Newsletter Subscribe
Enter your email address below and subscribe to our newsletter

Gdy napięcie na wodach Azji Wschodniej narasta, a Pekin coraz śmielej testuje determinację państw regionu, Japonia i Filipiny przechodzą od deklaracji do konkretnych działań. Przedmiotem negocjacji są niszczyciele ZOP typu Abukuma, które za dwa lata mają zostać wycofane ze służby, oraz samoloty patrolowe TC-90.
W artykule
Filipińska Marynarka Wojenna prowadzi obecnie wstępne rozmowy z japońskim resortem obrony dotyczące możliwości pozyskania niszczycieli eskortowych typu Abukuma, przeznaczonych do realizacji zadań w zakresie poszukiwania i zwalczania okrętów podwodnych (ZOP). Jednostki te mają zostać wycofane ze służby w Japońskich Morskich Siłach Samoobrony (JMSDF) w perspektywie najbliższych dwóch lat. Ich miejsce mają zająć fregaty nowej generacji typu Mogami.
Choć Abukumy mają za sobą ponad trzy dekady służby, nadal uchodzą za pełno wartościowe okręty. Ich niezawodność, uzbrojenie i systemy hydrolokacyjne wciąż odpowiadają wymaganiom współczesnych działań operacyjnych na trudnych wodach Azji Południowo-Wschodniej.
Według wstępnych ustaleń, Manila może przejąć pięć z sześciu okrętów. Wcześniej jednostki te zostaną poddane weryfikacji technicznej, która pozwoli ocenić ich stan do dalszej służby oraz potencjalny zakres modernizacji.
Równolegle rozmowy obejmują lekkie samoloty patrolowo-szkoleniowe TC-90 Beechcraft. Nie jest to dla Filipin nowość – pięć takich maszyn Japonia wypożyczyła już dziewięć lat temu, po tym jak Chiny tymczasowo zajęły atol Jacksona na Morzu Południowochińskim. Decyzja ta była reakcją na narastającą presję wojskową – w tym rozlokowanie chińskich myśliwców i wyrzutni przeciwlotniczych na wyspie Woody – oraz elementem większej umowy o transferze technologii wojskowych między Tokio a Manilą.
Obecnie, w obliczu wzmożonej aktywności marynarki ChRL i powracającego napięcia w regionie, Filipiny wykazują zainteresowanie kolejnymi TC-90. Samoloty te wykorzystywane są do patrolowania trudno dostępnych akwenów, realizowania misji SAR i obserwacji, zwłaszcza na obszarach takich jak Morze Sulu i Morze Filipińskie.
W tej układance nie chodzi tylko o uzbrojenie. Stawką jest geostrategiczna równowaga w regionie. Japonia, Filipiny, a także Stany Zjednoczone i Korea Południowa doskonale wiedzą, że żadna z tych sił nie jest w stanie samodzielnie zatrzymać Pekinu. Działając wspólnie, mogą jednak zmusić Chiny do rozproszenia zasobów, podnieść koszty kolejnych operacji i ograniczyć swobodę działania Marynarki Wojennej ChRL.
Tokio, które jeszcze niedawno podchodziło ostrożnie do eksportu uzbrojenia, dziś otwiera nowy rozdział. Oprócz TC-90 i niszczycieli typu Abukuma, Japonia przekazała Filipinom jednostki patrolowe dla straży przybrzeżnej i uruchomiła instalację systemów radarowych dla sił powietrznych. To element szerszej polityki, zakładającej realne wsparcie regionalnych partnerów w budowaniu zdolności obronnych.
Po tych doniesieniach Chińskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych zareagowało przewidywalnie. W oficjalnym komunikacie opublikowanym 6 lipca wyrażono „głębokie zaniepokojenie” i „sprzeciw wobec działań podważających suwerenność ChRL”. Tokio oskarżono o „wzniecanie napięć” i „ingerowanie w sprawy wewnętrzne regionu”, mimo że Pekin od miesięcy prowadzi eskalację działań na spornych akwenach w zachodniej części Indo‑Pacyfiku.
Nie trzeba wielkiej wyobraźni, by dostrzec, że aktualne negocjacje zwiastują zmianę układu sił w zachodniej części Indo-Pacyfiku. Japonia nie chce już ograniczać się do roli obserwatora. Filipiny przestają być bezbronnym punktem na mapie. A Chiny, mimo przewagi liczebnej i technologicznej, może zaczną dostrzegać własne granice.
Autor: Mariusz Dasiewicz


Po ośmiu miesiącach aktywności na trzech oceanach brytyjska grupa lotniskowcowa z HMS Prince of Wales powróciła 30 listopada do Portsmouth. Tym wejściem Royal Navy zamknęła operację Highmast — największe rozmieszczenie sił morskich w bieżącym roku.
W artykule
Rankiem, w końcówce listopada, okręty brytyjskiej grupy lotniskowcowej zaczęły wchodzić do Portsmouth. Lotniskowiec HMS Prince of Wales prowadził szyk powrotny, zamykając tym samym globalną kampanię, w ramach której zespół pokonał ponad 40 tys. mil morskich — dystans odpowiadający półtorakrotnemu okrążeniu Ziemi.
Powitanie miało wymiar uroczysty, zgodny z tradycją Royal Navy: jednostki portowe wykonały salut wodny, zaś załogi eskort i pomocniczych okrętów stanęły wzdłuż burt. Po wielu miesiącach nieobecności marynarze i lotnicy wrócili do rodzin, kończąc etap najbardziej kompleksowej operacji tej części floty od kilku lat.
Operacja Highmast rozpoczęła się wiosną, kiedy z Portsmouth i Bergen wyszły pierwsze okręty tworzące grupę zadaniową. Jej głównym celem było potwierdzenie zdolności Royal Navy do prowadzenia wielodomenowych działań dalekomorskich oraz utrzymania spójnej współpracy z sojuszniczymi okrętami.
W trakcie misji grupa operowała kolejno na Morzu Śródziemnym, w obszarze Kanału Sueskiego, na Oceanie Indyjskim oraz w zachodniej części Indo-Pacyfiku. W tym czasie przeprowadzono szereg ćwiczeń, w tym z marynarkami Włoch, Japonii, Australii, Kanady i Norwegii.
Dowódca zespołu, komandor James Blackmore, określił operację jako „najszerszy sprawdzian brytyjskiej projekcji siły od lat”, podkreślając jednocześnie wzrost interoperacyjności i zdolności bojowej grupy.
Trzon Carrier Strike Group stanowił lotniskowiec HMS Prince of Wales, na którego pokładzie operowało skrzydło lotnicze złożone z samolotów F-35B oraz śmigłowców ZOP i maszyn rozpoznawczych. Uzupełnienie stanowiły niszczyciel rakietowy HMS Dauntless, fregata HMS Richmond, norweska fregata HNoMS Roald Amundsen oraz jednostki wsparcia — tankowiec RFA Tideforce i logistyczny HNoMS Maud.
W kulminacyjnej fazie misji, podczas ćwiczeń na Indo-Pacyfiku, siły zespołu liczyły ponad 4 tysiące żołnierzy i marynarzy.
Zakończona kampania miała znaczenie wykraczające poza tradycyjny pokaz bandery. HMS Prince of Wales po serii wcześniejszych problemów technicznych przeszedł pełny cykl eksploatacyjny, obejmujący przeloty, intensywne działania lotnicze oraz współpracę w warunkach, które sprawdzają możliwości układu napędowego, systemów pokładowych oraz modułów sterowania lotami.
Misja była więc testem nie tylko dla całego zespołu, ale i samego lotniskowca, który tym etapem potwierdził pełną gotowość do globalnych operacji. Dla Royal Navy oznacza to domknięcie okresu niepewności oraz wejście w etap stabilnej eksploatacji obu brytyjskich superlotniskowców.
Operacja Highmast udowodniła, że Wielka Brytania pozostaje zdolna do nieprzerwanej obecności na głównych morskich szlakach komunikacyjnych, szczególnie w regionie Indo-Pacyfiku. W sytuacji rosnącej aktywności floty chińskiej i agresywnych działań rosyjskich — zarówno w Arktyce, jak i na Morzu Śródziemnym — wartościowa obecność sojuszniczych komponentów nabiera szczególnego znaczenia.
Zakończenie operacji pokazuje także, jak duże znaczenie ma utrzymanie ciągłości działań Royal Navy. Powrót HMS Prince of Wales nie kończy brytyjskiej aktywności na Indo-Pacyfiku — stanowi raczej zamknięcie pierwszej z serii zaplanowanych rotacji, które w ciągu kolejnych lat mają stać się fundamentem obecności brytyjskiej bandery na kluczowych szlakach morskich.
Ośmiomiesięczna misja Highmast zapisze się jako jedno z najważniejszych przedsięwzięć brytyjskiej floty ostatnich lat. Zespół przeszedł pełne spektrum działań — od ćwiczeń sojuszniczych po operacje realizowane w rozległych akwenach zachodniej części Indo-Pacyfiku.
Powrót grupy lotniskowcowej, z HMS Prince of Wales na czele, stanowi potwierdzenie, że brytyjski system lotniskowcowy jest w stanie prowadzić globalne operacje w sposób ciągły, niezawodny i zgodny z wymaganiami współczesnej architektury bezpieczeństwa.