Newsletter Subscribe
Enter your email address below and subscribe to our newsletter

Katastrofa batyskafu Titan, wstrząsająca światem żeglugi, skłania do globalnej debaty o bezpieczeństwie na morzu. W odpowiedzi, Amerykańska Straż Przybrzeżna i Kanadyjska Rada Bezpieczeństwa Transportu wkraczają z dochodzeniem. Ekspert morski, Robert Dmochowski, wnosi do dyskusji swoją unikalną perspektywę.
23 czerwca, Amerykańska Straż Przybrzeżna potwierdziła rozpoczęcie formalnego dochodzenia w sprawie utraty batyskafu Titan – zdarzenia, które wstrząsnęło światem morskim. Ta informacja pojawiła się po piątkowym ogłoszeniu przez Kanadyjską Radę Bezpieczeństwa Transportu (TSB) o zainicjowaniu własnego śledztwa.
Aby przywołać fakty: Batyskaf Titan, własność amerykańskiej firmy OceanGate Expeditions, został rozerwany przez ogromną siłę implozji wywołanej ciśnieniem hydrostatycznym wywieranym przez słup wody o wysokości 3780 m. Tragedia ta miała miejsce podczas próby zejścia do wraku legendarnego liniowca Titanic. Po około 1 godzinie i 45 minutach od rozpoczęcia ekspedycji, załoga statku matki Polar Prince, pływającego pod kanadyjską banderą, straciła kontakt z Titanem, w wyniku czego rozpoczęto międzynarodową operację poszukiwawczo-ratowniczą.
Zdalnie sterowany dron (ROV) odnalazł pole szczątków, które potwierdziło obecność pozostałości po Titanie. Wstępne wyniki wskazują, że batyskaf uległ katastrofalnej utracie ciśnienia, zwaną implozją, co skutkowało śmiercią wszystkich pięciu osób na pokładzie.
Rola amerykańskiej Straży Przybrzeżnej w badaniu tego incydentu była początkowo niepewna, ze względu na fakt, że incydent dotyczył jednostki pływającej pod banderą USA, ale poza terytorialnymi wodami USA. Jak jednak zauważa firma prawnicza Holland & Knight, Straż Przybrzeżna podejmuje decyzje o prowadzeniu dochodzeń wypadków morskich, bazując na informacjach dotyczących bezpieczeństwa morskiego, dostępnych zasobach oraz ryzyku w danym porcie.
Celem dochodzenia prowadzonego przez Straż Przybrzeżną jest nie tylko ustalenie przyczyn wypadku, ale również ocena, czy doszło do niewłaściwego postępowania, zaniedbania lub naruszenia prawa. Może to skutkować nałożeniem sankcji cywilnych lub karnych, jak również przyczynić się do wnioskowania o wprowadzenie nowych regulacji prawnych. Tragedia batyskafu Titan stawia pytania o przyszłość bezpieczeństwa morskiego, ale jest to również przypomnienie o nieustannej potrzebie badania i inwestowania w metody poprawy bezpieczeństwa na naszych morzach.
Czytaj więcej: https://portalstoczniowy.pl/stocznia-remontowa-dostarcza-nowoczesny-statek-instalacyjny-les-alizes-dla-mfw/
Jak podkreślałem we wcześniejszym artykule, ten incydent może mieć długotrwałe konsekwencje dla przyszłości eksploracji morskiej. Możliwe są zmiany w standardach bezpieczeństwa, które mogą wynikać z tego tragicznego zdarzenia.
Jest to nie tylko czas refleksji nad tragicznymi wydarzeniami, ale również okres, w którym musimy podjąć działania mające na celu poprawę bezpieczeństwa morskiego w przyszłości. Ten incydent pokazuje, jak ważne jest ciągłe doskonalenie naszych metod i procesów, aby zapobiegać podobnym tragediom w przyszłości.
Na podstawie mojego doświadczenia, istnieje duże prawdopodobieństwo, że prawo bandery batyskafu Titan nie wymagało od niego przejścia pełnej procedury klasyfikacji, aby uzyskać świadectwo rejestracji. Może to wynikać z kryterium długości jednostki. Prawo polskie, w kontekście rejestracji i dopuszczenia do żeglugi, dokonuje wyraźnego rozróżnienia pomiędzy rejsami rekreacyjnymi a zarobkowymi. W przypadku tych ostatnich, wymogi formalne są znacznie zaostrzone.
Prawo bandery, pod którą pływał batyskaf, prawdopodobnie zawiera pewne luki, albo zostało ominięte poprzez klasyfikację batyskafu jako obiektu mu nie podlegającego. Gdyby postępowano zgodnie z prawem dotyczącym bezpieczeństwa na morzu, które obejmuje także obiekty podwodne, nie mogłoby dojść do tak rażących zaniedbań w budowie kluczowego elementu konstrukcyjnego, jakim jest przedział załogowy.
Gdyby polski przemysł stoczniowy otrzymał zlecenie na budowę tego rodzaju batyskafu, to już na etapie konstruowania i symulacji zmęczeniowych miałby określone reżimy grubości ścian wszystkich składowych ze stosownym marginesem bezpieczeństwa i określono by dopuszczalną intensywność eksploatacji (np. 2 zejścia miesięcznie przez 2 lata) oraz procedurę inspekcyjno-diagnostyczną (co badać co jaki czas). Oczywistym jest, iż morskie doświadczenie polskich stoczni nie dopuściłoby do oddania sterowania układów wykonawczych jedynie za pomocą sterowników elektronicznych i bez podwajania systemów krytycznych jak np. dwupłaszczowy kadłub, napędów, zasilań, obiegów roboczych i czujników stanów krytycznych.
Reasumując – gdyby Titan był wykonany przez polski przemysł nie byłoby mowy o tej tragedii.
Autor: Robert Dmochowski


Bezzałogowe systemy morskie przestały być ciekawostką, na którą do niedawna spoglądano z dystansu. Ostatnie lata w tym wojna na Ukrainie udowodniły nam jedno – stały się jednym z najważniejszych narzędzi współczesnych flot, zwłaszcza na wodach podwyższonego ryzyka.
W artykule
Drony morskie stały się tematem, który wykracza daleko poza wąskie środowisko specjalistów. Dlatego pozwoliłem sobie popełnić tekst, który obrazuje ich znaczenie i działanie w sposób zrozumiały także dla tych, którzy na co dzień nie zajmują się tematyką morską. Wielu moich Czytelników pyta, czym właściwie są drony morskie, jak działają i dlaczego budzą tyle emocji w Marynarce Wojennej. Odpowiedź nie jest prosta, ponieważ dotykamy obszaru, który jeszcze niedawno uważano za poboczny, a dziś kształtuje sposób prowadzenia operacji na wodach podwyższonego ryzyka.
Środowisko marynarki wojennej – nie tylko w Polsce – zawsze ostrożnie patrzyło na technologie bezzałogowe. Trudno im się dziwić. Okręt wojenny od setek lat kojarzył się z załogą, która zna każdą śrubę i mechanizm, a decyzje zawsze zapadały na mostku kapitańskim, nie w odległym centrum operacyjnym. Jednak współczesne działania na morzu nie przypominają już przestrzeni znanej nam z podręczników.
Drony stają się jednym z filarów działań morskich, ponieważ zmieniła się sama natura zagrożeń. Najlepszym przykładem jest Morze Czarne – dziś najdynamiczniejszy teatr działań wojennych przy użyciu systemów bezzałogowych na świecie. Ukraina pokazała, że niewielkie USV potrafią zadać straty flocie państwa nuklearnego, a działania na morzu, który przez lata wydawał się przewidywalny, zostały całkowicie zrewidowane.
Jeżeli ktoś zakłada, że Bałtyk pozostanie na uboczu, może się rozczarować. Już dziś jest morzem wrażliwym przez infrastrukturę krytyczną i rosnącą aktywność rozpoznawczą. Wiele wskazuje, że po zakończeniu wojny na Ukrainie FR spróbuje odbudować swoją obecność na północy. Nie jest to pewnik, lecz realny scenariusz, o którym w regionie mówi się coraz częściej. W takim układzie Bałtyk stanie przed dylematem dobrze znanym z Morza Czarnego: albo wzmocnimy zdolności bezzałogowe, albo pozwolimy przeciwnikowi narzucać tempo wydarzeń.
USV jeszcze niedawno postrzegano jako dodatki do większych platform, rodzaj technicznej ciekawostki o ograniczonym znaczeniu. Dziś ich rola wygląda zupełnie inaczej. Na takich jednostkach instaluje się optoelektronikę, radary nawigacyjne, zestawy łączności oraz wyposażenie hydrograficzne. Coraz częściej pojawiają się tam także głowice bojowe oraz moduły zakłócające pracę sensorów przeciwnika.
Bezzałogowe jednostki nawodne prowadzą dozór infrastruktury, kontrolują tory podejściowe do portów oraz monitorują akweny, na których zauważono niepokojącą aktywność. Wykonują zadania monotonne i wielogodzinne, których załogi okrętów unikałyby z uwagi na ryzyko i obciążenie psychiczne. Jednocześnie stały się narzędziem umożliwiającym marynarkom wojennym działanie w warunkach, które dotąd wymagały użycia pełnowymiarowych jednostek. Zachodnie floty zaczęły traktować USV nie jako margines, lecz jako sprzęt zdolny przejąć część klasycznych zadań patrolowych i wczesnego dozoru. To nie jest chwilowy zryw technicznej mody. To zmiana paradygmatu, która dopiero wchodzi w fazę przyspieszenia.
W środowisku hydrologicznym Bałtyku, gdzie warstwy zasolenia i temperatury tworzą skomplikowany układ odbić akustycznych, UUV zyskały znaczenie trudne do przecenienia. Okręty podwodne nie mogą znajdować się jednocześnie na kilku kluczowych akwenach, lecz UUV już tak.
Autonomiczne pojazdy podwodne wykorzystują sonar boczny oraz zestawy czujników hydrologicznych, dzięki czemu potrafią mapować dno, wykrywać obiekty minopodobne, badać podejścia portowe oraz obserwować infrastruktury schowane pod powierzchnią. Bałtyk, na którym coraz gęściej pojawiają się kable i rurociągi, wymusza stałą obecność systemów tego typu. W praktyce oznacza to, że rejon Bornholmu, Gotlandii i Głębi Gdańskiej stanie się przestrzenią stałych patroli UUV. Coś, co dziś wciąż uchodzi za „innowację”, za kilka lat będzie podstawą rutynowej działalności hydrograficznej i rozpoznawczej.
UAV są najbardziej rozpowszechnioną kategorią bezzałogowców, lecz przez lata miały ograniczone znaczenie w środowisku morskim. Problemem były sztormy, ograniczona przestrzeń na okrętach oraz brak rozwiązań pozwalających na bezpieczne operowanie z pokładu. Ostatnie kilka lat przyniosło jednak zasadniczy przełom.
Bezpilotowe statki powietrzne zapewniają szybkie rozpoznanie, weryfikację śladów radarowych oraz nadzór nad torami wodnymi. Ułatwiają działania ratownicze, wspierają grupy boardingowe i pozwalają dowódcom okrętów uzyskać natychmiastowy obraz sytuacji poza horyzontem.
Coraz więcej marynarek wojennych zaczyna traktować UAV jako stały element wyposażenia. Dobrym przykładem jest koncepcja Vanguard – nowy model modułowego okrętu opracowany przez norweskiego Kongsberga, który od początku zakłada pełną integrację platform bezzałogowych z okrętem-matką . To pokazuje, że drony nie są dodatkiem, lecz naturalnym przedłużeniem zmysłów okrętu.
Współczesny okręt, który może korzystać z USV, UUV i UAV, przestaje być wyłącznie jednostką bojową. Staje się węzłem informacyjnym zarządzającym wielowarstwową siecią czujników. Drony przejmują rolę wysuniętych obserwatorów, a zadaniem okrętu staje się łączenie danych w spójny obraz sytuacyjny.
Warunkiem jest odpowiednie zaplecze: przestrzeń misyjna dostosowana do obsługi platform, stanowiska do ich utrzymania oraz systemy łączności zdolne do wymiany danych w trybie ciągłym. Okręt musi też korzystać z systemu walki, który nie traktuje bezzałogowców jako obcych dodatków, lecz jako integralne elementy architektury bojowej. Właśnie z tego powodu w koncepcji Vanguard hangar dla dronów nie pełni roli symbolicznej. Jest standardem projektowym odpowiadającym rzeczywistym wymaganiom współczesnego teatru działań.
Na Bałtyku zagrożenia są znane od dawna. Infrastruktura energetyczna, kable przesyłowe oraz intensywna aktywność rozpoznawcza tworzą mieszankę, która wymaga stałego nadzoru. Dochodzą do tego zakłócenia systemów AIS i GPS, które stały się codziennością w rejonie rosyjskich działań. Marynarka Wojenna RP podejmuje działania zmierzające do zabezpieczenia kluczowych obszarów, o czym pisaliśmy szerzej przy okazji analiz dotyczących ochrony infrastruktury krytycznej.
To jednak początek tego procesu. Przypuszczam, że Bałtyk po zakończeniu wojny na Ukrainie nie wróci do dawnego status quo. Rosja będzie chciała odzyskać wpływy, co przełoży się na większą aktywność podwodną i nawodną. Systemy bezzałogowe staną się jednym z podstawowych narzędzi nacisku, tak jak stało się to na Morzu Czarnym. Dyskusja o potrzebie dronów morskich nie może więc ograniczać się do prostych schematów. Nie chodzi o to, czy są potrzebne, lecz o to, jak szybko i w jakim wymiarze trzeba je wdrożyć, żeby uniknąć powtórzenia błędów tych państw, które lekceważyły przełom technologiczny i zapłaciły za to wysoką cenę.
Największe ograniczenia dotyczą nie sprzętu, lecz sposobu jego wykorzystania. Trudności pojawiają się przy utrzymaniu stabilnej łączności w warunkach zakłóceń, przy pracy w środowisku o zmiennej pogodzie oraz przy tworzeniu systemu dowodzenia zdolnego do przyjmowania dużych wolumenów danych z wielu platform jednocześnie.
Drony bez właściwej doktryny pozostaną drogim, efektownym gadżetem. Dopiero spójna architektura działania, w której UUV, USV i UAV tworzą jeden łańcuch informacyjny, daje realną przewagę operacyjną.
Jest jeszcze jeden wątek, o którym rzadko mówi się głośno. Technika bezzałogowa rozwija się szybciej niż prawo, które powinno ją porządkować. Drony morskie nie działają w próżni – podlegają ogólnym konwencjom dotyczącym bezpieczeństwa żeglugi i ochrony środowiska – lecz brakuje przepisów, które wprost definiowałyby status bezzałogowych jednostek morskich, określały odpowiedzialność za ich działanie oraz zakres dopuszczalnego użycia w sytuacjach kryzysowych.
Dotyczy to zarówno żeglugi cywilnej, jak i zastosowań wojskowych. W praktyce oznacza to, że oficerowie, prawnicy oraz inżynierowie muszą opierać się na własnej wykładni przepisów, nie na jasno zapisanych regulacjach. Im szybciej zdecydujemy, jak wkomponować drony morskie w istniejący porządek prawny, tym mniejsze będzie ryzyko, że o granicach dopuszczalności ich użycia przesądzi dopiero pierwszy głośny incydent na Bałtyku.
Na koniec napiszę wprost, bez owijania w bawełnę. Bezzałogowe systemy morskie weszły do gry na dobre – to nie obietnica przyszłości, lecz realne narzędzie obecne na morzu już teraz. Bałtyk tylko przyspieszy ten proces, bo presja na bezpieczeństwo będzie rosła z roku na rok, o czym każdy z nas słyszał więcej, niż by chciał.
USV, UUV i UAV nie zastąpią okrętów. Uspokajam od razu kolegów z marynarki wojennej, którzy lubią wyciągać pochopne wnioski — nikt tu nie ogłasza końca epoki jednostek załogowych. Okręty pozostaną fundamentem sił morskich, ponieważ decyzje podejmowane w sytuacjach krytycznych wymagają doświadczenia i odpowiedzialności, których żadna platforma autonomiczna nie przejmie.
Warto jednak dostrzec, że bezzałogowce tworzą nową architekturę działań. Okręt staje się węzłem, który zarządza siecią czujników pracujących w powietrzu, na powierzchni oraz pod wodą. Ta sieć będzie coraz gęstsza i odporniejsza na zakłócenia.
Środowisku Marynarki Wojennej może się to podobać lub nie, lecz kierunek zmian jest jasny. Przyszłość działań morskich należy do systemów pracujących tam, gdzie ryzyko dla załogi byłoby zbyt wysokie albo gdzie okręt załogowy po prostu nie dotrze. W tym sensie bezzałogowce nie odbierają marynarzom roli — otwierają im nowe możliwości.
Autor: Mariusz Dasiewicz