Newsletter Subscribe
Enter your email address below and subscribe to our newsletter

W minioną środę 58-letni kuter amerykańskiej straży przybrzeżnej (US Coast Guard) Resolute zawinął do macierzystego portu w St. Petersburgu na Florydzie z pokaźnym ładunkiem — 4395 kg kokainy i 2490 kg marihuany o czarnorynkowej wartości szacowanej na 115 milionów dolarów. Narkotyki zostały przejęte w wyniku operacji antynarkotykowych prowadzonych na wodach Karaibów, a zatrzymani w związku z tym procederem podejrzani wkrótce staną przed amerykańskim wymiarem sprawiedliwości.
W artykule
Przejęcie kontrabandy było efektem wspólnej operacji dwóch jednostek: amerykańskiego kutra Resolute oraz holenderskiego patrolowca HNLMS Holland. Połączone siły obu jednostek to przykład międzynarodowej współpracy, która staje się nieodzownym elementem w walce z przemytem narkotyków na wodach Karaibów. US Coast Guard, działając wspólnie z partnerami z Holandii, zadał przemytnikom dotkliwy cios, wysyłając wyraźny sygnał o nieuchronności odpowiedzialności za tego typu przestępstwa.

Podczas 38-dniowego patrolu na Karaibach, Resolute zrealizował dwie udane operacje udaremnienia dużej ilości narkotyków. Pierwsza z nich miała miejsce, gdy załoga jednostki zidentyfikowała statek typu „go-fast”, często używany przez przemytników. Natychmiast w ruch poszły mniejsze łodzie przeznaczone do pościgów. Ścigali jednostkę przez 40 mil morskich, na wodach o małej głębokości. Zmuszeni do szybkiego działania, przemytnicy wyrzucili swój nielegalny ładunek za burtę, co pozwoliło straży przybrzeżnej na przejęcie narkotyków.
Dwa tygodnie później, w środkowej części Karaibów, jednostka Resolute natknęła się na podejrzaną łódź żaglową. Podobnie jak wcześniej, dowództwo zdecydowało się na szybkie i zdecydowane działanie, wysyłając zespół abordażowy do jej przeszukania. W ukrytym schowku na pokładzie znaleziono 750 kg kokainy. Załoga skutecznie zatrzymała przemytników i zabezpieczyła narkotyki, po raz kolejny udowadniając swoje umiejętności w walce z międzynarodowym przemytem.
Operacja zyskała dodatkowy wymiar międzynarodowy, gdy kuter Resolute nawiązał współpracę z holenderskim patrolowcem HNLMS Holland. Holendrzy przekazali załodze amerykańskiego kutra kolejnych podejrzanych oraz ponad 2 tony przechwyconych narkotyków, w tym około 2,5 tony marihuany. Takie zintegrowane działania obu marynarek dowodzą skuteczności międzynarodowej współpracy w zwalczaniu przestępczości transnarodowej. Operacje antynarkotykowe to nie tylko sukcesy w udaremnianiu przemytu nielegalnych ładunków, ale także manifestacja wspólnych wartości i zaangażowania w bezpieczeństwo morskie na światowych wodach.
Misja kutra Resolute nie ograniczała się jedynie do działań antynarkotykowych. Po przejściu huraganu Helene, jednostka wróciła do portu w St. Petersburgu, aby dać załodze zasłużony odpoczynek. Jednak już 7 października, w obliczu nadciągającego huraganu Milton, załoga musiała ponownie wyjść w morze, przygotowując się do działań ratowniczych. Po kilku dniach w Pensacola, Resolute wrócił na wody Zatoki Tampa, aby aktywnie wspierać operacje poszukiwawczo-ratownicze, patrolując obszar wspólnie z innymi jednostkami, jak Pablo Valent i Thetis. Była to kolejna demonstracja elastyczności i profesjonalizmu jednostki oraz jej załogi, gotowej do pomocy w każdej sytuacji, zarówno w walce z przestępczością, jak i w obliczu klęsk żywiołowych.
Po powrocie do macierzystego portu, kmdr Ian Starr, dowódca kutra Resolute, nie krył dumy ze swojej załogi. „Raz po raz załoga wykazywała się profesjonalizmem, spójnością i doskonałością w wykonywaniu misji,” powiedział. „Jestem niesamowicie dumny z ich wysiłków i zdolności do osiągnięcia sukcesu w warunkach, w których sukces nigdy nie jest gwarantowany”.
Nie można pominąć historii samej jednostki Resolute. Zbudowany w 1966 roku kuter od dekad pozostaje jednym z filarów amerykańskiej straży przybrzeżnej (US Coast Guard). Jego bogata historia operacji antynarkotykowych sięga 1986 roku, kiedy to po raz pierwszy udaremnił przemyt narkotyków na pokładzie frachtowca Pamnico. Przez lata przeszedł liczne modernizacje, w tym kapitalny remont w 1994 roku, który pozwolił mu kontynuować służbę w pełnej gotowości bojowej. Resolute łączy w sobie tradycję i nowoczesność, dowodząc, że nawet starsze kutry US Coast Guard mogą odgrywać kluczową rolę w dzisiejszych operacjach dotyczących bezpieczeństwa morskiego.
Wspólne działania jednostek patrolowych Resolute i HNLMS Holland to doskonały przykład skutecznej międzynarodowej kooperacji w obszarze bezpieczeństwa morskiego. Zgrane operacje obu jednostek potwierdzają, że współpraca sojusznicza stanowi kluczowy element w przeciwdziałaniu zagrożeniom na wodach otwartych. Każda taka akcja to nie tylko sukces operacyjny, ale również wyraźny sygnał, że morza i oceany nie będą bezpieczną przystanią dla przestępczości transnarodowej.
Powrót załogi Resolute do portu w St. Petersburgu z wielomilionowym ładunkiem zabezpieczonych narkotyków był czymś więcej niż tylko zakończeniem operacji. To także demonstracja zaangażowania i profesjonalizmu, który od lat jest fundamentem działań US Coast Guard. Wspólne patrole, precyzyjne akcje abordażowe oraz koordynacja z partnerami międzynarodowymi pokazują, że zapewnienie bezpieczeństwa morskiego to nie tylko kwestia zaawansowanej technologii, ale przede wszystkim determinacja i gotowość marynarzy do stawienia czoła każdemu wyzwaniu.
Źródło: US Coast Guard


Gdy w polskich portach, zakładach stoczniowych oraz fabrykach po prawie trzech miesiącach jesiennej harówki większość zdążyła już zapomnieć, jak pachnie ciepłe powietrze nad morzem, tydzień nad andaluzyjskie „Wybrzeże Światła” Costa de la Luz staje się nie kaprysem, lecz sensowną inwestycją przed grudniowym maratonem.
W artykule
Costa de la Luz to kawałek Atlantyku, który uparcie udaje późne lato, kiedy u nas listopad dawno zaciągnął niebo szarą płachtą. Między Kadyksem a Huelvą ciągną się szerokie, jasne plaże, za plecami białe miasteczka, przed oczami horyzont aż po Portugalię. W dzień termometry pokazują w okolicach 19–21°C, woda ma mniej więcej tyle, ile Bałtyk w lipcu, a słońce potrafi świecić po kilka godzin dziennie, jakby nikt mu nie powiedział, że sezon już się skończył.
Tymczasem w naszym kraju od niemal trzech miesięcy trwa zupełnie inny świat. Suwnice chodzą od świtu, w dokach nie ma dnia bez spawania, a kolejne palenie blach czeka już w grafiku. Na terminalach zmiana goni zmianę, offshore chce wszystko „na wczoraj”, a marynarka trzyma swoje harmonogramy. Podobnie wygląda to na lądzie. W hutach piece idą pełną mocą, w zakładach produkcyjnych kolejne zlecenia wjeżdżają jedno za drugim, a na budowach trwa gonitwa przed zimą.
Po wakacjach zostały pojedyncze zdjęcia w telefonie i rachunek za lody w nadmorskim barze. Większość z nas dawno weszła w tryb: „roboty jest tyle, że nawet nie ma kiedy zatęsknić za plażą”.
Czytaj więcej: Październik nad morzem: 5 spokojnych miejsc na krótki wypad
A jednak gdzieś z tyłu głowy siedzi ta myśl, która wraca właśnie teraz. Dzień zrobił się tak krótki, że wychodzimy z domu po ciemku i wracamy o zmroku, jakby ktoś wyłączył światło na całą dobę.
W dodatku przyszły pierwsze przymrozki — przez ostatnie dwie noce temperatura w wielu miejscach naszego kraju spadała poniżej zera, trawa skrzypi pod butami, a w powietrzu czuć już zapowiedź zimy. Grudzień wisi w kalendarzu jak „ciężka, zimna” chmura.
I wtedy pojawia się ta myśl: może warto na chwilę wyskoczyć tam, gdzie pod koniec listopada Atlantyk wciąż pachnie ciepłym powietrzem.
Zamiast kolejnego weekendu spędzonego między pracą a obowiązkami – kilka dni na Costa de la Luz. Rano krótki spacer w cienkim t-shircie. W południe kawa pod palmą. Wieczorem kolacja przy szumie fal, a nie przy jednostajnym hałasie sprężarek czy wentylatorów.
To mały reset dla tych, którzy część lata i prawie całą jesień przepracowali na pełnych obrotach. Wychodzili z domu o ciemku, wracali po zmroku i nawet nie mieli kiedy naprawdę złapać oddechu.
Bo jeśli jest w roku moment, żeby przypomnieć sobie, jak wygląda ciepłe słońce odbijające się na wodzie, a nie na stalowej burcie – to właśnie teraz. Szukając w sieci miejsc, gdzie listopad wciąż pachnie latem, trafiłem na cztery miejsca na południowym wybrzeżu Hiszpanii – Costa de la Luz, którymi chcę się z Tobą podzielić i na które chcę Cię po prostu zaprosić. Zapraszam
Pierwszym miejscem, które staje przed oczami, jest Kadyks. Na mapie wygląda jak okręt zacumowany na końcu lądu – kawałek miasta wysunięty w Atlantyk tak daleko, jak tylko się da. Stare miasto siedzi na wąskim półwyspie, z trzech stron otulonym wodą. Z jednej strony masz szeroką, miejską Playa de la Victoria, z drugiej zaś bardziej kameralną La Caletę – plażę, która w filmach potrafi udawać Hawanę.
To miasto jest jak stworzone dla ludzi, którzy całe życie kręcą się wokół portów. Idziesz promenadą, mijasz stocznię, wstępujesz na chwilę na targ rybny, gdzie lód chrzęści pod nożami sprzedawców, a zapach morza jest mocniejszy niż w jakimkolwiek porcie kontenerowym. Wieczorem siadasz w barze na tortillitas de camarones – cienkie, chrupiące placki z małymi krewetkami, coś między przekąską a rytuałem. Do tego kieliszek chłodnego wina, szum rozmów i gdzieś w tle Atlantyk, który przypomina, po co tu właściwie przyjechałeś.
Drugim miejscem, które w tej opowieści pojawia się od razu po Kadyksie, jest Conil de la Frontera. Conil to klasyczne andaluzyjskie miasteczko: białe domy, wąskie uliczki i długi pas piasku, który zaczyna się właściwie tuż za ostatnią zabudową. Latem bywa tu tłoczno, ale poza sezonem zostaje to, czego najbardziej brakuje ludziom przyzwyczajonym do hałasu suwnic i młotów pneumatycznych: cisza, równy szum fal i zapach smażonej ryby unoszący się znad małych barów przy plaży.
Czytaj więcej: Październik w Gdańsku. Mekka przemysłu stoczniowego i jesiennego spokoju
Te miejscowi żyją z morza – w kartach dań króluje świeży tuńczyk, kalmary, dorady, wszystko proste, bez zadęcia, jakby wrzucone na patelnię prosto z porannego połowu. To dobre miejsce na swój własny rytm dnia: rano spacer albo kąpiel na pustej plaży, w południe ryba z widokiem na wodę, a po południu kilka akapitów napisanych przy otwartym oknie, kiedy Atlantyk zagląda do środka razem z wiatrem.
Jeśli dwa pierwsze miejsca wydają Ci się zbyt spokojne, trzecim, które wpadło mi w oko podczas internetowych poszukiwań, jest Tarifa. Tam, gdzie Atlantyk spotyka się z Morzem Śródziemnym, leży miasteczko, które żyje z wiatru. Tu przyjeżdżają kitesurferzy i windsurferzy z całej Europy, bo statystyki są bezlitosne: wieje prawie zawsze. Szeroka plaża ciągnie się kilometrami, w tle rysują się góry, a po drugiej stronie cieśniny migocze w nocy światło Afryki.
To miejsce trochę bardziej dzikie, mniej „hotelowe”, bardziej na ludzi, którzy lubią żywioł, a nie równo przystrzyżone trawniki przy basenie. Idealne, jeśli naprawdę chcesz się odciąć od stoczniowej rutyny i przypomnieć sobie, jak wygląda morze w wersji nieobudowanej nabrzeżem: fala, piasek, wiatr, szum linek od latawców nad głową. Tu trudno udawać, że morze jest tylko „tłem do pracy” – ono gra pierwszą rolę.
A na koniec – wybór, który szczególnie przyciągnął moją uwagę podczas szukania tych miejsc: El Puerto de Santa María. Jeśli brakuje Ci portowej infrastruktury, ale marzysz o niej w wakacyjnej wersji, to bardzo dobry kierunek. Miasto ma kilka plaż ciągnących się wzdłuż zatoki, a do tego marinę Puerto Sherry – z jachtami, beach barami i knajpami przy samym nabrzeżu. To trochę inny świat niż surowe przemysłowe porty: te same maszty i liny, ale zamiast dźwigów – palmy, zamiast hałasu doków – rozmowy przy stolikach. Dla kogoś z branży to ciekawa perspektywa: zobaczyć, jak wygląda „miękkie” oblicze portu, zorientowanego na turystykę i rekreację, a nie tylko przeładunek.
Czytaj więcej: Spokojna, szeroka i nadmorska. Wioska Sianożęty, która nie udaje kurortu
El Puerto de Santa María to port, który po godzinach zdejmuje roboczy kombinezon i zakłada lnianą koszulę. Z jednej strony masz Puerto Sherry – marinę z jachtami, beach barami i knajpami przy samym nabrzeżu, gdzie zamiast stukotu dźwigów słychać rozmowy i szkło stukające o blat. Kilka kroków dalej stoi kamienny Castillo de San Marcos, twierdza pamiętająca czasy, gdy wino i przyprawy wyjeżdżały stąd żaglowcami w świat. Do tego bodegi sherry, w których między rzędami beczek czujesz, że handel morski ma tu dłuższą historię niż niejedna stocznia. Idealne miejsce na dzień, w którym chcesz mieć i morze, i port, ale w wersji zdecydowanie bardziej wakacyjnej niż przemysłowej.
To wszystko działa dlatego, że klimat naprawdę pozwala uciec od polskiego, pochmurnego listopada. W połowie miesiąca temperatury w dzień trzymają 18–22°C, nocą spadają do 10–14°C. Atlantyk ma około 18-19°C, zdarzają się dni, gdy dobija do 20°C – czyli tyle, ile Bałtyk potrafi mieć w lipcu.
I tu pojawia się pytanie, które warto sobie zadać: może zamiast kolejnego weekendu w ciemnym, listopadowym rytmie, lepiej spędzić kilka dni tam, gdzie po południu wciąż można usiąść nad wodą w koszuli z krótkim rękawkiem? Może Costa de la Luz to właśnie ten moment w roku, kiedy warto pozwolić sobie na krótkie odejście od codzienności – żeby wrócić z głową lżejszą, a spojrzeniem wychodzącym poza kalendarz.
Jeśli szukasz miejsca na cichy oddech tuż przed zimą, te cztery wybrzeżne miejscowości Andaluzji naprawdę są tego warte. Może w tym roku to Ty sprawdzisz, jak wygląda koniec listopada tam, gdzie słońce wciąż pamięta o lecie?
Autor: Mariusz Dasiewicz