreśla jednak, że Japonia używa LNG do produkcji prądu, a japońskie rezerwy nie są ogromne. Wzrosły one w porównaniu z ubiegłym rokiem, ale w przeszłości zdarzało się, że gazu brakowało. Na przełomie 2020 i 2021 roku, gdy kraj nawiedziła fala mrozów, dostawcy prądu musieli prosić mieszkańców o oszczędzanie energii w związku z topniejącymi zapasami.
Na konferencji prasowej Haguida zaznaczył, że Japonia jest krajem ubogim w surowce naturalne i musi się upewnić, że sama będzie miała wystarczającą ilość paliwa, by uniknąć braków prądu, szczególnie przy zapowiadanej zimnej pogodzie. „Zobaczymy, czy będziemy mogli coś zrobić, gdy zapewnimy, że nie wpłynie to na życie ludzi” – powiedział.
W ubiegłym tygodniu władze USA, największego producenta gazu ziemnego na świecie, poprosiły rząd Kataru i kilku innych ważnych wytwórców paliw, by przeanalizowali możliwość zaopatrywania Europy w wypadku zakłóceń dostaw z Rosji w związku z kryzysem ukraińskim. Rosja zaspokaja obecnie 30-40 proc. zapotrzebowania Europy na gaz – podała agencja Reutera.
Autor: Andrzej Borowiak/PAP


Po ośmiu miesiącach aktywności na trzech oceanach brytyjska grupa lotniskowcowa z HMS Prince of Wales powróciła 30 listopada do Portsmouth. Tym wejściem Royal Navy zamknęła operację Highmast — największe rozmieszczenie sił morskich w bieżącym roku.
W artykule
Rankiem, w końcówce listopada, okręty brytyjskiej grupy lotniskowcowej zaczęły wchodzić do Portsmouth. Lotniskowiec HMS Prince of Wales prowadził szyk powrotny, zamykając tym samym globalną kampanię, w ramach której zespół pokonał ponad 40 tys. mil morskich — dystans odpowiadający półtorakrotnemu okrążeniu Ziemi.
Powitanie miało wymiar uroczysty, zgodny z tradycją Royal Navy: jednostki portowe wykonały salut wodny, zaś załogi eskort i pomocniczych okrętów stanęły wzdłuż burt. Po wielu miesiącach nieobecności marynarze i lotnicy wrócili do rodzin, kończąc etap najbardziej kompleksowej operacji tej części floty od kilku lat.
Operacja Highmast rozpoczęła się wiosną, kiedy z Portsmouth i Bergen wyszły pierwsze okręty tworzące grupę zadaniową. Jej głównym celem było potwierdzenie zdolności Royal Navy do prowadzenia wielodomenowych działań dalekomorskich oraz utrzymania spójnej współpracy z sojuszniczymi okrętami.
W trakcie misji grupa operowała kolejno na Morzu Śródziemnym, w obszarze Kanału Sueskiego, na Oceanie Indyjskim oraz w zachodniej części Indo-Pacyfiku. W tym czasie przeprowadzono szereg ćwiczeń, w tym z marynarkami Włoch, Japonii, Australii, Kanady i Norwegii.
Dowódca zespołu, komandor James Blackmore, określił operację jako „najszerszy sprawdzian brytyjskiej projekcji siły od lat”, podkreślając jednocześnie wzrost interoperacyjności i zdolności bojowej grupy.
Trzon Carrier Strike Group stanowił lotniskowiec HMS Prince of Wales, na którego pokładzie operowało skrzydło lotnicze złożone z samolotów F-35B oraz śmigłowców ZOP i maszyn rozpoznawczych. Uzupełnienie stanowiły niszczyciel rakietowy HMS Dauntless, fregata HMS Richmond, norweska fregata HNoMS Roald Amundsen oraz jednostki wsparcia — tankowiec RFA Tideforce i logistyczny HNoMS Maud.
W kulminacyjnej fazie misji, podczas ćwiczeń na Indo-Pacyfiku, siły zespołu liczyły ponad 4 tysiące żołnierzy i marynarzy.
Zakończona kampania miała znaczenie wykraczające poza tradycyjny pokaz bandery. HMS Prince of Wales po serii wcześniejszych problemów technicznych przeszedł pełny cykl eksploatacyjny, obejmujący przeloty, intensywne działania lotnicze oraz współpracę w warunkach, które sprawdzają możliwości układu napędowego, systemów pokładowych oraz modułów sterowania lotami.
Misja była więc testem nie tylko dla całego zespołu, ale i samego lotniskowca, który tym etapem potwierdził pełną gotowość do globalnych operacji. Dla Royal Navy oznacza to domknięcie okresu niepewności oraz wejście w etap stabilnej eksploatacji obu brytyjskich superlotniskowców.
Operacja Highmast udowodniła, że Wielka Brytania pozostaje zdolna do nieprzerwanej obecności na głównych morskich szlakach komunikacyjnych, szczególnie w regionie Indo-Pacyfiku. W sytuacji rosnącej aktywności floty chińskiej i agresywnych działań rosyjskich — zarówno w Arktyce, jak i na Morzu Śródziemnym — wartościowa obecność sojuszniczych komponentów nabiera szczególnego znaczenia.
Zakończenie operacji pokazuje także, jak duże znaczenie ma utrzymanie ciągłości działań Royal Navy. Powrót HMS Prince of Wales nie kończy brytyjskiej aktywności na Indo-Pacyfiku — stanowi raczej zamknięcie pierwszej z serii zaplanowanych rotacji, które w ciągu kolejnych lat mają stać się fundamentem obecności brytyjskiej bandery na kluczowych szlakach morskich.
Ośmiomiesięczna misja Highmast zapisze się jako jedno z najważniejszych przedsięwzięć brytyjskiej floty ostatnich lat. Zespół przeszedł pełne spektrum działań — od ćwiczeń sojuszniczych po operacje realizowane w rozległych akwenach zachodniej części Indo-Pacyfiku.
Powrót grupy lotniskowcowej, z HMS Prince of Wales na czele, stanowi potwierdzenie, że brytyjski system lotniskowcowy jest w stanie prowadzić globalne operacje w sposób ciągły, niezawodny i zgodny z wymaganiami współczesnej architektury bezpieczeństwa.