Newsletter Subscribe
Enter your email address below and subscribe to our newsletter

W drugiej części artykułu skupiamy się na praktycznym zastosowaniu gwarancji „na pierwsze żądanie” w kontekście umów stoczniowych. Po wyjaśnieniu różnic między gwarancją a poręczeniem, teraz przeanalizujemy, jak samodzielny charakter gwarancji wpływa na zapewnienie finansowego bezpieczeństwa projektów i efektywne zarządzanie ryzykiem w branży stoczniowej.
W pierwszej części przedstawiłem, jak funkcjonują gwarancje bankowe i poręczenia w kontekście umów o budowę statków, podkreślając, że są to dwie odrębne formy umów. Konkretnie, gwarancja bankowa wyróżnia się tym, że jest niezależna i nie wiąże się bezpośrednio z głównymi zobowiązaniami wynikającymi z umowy pomiędzy stocznią a armatorem. Taka gwarancja jest traktowana jako samodzielna i nieakcesoryjna, co oznacza istotną różnicę w porównaniu z poręczeniem.
W omawianym zagadnieniu, umowa zawierana między bankiem a stocznią, pozwalająca na wydanie gwarancji, przybiera formę umowy zlecenia. To zastosowanie ma swoje fundamenty w przepisach kodeksu cywilnego oraz Prawa Bankowego. Poręczyciel, w ramach poręczenia, przyjmuje na siebie rolę pomocniczego dłużnika obok dłużnika głównego, co oznacza, że jest zobowiązany do spełnienia świadczenia, tylko jeśli dłużnik główny nie wywiąże się ze swoich obowiązków. Jego odpowiedzialność jest więc bezpośrednio powiązana z zasadami odpowiedzialności dłużnika głównego, co stanowi wyraźne odróżnienie od charakteru gwarancji bankowej.
Gwarant, przyjmując na siebie ryzyko związane z daną transakcją, zobowiązuje się zapewnić beneficjentowi, czyli w tym wypadku armatorowi, bezpieczeństwo finansowe. Kluczowym aspektem gwarancji jest więc nieprzejmowanie bezpośrednich zobowiązań dłużnika, a raczej pokrycie ryzyka finansowego, które na nim ciąży. W ten sposób, gwarancja różni się od poręczenia, ponieważ nie wzmacnia ona stosunku podstawowego poprzez dodanie dodatkowego zobowiązanego, lecz służy do kompensowania ewentualnych strat beneficjenta.
Zadaniem gwarancji nie jest zatem zwiększenie ochrony wierzyciela poprzez dodanie kolejnego dłużnika, jak to ma miejsce w przypadku poręczenia, ale usunięcie ryzyka związanego z możliwością nieotrzymania zapłaty „na pierwsze żądanie”. Jak podkreślił Sąd Najwyższy, gwarant nie spłaca cudzego długu, lecz realizuje własne zobowiązanie wynikające z umowy gwarancyjnej.
W praktyce, rola poręczyciela wiąże się z odpowiedzialnością za dłużnika głównego, natomiast gwarant odpowiada za spełnienie warunków określonych w gwarancji. Oznacza to, że w przypadku, gdy stocznia nie zwróci armatorowi należnych rat, bank, jako gwarant, musi wypłacić równowartość niespłaconych kwot.
Od momentu zawarcia umowy gwarancyjnej, armator posiada roszczenie wobec banku, które może być przez niego dochodzone bezpośrednio. Roszczenie to staje się wymagalne, gdy stocznia nie wywiąże się ze swojego zobowiązania do zwrotu zaliczek armatorskich, co potwierdza niezależny charakter gwarancji bankowej i jej znaczenie w zapewnianiu finansowej stabilności projektów stoczniowych.
Samodzielny i nieakcesoryjny charakter gwarancji oznacza, że bank nie może przedstawić armatorowi zarzutów, które normalnie przysługiwałyby stoczni. W efekcie, bank nie ma możliwości, na przykład, podniesienia zarzutu przedawnienia roszczeń wynikających z umowy o budowę statku czy też kwestionowania wierzytelności stoczni względem armatora na podstawie sumy objętej gwarancją. To podkreśla niezależność gwarancji od podstawowego stosunku prawnego między stocznią a armatorem; nawet jeśli umowa o budowę statku nie dojdzie do skutku lub zostanie unieważniona, nie wpłynie to na zobowiązania wynikające z umowy gwarancyjnej.
Dodatkowo, nawet jeśli stocznia z jakiegoś powodu wycofa się ze swoich zobowiązań wobec armatora (na przykład z powodu wadliwego oświadczenia woli), nie wpłynie to na zakres obowiązków banku wynikających z gwarancji. Umowa gwarancyjna jako niezależna i jednostronnie obowiązująca, zobowiązuje bank do spełnienia swoich zobowiązań względem armatora bez względu na ewentualne sprzeciwy ze strony stoczni.
Klauzule „nieodwołalnie i bezwarunkowo” oraz „na pierwsze żądanie” w umowach gwarancyjnych wzmocnione są dodatkowymi zapisami, które podkreślają bezwarunkową naturę zobowiązań banku. Wprowadzenie w umowie klauzuli „na pierwsze żądanie” oznacza, że bank jest zobowiązany do wypłaty środków niezwłocznie po otrzymaniu powiadomienia o niewykonaniu zobowiązań przez stocznię, bez konieczności dalszego uzasadniania czy dowodzenia przez armatora. Takie zobowiązanie gwaranta jest abstrakcyjne, co oznacza, że nie jest ono uzależnione od jakichkolwiek warunków zewnętrznych, w tym od istnienia lub zasadności roszczeń armatora przeciwko stoczni.
Gdy armator korzysta z gwarancji „bezwarunkowej” i „na pierwsze żądanie”, może on zażądać zapłaty od banku, wskazując jedynie, że wystąpiła sytuacja opisana w gwarancji, która uprawnia do takiego żądania. Nie musi dostarczać dodatkowych dowodów czy dokumentów potwierdzających, na czym polegało niewykonanie umowy przez stocznię. To znaczy, że samo żądanie zapłaty przez armatora aktywuje obowiązek banku do wypłaty środków, niezależnie od innych okoliczności.
Czytaj więcej o gwarancji „na pierwsze żądanie” w umowach o budowę statków [część 1]
Z kolei bank, który wystawił gwarancję, nie ma prawa badać, czy stocznia faktycznie nie spełniła swoich zobowiązań wobec armatora. Nieodwołalność gwarancji, połączona z wyraźnym terminem jej ważności, zapewnia stałość i pewność takiego zabezpieczenia. Kluczową zaletą takich klauzul w umowie gwarancji bankowej jest ochrona armatora nie tylko przed ryzykiem finansowym związanym z potencjalną niewypłacalnością stoczni, ale również przed zawiłościami i opóźnieniami, które mogą pojawić się przy dochodzeniu roszczeń.
Dzięki temu gwarancja bankowa staje się umową o niezależnym charakterze, skupiającą się wyłącznie na zobowiązaniu banku wobec armatora, niezależnie od innych aspektów relacji pomiędzy stocznią a armatorem. To oznacza, że bank nie może przedstawić armatorowi żadnych zarzutów wynikających z umowy o budowę statku, na której bazuje gwarancja. W ten sposób, relacja pomiędzy bankiem a stocznią oraz bankiem a armatorem, jest klarownie oddzielona, co ułatwia zarządzanie zobowiązaniami i zabezpieczeniami w ramach projektu budowy statku.
Realizacja zobowiązań wynikających z umów gwarancyjnych, nie ma przestrzeni dla banku, aby zagłębiać się w przyczyny leżące u podstaw umowy o budowę statku, takie jak wykonanie lub jego brak przez stocznię. Należy jednak pamiętać, że warunki zawarte w gwarancji bankowej, mimo iż są „nieodwołalne i bezwarunkowe”, nie powinny być interpretowane w sposób absolutny.
Z tego względu, strony mogą formułować treść umowy gwarancyjnej z dużą swobodą, dostosowując ją do własnych potrzeb i interesów. Ważne jest, aby zawarte w niej postanowienia były zgodne z ogólnymi zasadami prawnymi, nie naruszały zasad współżycia społecznego, określonych w artykule 351[1] kodeksu cywilnego oraz respektowały granice swobody kontraktowej. Ta swoboda umożliwia stronom kształtowanie gwarancji w sposób kazualny lub abstrakcyjny, co otwiera szerokie spektrum możliwości praktycznych.
W szczególności, w polskim kontekście prawny, taka elastyczność umożliwia formułowanie w umowach gwarancyjnych specyficznych zapisów. Przykładowo, może zostać umieszczony warunek, że bank, po otrzymaniu wezwania do zapłaty od beneficjenta – armatora, może zawiesić wypłatę środków do momentu, aż kwestia zostanie rozstrzygnięta przez sąd arbitrażowy lub powszechny. Taka opcja podkreśla, iż nawet w ramach „gwarancji na pierwsze żądanie”, praktyka kontraktowa i regulacje prawne dają możliwość doprecyzowania warunków, na jakich gwarancja może być realizowana.
W ramach możliwości, jakie daje swoboda kontraktowa, strony umowy gwarancyjnej mają prawo określić warunki, które mogą ograniczać lub całkowicie wyłączać odpowiedzialność banku jako gwaranta. Jest to kluczowe dla zrównoważenia ryzyka i zapewnienia ochrony bankowi w określonych sytuacjach. Umowa może zawierać specyficzne klauzule, które w sposób jasny określają ramy odpowiedzialności banku, dostosowane do konkretnych potrzeb i ryzyk związanych z transakcją.
Orzecznictwo w Polsce podkreśla, że istnieją pewne okoliczności, w których bank może odmówić realizacji zobowiązań wynikających z gwarancji, na przykład, gdy beneficjent próbuje wykorzystać zabezpieczenie w sposób niewłaściwy lub niewspółmierny do pierwotnie określonych celów. To podkreśla konieczność zachowania celu i charakteru gwarancji zgodnie z jej pierwotnymi założeniami.
Co więcej, realizacja zobowiązań banku na mocy umowy gwarancyjnej może przybrać formę tymczasową, z możliwością późniejszego zwrotu środków, jeśli okoliczności tego wymagają. Jest to ważne zabezpieczenie dla banku, pozwalające na elastyczne reagowanie na rozwój sytuacji prawnej i faktycznej.
Kluczowe jest, aby wszystkie warunki i obowiązki narzucone na beneficjenta były wyraźnie określone i zgodne z duchem oraz literą prawa, co jest zabezpieczeniem zarówno dla gwaranta, jak i beneficjenta. Wymóg ten ma na celu zapewnienie, że wszystkie strony mają jasność co do swoich praw i obowiązków, co przekłada się na efektywność i przewidywalność realizacji gwarancji.
Podsumowując, gwarancje bankowe i poręczenia stanowią skomplikowaną materię prawną, która wymaga dokładnego określenia warunków i zakresu odpowiedzialności wszystkich stron. Umiejętne wykorzystanie swobody kontraktowej i precyzyjne formułowanie postanowień umownych są kluczowe dla zapewnienia ochrony interesów zarówno gwaranta, jak i beneficjenta, a także dla zachowania stabilności i bezpieczeństwa transakcji finansowych związanych z budową statków.
Autor: Marek Czernis


11 listopada grupa uderzeniowa z lotniskowcem USS Gerald R. Ford (CVN-78) weszła w rejon odpowiedzialności USSOUTHCOM na Karaibach. Oficjalnie to wsparcie działań przeciw przemytowi narkotyków, w praktyce czytelny sygnał dla Caracas w czasie narastającego napięcia na linii USA–Wenezuela. To pierwsza tak duża demonstracja siły US Navy w tym rejonie od wielu lat i wyraźne ostrzeżenie, że Waszyngton nie zamierza oddać kontroli nad swoim południowym przedpolem.
W artykule
To największe od lat wzmocnienie obecności US Navy w Karaibach – ruch czytelny jako presja na Caracas, równolegle z operacjami antynarkotykowymi. Połączenie tych dwóch wątków ma prosty przekaz: Waszyngton kontroluje południowe przedpole i jest gotów szybko eskalować, jeśli Maduro podniesie stawkę.
Na wody karaibskie wszedł nie tylko lotniskowiec, ale cały pływający zespół uderzeniowy. USS Gerald R. Ford to pierwsza jednostka nowej generacji amerykańskich lotniskowców o napędzie jądrowym. Posiada pełne skrzydło lotnicze, kompleksową obronę przeciwlotniczą oraz rozbudowane systemy rozpoznania. Wraz z towarzyszącymi mu niszczycielami i okrętami wsparcia tworzy samowystarczalny organizm, zdolny prowadzić działania przez wiele tygodni bez zawijania do portu.
🔗 Czytaj więcej: Lotniskowiec USS Gerald R. Ford na wodach Morza Północnego
Kiedy taki zespół pojawia się w danym akwenie, zmienia się dynamika całego regionu. Znikają z radarów małe jednostki o wątpliwym statusie, a statki handlowe zaczynają ściślej trzymać się korytarzy morskich. Dla marynarzy z państw regionu to jasny sygnał: ktoś teraz przejął kontrolę nad tymi wodami.
Pentagon w swoich komunikatach podkreśla, że obecność lotniskowca ma wspierać działania przeciwko organizacjom przestępczym w rejonie Karaibów. To obszar, przez który od dekad biegną morskie szlaki przemytu narkotyków i broni.
Lotniskowiec typu Ford nie ściga motorówek z kontrabandą. Jego zadanie to rozpoznanie, stała obecność w powietrzu i wsparcie tych, którzy pilnują porządku z bliska. Sam fakt pojawienia się w tym rejonie mówi więcej niż oficjalne komunikaty: Waszyngton przypomina, że południowe przedpole ma pod kontrolą. Gdy na horyzoncie widać USS Gerald R. Ford, nikt w regionie nie ma wątpliwości, kto rozdaje karty na morzu. To również czytelny sygnał dla Caracas – napięcie nie słabnie, a obecność amerykańskiego lotniskowca wyraźnie zwiększa presję na wenezuelski reżim.
Grupa uderzeniowa z lotniskowcem USS Gerald R. Ford na czele to nie demonstracja, lecz pełnowartościowa formacja bojowa. Na pokładzie amerykańskiego lotniskowca stacjonuje ponad siedemdziesiąt maszyn – od myśliwców F/A-18 Super Hornet, przez samoloty wczesnego ostrzegania E-2D Hawkeye, aż po śmigłowce wielozadaniowe MH-60R. To one tworzą pierwszą linię rozpoznania i rażenia, pozwalając Amerykanom działać setki kilometrów od własnych wybrzeży. Sam lotniskowiec dysponuje również własnymi środkami obrony – wyrzutniami pocisków rakietowych krótkiego zasięgu i systemami artyleryjskimi do zwalczania celów nawodnych oraz nisko lecących pocisków manewrujących.
W skład zespołu wchodzą niszczyciele typu Arleigh Burke: USS Bainbridge (DDG-96), USS Mahan (DDG-72) oraz USS Winston S. Churchill (DDG-81), pełniący rolę okrętu dowodzenia obroną powietrzną. Każdy z nich ma system Aegis i wyrzutnie VLS, a także zdolność użycia pocisków manewrujących Tomahawk, zapewniając parasol OPL i silne możliwości uderzeniowe z morza.
W razie konfliktu taki zespół jest w stanie przeprowadzić zmasowane uderzenie z morza w głąb terytorium przeciwnika. Zasięg operacyjny Tomahawków pozwala na rażenie celów oddalonych o ponad tysiąc kilometrów – a to oznacza, że nawet bez przekraczania granic wód terytorialnych Amerykanie mogliby sparaliżować kluczowe obiekty wojskowe i infrastrukturalne wenezuelskiego wybrzeża. Uderzenie poprzedziłoby rozpoznanie prowadzone przez samoloty pokładowe i drony zwiadowcze, wspierane przez śmigłowce ZOP tropiące okręty podwodne.
🔗 Czytaj też: USS Gerald R. Ford z wizytą we Włoszech
W praktyce oznacza to, że cała grupa działa jak jeden, samowystarczalny organizm: lotnictwo przejmuje kontrolę nad przestrzenią powietrzną, krążowniki i niszczyciele tworzą tarczę obronną, a okręty zaopatrzeniowe dostarczają paliwo i amunicję. W ciągu kilku godzin taka formacja jest zdolna prowadzić równoczesne operacje w powietrzu, na morzu i przeciwko celom lądowym. Dlatego wejście USS Gerald R. Ford na wody Karaibów nie można traktować jako rutynowej rotacji floty. To demonstracja siły i gotowości, która – nawet bez wystrzału – działa jak uderzenie precyzyjnie wymierzone w polityczne centrum Caracas.
W nadchodzących tygodniach okaże się, czy obecność lotniskowca USS Gerald R. Ford i jego eskorty na Karaibach to jedynie presja polityczna, czy zapowiedź działań o szerszym wymiarze. Dla Pentagonu to test skuteczności globalnej projekcji siły. Dla Wenezueli – moment prawdy, jak daleko może się posunąć w konfrontacji z USA. Dlatego, mimo deklaracji US Navy o „polowaniu na przemytników”, niewielu wierzy, że to jedyny cel. Skala i timing wskazują, że kluczowy jest sygnał strategiczny pod adresem Caracas. A dla obserwatorów z naszej części świata to przypomnienie, że w polityce morskiej nie ma pustych gestów. Każdy ruch floty wojennej to komunikat – czasem głośniejszy niż jakiekolwiek oświadczenie dyplomatyczne.