Enter your email address below and subscribe to our newsletter

Gen. Waldemar Skrzypczak się myli? Możliwe scenariusze ataku Rosji na Bałtyku a polskie plany budowy fregat Miecznik [Polemika]

Krótka replika do tez gen. broni w st. spocz. Waldemara Skrzypczaka wyartykułowanych podczas wywiadu w czasie programu „Historia realna” pt. „NATO vs. Rosja! Jakie kraje chcą wysłać żołnierzy na Ukrainę?

Pozostając w głębokim szacunku do osoby generała Skrzypczaka pozwolę sobie na opinię, że Pan Generał myli się w swej krytyce programu Miecznik, oraz w sprawach dotyczących rozwoju MW RP, bardzo często mijając się, w swych argumentach, ze stanem faktycznym. Z uwagi na intencję umieszczenia tej repliki w mediach społecznościowych będzie ona stosunkowo skondensowana w formie, za co przepraszam. A więc po kolei.

Bezpieczeństwo lewej flanki NATO vs. zagrożenie z państw 3B i rola Bałtyku

1. Twierdzenie, że „nasza lewa flanka jest najbezpieczniejszą na świecie” – to oczywista nieprawda, bo to tutaj NATO jest zagrożone zajęciem państw 3B przez siły lądowe FR, i tu też jedyną głębią operacyjna sił sojuszu jest Bałtyk. 

W obliczu słabości sił lądowych Szwecji (2 brygady ogólnowojskowe) i marynarki wojennej (4 okręty podwodne i 7 korwet rakietowych – bez zdolności do obrony powietrznej oraz ze znikomą zdolnością do zwalczania OOP), realnym wsparciem może być stosunkowo silne lotnictwo wykorzystujące około 90 wielozadaniowych samolotów bojowych typu „Grippen”. Jednak całość szwedzkich sił zbrojnych należy traktować jako siły defensywne i niezdolne do udzielenia w większym zakresie wsparcia zagrożonym bezpośrednią inwazją członkom NATO. Prawdziwą wartością Szwecji w NATO będzie jej położenie geograficzne, rozbudowany system rozpoznania, bazy morskie i lotnicze, oraz zdolność do pełnienia roli bliskiego zaplecza logistycznego walczących wojsk. Z drugiej strony ta rozległość terytorium nakłada na NATO dodatkowe obowiązki związane z koniecznością wzmocnienia jego obrony i ochrony.

Rola Finlandii w Sojuszu jest krańcowo inna niż przyszła rola Szwecji. Jako członek NATO mający największą granicę lądową z FR, jest ona narażona na bezpośrednią inwazję lądową. W te sytuacji 8 fińskich brygad ogólnowojskowych jest siłą zdolną do obrony państwa, zorientowaną na prowadzenie głębokich działań defensywnych i raczej nie posiadającą zdolnościami co ważniejsze możliwości udzielania wsparcia zagrożonym sojusznikom.

Sytuacji nie poprawia znacznie istnienie 2 brygad obrony wybrzeża podporządkowanych marynarce wojennej, gdyż są to siły i tak dalece za szczupłe w stosunku do stawianych zadań. Fińska MW dysponuje zaledwie 8 małymi okrętami rakietowymi oraz zdolnościami dostawiania ograniczonych wielkościowo zagród minowych. Zdolności obrony powietrznej i przeciwpodwodnej są absolutnie niewystarczające i na bardzo niskim poziomie. W obliczu prawdopodobnego konfliktu fińskie lotnictwo dysponujące 60 wielozadaniowymi samolotami bojowymi 30 maszynami szkolno-bojowymi, będzie w stanie zapewnić wsparcie własnym siłom w ograniczonym zakresie. 

Przeczytaj więcej o fregatach i okrętach podwodnych

Podobnie jak w przypadku Szwecji zdolność Finlandii do wsparcia sojuszników jest iluzoryczna a głównym jej atutem również jest położenie geograficzne. Finlandia będąca jednak państwem frontowym, nie może być rozpatrywana jako hub logistyczny dla NATO, gdyż to ona będzie odbiorcą wsparcia sojuszniczego. Oczywiście wielką wartością Finlandii jest jej wydajny i powszechny system mobilizacji, oraz liczba przeszkolonych rezerwistów. To jednak ma większe znaczenie w działaniach defensywnych niż w operacjach wsparcia sojuszników poza fińskimi granicami.

Państwa 3B (Litwa, Łotwa, Estonia), są najbardziej narażonym regionem NATO w świecie, z racji nieistniejącej głębi operacyjnej na lądzie, oraz słabości sił własnych. Estońskie 2 brygady (jedna zmechanizowana i jedna piechoty), łotewska brygada zmechanizowana (oraz 4 brygady gwardii narodowej) oraz litewska 3 brygady (jedna zmechanizowana, jedna zmotoryzowana i jedna rezerwowa piechoty), nie są wstanie zapewnić swym państwom obrony a nawet zdolności do długotrwałego oporu. Siły te nie są wsparte przez flotę ani lotnictwo bojowe, w związku z czym w całości są zależne od wsparcia sojuszniczego.

Jak wynika z tego krótkiego przeglądu nasi północni sąsiedzi są wartością dodaną głownie w czasie pokoju, oferując dogodne położenie geograficzne do prowadzenia rozpoznania, budowania zdolności do przyjęcia sił wsparcia sojuszniczego, oraz zapewnienia możliwości rozmieszczenia wojsk sojuszniczych w przypadku wzrostu zagrożenia atakiem (co obecnie ma miejsce w postaci rozmieszczenia wszelkiego rodzaju rotacyjnych kontyngentów NATO w krajach 3B, ale jest jeszcze daleko niewystarczające do zapewnienia zdolności do odparcia pełnoskalowej inwazji). 

W obliczu powyższych wyzwań i uwarunkowań obecnie rośnie rola Bałtyku jako spoiwa łączącego wszystkich sojuszników (w szczególności z nadbałtyckimi Niemcami i Danią), umożliwiającego najefektywniejszy przerzut wzmocnienia w zagrożone rejony, oraz zaopatrywanie walczących po wybuchu konfliktu wojsk. W tym celu państwa regionu muszą dysponować siłami zdolnymi do odparcia ataków przeprowadzanych z wykorzystaniem akwenów morskich.

Co istotne ataki te wcale nie będą najprawdopodobniej wykonywane zużyciem okrętów nawodnych, operujących na otwartych wodach, gdyż takie ich użycie byłoby równoznaczne z ich szybkim wyeliminowaniem. Jednak zdolności do wykorzystania, przez SZ FR, pocisków dalekiego zasięgu (zarówno okrętowych „Kalibr” jak, lotniczych Ch55/555/101 jak i lądowych) wymagają od państw NATO posiadania sił okrętowych zdolnych do zapewnienia obrony powietrznej na zagrożonych akwenach. 

Ta konieczność została zauważona przez państwa regionu a reakcją na brak takich zdolności było zredefiniowanie dotychczasowych praktyk inwestowania w niewielkie jednostki nawodne na rzecz budowy fregat wielozadaniowych (Szwecja i Finlandia) lub obrony powietrznej (Polska). Siły te będą również miały za zadanie zniwelowanie zagrożenia pochodzącego ze strony rosyjskich okrętów podwodnych które będą jedynymi jednostkami przeciwnika zdolnymi do operowania na otwartym morzu. 

Strategia morska w obliczu rosyjskiej floty i zagrożenie w Zatoce Fińskiej

2. Twierdzenie, że „flota rosyjska jest zablokowana a Zatoka Fińska jest przestrzeliwana przez rakiety estońskie i fińskie” – ukazuje, że Pan Generał myśli o walce/wojnie na morzu kategoriami taktyki/sztuki operacyjnej wojsk lądowych.

Zablokowanie floty rosyjskiej w portach byłoby możliwe w przypadku, gdyby to NATO wybierało czas i miejsce rozpoczęcia wojny. Jednak wszyscy wiemy, że Sojusz nie odda pierwszego strzału w hipotetycznym konflikcie, zatem to Rosja będzie miała pełną dowolność w rozmieszczeniu swych sił tam, gdzie będzie to dla niej najkorzystniejsze. Oczywiście w przypadku jednostek nawodnych, sytuacja zmienia się na niekorzyść Rosji, gdyż realizacja planów rozbudowy flot w Polsce, Szwecji i Finlandii, powinna doprowadzić do uzyskania przewagi na morzu w tym aspekcie. Wprowadzenie do służby fregat w tych trzech państwach oraz okrętów podwodnych w Polsce i Szwecji, stworzy warunki do uzyskania dominacji na morzu.

Dominacja ta przerodzi się w panowanie na morzu, jeśli siły te będą odporne na ataki lotnicze i rakietowe, oraz będą zdolne do odparcia zagrożenia spod wody (zarówno ze strony okrętów podwodnych jak i broni minowej). W innym przypadku, samo pokrycie zasięgami nadbrzeżnych/lądowych systemów rakiet przeciwokrętowych wyjść z rosyjskich portów, nie będzie równoznaczne z panowaniem NATO na Bałtyku. 

Po prostu Rosja rozmieści swoje siły podwodne wcześniej, a mając zdolność rażenia na dystansach kilkuset, kilku tysięcy kilometrów, odmówi dostępu siłom NATO do większości obszaru Bałtyku. Tak bowiem jak Finlandia i Estonia „przestrzeliwujące rakietami Zatokę Fińska na wskroś”, tak Rosja dysponuje zdolnością do „przestrzeliwania Bałtyku”, choć w jej przypadku o wiele więcej z tego wynika, gdyż „nasze” systemy są z zasady zoptymalizowane do zwalczania okrętów, a ich do niszczenia obiektów krytycznych dla prowadzenia wojny w wymiarze strategicznym.

Zmiana percepcji zagrożenia: rosyjska flota a bezpieczeństwo Polski

3. Twierdzenie, że „flota rosyjska kiedyś była największym zagrożeniem dla Polski a teraz już nie jest” – jest z gruntu nieprawdziwe.

W tym przypadku „aż dziw bierze”, że to marynarz poprawi pancerniaka w sposób następujący: Nigdy flota rosyjska nie była największym zagrożeniem dla Polski w czasie domniemanej wojny. Zawsze były nim wojska lądowe wsparte przez siły powietrzne i tę flotę właśnie. Flota ta jednak nigdy niebyłą zagrożeniem sama w sobie, bo w mityczny desant sił rosyjskich na naszym wybrzeżu, nikt rozsądny nigdy nie wierzył. W wyniku ostatnich i oczekiwanych wkrótce zmian politycznych, warunki działania floty rosyjskiej znacznie się pogorszyły, jednak paradoksalnie zyskała ona więcej potencjalnych celów do ataku, na zasadzie, że „w większy cel łatwiej trafić”. 

Co więcej w wyniku rozwoju nowoczesnych środków rażenia, głównym zagrożeniem dla Polski na morskim, pomocniczym od zawsze, odcinku frontu, stało się lotnictwo a szerzej rzecz biorąc środki napadu powietrznego, którymi ta flota niestety dysponuje. I eliminacja tego zagrożenia, będącego zagrożeniem nie dla sił morskich, nie dla wybrzeża nawet, ale dla całości sił zbrojnych, nawet całego kraju a możliwe, że i dla sojuszu, jest obecnie głównym zadaniem marynarki wojennej.

Redefinicja programów MW: Miecznik, Orka, Czapla a aktualne potrzeby obronne

4. Twierdzenie, połączone z nawoływaniem do „redefinicji wymagań względem MW”, że programy „Miecznik, Orka i Czapla są z programu z 2012 roku” (które to sam Pan generał „wycisnął rządowi” jako jego członek) są tymi samymi programami obecnie i nie pasują do zmienionej rzeczywistości, jest nieprawdziwe lub nieaktualne.

Założenia „Miecznika” i „Czapli” obowiązujące, gdy Pan Generał był ich współautorem, były rezultatem kompletnego nierozumienia polskich potrzeb w zakresie obrony naszych interesów na morzu. Po słynnym stwierdzeniu, że Polska nie potrzebuje „najdroższych motorówek świata” wypowiedzianym przez premiera, niebędącego zapewne ówcześnie ekspertem w sprawach wojskowych i wojennomorskich, ale dysponującego ekspertami w MON (w tym sekretarzem stanu w osobie Pana generała), zrezygnowano z budowy prawdziwego okrętu jakim mogła być korweta programu „Gawron”. 

W zamian wymyślono „Miecznika” jako „okręt obrony wybrzeża” o wielkości do 1000 ton i „Czaplę” jako okręt patrolowy z funkcją zwalczania min o wyporności do 1400 ton, chcąc za wszelką cenę uniknąć „niewłaściwego” wówczas słowa „korweta”. Dla marynarzy, którzy kiedykolwiek byli na morzu, było od początku wiadomo, że w tych ramach nie da się zbudować wielozadaniowych jednostek bojowych niezbędnych marynarce. Latami trwało właśnie to: „redefiniowanie wymagań” i dostosowywanie zaplanowanych jednostek do realiów otaczającego nas świata.

W tym czasie próbowano nawet reaktywować „Gawrona” i na jego bazie zbudować „Miecznika” a nawet „Czaple”, które miały być zakamuflowanymi korwetami, z możliwością ich przezbrojenia w „lepszych czasach” do standardu korwety wielozadaniowej. Jednak wszystkie te programy w roku 2012 prezentowały koncepcje powstałe albo pod koniec XX wieku („Gawron” którego stępkę kładł premier Miller), albo z okresu totalnego rozbrajania Europy i orientowania sił morskich w kierunku silniejszej straży wybrzeża, do walki z przemytem i nielegalna migracją. 

Wieloletnie wysiłki wielu osób w mundurach i bez nich (i jeśli to byli ci wspomniani lobbyści, to raczej lobbyści polskich interesów morskich niż zachodnich firm), doprowadziły do „oswojenia” elit decyzyjnych z ideą budowy nowoczesnych, silnych i dużych fregat (oraz wielozadaniowych okrętów podwodnych), będących odpowiedzią na wzrost zagrożeń na Bałtyku, uwzględniającą kaskadowy rozwój nowych środków walki (pociski manewrujące, drony, walka elektroniczna). 

Przeczytaj też o konieczność pozyskania (zakupu lub budowy) zarówno fregat jak i okrętów podwodnych 

Obecne nawoływanie Pana Generała do redefinicji wymagań jest dalece spóźnione, gdyż ta redefinicja nastąpiła 2-3 lata temu i znalazła odzwierciedlenie w zarzuceniu idei budowy „Czapli”, budowie zamiast nich kolejnej serii „Kormoranów II”, określenia wymagań dla nowego „Miecznika” (który mógłby bez kozery nosić miano „Miecznik 2.0”), wyboru projektu i oferty w tym programie, uruchomieniu budowy fregat, oraz we wciąż trwającym (i ewidentnie nie mającym szczęścia do decyzji) procesie określenia nowych wymagań względem ”Orki”.

Koszt programu Miecznik – między mitami a rzeczywistością kosztów obronności

5. Twierdzenie, że: „Miecznik jest bardzo drogi” – jest realnie bezpodstawne i po trosze trąci demagogią.

Pan Generał uznaje, że „Miecznik” jest za drogi, bo „my zawsze przepłacamy za wszystko”. Uznając wiedzę Pana Generała, warto zapytać za jaki sprzęt Marynarka Wojenna tak przepłaciła? Wszak liczba i wartość zakupów zrealizowanych na potrzeby MW RP to zaledwie kropla w morzu wydatków poniesionych na wojska Lądowe, Siły Powietrzne, Wojska Obrony Terytorialnej, Wojska Specjalne i inne. Podążając tą logiką można podważyć każdy zakup, bo…  każdy jest przepłacony. 

Warto spojrzeć na ceny Abrams’ów, Himars’ów, Patriot’ów, K2, K9, F35 i wielu, wielu innych. W tym porównaniu warto też pamiętać, że właściwym ekwiwalentem jednej fregaty jest 1/9 dywizji czy batalionowa grupa bojowa. I również o tym, że, fregata w morzu bez wsparcia logistycznego może spędzić miesiące, a owa batalionowa grupa bojowa tylko kilkanaście lub kilkadziesiąt godzin… 

Porównania fregat do eskadry lotnictwa taktycznego wypadają jeszcze bardziej na korzyść fregaty. Twierdzenie Pana Generała jest prawdziwe tylko w jednym przypadku, jeśli chcemy znaleźć w siłach zbrojnych jakiś pojedynczy metalowy obiekt droższy od fregaty, która też jest pojedynczym metalowym obiektem – ale o taki tryb rozumowania Pana Generała nie posądzam. 

6. Twierdzenia o tym, że „nam nie potrzebne są pancerniki, krążowniki, okręty podwodne wielkie” – nie skomentuję.

Scenariusze konfrontacji z Rosją: poza morskimi granicami w domenie powietrzno-lądowej

7. Twierdzenie o tym, że „konfrontacja z Rosją nie Będzie miała miejsca na Bałtyku, ale w domenie powietrzno-lądowej” – jest generalnie (sic!) prawdziwe choć nie do końca. 

Konfrontacja z Rosją tylko w domenie powietrzno-lądowej jest oczywistością, jeśli ocenia się sytuację na zasadzie „gdzie są moi piechurzy”. A ci piechurzy będąc na linii frontu odczuwają oddziaływanie widocznych im sił lądowych, artylerii i środków napadu powietrznego. To może sprawiać mylne wrażenie, że ta walka toczy się tylko w tych dwóch wymiarach. Trudno im powiązać, z tego taktycznego punktu widzenia, brak wsparcia logistycznego lub jego zakłócenia, niedoskonałości systemu dowodzenia i łączności, brak uzupełnień, z oddziaływaniem pochodzącym z kierunku morskiego. 

Tymczasem brak skutecznej obrony flanki północnej przed oddziaływaniem floty i sił powietrznych jest zezwoleniem na swobodne atakowanie przez przeciwnika głębokich tyłów wojsk własnych, stanowisk dowodzenia, węzłów łączności, hubów logistycznych, krytycznych elementów infrastruktury transportowej i energetycznej, ośrodków władzy politycznej i innych mających krytyczny wpływ na zdolności wojsk na froncie lądowym do odparcia agresji. Aby mieć taką świadomość trzeba wiedzieć, że czasy wielkich pancerników i krążowników minęły a współczesna flota wojenna (również rosyjska), ma zdolności do oddziaływania nie na dystansach do 50 km – jak robiły to nieużywane już pancerniki – ale na odległościach do 2-3 tysięcy kilometrów. 

Przeczytaj również jaki będzie naprawdę MIecznik

A to sprawia, że sprawność bojowa żołnierza Wojsk Lądowych zależy w dużym stopniu od zneutralizowania zdolności wroga w tym zakresie. I pomocnicza w naszych realiach konfrontacja powietrzno-morska, musi być wygrana w celu polepszenia warunków toczenia zasadniczej dla nas konfrontacji powietrzno-lądowej. 

A najtańszym kosztowo (zarówno w zakresie materialnym jak i osobowym) sposobem, jest posiadanie właśnie budowanych fregat obrony powietrznej i okrętów podwodnych. Bo to one zwolnią z zadań obrony północnego frontu (morskiego, równie długiego jak lądowy) liczne dywizjony obrony powietrznej, samoloty wielozadaniowe i bataliony o ile nie brygady zmotoryzowane, bardziej potrzebne na froncie lądowym.

Strategie obronne na morzu: mit o łatwości blokowania rosyjskich portów i skutki dla konwojów

8. Twierdzenie o tym, że „wystarczy zablokować porty morskie i zniszczyć rosyjskie okręty w portach” i wtedy jedynym zagrożeniem będzie to „nasze konwoje będą niszczone rakietami i lotnictwem” – Pan Generał z dużą swobodą i przekonaniem twierdzi, że to łatwa sprawa i proponuje pierwsze ataki, zapominając, że my będziemy strzelać dopiero w odpowiedzi na atak…

Do tych teorii odniosłem się już w pkt II.) tu dodam tylko, że używanie jako argumentu odwołania do walki z Bismarck’iem, świadczyć może o nierozumieniu roli i istoty sił morskich obecnie, gdy minęło już ponad 80 lat o tejże pogoni. Zaś uwaga o tym, że „u nas marynarze czekają na rozegranie wielkiej bitwy morskiej przy Helu” jest tak mocno humorystyczna, jak gdyby stwierdzić, że np.11. Dywizja Kawalerii Pancernej szkoli się do szarży pod Kahlenbergiem…

Moc obronna państw bałtyckich a Flota Bałtycka: przecenianie potencjału w świetle zasad sztuki wojennej

9. Twierdzenie o tym, że „połączony potencjał państw bałtyckich wystarczy do zdruzgotania Floty Bałtyckiej zanim jeszcze wyjdzie z portu” – to jawne ignorowanie zasad sztuki operacyjnej

Tą tezę częściowo omówiłem w pkt. 1 i 2, jednak warto dodać, że ponownie Pan Generał stawia nas w roli agresora, bo tylko wtedy bylibyśmy w stanie zaskoczyć rosyjskie okręty w bazach. W realnym świecie, zgodnie z zasadami sztuki operacyjnej (nie tylko panującymi na morzu, ale i/zwłaszcza na lądzie), żaden z tych okrętów nie stacjonowałby w porcie, a zostałby przemieszczony do rejonów działań bojowych lub uznanych za bezpieczniejsze, chociażby z racji możliwości manewrowania.

Efektywność artylerii w Ustce: realia szkoleń przeciwdesantowych a krytyka celności haubic

10. Twierdzenie, że „artylerzyści ćwiczą w Ustce strzelanie do celów na wodzie jest bezsensowne ze względu na celność haubic” – czy to na pewno dotyczy zwalczania desantu?

Tu nie jestem specjalistą, ale wydaje mi się, że nigdzie indziej nie można w Polsce strzelać na maksymalnej donośności AHS Krab…

I to tyle o 15 minutach, poświęconych przez Pana Generała Marynarce Wojennej, w programie o możliwości wysłania żołnierzy NATO na Ukrainę. Oceniania części dotyczącej walk lądowych oczywiście się nie podejmuję, podążając ścieżką wyznaczoną przez mojego imiennika, doktora Kościoła, św. Tomasza z Akwinu, który modlił się tymi słowy: „Zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji” …czego i sobie, i Panu…, pardon, Państwu życzę.

Autor: Tomasz Witkiewicz

Od redakcji: Komandor Tomasz Witkiewicz jest obecnie związany z Centrum Operacji Morskich – Dowództwo Komponentu Morskiego jako szef Oddziału Operacyjnego. Wcześniej pełnił funkcję dowódcy na okręcie podwodnym ORP Sęp. Jest znaną postacią w środowisku marynarki wojennej, cenionym za swoje doświadczenie i wkład w rozwój polskich sił zbrojnych na morzu. Tytuł i śródtytuły w tekście pochodzą od redakcji.

https://portalstoczniowy.pl/category/marynarka-bezpieczenstwo/
Udostępnij ten wpis

Jeden komentarz

  1. Świetny polemiczny materiał. Serdecznie polecam i pozdrawiam. Gen. Skrzypczak = ekspert od wszystkich i wszystkiego.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

  • Spotkanie dwóch wycieczkowców polarnych u wybrzeży Antarktydy

    Spotkanie dwóch wycieczkowców polarnych u wybrzeży Antarktydy

    W listopadzie na wodach wokół Damoy Point doszło do rzadkiego wydarzenia. Dwa polarne statki wycieczkowe należące do armatora Quark Expeditions – World Explorer i Ultramarine – prowadzące sezonowe wyprawy turystyczne w rejon Antarktydy, przecięły swoje trasy u wybrzeży Półwyspu Antarktycznego.

    Wycieczkowce polarne Quark Expeditions na trasie z Ushuaia

    Obie jednostki prowadzą wyprawy rozpoczynające się i kończące w Ushuaia. World Explorer – który po tym sezonie kończy służbę w barwach Quark Expeditions – realizował program „Antarctic Explorer”. Trasa obejmuje przejście przez Cieśninę Drake’a oraz żeglugę w rejonie Lemaire Channel, wyspy Anvers, Archipelagu Szetlandów Południowych i na wodach wzdłuż Półwyspu Antarktycznego. To jeden z klasycznych kierunków urystyki polarnej, który za każdym razem wymusza dostosowanie rejsu do surowych warunków pogodowych.

    Na podobnym kursie operował Ultramarine, który w listopadzie prowadził dłuższą, 18-dniową wyprawę „Snow Hill to the Peninsula”. Jej wyróżnikiem jest wejście na akwen Morza Weddella oraz odwiedzenie Snow Hill Island – miejsca znanego z jednej z największych kolonii pingwinów cesarskich. Dla wielu pasażerów to punkt kulminacyjny całej podróży.

    Damoy Point – miejsce, gdzie rzadko przecinają się trasy

    Wybrzeża w zachodniej części Półwyspu Antarktycznego należą do najbardziej obleganych przez wycieczkowce polarne, mimo że to jeden z regionów o najbardziej kapryśnych warunkach. Właśnie dlatego spotkanie dwóch statków tej samej linii w jednym punkcie wcale nie jest regułą. Zmienia się wiatr, zmienia się lód, zmienia się plan dnia – i każde takie przecięcie kursów nosi w sobie pewien element przypadkowości, znany dobrze wszystkim, którzy choć raz żeglowali w rejonach polarnych.

    Atrakcje Quark Expeditions podczas rejsów

    Wpisy Quark Expeditions w mediach społecznościowych, szczególnie na platformie X, dobrze pokazują, czym stała się współczesna turystyka polarna. Nie jest to surowa, pionierska wyprawa badawcza, lecz starannie zaplanowany rejs, w którym każdy dzień ma swój program i zestaw atrakcji. Pasażerowie mogą liczyć na lądowania śmigłowcem startującym z pokładu Ultramarine na lodowcu, spływy kajakowe między drobnymi krami lodowymi, trekkingi po zlodzonych grzbietach oraz możliwość nocowania w śpiworze na śniegu pod gołym niebem. Do tego dochodzą bliskie spotkania z pingwinami i szeroko promowane sesje fotograficzne w miejscach, które jeszcze kilkadziesiąt lat temu oglądali wyłącznie polarnicy, badacze oraz załogi statków rządowych.

    Całość jest opakowana w narrację „odkrywania nieznanego”, choć w praktyce mamy do czynienia z komercyjnym doświadczeniem premium, realizowanym pod stałą opieką przewodników i załóg odpowiedzialnych za bezpieczeństwo uczestników. To turystyka ekstremalna, pozbawiona jednak dawnego elementu nieprzewidywalności, który kiedyś stanowił fundament polarnej eksploracji. Współczesny podróżnik dostaje namiastkę wyprawy – spektakularną, emocjonującą, wygodną – a jednocześnie w pełni kontrolowaną, prowadzoną w tempie i zakresie wyznaczanym przez Quark Expeditions.

    Zmiany we flocie Quark Expeditions

    Quark Expeditions utrzymuje obecność w Antarktyce do połowy marca. W tym sezonie, obok World Explorer i Ultramarine, operuje także polarny statek wycieczkowy Ocean Explorer, mogący zabrać na pokład około 140 pasażerów. Jednostka weszła do floty Quarka w 2024 roku i realizuje swój drugi sezon na południu.

    W drugiej połowie 2026 roku do floty Quark Expeditions dołączy World Voyager, który przejmie rolę kończącego pracę World Explorer. Nowy statek, pływający obecnie dla Atlas Ocean Voyages, będzie czarterowany przez Quarka na czas kolejnych sezonów antarktycznych. Sam World Explorer, sprzedany w 2024 roku Windstar Cruises, po przebudowie trafi do segmentu rejsów luksusowych. To kolejny dowód na to, jak szybko zmienia się rynek wycieczkowców polarnych i jak intensywnie armatorzy odświeżają swoje oferty.

    Rosnąca popularność wypraw polarnych

    Spotkanie dwóch statków Quarka to niewielki epizod, lecz dobrze pokazuje, jak zmienia się turystyka polarna. Armatorzy wprowadzają nowe jednostki nie tylko po to, by bezpiecznie prowadzić rejsy wśród lodu, lecz także po to, by zaoferować pasażerom coraz bardziej zróżnicowane przeżycia – od krótkich wypadów na ląd po aktywności, które jeszcze niedawno pozostawały domeną polarników. Dzisiejszy wycieczkowiec polarny ma zapewnić komfort, kontakt z dziką naturą oraz możliwość zobaczenia Antarktydy z bliska, w sposób możliwie intensywny, a jednocześnie kontrolowany.