Newsletter Subscribe
Enter your email address below and subscribe to our newsletter

W nocy z 3 na 4 września doszło do niebezpiecznego incydentu u wybrzeży Algarve. Płynący na trasie Cartagena (Kolumbia)–Vigo (Hiszpania) kontenerowiec Odysseus wezwał pomoc, zgłaszając obecność uzbrojonych osób na pokładzie. Alarm został potraktowany jako możliwy akt piractwa bądź próba przemytu.
W artykule
Kontenerowiec, zbudowany w 2006 roku, pływający pod banderą Liberii o numerze IMO: 9315824 i zarządzany przez greckiego operatora, ma 222 m długości, 30 m szerokości i nośność 2824 TEU. W tym przypadku chodziło jednak raczej o próbę przemytu niż o klasyczny akt piractwa. Dlaczego? Bo w relacji portugalskiej Marinha Portuguesa pojawia się charakterystyczny szczegół: tuż przed północą kapitan nadał komunikat o „nieproszonych osobach” znajdujących się na pokładzie jednostki. Jak podawały portugalskie media, część załogi – w tym dwóch marynarzy uwięzionych w maszynowni – miała znaleźć się w sytuacji zagrożenia.
Operację przejęło portugalskie Centrum Operacji Morskich (COMAR), które po otrzymaniu sygnału od służb kontroli ruchu CCTM wezwało portugalską marynarkę wojenną i Policję Morską. Rankiem, gdy Odysseus znajdował się ok. 6 mil od Portimão, na jego pokład weszły siły interwencyjne. Celem było przywrócenie bezpieczeństwa załodze i zabezpieczenie ładunku na statku.
Według pierwszych ustaleń napastników było co najmniej dwóch – obaj uzbrojeni i zamaskowani. Śledczy nie wykluczają, że ich celem był ukryty ładunek kontrabandy. To coraz częściej spotykana metoda: paczki z narkotykami podrzucane są na statki handlowe, a później odbierane przed wejściem jednostki do pierwszego portu. Pod osłoną nocy wystarczy motorówka i chwila nieuwagi załogi.
Ale czy tak było tym razem? Tego nie wiadomo. Portugalskie służby twierdzą, że nie znalazły ani narkotyków, ani samych intruzów. Prawda wyjdzie na jaw dopiero wtedy, gdy statek zostanie dokładnie sprawdzony w porcie. Portugalskie media spekulują, że napastnicy mogli uciec przed interwencją Marinha Portuguesa. Odysseus skierowano do Sines, gdzie trwa postępowanie wyjaśniające – okoliczności zdarzenia wciąż pozostają niejasne.
Podobny schemat działania odnotowano w ubiegłym roku w przypadku polskiego masowca Jawor należącego do Polskiej Żeglugi Morskiej. W październiku 2024 roku w Brazylii członek załogi natknął się na paczki z kokainą. Skutkiem była wielotygodniowa blokada statku oraz aresztowanie marynarzy na czas postępowania wyjaśniającego.
I nie jest to dramat jednego statku. Dla karteli każde morze jest dobre. Przypadek masowca Łebsko pokazuje, że nie trzeba już podrzucać ładunku na pokład – wystarczy go przymocować do kadłuba poniżej linii wodnej i liczyć na szczęście. W grudniu 2024 r. płetwonurek brazylijskich służb znalazł w kadłubie polskiego statku 134 kg kokainy – i to razem z pistoletem Glock. Załoga? Bez podejrzeń, statek ruszył dalej. To kolejny dowód, że przestępczość morska jest coraz bardziej pomysłowa i bezwzględna.
To nie science fiction, a codzienna praktyka karteli narkotykowych. Wystarczy motorówka, chwila nieuwagi i paczka ląduje na statku handlowym. Potem ktoś odbiera ją w kolejnym porcie – zanim służby zdążą cokolwiek zauważyć. Ta metoda, znana jako „rip-on/rip-off”, robi furorę w Ameryce Południowej i Europie. Podobne przypadki ujawniano w Cartagenie, Algeciras czy Rotterdamie. I zawsze wygląda to tak samo – załoga jest zaskoczona, a statek staje się mimowolnym „kurierem” narkotyków.
Eksperci podkreślają, że większość kokainy trafia do Europy drogą morską — według danych UE i UNODC to około 85–90 procent. Rosnąca aktywność przestępczości zorganizowanej na morzach stawia kolejne wyzwania przed służbami państw Unii Europejskiej. Incydent na kontenerowcu Odysseus pokazuje, że Portugalia musi być gotowa nie tylko na klasyczne zagrożenia bezpieczeństwa, ale i na walkę z międzynarodowym przemytem, którego skala wciąż rośnie.
Autor: Mariusz Dasiewicz

Podczas wczorajszych obchodów Narodowego Święta Niepodległości, gdy na lądzie trwały oficjalne uroczystości, koncerty i parady, część sektora morskiego – w trakcie codziennej pracy – uczciła ten dzień cicho, lecz znacząco.
W artykule
Załoga statku instalacyjnego Wind Osprey, pracująca tego dnia na polu Baltic Power – pierwszej morskiej farmie wiatrowej budowanej u polskich wybrzeży – wywiesiła biało-czerwoną flagę i wykonała pamiątkowe zdjęcie na tle żurawia stawiającego kolejne elementy turbiny. Symboliczny, niemal intymny gest – wyrażający nie tylko szacunek dla historii, lecz także świadomość, że właśnie tam, na tej platformie pracy, tworzy się realna niezależność energetyczna państwa.
Nie był to zresztą jedyny biało-czerwony akcent w otwartym morzu. Także załoga platformy wiertniczej należącej do Orlen Petrobaltic postanowiła 11 listopada zaznaczyć swoją obecność w narodowym święcie. Wśród konstrukcji offshore, z tłem żurawi i świateł eksploatacyjnych, rozciągnęli flagę państwową – wielką, wyraźną, wyeksponowaną. Bez zbędnych słów. Tylko ludzie, stal i barwy. Nie da się tego odebrać inaczej jak jednoznaczny komunikat: tu też jest Polska.

🔗 Czytaj też: Narodowe Święto Niepodległości 2025: cała Polska w biało-czerwonych barwach
Z kolei w halach produkcyjnych PGZ Stoczni Wojennej 11 listopada nie był dniem wolnym. Ale hala kadłubowa, w której powstają kluczowe dla Marynarki Wojennej fregaty z programu Miecznik, po raz drugi z rzędu rozświetliła się w biało-czerwonych barwach Brama ma ponad 40 metrów wysokości i powierzchnię dwóch boisk do koszykówki.. Prosty, czytelny gest – a jednocześnie wyrazisty sygnał, że także w zakładzie stoczniowym święto może być obecne. Jako znak szacunku, jako dowód zaangażowania, jako przypomnienie, że bezpieczeństwo państwa buduje się nie tylko w politycznych deklaracjach, ale przede wszystkim w stoczniowej hali – przy spawaniu, planowaniu i pracy zmianowej.
To wszystko układa się w szerszy obraz – nie jednorazowego zrywu, lecz wieloletniego procesu. Polskie społeczeństwo stopniowo budzi się z letargu lat 90., kiedy 11 listopada był dla wielu dniem wolnym od pracy – bez treści. Coraz więcej ludzi – zarówno na lądzie, jak i na morzu – rozumie dziś, że niepodległość to nie hasło na transparencie, lecz konkret: odpowiedzialność, praca, wspólnota.
Wczoraj w całym kraju tysiące ludzi przyszły na obchody – nie dla kamer, lecz dla siebie nawzajem. Rodziny z dziećmi, seniorzy, młodzież – wszyscy z biało-czerwoną flagą w ręku. Bez scenariusza, ale z przekonaniem. Udowadniając tym samym, że patriotyzm jest dla nich czymś realnym i ważnym.
Biorąc pod uwagę mój wiek i pamiętając, jak wyglądały te obchody dwadzieścia lat temu – często pełne napięcia, nierzadko przysłonięte przez kontrowersje i polityczne podziały – trudno nie zauważyć, jak wiele się zmieniło. Przez lata 11 listopada bywał świętem trudnym – zawłaszczanym, prowokowanym, odzieranym z godności przez hałas, skrajności i medialny przekaz, który z patriotyzmu czynił temat wstydliwy albo kontrowersyjny. Wielu ludzi, zwłaszcza młodych, trzymało się od tego dnia z daleka.Nie z braku szacunku, lecz z niechęci do uczestniczenia w wydarzeniach, przy których zbyt często pojawiały się zamieszki podsycane przez skrajne grupy i osoby traktujące święto instrumentalnie. Prowokacje przykrywały sens tego dnia, a odpowiedzialność próbowano przerzucać na organizatorów.
🔗 Czytaj też: Dzień Niepodległości: Powrót ORP Gen. K. Pułaski do Portu Wojennego w Gdyni
Dziś ten obraz na szczęście się się zmienił. Świętowanie w Narodowy Dzień Niepodległości staje się spokojniejsze, bardziej oddolne. Coraz częściej 11 listopada nie oznacza już podziału – tylko wspólnotę przeżywaną lokalnie: na ulicy, w hali stoczniowej, na platformie morskiej, wśród znajomych z pracy czy sąsiadów z dzielnicy. Święto odzyskuje naturalny sens. I właśnie to daje nadzieję, że dojrzewamy – jako społeczeństwo, jako państwo, jako wspólnota.
Polska dojrzewa. Coraz mniej wstydu przed biało-czerwoną, coraz więcej zwykłej dumy z Orła w koronie na piersi i bandery na maszcie. Coraz więcej osób szuka sensu w patriotyzmie – nie w deklaracjach, lecz w działaniu: w pracy zmianowej, w salucie banderowym, w odśpiewaniu „Mazurka Dąbrowskiego” w miejscach, gdzie bije polskie życie – od portów po najmniejsze miejscowości. Mimo wieloletniej polaryzacji wielu z nas widzi dziś w barwach narodowych nie pretekst do sporu, lecz powód, by stanąć obok siebie. Coraz bardziej widać zmęczenie podziałami, które latami zatruwały wspólnotę. Narasta potrzeba spokoju, normalności, gestu bez ideologii – flagi wywieszonej na burcie, znicza zapalonego na nabrzeżu, krótkiego „cześć i chwała” szeptanego pod nosem. Właśnie w takich drobnych znakach odradza się polskość: bez zadęcia, z godnością.
To już nie patos, ale dojrzewanie. Do tego, że polskość nie musi być głośna, by być prawdziwa. I że Bałtyk nie jest tylko horyzontem – staje się przestrzenią, w której Święto Niepodległości wybrzmiewa pełnym głosem. Czasem w huku salwy, czasem w ciszy – ale zawsze z godnością.