Enter your email address below and subscribe to our newsletter

Wyspy Pacyfiku nowym polem rywalizacji mocarstw 

Wyspiarskie kraje południowego Pacyfiku, kojarzone przeważnie z turystyką i rajskimi krajobrazami, stały się nowym polem zmagań geopolitycznych między Chinami a USA. Wśród sojuszników Waszyngtonu narastają obawy, że Pekin chce tam stworzyć bazy wojskowe i rozmieścić żołnierzy.

Rajskie wyspy Pacyfiku mogą się z pozoru wydawać nieistotne, ale znajdują się na obszarach atrakcyjnych łowisk, w pobliżu kluczowych szlaków transportowych. Mają też olbrzymie znaczenie strategiczne, co pokazały między innymi zacięte walki pomiędzy USA a Japonią w II wojnie światowej. Od końca wojny obszar ten uważany jest za strefę wpływów sojuszników USA.

Wyspy otaczają kluczowy szlak dla amerykańskich i australijskich okrętów marynarki i statków handlowych. Jeśli Chiny uzyskałyby prawo do tworzenia baz (wojskowych), mogłyby rozmieścić okręty wojenne i samoloty tymczasowo na wyspach. Mogłyby one zagrażać przepływającym amerykańskim i australijskim okrętom i statkom. Nawet bez obecności wojskowej Chiny mogą zbierać wrażliwe dane wywiadowcze na temat działań armii USA i Australii w regionie. 

Timothy Heath, badacz z think tanku RAND Corporation

Obawy nasiliły się w kwietniu po podpisaniu przez Chiny dwustronnej umowy w sprawie bezpieczeństwa z Wyspami Salomona. Według obserwatorów dokument może pozwolić Pekinowi na wysyłanie chińskiej policji i wojska do pomocy w „utrzymaniu porządku społecznego” na wniosek rządu w Honiarze, a nawet na budowę bazy wojskowej w miejscu o kluczowym znaczeniu strategicznym.

Dla Chin poszerzanie wpływów na Pacyfiku może być sposobem na przełamanie „łańcucha wysp”, jakim według chińskich analityków USA zamknęły ten kraj, by utrzymywać go politycznie i militarnie w izolacji – między innymi przy pomocy amerykańskich baz na wyspie Guam czy w Japonii oraz obecności wojskowej na Filipinach.

Według źródeł agencji Reutera w czasie niedawnej 10-dniowej podróży szefa chińskiego MSZ Wanga Yi po wyspach Pacyfiku Chinom nie udało się podpisać szerokiego porozumienia z 10 krajami w sprawie bezpieczeństwa i handlu. Obiekcje wyraziła część państw, w tym Mikronezja, która obawia się, że w związku z rywalizacją mocarstw region może się znaleźć w centrum konfliktu.

Wang zawarł jednak szereg umów dwustronnych dotyczących infrastruktury, łowisk, handlu i sprzętu policyjnego, a przedstawiony projekt szerokiego paktu bezpieczeństwa ukazał rosnące ambicje Pekinu. Paktu wielostronnego nie podpisano, ale rozmowy w tej sprawie mają być kontynuowane po konsultacjach w gronie państw Pacyfiku.

Chiny zapewniają, że chodzi im jedynie o „budowanie dróg i mostów” i poprawę życia mieszkańców wysp, a nie rozmieszczanie tam swoich wojsk. Zachodni eksperci mają jednak wątpliwości.

W Kambodży, Dżibuti, Pakistanie i na Sri Lance Chiny w wyniku projektów infrastrukturalnych uzyskały dostęp do strategicznych instalacji portowych, a na Morzu Południowochińskim Pekin zajął i zmilitaryzował bezludne wyspy. Chiński rząd publicznie zaprzeczał swoim prawdziwym intencjom powiększenia swoich globalnych wpływów wojskowych – twierdzi portal Foreign Affairs.

Dla krajów południowego Pacyfiku bezpośrednim zagrożeniem są natomiast zmiany klimatu, w wyniku których części wysp grozi zalanie. Ich przywódcy skarżą się, że mocarstwa nie przykładają do tego problemu wystarczającej wagi. W 2019 roku Forum Wysp Pacyfiku zakończyło się łzami i kłótnią pomiędzy przedstawicielami wysp a delegacją z korzystającej z węgla Australii.

Według analityka ze Szkoły Prawa na Fidżi, Jojia Kotobalavua, na Fidżi i w innych wyspiarskich krajach Pacyfiku bezpośrednim zagrożeniem dla naszego bezpieczeństwa nie są Chiny, lecz zmiany klimatu. Premier tego kraju Josaia Voreqe Bainimarama oświadczył natomiast, że „zdobywanie punktów geopolitycznych niewiele znaczy dla kogoś, kogo społeczność tonie pod rosnącym poziomem morza”.

Zaangażowanie Chin również wywołuje jednak kontrowersje na wyspach. Z jednej strony chińskie inwestycje pomagają budować infrastrukturę, ale z drugiej – zaostrzają spory polityczne i wywołują oskarżenia o korumpowanie miejscowych elit.

Na Wyspach Salomona – pisze Foreign Affairs – 90 proc. mieszkańców opowiada się za zacieśnianiem relacji z liberalnymi demokracjami, a prawie 80 proc. nie chce pomocy gospodarczej z Chin. W 2021 roku na wyspach doszło do zamieszek, wśród przyczyn których wymienia się niezadowolenie z podjętej dwa lata wcześniej decyzji premiera Manasseha Sogavare o zerwaniu stosunków z Tajwanem i nawiązaniu ich z ChRL.

W czasie rozruchów palono i plądrowano sklepy i firmy, głównie w chińskiej dzielnicy w Honiarze. Zginęły cztery osoby. Protestujący domagali się dymisji Sogavare, ale wotum nieufności wobec niego zostało w parlamencie odrzucone. Premier oskarżył „zagraniczne siły” o podżeganie do zamieszek.

Nowa Zelandia potępiła nową umowę Chin z Wyspami Salomona jako „niepotrzebną i niepożądaną”, a prezydent Mikronezji wyraził obawy, że w jej wyniku wyspy Pacyfiku staną się „epicentrum przyszłej konfrontacji”. W Australii porównywano ją nawet do kryzysu kubańskiego z czasów zimnej wojny i określano jako największe niepowodzenie australijskiej polityki zagranicznej od II wojny światowej.

Według Foreign Affairs umowa „powinna być dzwonkiem alarmowym” dla USA i ich sojuszników, ponieważ ich zaangażowanie w regionie było niewystarczające. Powinna być postrzegana jako część systematycznych wysiłków Pekinu na rzecz zwiększenia obecności na Pacyfiku, wzmocnienia narzędzi autorytarnej kontroli, ograniczenia wpływów USA i swobody żeglugi – ocenił magazyn.

Źródło: PAP

https://portalstoczniowy.pl/category/marynarka-bezpieczenstwo/
Udostępnij ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

  • Czy szwedzki A26 okaże się kolejnym Gawronem?

    Czy szwedzki A26 okaże się kolejnym Gawronem?

    Decyzja o wyborze Szwecji jako partnera programu Orka została przedstawiona przez ministra Władysława Kosiniaka-Kamysza jako „najważniejszy krok dla bezpieczeństwa państwa polskiego od lat”.

    W wypowiedzi ministra padają słowa o „nowej architekturze bezpieczeństwa”, „najdalej idących deklaracjach offsetowych” oraz „obiektywnej analizie”. Jednak dokładne przesłuchanie wypowiedzi ministra Kosiniaka-Kamysza prowadzi do kilku zasadniczych wniosków, które wymagają chłodnej, branżowej analizy.

    Okręt z oferty, nie z linii frontu

    Minister podkreśla, że w procesie analizy przejrzano 3000 stron dokumentów i sześć ofert państwowych. Wskazuje przy tym, że propozycja szwedzka „spełniła wszystkie oczekiwania Marynarki Wojennej”. W całej wypowiedzi nie pojawia się jednak ani jedno zdanie, które potwierdzałoby, że oferowany Polsce okręt znajduje się już w eksploatacji i jest używany przez jakąkolwiek marynarkę wojenną. Z przemówienia wynika raczej coś przeciwnego – dopiero mają rozpocząć się prace, natomiast od faktycznego wejścia jednostek do służby dzieli nas bliżej nieokreślone „kilka lat”.

    Sytuacji nie poprawia fakt, że sami Szwedzi kilkukrotnie przesuwali terminy dostaw okrętów dla własnej marynarki wojennej. Obecnie mowa już o początku lat 30. Trudno w takiej sytuacji mówić o w pełni wiarygodnym partnerze, który ma istotne problemy z dotrzymaniem harmonogramu nawet w programach realizowanych na rzecz własnej floty.

    W realiach współczesnych programów okrętowych oznacza to wybór konstrukcji, której morskie dojrzewanie przypadnie dopiero na drugą połowę lat 30. To czas, w którym sytuacja bezpieczeństwa na Bałtyku już dziś wymaga kompletnych, działających zdolności zwalczania okrętów podwodnych, nie zaś planów i obietnic na przyszłość. Z tego powodu środowisko morskie od lat powtarza jeden, prosty postulat: Polska powinna kupić okręty podwodne sprawdzone w służbie, nie konstrukcje, które istnieją głównie w dokumentacji i dopiero mają powstać.

    „Gap filler” bez realnego wypełnienia luki

    Minister wskazuje na jednostkę Gädden, która ma trafić do polskiej służby w 2027 roku jako okręt szkoleniowy. W przekazie rządowym przedstawia się ją jako rozwiązanie przejściowe, mające wypełnić lukę między podpisaniem umowy a dostawą nowych okrętów podwodnych. Nie zmienia to jednak zasadniczej kwestii: okręt szkoleniowy nie zastąpi pełnowartościowych zdolności bojowych marynarki wojennej.

    Nawet jeżeli Gädden wejdzie do linii w zapowiadanym terminie, docelowe jednostki bojowe pojawią się dopiero po wielu latach. W praktyce oznacza to, że polska Marynarka Wojenna przez znaczną część tej dekady oraz początek następnej pozostanie bez kompletnego, nowoczesnego komponentu podwodnego. Tymczasem to właśnie pilne zamknięcie tej luki było koronnym argumentem zwolenników zakupu okrętów, które już pływają w barwach innych flot.

    Słowa ministra, że „marynarze nie mogą czekać ani chwili dłużej”, pozostają w wyraźnym napięciu z przedstawionym przez niego harmonogramem. Zapowiedziany gap filler poprawi sytuację szkoleniową, nie rozwiąże jednak zasadniczego problemu braku pełnowartościowych zdolności bojowych pod wodą.

    Kwestia dostaw: rząd mówi o czasie, ale nie mówi o konkretach

    W wypowiedzi ministra wielokrotnie pojawia się zapewnienie, że czas dostawy był jednym z kluczowych kryteriów oceny ofert. Mimo tego w całym nagraniu nie pada ani jedna twarda data dotycząca budowy nowych okrętów podwodnych. Nie wiadomo, kiedy powstanie pierwsza jednostka ani w którym roku mogłaby zostać przekazana do służby w Marynarce Wojennej RP. Minister ogranicza się do stwierdzenia, że „minie kilka lat”, co nie daje żadnego punktu odniesienia ani dla opinii publicznej, ani dla środowiska morskiego.

    Brak jest również informacji o ryzykach związanych z procesem produkcji. W programach tej skali przesunięcia harmonogramu są zjawiskiem niemal pewnym, dlatego ich pominięcie w komunikacie budzi uzasadnione wątpliwości. Nie przedstawiono też porównania terminów oferowanych przez pozostałych uczestników postępowania. Trudno więc mówić o przewadze czasowej rozwiązania szwedzkiego, skoro nie podano żadnych danych pozwalających tę przewagę zweryfikować.

    W marynarce wojennej przewidywalność jest równie istotna jak parametry techniczne jednostki. Harmonogram dostaw decyduje o realnej zdolności operacyjnej floty, dlatego brak konkretnych terminów w tak fundamentalnym programie jak Orka pozostaje jednym z najbardziej problematycznych elementów ogłoszonej decyzji.

    Offset i inwestycje: deklaracje, nie umowy

    W wystąpieniu ministra pojawia się szeroka lista korzyści, jakie miałaby przynieść współpraca ze Szwecją. Mowa o potencjalnym zakupie okrętu ratowniczego budowanego w Polsce, o inwestycjach w krajowy przemysł okrętowy, o transferze technologii oraz o prowadzeniu serwisu i napraw w polskich stoczniach. Te zapowiedzi brzmią obiecująco, jednak na obecnym etapie mają one charakter wyłącznie deklaracyjny.

    Minister posługuje się sformułowaniami typu „deklarują”, „zobowiązują się”, „będą inwestować”. W języku programów zbrojeniowych takie zwroty nie mają mocy sprawczej. Realny offset i trwałe korzyści gospodarcze wynikają dopiero z precyzyjnie zapisanych umów, obejmujących harmonogramy, zakres prac, prawa własności intelektualnej oraz odpowiedzialność wykonawcy. W programach okrętowych stosuje się twarde mechanizmy rozliczeniowe, które pozwalają państwu egzekwować zobowiązania partnera. W ogłoszeniu rządu takich elementów jeszcze nie ma.

    Do czasu przedstawienia finalnych dokumentów nie sposób ocenić, czy zapowiedzi przełożą się na wymierne, policzalne korzyści dla polskiego przemysłu okrętowego. Dopiero umowa pokaże, czy te deklaracje mają wartość operacyjną, czy pozostaną jedynie elementem narracji towarzyszącej ogłoszeniu wyboru oferty.

    Dlaczego pominięto okręty, które są w służbie?

    Minister wskazuje, że swoje oferty przedstawiły m.in. Niemcy, Norwegia, Korea Południowa, Hiszpania, Francja oraz Włochy. Część z tych państw dysponuje okrętami, które są już używane przez ich marynarki wojenne, sprawdzone w eksploatacji gdzie posiadają rozbudowane zaplecze logistyczne oraz szkoleniowe. Proponowane jednostki mają znane koszty użytkowania, jasno określony cykl modernizacyjny i funkcjonują w strukturach państw NATO lub bliskich partnerów Sojuszu.

    Mimo to rząd zdecydował się na konstrukcję, która nie znajduje się jeszcze w służbie żadnej marynarki wojennej. W praktyce oznacza to wybór rozwiązania, które nie zostało dotąd sprawdzone w realnych warunkach eksploatacji, więc jego faktyczną wartość bojową będzie można ocenić dopiero po latach.

    W marynarce wojennej obowiązuje prosta zasada: okręt musi najpierw pływać i zostać sprawdzony w działaniach, dopiero potem można mówić o jego przewagach czy wiarygodności operacyjnej. W ogłoszonej decyzji zabrakło wyjaśnienia, dlaczego pominięto propozycje spełniające ten podstawowy warunek.

    Konkluzja: wybór politycznie efektowny, operacyjnie ryzykowny

    Minister Kosiniak-Kamysz przedstawia decyzję jako „historyczną” i „przełomową”, lecz jego własna wypowiedź ujawnia kluczowy problem: Polska wybrała ofertę, której podstawą jest konstrukcja niezweryfikowana w eksploatacji, z odległym terminem dostaw i offsetem opartym na deklaracjach.

    W praktyce oznacza to, że zamiast natychmiast odbudować zdolności podwodne Marynarki Wojennej RP, Polska wchodzi w kilkuletni okres oczekiwania – z nadzieją, że projekt, który dziś jest audycją polityczną, stanie się realną zdolnością operacyjną.

    Tymczasem doświadczeni marynarze od lat zwracają uwagę, że powinniśmy kupić okręt znajdujący się już w służbie. To jedyny realny sprawdzian wartości jednostki podwodnej.

    Autor: Mariusz Dasiewicz