Newsletter Subscribe
Enter your email address below and subscribe to our newsletter

Wycieki z gazociągów Nord Stream wstrząsnęły Europą i otworzyły nowy rozdział w debacie o bezpieczeństwie infrastruktury podmorskiej. Tymczasem ruch promowy na Bałtyku – w tym kursy Polferries – odbywa się bez przeszkód.
W artykule
Jeszcze do niedawna Nord Stream 1 i Nord Stream 2 stanowiły fundament energetycznej polityki części państw zachodniej Europy. W projekt zaangażowano dziesiątki polityków, miliardy euro i ogromny kapitał polityczny. Gazociągi miały stanowić stabilne źródło dostaw surowca z Rosji do Niemiec – niezależne od konfliktów lądowych i stanowiące alternatywę dla szlaków tranzytowych przez Europę Środkowo-Wschodnią.
Wszystko zmieniło się po rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Symboliczne „energetyczne dzieci” zachodniej polityki zostały odcięte, a gazociągi – zamiast jednoczyć Europę – stały się źródłem napięć. Pod koniec września 2022 roku doszło do wycieków w kilku miejscach rurociągu, u wybrzeży Danii i Szwecji. Wśród komentatorów niemal natychmiast pojawiły się podejrzenia o sabotaż.
W tym samym czasie uruchomiono Baltic Pipe, który połączył systemy gazowe Norwegii, Danii i Polski. Z końcem września 2022 roku, Polska uzyskała dostęp do nowego, strategicznego źródła gazu, zyskując tym samym większą odporność na zakłócenia na rynku surowców energetycznych.
Pomimo napięć i incydentów w rejonie gazociągów Nord Stream, życie na Bałtyku nie zamarło. Ruch jednostek handlowych i pasażerskich, w tym promów pasażerskich, odbywa się bez zakłóceń. Polskie promy Polferries utrzymują regularne połączenia z portami w Szwecji, a operator nie odnotował jak dotąd konieczności wprowadzania zmian w rozkładzie.
Jak podaje przewoźnik, wszystkie promy kursują zgodnie z harmonogramem. Sytuacja w rejonie Morza Bałtyckiego jest na bieżąco monitorowana, a wszelkie potencjalne zagrożenia oceniane we współpracy z odpowiednimi służbami. Operator podkreśla, że bezpieczeństwo pasażerów i załóg jest priorytetem, jednak na chwilę obecną nie ma powodów do niepokoju.
Na wypadek ewentualnych zmian – jak zapewnia Polferries – pasażerowie zostaną poinformowani odpowiednio wcześniej, za pośrednictwem dostępnych kanałów komunikacji.
Autor: Marcin Szywała


Stany Zjednoczone formalnie zgodziły się, by Korea Południowa rozpoczęła program budowy okrętów podwodnych o napędzie jądrowym. To decyzja o dużym ciężarze strategicznym – zarówno dla równowagi sił w regionie, jak i dla dotychczasowej polityki USA wobec ograniczania rozprzestrzeniania technologii jądrowych.
W artykule
Amerykańskie przyzwolenie ogłoszono w formie oficjalnego komunikatu na stronie Białego Domu, będącego bezpośrednią konsekwencją wcześniejszych rozmów prezydenta Donalda Trumpa z południowokoreańskim przywódcą Li Dze Mjungiem. W kontekście napięć wokół Półwyspu Koreańskiego i wzrostu aktywności Chin w zachodniej części Indo-Pacyfiku ta decyzja może mieć konsekwencje wykraczające daleko poza region.
Zgoda USA oznacza otwarcie możliwości technologicznej i politycznej, do której Korea Południowa dążyła od lat. Choć kraj ten dysponuje flotą okrętów podwodnych, dotąd ograniczał się do napędu konwencjonalnego – głównie z uwagi na amerykański sprzeciw wobec udostępnienia technologii wzbogacania uranu dla celów wojskowych.
Czytaj więcej: Koreański kapitał rusza w stronę rdzewiejących doków Ameryki
Porozumienie obejmuje również element kluczowy dla przyszłego programu okrętowego Seulu. Waszyngton zadeklarował gotowość wspierania południowokoreańskiego programu cywilnego, który obejmuje produkcję paliwa jądrowego, z zastrzeżeniem jego „pokojowego” przeznaczenia. Taki zapis – znany z międzynarodowych regulacji – w praktyce otwiera drogę do zabezpieczenia paliwa dla okrętów o napędzie jądrowym.
Obok aspektu militarnego, w komunikacie Białego Domu pojawił się wątek gospodarczy: Korea Południowa ma zainwestować 150 miliardów dolarów w rozwój amerykańskiego przemysłu stoczniowego. Kolejne 200 miliardów ma zostać przeznaczone na „cele strategiczne” – bez jednoznacznego doprecyzowania, czym są owe cele.
Współczesna geopolityka, także ta morska, coraz rzadziej sprowadza się wyłącznie do rozmów o okrętach, siłowniach jądrowych i torpedach. Coraz częściej mowa o aliansach przemysłowych, transferach technologii, podziale wpływów i „grze o łańcuchy dostaw”. Z tej perspektywy południowokoreańskie atomowe okręty podwodne to tylko jeden z pionków na szachownicy, której plansza sięga od Filadelfii po cieśninę Tsushima.
Biały Dom nie skomentował w swoim oświadczeniu potencjalnych skutków w regionie, lecz trudno pominąć pytanie o to, jak na tę decyzję mogą zareagować Chiny i Korea Północna. Z perspektywy Pekinu decyzja USA może być odebrana jako precedens przekraczający dotychczasowe granice amerykańskiej polityki wobec transferu technologii jądrowych. Chiny będą z pewnością uważnie śledzić każdy etap południowokoreańskiego programu i dostosowywać do niego własne działania morskie w zachodniej części Indo-Pacyfiku.
W przypadku Korei Północnej nie należy oczekiwać oficjalnej zmiany stanowiska. Reżim Kim Dzong Una od lat prowadzi politykę całkowicie oderwaną od międzynarodowych apeli czy ograniczeń, więc również tym razem można zakładać, że program jądrowy i rakietowy będzie kontynuowany niezależnie od działań Seulu. Pjongjang zwykle reaguje na takie decyzje własnym tempem i według własnych kalkulacji, co tylko zwiększa nieprzewidywalność napięć na Półwyspie.
Czytaj też: Południowokoreańska strategia globalnej ekspansji przemysłu stoczniowego
Tym samym region Indo-Pacyfiku wchodzi w nową fazę rywalizacji, w której pojawienie się południowokoreańskich jednostek o praktycznie nieograniczonym zasięgu operacyjnym może zachwiać dotychczasową równowagą i wymusić nowe kalkulacje zarówno w Pekinie, jak i w Pjongjang
Historia wielokrotnie pokazywała, że każdy poważny transfer technologii ma swoją cenę. W tym przypadku nie chodzi wyłącznie o pieniądze, lecz o odpowiedzialność. Korea Południowa, wchodząc do grona państw dysponujących okrętami o napędzie jądrowym, zyska nowe możliwości operacyjne. Jednocześnie stanie się jeszcze ściślej związana z amerykańską architekturą odstraszania.
Zgoda USA nie jest więc prezentem – to inwestycja w południowokoreańską gotowość bojową, która ma odciążyć amerykańskie siły morskie w regionie Indo-Pacyfiku. To układ, w którym każda ze stron coś zyskuje, lecz także ponosi realne ryzyko.