Newsletter Subscribe
Enter your email address below and subscribe to our newsletter

Ministerstwo Obrony Zjednoczonego Królestwa planuje przeznaczyć do 240 mln funtów na zakup dwóch pierwszych egzemplarzy systemu uzbrojenia laserowego DragonFire, przeznaczonych dla okrętów wojennych Royal Navy. W tle pojawiają się doniesienia o możliwych testach bojowych na Ukrainie.
W artykule
(Czytaj lub słuchaj – podcast artykułu)
Opublikowane 4 czerwca ogłoszenie, zgodne z ustawą o zamówieniach publicznych z 2023 roku, określa przedmiot zamówienia jako „działka laserowe” o wartości 200 mln GBP netto. Realizacja dostaw przewidziana została na okres od 3 listopada 2025 roku do 31 marca 2028 roku, z możliwością przedłużenia do grudnia 2032 roku.
W tym czasie mają zostać dostarczone dwa pokładowe systemy bojowe sklasyfikowane jako lasery w systemie CPV (kod 38636100). Zamówienie stanowi pierwszy istotny etap wdrażania systemu laserowego DragonFire do użytku morskiego, co wpisuje się w rządowe zapowiedzi z marca br. dotyczące planu instalacji takich systemów na czterech jednostkach Royal Navy do 2027 roku. Zakup dwóch działek w obecnym etapie realizacji pokrywa więc połowę założonego celu.
DragonFire to demonstrator pokładowego działka laserowego, opracowany na potrzeby brytyjskiego Ministerstwa Obrony przez konsorcjum złożone z firm MBDA UK, Leonardo UK oraz QinetiQ. System rozwijany jest w ramach programu „Novel Weapons Programme”, uruchomionego w 2017 roku jako element strategii wdrażania nowoczesnych systemów uzbrojenia dla okrętów Royal Navy.

Działko laserowe jest efektem współpracy instytucji Dstl oraz wspomnianych partnerów przemysłowych. System ten wykazał już skuteczność w zwalczaniu bezzałogowych statków powietrznych.
Finansowanie obecnej fazy programu zapewniono z puli dodatkowych środków na obronność, których wartość w wiosennym wystąpieniu kanclerz Rachel Reeves określono na 2,2 mld funtów. Zaznaczono przy tym, że środki te traktowane są jako „zaliczka” na realizację celu zwiększenia wydatków obronnych do poziomu 2,5% PKB do 2027 roku – ze szczególnym uwzględnieniem inwestycji w systemy uzbrojenia nowej generacji, w tym działka laserowe oraz rozwiązania z zakresu sztucznej inteligencji.
DragonFire opiera swoje działanie na laserze światłowodowym o mocy 50 kW, stanowiącym zasadniczy komponent systemu rażenia. Zintegrowany z precyzyjną głowicą optoelektroniczną i wieżyczką naprowadzającą, umożliwia skuteczne zwalczanie celów powietrznych i nawodnych w zróżnicowanych warunkach operacyjnych. Jego kluczowym rozwiązaniem jest zastosowanie architektury spektralnego łączenia wiązek z ang. Spectral Beam-Combining (SBC), która pozwala na scalanie energii z wielu źródeł laserowych w pojedynczą, spójną wiązkę o niewielkiej dyfrakcji (czyli małym rozproszeniu wiązki).
Zamknięta pętla adaptacyjnej optyki kompensuje zaburzenia wywołane przez atmosferę, nawet przy gwałtownych zmianach pogody, a zaawansowany system stabilizacji i śledzenia pozwala utrzymać ognisko wiązki na obiekcie wielkości monety dwupensowej z odległości kilku kilometrów. Dzięki temu DragonFire może skutecznie neutralizować szeroki wachlarz zagrożeń – od bezzałogowych statków powietrznych, przez amunicję moździerzową i artyleryjską, po szybkie jednostki nawodne oraz wybrane klasy pocisków manewrujących.
System niszczy cel na trzy sposoby: odparowuje (ablacja) jego powierzchnię, inicjuje detonację znajdującej się w nim głowicy lub chwilowo oślepia czujniki elektrooptyczne przeciwnika. Co istotne, system nie wykorzystuje klasycznego pocisku, a jedynie skoncentrowaną skupioną energię fotonów – co znacząco redukuje koszt pojedynczego strzału (szacowany nawet na mniej niż 10 funtów brytyjskich) oraz eliminuje konieczność gromadzenia zapasów amunicji na pokładzie.
Wszystkie te cechy czynią DragonFire potencjalnym elementem przełomu w dziedzinie okrętowych systemów samoobrony, szczególnie w obliczu wzrastającego zagrożenia ze strony rojów dronów i uzbrojenia precyzyjnego o krótkim czasie dolotu.
Co ciekawe, w przestrzeni medialnej pojawiły się sugestie, że w ubiegłym roku Wielka Brytania mogła przekazać Ukrainie jeden z egzemplarzy działka laserowego DragonFire w celu przetestowania go w realnych warunkach bojowych. O tym pisał Max Dura na Defence24 w tekście „Czy działko laserowe DragonFire pojedzie na Ukrainę?”. Oficjalnie nie potwierdzono jednak, aby system ten został użyty operacyjnie. Ministerstwo Obrony Zjednoczonego Królestwa nie opublikowało żadnych zdjęć, materiałów wideo ani wyników takich testów poza wcześniejszymi próbami poligonowymi przeprowadzonymi na szkockim Hebrides Range.
Z uwagi na rosnącą liczbę zestrzeleń rosyjskich dronów nad Ukrainą – zwłaszcza w rejonach zurbanizowanych – niektórzy obserwatorzy spekulują, że decyzja o montażu DragonFire na okrętach Royal Navy mogła zostać przyspieszona w związku z pozytywnym przebiegiem niejawnych testów tego systemu w warunkach bojowych na Ukrainie. Brak jest jednak oficajnych publikacji i dowodów na ten temat. Zachowanie poufności może wynikać zarówno z potrzeby ochrony potencjalnych zdolności operacyjnych, jak i z faktu, że podobne technologie rozwijane są równolegle także przez Federację Rosyjską.
Autor: Mariusz Dasiewicz


W trzeciej, najbardziej wymagającej części mojej opinii o programie ORKA wchodzimy tam, gdzie kończą się proste wybory, a zaczynają realne ryzyka: niejasne harmonogramy, deklaracje trudne do zweryfikowania i konstrukcje, które – choć obiecujące – wciąż nie istnieją w gotowej postaci. To właśnie włoski U212 NFS i szwedzka A26 najmocniej dzielą opinię publiczną oraz ekspertów.
W artykule
Jedni widzą w nich przyszłość europejskich okrętów podwodnych, inni – drogę do wieloletnich opóźnień i luki w zdolnościach, na którą Polska dziś po prostu nie może sobie pozwolić. W tej części postaram się oddzielić polityczne szumy od faktów i sprawdzić, czy te dwie oferty naprawdę odpowiadają potrzebom Marynarki Wojennej RP, czy są jedynie dobrze zaprojektowaną narracją.
Może zacznijmy od włoskiego koncernu stoczniowego Fincantieri który proponuje Polsce okręt U212 NFS – rozwinięcie niemieckiej linii U212 z włoskimi modyfikacjami, kompaktowym kadłubem o niskiej sygnaturze, rozwiniętym AIP i zapleczem dla sił specjalnych. Na papierze to konstrukcja, która mogłaby odnaleźć się na Bałtyku. Problem w tym, że w pakiecie z tą ofertą jest zbyt wiele znaków zapytania: niejasny harmonogram dostaw, brak pełnej konfiguracji platformy, mało konkretów o szkoleniach i udziale polskich stoczni, a nawet brak podstawowych danych technicznych, które na tym etapie powinny być standardem.
Dodatkowo dochodzi kontekst, który każe podchodzić do tej propozycji z większą ostrożnością – poziom deklaracji, narracji i obietnic jest tu znacznie wyższy niż poziom twardych, weryfikowalnych konkretów. Nie chcę rozwijać tego wątku w tym akurat tekście (szerzej opisałem to w tekście (link do tekstu) , ale w skrócie: im więcej polityki i emocji wokół oferty, tym bardziej powinien nas interesować chłodny bilans ryzyka.
Czytaj również: Minister Kosiniak-Kamysz: program Orka priorytetem
Do swojej oferty Włosi dorzucili ostatnio mini–okręt podwodny do operacji specjalnych oraz okręt pomostowy niemieckiej konstrukcji, wymagający zgody Berlina i TKMS – co samo w sobie jest źródłem dodatkowych opóźnień i niepewności. Ani mini-orka, ani okręt pomostowy nie są dziś rozwiązaniami sprawdzonymi operacyjnie przez włoską flotę, a w programie tej skali różnica między „może” a „działa” ma znaczenie kluczowe.
Dlatego U212 NFS pozostaje dla mnie osobiście propozycją ciekawą, ale zbyt mocno opartą na „słowie honoru”, a zbyt słabo na twardych gwarancjach, których Polska w obecnej sytuacji geopolitycznej wyjątkowo potrzebuje.
Szwedzka A26 Blekinge to dziś najbardziej polaryzująca oferta w całym programie Orka. Z jednej strony ma swoich entuzjastów wśród ekspertów i wojskowych, którzy od lat podkreślają, że to konstrukcja niemal „skrojona pod Bałtyk” – cicha, nowoczesna, z interesującymi rozwiązaniami technicznymi. Z drugiej strony mamy twarde fakty: wieloletnie opóźnienia, brak ukończenia dwóch pierwszych jednostek dla Svenska Marinen oraz pytanie, czy moce produkcyjne stoczni w Karlskronie są w ogóle w stanie dostarczyć Polsce okręty w czasie dla nas akceptowalnym. A26 osiągnie pełną dojrzałość dopiero po 2030 roku – w obecnych warunkach geopolitycznych to data obciążona dużym ryzykiem.
Oferta Saaba opiera się na rozwiązaniach, które na Bałtyku mogłyby wyglądać bardzo dobrze na papierze: kadłub o małej sygnaturze, układ Stirling Mark V, system 9LV, portal MMP dla bezzałogowców podwodnych. Problem polega na tym, że to wciąż obietnica przyszłych zdolności, a nie system, który można zobaczyć w regularnej służbie. HMS Blekinge i HMS Skåne nadal powstają, a dodatkowe zamówienia dla FMV przesuwają większość dostaw na lata 2026–2032. Innymi słowy – mówimy o okrętach, które jeszcze nie przeszły pełnego cyklu życia w szwedzkiej flocie.
Dodatkowym obciążeniem jest polityczny kontekst. Wspólny list premierów Wielkiej Brytanii i Szwecji, przedstawiany jako sygnał poparcia dla A26, pokazuje, jak bardzo ta oferta stała się elementem gry dyplomatycznej. Ale o tym napisze za chwilę. Tymczasem polska decyzja w sprawie Orki powinna opierać się na realnych harmonogramach i gotowych rozwiązaniach, a nie na gestach sojuszniczych i medialnych efektach. Szwedzka propozycja ma swoje niewątpliwe atuty – ale właśnie dlatego, że mówimy o projekcie wrażliwym czasowo i finansowo, wymaga ona największej ostrożności, chłodnego dystansu i bardzo twardych zapisów w ewentualnym kontrakcie.
Czytaj więcej: Kolejne opóźnienia w Szwecji. Okręty podwodne typu A26 dopiero po 2030 roku
Cokolwiek się wydarzy, dla mnie jako wydawcy nie będzie to żadna tragedia. Mam narzędzie, z którego mogę korzystać po to, żeby nasze społeczeństwo wiedziało, co naprawdę kryje się pod kołderką. Skoro każdy obywatel ma płacić za ten program tak ogromne pieniądze, to właśnie nasza Marynarka Wojenna i nasz przemysł powinni mieć z takiego „dealu” realną, namacalną wymianę korzyści – a nie tylko ładne slajdy i przyszłe obietnice, których termin realizacji sięga daleko poza nasze obecne bezpieczeństwo.
I tutaj muszę się do czegoś przyznać – do własnych przemyśleń i przeczucia dotyczącego tego, kto ostatecznie wygra Orkę. Dwa lata temu jedna osoba powiedziała mi wprost, że to postępowanie wygrają Francuzi. A ja mam tę przypadłość, że zapamiętuję szczegóły na lata. Kiedy zestawię tamtą rozmowę z późniejszymi sygnałami i zachowaniami niektórych instytucji, dziś mam niestety około 95% pewności, że to właśnie „kraj koniaku i szampana” zostanie ogłoszony zwycięzcą — a nie Szwecja, o której wszyscy teraz tak głośno mówią. Czy mam rację – okaże się w piątek.I jak rzadko kiedy – szczerze chciałbym się mylić.
Ale niezależnie od tego, kto zostanie ogłoszony zwycięzcą, jedno pozostaje pewne: stawka tej decyzji wykracza daleko poza moje przypuszczenia. Dlatego ta decyzja nie powinna wynikać z geopolitycznych sympatii ani z medialnych fajerwerków. Każda oferta powinna mieć własną wartość, lecz tylko jedna zbuduje zdolność, której nie będzie trzeba ratować po kilku latach kolejnymi programami naprawczymi. Rząd, który dziś zatwierdzi wybór okrętów podwodnych dla Polski, wpisze się w annały historii – jako ten, który po dekadach zaniedbań uratował Dywizjon Okrętów Podwodnych w Gdyni i przywrócił Polsce jedną z najbardziej wymagających, a zarazem strategicznych domen działania. Jeśli wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz będzie za dwadzieścia lat cytowany w podręcznikach historii, to nie za konferencje prasowe, lecz za decyzję, która zapewniła polskiej flocie podwodnej ciągłość, skrytość i realną siłę oddziaływania pod wodą.
Czytaj też: Oczekiwany przez lata program Orka na finiszu
Warto przy tym pamiętać o prawdzie, którą w tej dyskusji zaskakująco często się pomija: od wyboru oferenta do pojawienia się okrętu w Porcie Wojennym Gdynia jeszcze długa droga, wymagająca i pełna ryzyka. Po podpisaniu kontraktu dopiero zacznie się walka o harmonogram, o moce produkcyjne stoczni, o utrzymanie finansowania przez kolejne rządy. Okręty podwodne nie powstają w rytmie konferencyjnych deklaracji – powstają w ciszy hal, gdzie każdy miesiąc opóźnienia przekłada się na stratę, którą Marynarka Wojenna odczuje najdotkliwiej: pod wodą.
Dlatego Orka powinna być wyborem suwerennym, odpornym na lobbing, gesty sojusznicze i emocjonalne kalki. Musi być decyzją dorosłego państwa, które nie pyta, co inni o tym sądzą — tylko co samo potrzebuje, by przetrwać i zbudować siłę na kolejne dekady.
To właśnie teraz, na naszych oczach, w piątek zostanie ogłoszona decyzja, która rozstrzygnie, czy za cztery lata Dywizjon Okrętów Podwodnych osiągnie oczekiwany przez wszyskich poziom zdolności, umożliwiającym zabezpieczenie polskiego Bałtyku.
Mariusz Dasiewicz