Newsletter Subscribe
Enter your email address below and subscribe to our newsletter

Dr hab. Dorota Pyć, kierownik Katedry Prawa Morskiego Uniwersytetu Gdańskiego została wybrana na stanowisko prezesa Portu Gdańsk. Z gdańskim portem jest związana od 2019 r. – jako członkini Rady Nadzorczej ZMPG z ramienia Miasta Gdańska. Na stanowisko wiceprezesa ds. infrastruktury powołano Krzysztofa Kaczmarka, który czasowo był pełniącym obowiązki prezesa. Stanowiska obejmą z dniem 27 marca.
Nominacje te są wynikiem postępowania kwalifikacyjnego przeprowadzonego przez Radę Nadzorczą ZMPG, która podjęła decyzje o wyborze nowych członków zarządu. O ile stanowisko wiceprezesa ds. finansowych pozostaje jeszcze do obsadzenia, o tyle nowy skład zarządu już od 27 marca przystępuje do realizacji założonych celów strategicznych dla portu.

Dorota Pyć jest absolwentką prawa w Uniwersytecie Gdańskim. Stopnie naukowe doktora nauk prawnych i doktora habilitowanego nauk prawnych (specjalność prawo międzynarodowe publiczne) uzyskała na Wydziale Prawa i Administracji (WPiA) UG.
Ze swoją Alma Mater jest związana od 1995 r. – początkowo jako doktorantka w Katedrze Prawa Morskiego, a następnie adiunkt w Katedrze Prawa Międzynarodowego Publicznego. W 2013 r. uzyskała stopień profesora nadzwyczajnego. Od 2014 r. kieruje Katedrą Prawa Morskiego.
Ale nie tylko z uczelnią związała swoją drogę zawodową. Wiedzę z zakresu prawa morskiego miała okazję wykorzystać na stanowisku podsekretarza stanu w Ministerstwie Transportu, Budownictwa i Gospodarki Morskiej, następnie w Ministerstwie Infrastruktury i Rozwoju, gdzie była odpowiedzialna za gospodarkę morską. Urzędowanie zakończyła po zmianie rządu w 2015 r.
W latach 2008-2019 była członkinią Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Morskiego. Od 2018 roku jest arbitrem Międzynarodowego Sądu Arbitrażowego przy Krajowej Izbie Gospodarki Morskiej w Gdyni. Od 2022 roku sprawuje funkcję dyrektora Centrum Badań nad Gospodarką Morską UG oraz kierownika studiów podyplomowych „Edukacja na rzecz zrównoważonego rozwoju: morska energetyka wiatrowa”. Działa w Komisji do spraw Realizowania Polityki Społecznej Odpowiedzialności Nauki UG, Klubie Kobiet Uczelni Fahrenheita, którego jest założycielką.
Dorobek naukowy nowej prezes Portu Gdańsk obejmuje prace naukowe z zakresu prawa morskiego, prawa morza oraz prawa ochrony środowiska morskiego i zrównoważonego rozwoju. Jest autorką lub współautorką ponad 150 oryginalnych artykułów naukowych i rozdziałów w książkach, 2 monografii, komentarzy do ustaw oraz glos, a także redaktorką ponad 20 publikacji.
Źródło: Port Gdańsk


Czy wybór oferty szwedzkiej jest zły? Sporo na to może wskazywać. Ale – i to warto podkreślić – są też argumenty, które pokazują, że ta decyzja nie musi być tak dramatyczna, jak wygląda na pierwszy rzut oka. A ponieważ pod pierwszą częścią mojego tekstu wybuchła dyskusja, spróbuję odnieść się do kilku komentarzy – bez napinki, po koleżeńsku i po ludzku.
W artykule
Ale zanim przejdę do komentarzy, powinniśmy zacząć od obszernego wpisu na platformie X Dawida Kamizeli. Bo to właśnie on powinien być początkiem całej dyskusji o tym, dlaczego ten wybór budzi tyle wątpliwości. W dużym skrócie – jego argument jest taki:
„A26 to projekt, który ciągnie za sobą 9 lat opóźnień, cztery zmiany dat przekazania jednostek i ponad dwukrotny wzrost kosztów.”
I faktycznie, ta chronologia przypomina scenariusz odcinka programu dokumentalnego „Katastrofa w przestworzach” – każdy kolejny krok ujawnia wcześniejsze niedoszacowania i strukturalne problemy całego programu:
I tu trudno się z nim nie zgadzać – te liczby po prostu wyglądają źle. W dodatku Szwedzi od 35 lat nie zwodowali ani jednego okrętu podwodnego. Tak, to brzmi jak „nauka od zera”, a nauka trwa, kosztuje i boli. Bo my musimy sobie sami odpowiedzieć na ważniejsze pytanie: czy szwedzki SAAB jest w stanie dowieźć ten program do 2035 roku? Na razie nikt nie potrafi jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, oprócz oczywiście szwedzkiej strony, która jako sprzedawca obieca wszystko.
W wielu komentarzach przewijała się jednak kontrargumentacja, której – moim zdaniem – nie wolno pomijać, a której we wcześniejszych tekstach nie rozwijałem.
SAAB to nie firma-krzak. To jeden z najbardziej przewidywalnych i poukładanych koncernów w Europie.
Kto obserwuje ich programy, ten wie jedno: oni realizują to, co podpisują.
To nie są francuskie wolty kontraktowe, to nie włoskie „będzie jutro”. SAAB ma żelazną reputację – głównie dlatego, że nie bawi się w PR-owe obietnice, tylko robi po swojemu, po szwedzku: powoli, metodycznie, drogo… ale skutecznie.
Dlatego – paradoksalnie – właśnie ten potężny medialny nacisk (wywołany chociażby naszą własną debatą publiczną) działa teraz przeciwko ich ewentualnym wpadkom.
SAAB po prostu nie może sobie pozwolić, żeby przy projekcie, który jest na ustach całej Europy, zaczęły im znowu pękać szwy terminów albo rosły koszty w sposób niekontrolowany.
I tu jest jeszcze drugi element – my mamy wojnę za naszą wschodnią granicą. Każda firma, która wchodzi dziś w projekt dla Polski, wie, że każde potknięcie będzie oglądane „pod mikroskopem”. A26 nie jest okrętem bojowym w sensie klasycznego myślenia o ofensywnych platformach – to narzędzie odstraszania, kontroli i skrytej obecności. Przeznaczone bardziej do działań „przed” wojną niż „w” wojnie.
W takim projekcie spóźnienia są trudniejsze do wytłumaczenia.
W komentarzach pod pierwszymi częściami opinii pojawił się też ciekawy zarzut: że rzekomo „bardziej uderzałem we Francuzów niż w Szwedów”. I tu muszę to dopowiedzieć jasno: tamte teksty były o czym innym. Skupiałem się przede wszystkim na ofertach, które branża faktycznie wskazywała jako realne – niemieckiej, koreańskiej i francuskiej. Dlatego to właśnie francuska propozycja wymagała komentarza, bo Scorpène Evolved nie istnieje w służbie i nie ma żadnego użytkownika, a Polska po latach luk w zdolnościach nie może pozwolić sobie na prototyp. To był i pozostaje główny powód mojej ostrożności wobec tej oferty.
Natomiast Szwecji nie pominąłem z sympatii czy niechęci, tylko dlatego, że w tamtym momencie jej wybór wydawał się skrajnie mało prawdopodobny. Cała branża — od ekspertów po byłych oficerów MW — była zgodna, że program A26 jest obciążony największym ryzykiem: wieloletnimi opóźnieniami, czterema zmianami terminów, rosnącymi kosztami i faktem, że Szwedzi nie zwodowali okrętu podwodnego od 35 lat. Krótko mówiąc: nie analizowałem tej oferty szerzej, bo nie zakładałem, że ktoś rzeczywiście może postawić na projekt, który dopiero wraca na tory po kilku dekadach przerwy.
Dopiero po wypowiedziach ministra i po Waszych komentarzach, w których temat A26 wracał jak bumerang, uznałem, że czas przyjrzeć się tej propozycji z taką samą surowością, z jaką oceniam pozostałe.
Patrzę na to tak:
Ale jednocześnie:
Nie odpowiem dziś jednoznacznie. Mieliśmy na stole koncerny, które oferowały nam okręty pływające już w służbie, sprawdzone przez sojuszników, z gotowym pakietem dla naszego przemysłu i przewidywalnym ryzykiem. A my — z różnych powodów — zjechaliśmy z autostrady na drogę wąską, krętą i najbardziej nieprzewidywalną ze wszystkich dostępnych.
Ale jedno mogę powiedzieć bez wahania: jeśli ten program ma nie podzielić losu Gawrona, to nie Szwedzi, ale my musimy dopilnować, by umowa była korzystna dla naszego kraju — by harmonogramy były twarde, aneksy kontrolowane, a nadzór realny, a nie „na papierze”.
Bo inaczej nawet najlepszy projekt okaże się za drogi, opóźniony i za słaby, a tę lekcję Polska Marynarka Wojenna przerabiała już nie raz.