Morze, corrida i Vanessa – dziewczyna matador
Życie marynarza często wydaje się romantyczne i pełne przygód, ale w rzeczywistości to ciężka praca, pełna monotonii. Podobnie jak corrida, gdzie człowiek mierzy się z potężnym zwierzęciem, życie na morzu wymaga odwagi i wytrwałości. Vanessa Montoya, pierwsza kobieta matador w Sewilli, pokazuje, że zarówno na arenie, jak i na pokładzie statku, prawdziwa walka to wyzwanie, które nie zna granic płci.
Dzięki współczesnej technice można oglądać życie marynarza na ekranie telewizora, nie zdejmując kapci we własnym domu. Co więc pozostało z dawnej przygody, po którą człowiek szedł na morze? Ano została zwykła proza życia – praca taka sama lub podobna jak w innych zawodach. Jedyna różnica jest taka, że warsztat pracy marynarza – statek – przemieszcza się z miejsca na miejsce. A sama praca jest często ciężka, a przeważnie jednostajna i monotonna. Żeby to uzmysłowić swoim znajomym, którzy nie znają pracy na morzu, opowiadam im swoją historię o Wenecji (o Sewilli będzie za chwilę).
A ta historia jest następująca. Byłem w Wenecji wiele razy. Jakże atrakcyjnie to brzmi, prawda? Ale tak naprawdę to w Wenecji nigdy nie byłem. Dlaczego? Dlatego, że statek wchodził do Porto Maghera – tak się nazywa port morski Wenecji – o godzinie czwartej rano, w ciągu dnia ładował lub wyładowywał ładunek i wychodził w morze tego samego dnia wieczorem o godzinie dwudziestej drugiej. Z pięknej, romantycznej Wenecji widziałem tylko szare, monotonne obracające się portowe dźwigi. Plac św. Marka mogłem oglądać jedynie przez lornetkę ze statkowego mostku, płynąc kanałem portowym. I prawdę mówiąc, niewiele widziałem przez tę lornetkę, bo o czwartej rano czy dziesiątej wieczorem zazwyczaj jest ciemno.
Stąd moja opowieść o tym, że w Wenecji byłem wiele razy, a tak naprawdę to w Wenecji nie byłem ani razu. Nigdy nie byłem tam ze statku, ale byłem natomiast w Wenecji lata później, jadąc tam na wycieczkę z Gdańska, bardzo udaną zresztą. I tak jak z Wenecją, tak jest z innymi portami – wejście i wyjście. Trzeba zdążyć na wysoką wodę. W Europie jest wiele portów pływowych (szczególnie w Wielkiej Brytanii), do których można wejść tylko w określonych godzinach przypływu – tzw. wysokiej wody. Wyładować i załadować ładunek, przygotować statek do następnej podróży. Zwykła harówka, często nerwy, tak jak wszędzie indziej.
Tak też przez lata było z Sewillą, miastem w hiszpańskiej Andaluzji, położonym daleko w głębi lądu nad rzeką Guadalquivir. Nazwa Guadalquivir pochodzi z czasów, gdy Hiszpanię okupowali Maurowie i znaczy „Wielka Rzeka Arabów”. Tak jak w Wenecji, o której wspomniałem na początku, również w Sewilli byłem wiele razy, ale tak naprawdę to w Sewilli nigdy nie byłem. Życie marynarza często polega na szybkim załadunku i wyładunku, co uniemożliwia zwiedzanie miejsc, do których statek zawija. Statek przypływał do sewilskiego portu wcześnie rano i po wyładowaniu przywiezionych towarów, tego samego dnia wieczorem lub wcześnie rano dnia następnego, wypływał z powrotem w morze. No i o wyjściu do miasta, a tym bardziej o zwiedzaniu i o zobaczeniu tego, co mnie szczególnie w Sewilli interesowało, mogłem jedynie pomarzyć. Co bardziej dotkliwe – z bliska pomarzyć.
Ale po wielu latach i za którymś razem zdarzyło się inaczej. Tego dnia przypłynęliśmy do Sewilli też wcześnie rano. Ale to była niedziela. A w niedzielę hiszpańskie porty nie pracują. W portach północnej Europy – niemieckich, holenderskich, belgijskich – w zasadzie nie ma różnicy, jaki to jest dzień tygodnia – tam pracują w piątek, świątek i niedzielę, a także 24 godziny na dobę. Ale w Hiszpanii nie. W dzisiejszym świecie, nastawionym wyłącznie na to, aby więcej mieć, Hiszpanie zachowali zdrowy rozsądek i cenią sobie również to, aby także więcej być. Można by powiedzieć, że pod tym względem zachowali cywilizację.
Dzięki temu, że w Hiszpanii zachowała się cywilizacja, miałem wolny dzień i mogłem w końcu zobaczyć w Sewilli coś, co ze współczesną cywilizacją nie całkiem wydaje się być w zgodzie. Sewilla to piękne i bogate miasto. Miasto wspaniałej przeszłości, pięknych budowli, tańca flamenco i walki byków. No właśnie – walki byków. To tutaj w Sewilli znajduje się Plaza de Toro, gdzie przez ostatnie blisko 700 lat, co roku od wczesnej wiosny do późnej jesieni w każde niedzielne popołudnie odbywa się corrida. Corrida – w naszym potocznym języku – to walka byków. Choć ta nasza nazwa jest zupełnie błędna, bo corrida to walka, ale walka człowieka z tym potężnym, budzącym respekt zwierzęciem. Corrida oprócz tego, że jest prawdziwą walką, jest również przedstawieniem. Barwnym i widowiskowym, a jednocześnie odbywającym się według zasad i ustalonego od wieków rytuału. W jednej corridzie jest sześć walk, można by powiedzieć sześć aktów. W każdym z tych aktów są dwie główne role: matador, a naprzeciw niego potężne zwierzę – toro.
I tę corridę od dawna chciałem zobaczyć. Muszę powiedzieć, że w swojej chęci obejrzenia corridy doznawałem wielu sprzecznych odczuć. No, bo jak to? W dzisiejszych czasach, gdy humanitaryzm jest jedną z podstawowych cech naszej cywilizacji, ludzie ekscytują się oglądaniem zabijania i zadawania cierpienia? Siedziałem więc na trybunach Plaza de Toro pełen tych sprzecznych uczuć i czekałem na rozpoczęcie walki. Ciekaw byłem tego widowiska, a jednocześnie obawiałem się, że przykrym widokiem będzie okrucieństwo i znęcanie się nad bezbronnym zwierzęciem. Moje emocje były tym większe, że jednym z matadorów w corridzie, którą miałem okazję oglądać w to niedzielne popołudnie, była dziewczyna. Pochodząca z Meksyku Vanessa Montoya, pierwsza w historii tutejszej corridy dziewczyna matador.
W starciu z potężnym zwierzem pojedynczy człowiek nie ma szans. Dlatego matador nie występuje sam. W walce tej pomaga mu trzech banderilleros i dwóch pikadorów. Oni występują przeciwko bykowi w pierwszej kolejności i ich rolą jest wyrównać szanse – osłabić byka przed ostateczną walką, którą potem podejmie matador samotnie. Osłabić, a jednocześnie pokazać swoją odwagę i zręczność. Demonstrują to szczególnie banderilleros. Prowokują oni byka do ataku różowo-złotą muletą, a następnie już bez mulety, jedynie z dwoma krótkimi ościeniami ozdobionymi kolorowymi wstążkami, ruszają na atakującego byka. Ich zadaniem jest wbić te ościenie w łopatki biegnącego naprzeciw zwierza. To jest popis zręczności i odwagi, ale nie zawsze się udaje. Często banderillero, gdy zabraknie mu precyzji (a może i odwagi), musi ratować się ucieczką za barierę areny przed rozwścieczonym bykiem.
W następnej kolejności na arenę wjeżdżają pikadorzy na koniach. Banderilleros są nadal na arenie i nadal prowokują byka do ataku, ale teraz już nie na siebie, ale na pikadora. Gdy byk uderza w pełnym biegu na konia, pikador długą lancą atakuje byka. Siedząc na koniu jest jednak mniej narażony na niebezpieczeństwo, bo koń bierze na siebie cały impet uderzenia byka. Koń w starciu z bykiem jest praktycznie bezbronny, toteż w XVIII w. wprowadzono przepis, że koń musi być zabezpieczony. Tym zabezpieczeniem są specjalne kapy z bardzo ciężkiego materiału, którymi osłonięte są boki konia przed rogami atakującego byka.
W czasie zmagań banderilleros i pikadorów z bykiem, matador jest również na arenie. Jednak w tym czasie jego rola sprowadza się jedynie do czuwania nad przebiegiem walki oraz interwencji – gdy banderillero lub pikador znajdą się w opałach. Na razie interwencji jedynie muletą w celu odwrócenia uwagi byka. Ale potem, gdy banderilleros i pikadorzy wykonają już swoje zadania, matador zostaje sam. Z jednej strony potężna masa mięśni, w której góruje nade wszystko instynkt walki. A naprzeciw drobna postać człowieka z czerwoną muletą i szpadą.
I teraz zaczyna się 'show’ matadora. Tak jak wcześniej banderilleros, tak teraz matador pokazuje swoją zręczność i odwagę. To, co się dzieje na arenie, to jest przedstawienie, ale jednocześnie prawdziwa walka. Byk nie może zejść z areny żywy. Zdarzają się jednak wyjątki. Po wyjściu z Sewilli, gdy płynęliśmy rzeką Guadalquivir w kierunku morza, opowiadał mi pilot, że tak się zdarzyło w Sewilli na wiosnę tego roku. Byk walczył do końca i tą wolą walki uratował sobie życie. Domagała się tego publiczność i „prezydent” corridy przerwał walkę i polecił, aby byk zszedł z areny żywy. Nie znaczy to jednak, że człowiek nie może doznać w tym starciu szwanku.
Według informacji uzyskanych przy zwiedzaniu muzeum corridy, które znajduje się przy Plaza de Toro, ostatni śmiertelny wypadek matadora zdarzył się w Sewilli w 1922 r. Czerwoną muletą matador przyciąga uwagę byka i pobudza go do ataku. I byk z całym impetem podejmuje atak. A matador trzyma muletę jedynie na wyciągnięcie ręki. Im bliżej siebie pozwoli bykowi atakować, tym większe zyskuje uznanie. Ale zdarza się, że byk idąc w ataku za muletą, w ostatniej chwili zmienia kierunek i zamiast mulety, między rogi bierze matadora. I matador leci w powietrze, wyrzucony uderzeniem rogów byka. Na szczęście piasek, którym wysypana jest arena, amortyzuje uderzenie. Natomiast prawdziwym niebezpieczeństwem nadal jest byk, dla którego leżący matador jest łatwym celem. Ale wtedy na pomoc pojawiają się z powrotem banderilleros i muletami odciągają uwagę byka od bezbronnego chwilowo matadora.
Taka jest corrida. Pokaz zręczności i odwagi w prawdziwej i bezwzględnej walce. Nie ma wrażenia znęcania się nad bezbronnym zwierzęciem. Pod jednym warunkiem wszakże, że matador, gdy przyjdzie już czas, potrafi zakończyć walkę szybko i skutecznie. Decyduje o tym ta ostatnia chwila, gdy stoją nieruchomo naprzeciw siebie – matador wysoko na palcach z wyciągniętą przed siebie szpadą i byk z nisko opuszczoną głową. I matador uderza wyciągniętą szpadą. Musi trafić w mały punkt pomiędzy łopatkami byka. Aby tego dokonać, idzie za szpadą całym ciałem wprost na rogi byka.
Byk też rusza, tym razem do ostatniego ataku. Szpada trzymana przez matadora w wyprostowanej ręce, całą jego siłą i ciężarem ciała wbija się między łopatki byka. Byk do końca idzie do przodu. Matador, aby uniknąć przebicia rogami, zostawia wbitą szpadę i schodzi z linii ataku. A byk stopniowo traci impet, zatrzymuje się i przez chwilę stoi nieruchomo. Potem osuwa się na kolana. Wrażenie jest takie, jakby zwierzę układało się do snu. I to jest koniec walki. Koniec walki, który nie niesie ze sobą przykrych odczuć. Można powiedzieć, że jest to humanitarny koniec. Po tak zakończonej walce matador odbiera burzliwe owacje ze słynnym 'Ole’.
Inaczej rzecz się ma, gdy matador nie potrafi tego zrobić za pierwszym razem. W sumie takich prób ma trzy. Po trzecim nieudanym uderzeniu, matador musi wymienić szpadę. Otrzymuje wtedy inną, tak samo długą, ale ostrze tej szpady jest inaczej uformowane. W odległości kilkunastu centymetrów od końca znajduje się poprzeczka, która uniemożliwia wbicie szpady głębiej. Teraz matador musi zabić byka już nie pchnięciem między łopatki, ale uderzeniem w kręgi szyjne tuż za rogami. Teraz limitu uderzeń nie ma. Jeżeli zrobi to za pierwszym razem, to jeszcze nie jest źle. Ale jeżeli to robi wielokrotnie, to widok robi się przykry. Śmierć byka po uderzeniu w kręgi też nie jest tak łagodna jak przy uderzeniu między łopatki.
Jak wspomniałem na początku tej historii o corridzie w Sewilli – matadorów było troje, a wśród nich jedna dziewczyna – Vanessa Montoya. Matadorzy kończyli walkę za pierwszym lub drugim uderzeniem szpady. A Vanessa tego nie potrafiła. Nie potrafiła zakończyć żadnej ze swoich walk za pierwszym czy drugim uderzeniem. Ani nawet za trzecim. Dopiero po wymianie szpady na tę drugą, któreś z kolei uderzenie przynosiło skutek. I widać było, że śmierć byka nie jest łagodna ani humanitarna. I taki koniec walki był przykry. Swoją dezaprobatę dali Vanessie odczuć mieszkańcy Sewilli obecni na trybunach Plaza de Toro. Dlaczego Vanessa nie potrafiła zakończyć walki tak jak jej koledzy? Nie jestem pewien. Może warunki fizyczne (jest drobnej postury) nie pozwoliły jej pójść do końca za szpadą na rogi byka? Może zabrakło jej zdecydowania i odwagi? A może dlatego, że role kobiety i mężczyzny, ukształtowane w trakcie ewolucji i rozwoju cywilizacyjnego, mają jednak jakieś uzasadnienie? Gwoli ścisłości, role różne! A nie lepsze i gorsze!
A co ze mną? Czy jeszcze kiedyś, gdy znowu będę w Sewilli, pójdę zobaczyć corridę? Prawdę mówiąc, to nie wiem. Wiem jednak, co przyciąga tam ludzi. Atrakcją nie jest znęcanie się i zadawanie cierpienia. Atrakcją jest walka. Walka bezwzględna, ale na swój sposób uczciwa. Bo ślepej sile zwierzęcia człowiek przeciwstawia swoją sprawność, odwagę i inteligencję. W procesie ewolucji w takiej walce właśnie ukształtowała się natura człowieka. Walce, którą człowiek wygrał mimo braku brutalnej siły. I dlatego corrida człowieka przyciąga. Nawet w dzisiejszych cywilizowanych i humanitarnych czasach.
Choć tak prawdę mówiąc, to czy naprawdę dzisiejsze czasy są tak bardzo humanitarne i cywilizowane? I nie o corridę mam tutaj na myśli.
Autor: Tadeusz Hatalski, kpt. ż. w.
Related Posts
- Ukraina zamawia kolejne dwie korwety w ramach strategii bezpieczeństwa morskiego
- Okręty podwodne S-80 i nowy system AIP-BEST. Czy to wystarczy Hiszpanom, aby wygrać w programie ORKA?
- Odbudowa potencjału szkoleniowego ZOP w MW RP
- Umowa o budowę statku – spory dotyczące zmian do umowy
- „Oceania” uratowana: ministerstwo przyznaje dodatkowe środki
Subskrybuj nasz newsletter!
O nas
Portal Stoczniowy to branżowy serwis informacyjny o przemyśle stoczniowym i marynarkach wojennych, a także innych tematach związanych z szeroko pojętym morzem.
Najpopularniejsze
Portal Stoczniowy 2022 | Wszystkie Prawa Zastrzeżone. Portal Stoczniowy chroni prywatność i dane osobowe swoich pracowników, klientów i kontrahentów. W serwisie wdrożone zostały procedury dotyczące przetwarzania danych osobowych oraz stosowane są jednolite zasady, zapewniające najwyższy stopień ich ochrony.