Od jedenastu miesięcy dwa tankowce stoją przykute łańcuchami w porcie Rotterdam. Członkom załogi nie wolno ich opuszczać. W przypadku zejścia na ląd, osoby te zostaną aresztowane.
Załogę statków stanowią Gruzini i Rosjanie. Nie mogą się nigdzie ruszyć i jak twierdzą są „zakładnikami władz portu w Rotterdamie”.
Z informacji dziennika „Algemeen Dagblad” wynika, że załogi miały wrócić do swoich krajów 8 lipca. „Kupiono bilety lotnicze, zamówiono taksówki. Spakowane walizki były już na nabrzeżu. Zamiast taksówki przybył kapitan portu i ogłasza: +członkom załogi nie wolno opuszczać statku. W przeciwnym razie zostaną aresztowani+” – relacjonuje gazeta.
„Nie może być tak, że w porcie, w pobliżu dzielnicy mieszkalnej, znajdują się dwa bezzałogowe tankowce” – wyjaśnia rzecznik portu Tie Schellekens. „Zrobiliśmy wystarczająco dużo dla załóg. Dostarczyliśmy dodatkowe paliwo, aby generatory nie uległy awarii, a na pokładzie była moc. Dostarczono też karty telefoniczne, aby mężczyźni mogli dzwonić do domu” – mówi rzecznik.
Sprawa statków jest skomplikowana. Podobno zarządzający firmą zniknął z pieniędzmi, pozostawiając niezapłacone rachunki. „W toku jest kilka spraw sądowych w Londynie”. W konsekwencji tankowce utkwiły w Rotterdamie.
„Myślałem, że prawa człowieka są w Holandii w porządku” – powiedział gazecie kapitan Walerij Pawluk, odpowiedzialny za jeden z tankowców. „Jeden z marynarzy grozi samobójstwem, nie ma pieniędzy na pensje” – mówi Pawluk.
Zarząd portu stawia sprawę twardo – armator musi wymienić załogę. Do tego czasu każdy statek musi mieć swojego kapitana, starszego oficera, dwóch inżynierów i trzech marynarzy. „Bezpieczeństwo jest naszym priorytetem” – mówi Tie Schellekens.
Autor: Andrzej Pawluszek/PAP