Newsletter Subscribe
Enter your email address below and subscribe to our newsletter

Do końca wakacji zostało już tylko kilka dni. To właśnie wtedy Jastarnia odsłania swój podwójny urok: szeroką plażę od strony Bałtyku i spokojną, płytką Zatokę Pucką – raj dla rodzin z dziećmi oraz miłośników kitesurfingu i windsurfingu. W samym sercu Półwyspu Helskiego każdy znajdzie tu coś dla siebie: od spacerów po molo, przez żagle i kitesurfing, aż po wieczory spędzone w nadmorskich restauracjach.
W artykule
Z jednej strony Bałtyk – piaszczysta plaża otoczona wydmami i sosnowym lasem. W rejonie wejść 47–50 ma ona zazwyczaj od 40 do 60 metrów szerokości (przy wejściu nr 48 pomiar Urzędu Morskiego wskazuje ok. 58 m, choć po sztormach i refulacjach jej linia się zmienia). Z drugiej strony – spokojniejsza i cieplejsza Zatoka Pucka, bezpieczna dla dzieci i uznawana za jeden z najlepszych w Polsce akwenów do nauki kitesurfingu i windsurfingu. Płytka woda i sprzyjające warunki sprawiły, że w Jastarni działa wiele szkół sportów wodnych, a w sezonie letnim także w liczne kempingi – od pól namiotowych po przyczepy – które przyciągają zwolenników swobodnego odpoczynku blisko wody.
Port w Jastarni tętni życiem – obok rybackich kutrów cumują jachty i tramwaje wodne kursujące na Hel. Tuż obok stoi 120-metrowe molo, które wciąż jest jedną z najpopularniejszych scenerii do spacerów i obserwacji zachodów słońca.
Kto lubi rybę prosto z patelni, powinien zajrzeć do Pysznej Rybki albo do Belony – Smażalni Ryb & Browaru, gdzie podają świeże dorsze i flądry w towarzystwie lokalnego piwa rzemieślniczego. Na bardziej kameralny posiłek sprawdzi się Weranda Ogrodnica, w której kuchnia ma autorski charakter – to propozycja dla tych, którzy szukają czegoś więcej niż klasyczne smażalnie rybne. Blisko molo działa sezonowo Kapitalna, łącząca ryby i owoce morza z włoską pizzą i makaronami, a przy deptaku w stronę portu popularnością cieszą się Kokosy – luźny lokal z widokiem na zatokę, dobry na rodzinny obiad albo wieczorny drink.
Czytaj też: Spokojna, szeroka i nadmorska. Wioska Sianożęty, która nie udaje kurortu
Jastarnia to nie tylko plaża. Warto zajrzeć do Muzeum Rybackiego „Pod Strzechą”, gdzie zgromadzono stare sieci, łodzie i narzędzia rybackie. Na miłośników historii czeka Ośrodek Oporu Jastarnia – kompleks bunkrów z 1939 roku, m.in. schron wojenny „Sabała”. Przyrodniczym akcentem jest ścieżka „Torfowe Kłyle” – 1,9 km przez trzcinowiska i nadmorską zieleń, z punktem widokowym na zatokę. Charakterystycznym punktem miejscowości jest także latarnia morska – najniższa w Polsce, bo liczy tylko 13,3 m.
Oferta noclegowa w Jastarni jest naprawdę szeroka – od luksusowych hoteli po kameralne wille i kempingi dla miłośników swobody. Ci, którzy cenią najwyższy standard, chętnie wybierają Dom Zdrojowy Resort & SPA. Położony tuż przy plaży, oferuje basen, rozbudowaną strefę wellness i udogodnienia, które sprawiają, że to jedna z najczęstszych opcji wybieranych przez rodziny.
Na drugim biegunie są miejsca bardziej kameralne i nastawione na aktywny wypoczynek. Pod Cyprysami – Surf & Family Resort proponuje domki letniskowe, restaurację i zaplecze dla najmłodszych, a do tego sąsiaduje ze szkółką surfingu. Wśród surferów popularnością cieszy się także Camping Maszoperia (Sun4Hel) – kemping z domkami, sklepem, restauracją i sportowym zapleczem, które od lat przyciąga entuzjastów sportów wodnych.
Czytaj więcej: Wakacyjny kurort w Dźwirzynie – między jeziorem a morzem
Osoby, które szukają ciszy z widokiem na port i jachty, wybierają Villę Rela, położoną tuż przy marinie. A turyści stawiający na niezależność i nowoczesne wnętrza mogą zatrzymać się w Apartamentach Portowa (BlueApart) – w samym centrum, z balkonem, aneksem kuchennym i szybkim dostępem do plaży. Dzięki temu w Jastarni każdy znajdzie coś dla siebie – od luksusowych hoteli, przez rodzinne domki, po kempingi tętniące surferskim klimatem.
Nie tylko plaża i zatoka przyciągają do Jastarni – to także jeden z ważniejszych ośrodków żeglarskich nad Bałtykiem. W porcie przy ul. Portowej 43 działa Akademia Jachtingu, która od kwietnia do końca października prowadzi intensywne szkolenia na patenty żeglarskie.
Pierwszym krokiem jest kurs na patent Żeglarza Jachtowego – dla wszystkich, którzy marzą o samodzielnym prowadzeniu jachtu. Kurs mogą rozpocząć już czternastolatkowie, a wcześniejsze doświadczenie na wodzie nie jest wymagane. Po zdaniu egzaminu można prowadzić jachty do 12 m długości po wodach śródlądowych i wewnętrznych wodach morskich, a także po morzu – do dwóch mil od brzegu, w porze dziennej.
W sezonie kursy odbywają się w cyklach 6-dniowych, startują w każdy poniedziałek.
Poziom wyżej znajduje się kurs na Jachtowego Sternika Morskiego. Tutaj natomiast wymagane jest ukończone 18 lat i udokumentowany staż – 200 godzin w co najmniej dwóch rejsach morskich. Po zdanym egzaminie sternik może prowadzić jachty żaglowe do 18 metrów długości zarówno na wodach śródlądowych, jak i morskich. Szkolenie trwa również 6 dni, a zajęcia prowadzone są przez doświadczonych instruktorów, w marinie Jastarnia i na wodach Zatoki Puckiej.
Czytaj również: Kitesurfing – wiatr, fala i latawiec, które dają więcej niż się spodziewasz
Dla uczniów i studentów do 26. roku życia przewidziane są zniżki, a każdy kurs kończy się egzaminem państwowym nadzorowanym przez Polski Związek Żeglarstwa.
Zatoka Pucka to mekka sportów wodnych. W Jastarni działa kilka szkółek kitesurfingu i windsurfingu, a początkujący mogą bezpiecznie próbować swoich sił na SUP-ie. Dla tych, którzy wolą ląd, świetną opcją jest ścieżka rowerowa wzdłuż całego półwyspu – z Jastarni można szybko dojechać do Juraty i Helu
Do Jastarni najłatwiej dotrzeć drogą krajową nr 216, która biegnie wzdłuż całego półwyspu. W sezonie letnim bywa jednak zakorkowana. Wygodną alternatywą jest kolej – pociągi z Gdyni kursują przez wszystkie miejscowości aż po Hel. Latem pojawia się też trzecia opcja: tramwaje wodne z Trójmiasta na Hel, zawijające do portu w Jastarni. Rejsy te mają charakter sezonowy, a ich trasa zmienia się z roku na rok.
Jastarnia to miejsce, gdzie można połączyć dwa rytmy lata – aktywny i spokojny. W dzień zatoka i sporty wodne, po południu spacer na molo i kawa z widokiem na żagle, a wieczorem zachód słońca nad Bałtykiem.
Może właśnie teraz warto spakować się, zabrać deskę i – korzystając z ostatnich dni wakacji – podarować dziecku wspomnienie, które zostanie na długo. W samym środku półwyspu lato trwa tu odrobinę dłużej.
Autor: Mariusz Dasiewicz


GPO Amethyst to półzanurzalny transportowiec zdolny do kontrolowanego „zanurzenia”, by przyjąć na pokład konstrukcje ważące dziesiątki tysięcy ton. Przykład tej jednostki dobitnie pokazuje, jak współczesna inżynieria stoczniowa redefiniuje logistykę ciężkiego przemysłu i dlaczego Amethyst stał się jedną z najbardziej charakterystycznych maszyn wykorzystywanych w globalnym transporcie morskim.
W artykule
Na pierwszy rzut oka przypomina masywne, pływające molo. Wystarczy jednak krótka chwila obserwacji, by zrozumieć, że GPO Amethyst nie jest zwykłą platformą. Kiedy pokład zaczyna znikać pod powierzchnią wody, a po kilku minutach na grzbiecie statku osiada platforma wiertnicza ważąca dziesiątki tysięcy ton, staje się jasne, że patrzymy na jednostkę wykonującą nie tyle rejs, ile precyzyjnie zaplanowany manewr inżynieryjny.
GPO Amethyst powstał w stoczni CSBC w Kaohsiung na Tajwanie, razem z trzema jednostkami siostrzanymi: Grace, Sapphire i Emerald. Każda z nich mierzy około 225 metrów długości i 48 metrów szerokości. Pokład roboczy ma mniej więcej 183 na 48 metrów — blisko 9 tysięcy metrów kwadratowych płaskiej stali przeznaczonej dla ładunku. Nośność sięga około 63,5 tys. ton, a podczas żeglugi jednostka rozwija prędkość rzędu 16 węzłów.
Skalę tej przestrzeni dobrze oddaje porównanie użyte w filmie dokumentalnym National Geographic: na pokładzie zmieściłyby się dwie platformy wiertnicze wysokie na około 60 metrów albo szesnaście posągów wielkości Statui Wolności ustawionych obok siebie.
Jednak prawdziwa siła tego statku nie tkwi w jego rozmiarach, lecz w konstrukcji. Pokład, który musi przenosić obciążenia liczone w dziesiątkach tysięcy ton, ma zaledwie około 25 mm grubości. Gdyby to on samodzielnie podejmował ciężar, wygiąłby się jak przeciążona belka. Rzeczywistą nośność zapewnia dopiero gęsta kratownica stalowych belek ukryta pod pokładem — coś w rodzaju mostu rozpiętego od dziobu po rufę, który przejmuje główne siły zginające. Cienka blacha pokładu pełni w tym układzie rolę poszycia roboczego, a nie zasadniczego elementu konstrukcyjnego.
W stoczni ten efekt uzyskuje się w sposób pozornie prosty, ale technicznie wymagający. Dziesiątki grubych płyt pokładowych trzeba zespawać kilometrami spoin, tak aby powierzchnia była niemal idealnie płaska — odchyłki mierzy się w milimetrach. Każde zgrubienie czy „garb” oznaczałoby później koncentrację naprężeń pod ciężkim ładunkiem. Dlatego spawa się w osłonie dwutlenku węgla, dążąc do uzyskania szerokich, równych spoin, a następnie całość poddaje szczegółowym pomiarom i kontroli jakości.
Wnętrze GPO Amethyst kryje układ napędowy typu diesel–electric oraz rozbudowany system balastowy, który decyduje o wyjątkowych możliwościach statku. To właśnie balast pozwala jednostce wykonać manewr wyglądający dla niewprawnego obserwatora jak kontrolowane samozatopienie. Sieć rurociągów i pomp napełnia kilkadziesiąt zbiorników wodą, przez co statek traci pływalność. Zanurzenie postępuje równomiernie, aż pokład znika pod powierzchnią, pozostawiając nad wodą jedynie wysoki mostek kapitański.
Podczas tego procesu charakterystyczne niebieskie wieże balastowe na burtach pozostają ponad linią wody. To stałe elementy konstrukcji statku – mieszczą urządzenia balastowe i punkty serwisowe, tworzą też pionowe punkty odniesienia dla załogi, która śledzi symetrię i tempo półzanurzenia. Dzięki nim można precyzyjnie kontrolować całą sekwencję opadania kadłuba.
W tym położeniu GPO Amethyst staje się ruchomym dokiem zdolnym do pracy na otwartym oceanie. Ładunek – platforma wiertnicza, jednostka typu jack-up, moduł rafineryjny, barka, czasem uszkodzony statek albo okręt – nie jest podnoszony żadnym dźwigiem. Po prostu wpływa nad zanurzony pokład, korzystając wyłącznie z własnej wyporności. Dopiero gdy znajdzie się w zaplanowanym miejscu, zaczyna się najdelikatniejszy etap operacji: kontrolowane wynurzanie.
Pompy systematycznie wypychają wodę z balastu, a jednostka milimetr po milimetrze odzyskuje pływalność. Kratownica podpokładowa przejmuje obciążenia, a statek powoli wznosi się ku powierzchni z ciężarem liczonym w dziesiątkach tysięcy ton stabilnie osadzonym na grzbiecie. W tej fazie margines błędu praktycznie nie istnieje. Statek musi utrzymać równowagę, wykluczyć nadmierne przechyły i zagwarantować, że obciążenie spoczywa dokładnie tam, gdzie przewidziano to w projekcie transportowym. Z zewnątrz wygląda to jak płynny, elegancki manewr. Dla inżynierów to seria precyzyjnie sterowanych przepływów balastu i stałe monitorowanie ugięć pokładu.
Układ diesel–electric zastosowany na GPO Amethyst wynika z geometrii statku. Przy klasycznym napędzie wały śrubowe musiałyby mieć ponad 160 metrów długości i przebiegać przez znaczną część kadłuba, co wymagałoby szeregu łożysk oraz dużej przestrzeni na siłownię. W rozwiązaniu diesel–electric główne silniki wysokoprężne napędzają generatory, które zasilają elektryczne silniki główne oraz stery strumieniowe. Taki układ daje znacznie większą swobodę rozmieszczenia urządzeń i ułatwia zabudowę masywnej kratownicy pod pokładem.
W codziennej pracy GPO Amethyst nie ma nic z filmowej spektakularności, chociaż z zewnątrz całość może wyglądać jak starannie wyreżyserowana sekwencja. Dla marynarzy i inżynierów offshore to rutyna wypracowana latami praktyki. Jednostka pojawia się tam, gdzie klasyczne statki transportowe nie są w stanie przyjąć ładunku o takiej masie lub gabarytach. Obsługuje przewozy modułów rafineryjnych, dużych elementów konstrukcji morskich farm wiatrowych, przemieszcza wyeksploatowane platformy kierowane do demontażu oraz zabiera na pokład jednostki po awariach, które nie mogą poruszać się o własnych siłach.
Przy takich operacjach liczy się nie tylko wyporność statku. Równie ważna staje się precyzja manewrów jednostki. GPO Amethyst korzysta z układu napędowego opartego na czterech silnikach wysokoprężnych o łącznej mocy 9600 KM — po dwóch na każdej burcie. Napędzają one generatory, które dostarczają energię elektrycznym silnikom głównym oraz systemom manewrowym. W połączeniu ze sterami strumieniowymi na dziobie i rufie oraz systemem dynamicznego pozycjonowania DP2 statek potrafi utrzymać się dokładnie w wyznaczonym sektorze nawet wtedy, gdy wiatr dochodzi do kilkudziesięciu węzłów, a fala próbuje zepchnąć ładunek na bok. Taką stabilność uważa się za warunek konieczny przy załadunku konstrukcji ciężkich, nieregularnych i podatnych na przechyły. Nawet niewielki dryf może zmusić do powtórzenia całej operacji albo doprowadzić do przeciążenia pokładu.
Z tej przyczyny jednostki takie traktuje się w sektorze offshore jak mobilne narzędzia ciężkiej logistyki. Nie zastępują na stałe infrastruktury portowej, lecz dostarczają ją tam, gdzie w normalnych warunkach po prostu jej nie ma. Mogą podjąć konstrukcję pośrodku oceanu, zabrać ją na grzbiet i przemieścić na drugi koniec świata — bez budowy dodatkowych suchych doków, bez angażowania całych flot holowniczych i bez czekania na rozbudowę portów.
Ostatnie lata w przemyśle stoczniowym ujawniają dwie siły napędowe, które realnie kształtują przyszłość tej branży. Pierwsza to gwałtowny wzrost gabarytów infrastruktury offshore. Platformy produkcyjne pęcznieją z każdym rokiem, jednostki FPSO rozrastają się jak pływające fabryki, a komponenty morskich farm wiatrowych osiągają masy i wysokości, o których dwie dekady temu nikt nawet nie myślał. Druga siła to coraz ostrzejsza presja czasu — każdy dzień przestoju platformy oznacza dziesiątki, a nierzadko setki tysięcy dolarów strat. Dlatego liczy się zdolność do zbudowania konstrukcji w stoczni, załadowania jej jednym podejściem i dostarczenia na miejsce bez zbędnych przestojów.
Z tej perspektywy GPO Amethyst i jego siostrzane statki są praktycznym symbolem tego, czym stała się współczesna inżynieria okrętowa. Wciąż korzysta z klasyki: stali, spawania w osłonie CO₂, kratownic, potężnych silników wysokoprężnych. A jednocześnie musi spełniać wymagania, które trzydzieści czy czterdzieści lat temu w ogóle nie istniały — dynamiczne pozycjonowanie, praca w trybie półzanurzalnym, gigantyczne powierzchnie pokładu o odchyłkach mierzonych w milimetrach, integracja z globalnymi łańcuchami dostaw sektora oil & gas i offshore wind.
Z lądu GPO Amethyst może wyglądać jak technologiczna zagadka: statek, który „tonie”, by unieść inny statek lub ogromną konstrukcję offshore. Dla inżynierów to jednak zwykła suma równań — bilans sił, wytrzymałość stali, praca kratownicy i precyzyjnie sterowane balastowanie. Efekt końcowy robi wrażenie, ale nie ma w nim ani odrobiny magii. To narzędzie, zaprojektowane i policzone do bólu — pod szybki, precyzyjny i coraz cięższy transport morski jutra.
Przemysł stoczniowy bywa niedoceniany, a tymczasem to jedna z najbardziej innowacyjnych gałęzi współczesnej inżynierii. W ciągu zaledwie dekady potrafił przejść drogę od klasycznych ciężarowców do półzanurzalnych kolosów, które zanurzają się jak okręty podwodne, stabilizują pozycję z dokładnością do centymetrów na otwartym morzu, przenosząc ładunki większe niż małe budynki. To, co kiedyś wymagało ogromnych doków i flot holowniczych, dziś wykonuje jedna jednostka zaprojektowana z chirurgiczną precyzją. W tym właśnie tkwi piękno nowoczesnego przemysłu stoczniowego: łączy brutalną siłę stali z finezją obliczeń, masę ważącą dziesiątki tysięcy ton z delikatnością milimetrowych tolerancji. GPO Amethyst jest tylko jednym z przykładów, jak daleko zaszła ta branża — pokazuje, że morze wciąż jest miejscem, gdzie inżynieria potrafi naprawdę zachwycić.
Jastarnia to miejsce, które należy omijać szerokim łukiem. Syf, absurdalne ceny, chamscy hotelarze, ohydne żarcie, fatalna obsługa. Wyjazd 2+2 wyszedł drożej niż all inclusive w Grecji. Nie polecam