Nowe fregaty, system SHIELD i rozbudowa systemów bezzałogowych dla JMSDF

29 sierpnia Ministerstwo Obrony Japonii złożyło wniosek budżetowy na rok fiskalny 2026, opiewający na rekordową kwotę 8,8 biliona jenów (ok. 60,2 mld USD). Priorytety obejmują dalsze wzmocnienie potencjału morskiego, w tym budowę fregaty nowego typu, rozwój systemów bezzałogowych oraz kontynuację modernizacji niszczycieli śmigłowcowych typu Izumo.
W artykule
Informacje na temat zakresu japońskiego wniosku budżetowego zostały opublikowane przez portal Naval News w artykule z 29 sierpnia.
Wielowarstwowa osłona strefy przybrzeżnej: program SHIELD
Tokio nie zamierza zostawiać swoich wybrzeży bez osłony. Dlatego Ministerstwo Obrony uruchamia nową koncepcję wielowarstwowej obrony przybrzeżnej, która połączy klasyczne okręty z dronami nawodnymi, podwodnymi i powietrznymi.
I właśnie z tego powodu resort obrony zdecydował się na budowę zintegrowanego systemu SHIELD (Synchronized, Hybrid, Integrated and Enhanced Littoral Defense). Jego fundamentem ma być ścisłe połączenie jednostek załogowych z platformami bezzałogowymi – nawodnymi, podwodnymi i powietrznymi. Na realizację tego projektu w budżecie na 2026 rok zarezerwowano 876 mln USD na prace przygotowawcze i zakupy pierwszych platform.
Nowy system ma zapewnić zdolność do rozpoznania i rażenia celów z użyciem dronów startujących z jednostek nawodnych Japońskich Morskich Sił Samoobrony (JMSDF), w tym przyszłych wielozadaniowych fregat nowego typu FFM.
Czytaj więcej: Japońskie fregaty Mogami dla Australii. Tokio wygrywa miliardowy kontrakt
W planach jest zakup bezzałogowych statków powietrznych (UAV) i nawodnych (USV), w tym uzbrojonych wariantów zdolnych do zwalczania jednostek przeciwnika. Niektóre z nich, w tym V-BAT produkcji Shield AI, rozważa się jako standardowe wyposażenie nowych fregat oraz pełnomorskich okrętów patrolowych. W budżecie na 2025 rok wpisano sześć zestawów V-BAT dla nowych okrętów patrolowych. V-BAT to bezzałogowy system powietrzny pionowego startu i lądowania, przeznaczony do rozpoznania, obserwacji i wskazywania celów.
Wielozadaniowa fregata nowego typu (FFM) od Mitsubishi Heavy Industries
Cały plan zyska sens dopiero wtedy, gdy spojrzymy na jego trzon, czyli fregaty nowego typu FFM, które mają stać się filarem przyszłej marynarki wojennej Japonii.
Na budowę jednej wielozadaniowej fregaty nowego typu (FFM) przewidziano 713,9 mln USD. Jednostka będzie rozwinięciem fregat typu Mogami, z powiększonym kadłubem umożliwiającym m.in. podwojenie liczby komór wyrzutni pionowego startu Mk 41 z 16 do 32. Na uzbrojeniu fregat tego typu znajdą się zmodernizowane pociski przeciwokrętowe Type 12, pociski przeciwlotnicze A-SAM oraz nowy system NSAM.
Dotychczas w planach budżetowych na 2024 r. ujęto dwie fregaty, natomiast w budżecie na 2025 r. – trzy fregaty. Wniosek budżetowy na rok 2026 obejmuje budowę jednego okrętu, co z pewnością oznaczać będzie spowolnienie tempa realizacji programu.
Dwa niszczyciele (ASEV) z systemem Aegis
Japonia kontynuuje realizację programu budowy dwóch niszczycieli rakietowych wyposażonych w system Aegis, które mają zastąpić anulowany system Aegis Ashore. Budżet na 2026 rok przewiduje 545,5 mln USD na prace przygotowawcze, w tym testy systemów radarowych i integrację komponentów.
Czytaj też: Japonia finalizuje serię Mogami. Zwodowano jedenastą fregatę
Niszczyciele, o których mowa, określane są roboczo jako ASEV (Aegis System Equipped Vessel). Prototypowa jednostka ma wejść do służby w 2027 roku i będzie mierzyć około 190 m długości, 25 m szerokości oraz mieć ok. 12 000 ton wyporności standardowej. Według branżowych szacunków pełna wyporność może przekroczyć 16 000 ton, co plasuje je w gronie największych niszczycieli na świecie.
Modernizacja niszczycieli śmigłowcowych typu Izumo
Prowadzone są prace modernizacyjne pary niszczycieli śmigłowcowych typu Izumo – JS Izumo i JS Kaga – przystosowujące je do operowania samolotami bojowymi F-35B o krótkim starcie i pionowym lądowaniu. W ramach wniosku na 2026 r. przewidziano 28,7 mld jenów (195 mln USD) na dalszą adaptację hangarów oraz pokładów, a także na próby systemów naprowadzania do lądowania.
Czytaj też: Współpraca morska między Japonią a Filipinami w cieniu chińskich ambicji
W przypadku Izumo przeznaczono 900 mln jenów na instalację systemu świateł stanu pokładu i próby systemu naprowadzania do lądowania. Modernizacja jednostek Kaga obejmie modyfikację kadłuba hangaru, na którą resort wnioskował o 27,7 mln jenów. Dodatkowo wnioskowano o 100 mln jenów na fundusz badawczy zbierający doświadczenia z modernizacji i porządkujący wyzwania techniczne. Zgodnie z harmonogramem przebudowa JS Izumo ma zakończyć się w roku budżetowym 2027, natomiast JS Kaga w 2028.
Pozostałe elementy morskiego komponentu budżetu 2026
Przewidziano budowę dziesiątego okrętu podwodnego typu Taigei o wyporności 3000 ton, z napędem diesel-elektrycznym i akumulatorami litowo-jonowymi zamiast AIP a także kontynuację programu uzbrojenia okrętów podwodnych w pociski manewrujące dalekiego zasięgu – na co zaplanowano kwotę w wysokości 110,2 mln USD.
W obszarze nadzoru morskiego ujęto budowę dwóch pełnomorskich okrętów patrolowych o wyporności 1900 ton, przeznaczonych do działań na wodach terytorialnych oraz w wyłącznej strefie ekonomicznej. Równolegle resort planuje doposażyć pierwsze dwa niszczyciele rakietowe w zdolność do użycia pocisków manewrujących RGM-109 Tomahawk. Japonia zakontraktowała 400 pocisków tego typu (Block IV i V), które w kolejnych latach mają zostać zintegrowane z niszczycielami Aegis – typów Kongō, Atago i Maya – w dalszej perspektywie również z nowymi niszczycielami ASEV. Zakup Tomahawków wpisuje się w program rozbudowy potencjału ofensywnego JMSDF i stanowi odpowiedź na rosnące napięcia w regionie Indo-Pacyfiku. Na pierwszym etapie program ten obejmie niszczyciele rakietowe Myoko (DDG-175) i Atago (DDG-177), które zostaną doposażone w system odpalania pocisków Tomahawk.
Czytaj również: Wodowanie dziewiątej fregaty Natori typu Mogami
Program modernizacji obejmuje także dalszą rozbudowę sił przeciwminowych poprzez budowę siódmego niszczyciela min typu Awaji. Jedną z istotniejszych pozycji budżetowych pozostaje kontynuacja japońsko-amerykańskiego programu rozwoju systemu przechwytywania pocisków hipersonicznych w fazie szybowania – Glide Phase Interceptor (GPI), który w przyszłości ma stanowić kluczowy element wielowarstwowej obrony powietrznej.
Podsumowanie
Wniosek budżetowy na rok fiskalny 2026 to coś więcej niż zestawienie kosztów – to mapa drogowa modernizacji Japońskich Morskich Sił Samoobrony. Z jednej strony Tokio inwestuje w nowe fregaty typu FFM, kolejne okręty podwodne Taigei oraz niszczyciele min, które mają stać się fundamentem przyszłych Sił Morskich Japonii. Z drugiej – rozwija niszczyciele śmigłowcowe Izumo i Kaga, przekształcając je w jednostki lotnicze zdolne do bazowania F-35B. Na tym tle program budowy superciężkich niszczycieli ASEV z systemem Aegis jawi się jako próba stworzenia morskiej tarczy przeciwko zagrożeniom rakietowym w regionie.
Ważnym elementem całego pakietu jest także doposażenie japońskich niszczycieli w pociski manewrujące Tomahawk, co w praktyce przesuwa balans sił na Indo-Pacyfiku i daje krajowi kwitnącej wiśni zupełnie nowe możliwości oddziaływania na dużych odległościach. Równolegle widać zwrot w stronę systemów bezzałogowych – od programu SHIELD, przez zakup systemów V-BAT, po testy rozproszonego użycia wielu platform UAV i USV.
Łącznie te przedsięwzięcia układają się w konsekwentną wizję: marynarka wojenna Japonii ma być zdolna zarówno do obrony przybrzeżnej, jak i do projekcji siły daleko poza własnymi wodami. Widać wyraźnie, że Tokio nie tylko reaguje na rosnącą aktywność Chin, Korei Północnej czy Rosji, lecz także chce wzmocnić swą pozycję w systemie sojuszniczym z USA i Australią. To już nie modernizacja punktowa, lecz budowa nowego oblicza JMSDF – z ofensywnym potencjałem, który jeszcze kilka lat temu wydawał się w japońskiej debacie politycznej nie do pomyślenia.
Źródło: Naval News/MD

-
Dlaczego propozycja Szwecji wygrała w programie Orka?

Opublikowany dzisiaj wywiad generała Michała Marciniaka dla „Rzeczpospolitej” miał rozwiać wątpliwości wokół wyboru Szwecji jako „kraju pierwszego wyboru” w programie Orka. Zamiast tego odsłonił mechanizm, w którym coraz trudniej dopatrzyć się logiki.
W artykule
W oficjalnych komunikatach mówimy o „najlepszej ofercie”, lecz z samej rozmowy wynika, że fundamentem decyzji stały się zobowiązania gospodarcze, a nie parametry i możliwości okrętu podwodnego dla MW RP.
„Najlepsza oferta”. Tylko według jakich założeń?
W tym miejscu generał Marciniak minął się z prawdą. Nie jest bowiem prawdą, że żaden z oferowanych w tym postępowaniu okrętów „nie istnieje”, choć trzeba uczciwie przyznać, że w dwóch punktach ma rację: koreański KSS-III funkcjonuje dziś w konfiguracji Batch I, podczas gdy Polsce proponowano wariant Batch II, podobnie jak żaden z okrętów typu 212 w konfiguracji oferowanej Marynarce Wojennej RP nie znajduje się obecnie w służbie. Nie uprawnia to jednak do tezy, że „żaden okręt nie istnieje”, ponieważ okrętów podwodnych nie kupuje się z półki w identycznej konfiguracji dla każdej marynarki świata. Co więcej, hiszpański S-81 Isaac Peral pływa i – czy generałowi się to podoba, czy nie – jest okrętem bojowym. Stwierdzenie, że termin dostawy przypada „za kilka lat”, nie wnosi niczego do oceny, bo dotyczy każdej oferty; kluczowe pozostają dojrzałość platformy i poziom ryzyka programu, a nie semantyczna gra definicjami.
Generał Marciniak powiedział również, że oferta szwedzka otrzymała najwyższą punktację. Brzmi to poważnie, dopóki nie zajrzymy, co właściwie punktowano. Najpierw oceniano deklaracje producentów w ramach wstępnych konsultacji rynkowych WKR. Potem dorzucono dziesięć kryteriów gospodarczo-przemysłowych, w tym zobowiązania do inwestycji, współpracy i przyszłych zakupów w Polsce. Każdy z tych obszarów otrzymał własną wagę i własną punktację. W efekcie przewaga wynikła nie z tego, co okręt potrafi na morzu, lecz z tego, co Szwecja jest gotowa kupić lub obiecać polskim podmiotom.
Kiedy zdolność bojowa okrętu przestaje być kluczową kategorią, a staje się jedną z wielu rubryk w tabeli, całkowicie znika logika modernizacji sił morskich. Okręt podwodny nie jest produktem handlowym, którym można wymieniać się w ramach układu gospodarczego. To narzędzie odstraszania, które musi działać w konkretnym miejscu i w konkretnym czasie. Tymczasem w tej procedurze zaczęło liczyć się przede wszystkim to, kto złoży atrakcyjniejsze obietnice przemysłowe.
Okręt podwodny, którego nie ma. I odpowiedź, która nic nie wyjaśnia
Na pytanie o kontrowersje dotyczące samej konstrukcji generał odpowiada, że „żaden z oferowanych okrętów nie istnieje”. Formalnie to prawda. Każdy projekt wymaga dopracowania pod potrzeby użytkownika. Jednak różnica między rozwijaniem sprawdzonej platformy a budową jednostki, która dopiero powstanie, jest kluczowa. I właśnie tę różnicę w wywiadzie pominięto.
Nie padła również odpowiedź na pytanie, które powinno pojawić się jako pierwsze: czy konstrukcja została wybrana dlatego, że spełnia wymagania Marynarki Wojennej RP, czy dlatego, że Szwecja złożyła najbardziej rozbudowaną ofertę gospodarczą? Generał zapewnia, że marynarze zaakceptowali projekt, ale w tym samym wywiadzie przyznaje, że kryteria przemysłowe miały istotny wpływ na końcowy wynik.
Tymczasem w kuluarach mówi się o czymś zupełnie innym. Niespełna dwa tygodnie temu, podczas uroczystości palenia blach pod Ratownika, jeden z oficerów Marynarki Wojennej powiedział mi wprost, że konsultacje, o których dziś tak dużo słyszymy, w praktyce „prawie się nie odbyły”. Jeśli faktycznie główną podstawą oceny były formularze oraz kalkulacje gospodarcze, a nie pogłębiona analiza operacyjna, trudno traktować ten wybór jako odpowiedź na realne potrzeby floty podwodnej. Chyba że ktoś uznaje, iż priorytety Marynarki Wojennej można zastąpić arkuszem korzyści przemysłowych.
Offset zamiast bezpieczeństwa
Najgłośniej w tej rozmowie wybrzmiewają zapowiedzi korzyści przemysłowych. Szwecja zobowiązała się kupować w Polsce sprzęt wojskowy. Mają pojawić się inwestycje, mają zostać przekazane kompetencje dotyczące utrzymania okrętów. Brzmi atrakcyjnie, dopóki nie przypomnimy sobie, że offset nie zastępuje zdolności bojowej okrętu, a Polska od lat pozostaje w kryzysie potencjału podwodnego.
Kupujemy okręty za kilkanaście miliardów złotych, ale nie wiemy, za ile Szwedzi kupią w Polsce. Generał odmawia podania wartości. Bilans transakcji pozostaje tajemnicą. Nie wiadomo więc nawet, czy to faktycznie „coś za coś”, czy jedynie deklaracje, które mają dobrze wyglądać w komunikatach.
Najbardziej niepokojące jest jednak to, że czas dostawy i osiągnięcia gotowości operacyjnej staje się elementem gry gospodarczej. Zdolność bojowa, która miała wrócić szybko, znów zostaje odsunięta na później.
2030 rok – dostawa kadłuba, nie okrętu. Realne zdolności dopiero po latach
W przestrzeni publicznej powtarza się, że pierwszy okręt podwodny trafi do Polski w 2030 roku. To nieprawda. Do Polski trafi kadłub i systemy. Gotowość bojowa to zupełnie inny etap. Potrzebne będą lata szkolenia załóg, integracji systemów, testów, budowania zaplecza.
Oznacza to, że rzeczywista zdolność operacyjna pojawi się dopiero w połowie lat trzydziestych. I to w wariancie optymistycznym, bez opóźnień. W realiach Bałtyku, gdzie Rosja prowadzi niemal codzienną aktywność o charakterze militarnym i hybrydowym, taki horyzont czasowy brzmi jak decyzja oderwana od rzeczywistości. W wywiadzie nie pada refleksja, czy Polska może pozwolić sobie na tak długie oczekiwanie. Nic dziwnego. Kto odważyłby się powiedzieć to publicznie?
Co tak naprawdę zdecydowało?
Z analizy wywiadu wynika jedno: przewagę Szwecji przyniosły elementy gospodarcze, nie parametry bojowe. Gdyby było inaczej, oferta obroniłaby się sama – bez konieczności podpierania jej kolejnymi kryteriami dodatkowymi.
Marynarka Wojenna RP miała otrzymać szybkie wzmocnienie. Ostatecznie otrzyma jedynie zapowiedź współpracy, obietnice inwestycji i możliwość transferu technologii. Tymczasem flota pozostanie bez realnych zdolności jeszcze przez wiele lat.
Epilog: kontrakt, który może nie przetrwać nawet dwóch lat
Cały proces wygląda tak, jakby z góry skonstruowano go w sposób umożliwiający obronę wyboru Szwecji, a jednocześnie pozostawiający szeroko otwartą furtkę do jego unieważnienia w przyszłości. Jeśli umowa zostanie zapisana bez twardych kar za zerwanie – tak jak miało to miejsce przy programie Miecznik. Każdy kolejny rząd, niezależnie od barw politycznych, będzie mógł wyrzucić ją do kosza jednym ruchem.
To scenariusz, który może — choć nie musi — stać się realny już po wyborach za dwa lata. W takim przypadku program Orka wróci do punktu wyjścia, a Marynarka Wojenna straci kolejne lata. A czas jest dziś zasobem najcenniejszym — i najmniej dostępnym.
Najważniejsze pytanie, które wciąż omija się milczeniem
W tym miejscu rodzi się pytanie, którego wciąż nikt nie chce wypowiedzieć na głos. Czy Polska naprawdę może pozwolić sobie na odsuwanie odbudowy zdolności podwodnych na kolejne lata? Dzieje się to w czasie, gdy za naszą wschodnią granicą trwa wojna, Rosja niemal codziennie testuje odporność Bałtyku, a morska infrastruktura krytyczna wymaga permanentnej ochrony.
Tymczasem debata wokół pozyskania okrętów podwodnych toczy się tak, jakby wokół panowała geopolityczna cisza — jakby nic się nie działo.









