Czy najlepszym miejscem na ostani weekend wakacji może być Ustka?

I w końcu zbliżyliśmy się do końca wakacji. A skoro przed nami ostatni wakacyjny weekend, to może właśnie Ty, Drogi Czytelniku, wybierzesz się do Ustki – miasta plaż, latarni i portu, który wchodzi w nową epokę.

Port morski w Ustce – między tradycją a nową epoką

Ustka ma dwa oblicza – plażę wschodnią z promenadą i kawiarniami oraz zachodnią, spokojniejszą, po drugiej stronie kładki obrotowej w porcie morskim w Ustce. Z każdej z nich rozciąga się widok na port, który od XIX wieku jest sercem miasta. Latarnia morska – ceglana, dziewiętnastowieczna – do dziś prowadzi statki wchodzące między falochrony.

Port pachnie portowym nabrzeżem, rybą i morzem, a obok starych kutrów cumują jachty i nowoczesne jednostki serwisowe. Dla starszych mieszkańców to wciąż miejsce, gdzie praca zaczyna się o świcie i kończy późnym popołudniem, kiedy ryba trafia z pokładów kutrów rybackich prosto na miejski targ. Dla młodszych – symbol nowych możliwości.

Kilka lat temu rozpoczęła się modernizacja za prawie 190 mln zł z funduszy unijnych – powstały nowe nabrzeża, sieci energetyczne, punkty poboru wody. To miało przygotować miasto na kolejne wyzwania. Dziś Ustka wchodzi w następną epokę. W czerwcu ruszyła budowa bazy serwisowej dla morskiej farmy wiatrowej Baltica 2, realizowanej przez PGE i Ørsted. Za dwa lata codziennie z portu wypływać będą specjalistyczne jednostki CTV, zabierające załogi serwisantów na Bałtyk.

Tak jak most obrotowy łączy dwie części miasta, tak port łączy tu przeszłość z przyszłością. Dla jednych pozostaje rybackim sercem Ustki, dla innych staje się bramą do nowej epoki morskiej energetyki wiatrowej. Oba światy istnieją tu obok siebie – i właśnie w tym tkwi urok tego miejsca.

Smaki Ustki – ryba i więcej

Nie można wyjechać z Ustki bez spróbowania ryby prosto z kutra. Nad portem i promenadą działa kilka smażalni, które pachną dorszem i flądrą tak świeżą, że na talerzu wciąż czuć morze. To najprostsze i najbardziej uczciwe smaki Bałtyku – w najprostszej formie – prosto z patelni, z frytkami i ogórkiem małosolnym.

Ale Ustka potrafi też zaskoczyć elegancją. Dla turystów o zasobniejszym portfelu jest Villa Red z końca XIX wieku, dawna rezydencja kanclerza Niemiec Otto von Bismarcka. Dziś odrestaurowana działa jako hotel, w którym posiłek nabiera szczególnego charakteru – można pokusić się o stwierdzenie: „spotkania z historią„.

Również Royal Baltic Luxury Boutique kusi restauracją z tarasem, gdzie dania rybne i owoce morza podawane są w towarzystwie dobrego wina i z widokiem na Bałtyk. To adresy, które chętnie wybierają ci, którzy nad morzem szukają nie tylko prostych smaków, ale i stylu.

Na kulinarnej mapie Ustki są też kameralne zakątki poza zgiełkiem portu. Jednym z nich jest Dolina Charlotty – resort ukryty wśród lasów, nad jeziorem, gdzie ryba smakuje inaczej — w ciszy, z jeziorem i zielenią lasu w tle. To propozycja dla tych, którzy chcą połączyć smak z przestrzenią i kameralną atmosferą, z dala od portowego gwaru.

Ustka daje wybór – od smażalni pachnących olejem i dorszem po eleganckie sale z białymi obrusami i winem w kieliszku. Każdy znajdzie tu coś dla siebie, niezależnie od tego, czy przyjechał po prostotę, czy po luksus.

Ustka – atrakcje i spacery

Spacer wzdłuż portu to coś więcej niż punkt w przewodniku – to obowiązkowy rytuał. Po jednej stronie stoją rybackie kutry – widoczne sieci i urwany odgłos motorówek towarzyszą temu portowemu pejzażowi. Tuż obok cumuje statek stylizowany na XVII-wieczny galeon. W sezonie letnim do Ustki przypływa Dragon – dwupoziomowa jednostka mogąca zabrać na pokład około 200 osób. Rejsy odbywają się od kwietnia do października i trwają zwykle 40–50 minut.

W ciągu dnia galeon pływa wzdłuż brzegu, a wieczorem nad morzem rozciąga się paleta barw o zachodzie słońca. Na pokładzie słychać szanty, czasem pojawiają się animatorzy w strojach piratów, a na górnym pokładzie działa bar. To atrakcja, która łączy oryginalną scenografię z nowoczesnymi udogodnieniami i daje turystom nie tylko widok na Bałtyk, ale też namiastkę żeglarskiej przygody.

Po drugiej stronie portu widać już zupełnie inne oblicze Ustki – nowoczesne nabrzeża i infrastruktura. Wiosną ruszyła budowa bazy operacyjno-serwisowej dla farmy Baltica 2 (projekt PGE i Ørsted), którą planuje się oddać do użytku w 2027 roku.

Na końcu falochronu wschodniego czeka Syrenka Ustecka – mosiężna i nieco kapryśna, bo według lokalnej legendy spełnia marzenia tylko tych, którzy uwierzą w magię. Dalej zaczyna się plaża, którą widać z latarni morskiej. Ta ceglana strażniczka Bałtyku od XIX wieku prowadzi statki wchodzące do portu i przypomina, że tutaj morze zawsze było częścią codzienności.

Kilkaset metrów od promenady kryją się Bunkry Blüchera – niemieckie fortyfikacje z lat 30., dziś zamienione w multimedialny park historii. To jedno z tych miejsc, gdzie można poczuć zimny powiew betonu, a zaraz potem obejrzeć interaktywne wystawy o życiu żołnierzy w bunkrach. Z kolei spacer w głąb miasta prowadzi do dawnej osady rybackiej– z szachulcowymi domami, wąskimi uliczkami i Zaułkiem Kapitańskim, gdzie kiedyś mieszkali najbogatsi kapitanowie. Tu wciąż unosi się zapach przeszłości, choć w oknach dawno już nie świecą lampy naftowe.

Latem obowiązkowo trzeba przejść się promenadą spacerową – pełną kawiarni, muzyki na żywo i dziecięcych śmiechów. Jesienią ta sama trasa nabiera zupełnie innego tonu: w ciszy słychać tylko skrzypienie desek pod stopami i szum fal, które biją w falochron. Promenada prowadzi do Parku Chopina i ławeczki Ireny Kwiatkowskiej – miejsca, które przypomina, że Ustka od dawna była kurortem, w którym szukało się wytchnienia od codzienności.

Spacer po Ustce to nie tylko przyjemność, to rodzaj podróży – między portem, który wciąż pachnie rybą i morzem, a nowoczesnym miastem, które uczy się mówić językiem przyszłości.

Noclegi w Ustce – od luksusu po kemping pod sosnami

Ustka daje wybór na każdą kieszeń i gust. Ci, którzy chcą połączyć wypoczynek z elegancją, wybiorą pięciogwiazdkowy Grand Lubicz Uzdrowisko Ustka z basenami termalnymi i rozbudowaną strefą wellness albo butikowy Royal Baltic Luxury Boutique, gdzie poranna kawa na tarasie smakuje w rytmie szumu fal. W podobnym standardzie można zatrzymać się w Villa Red, dawnej rezydencji Otto von Bismarcka – dziś hotelu z duszą, tuż przy plaży.

Bliżej portu działają hotele średniej klasy – Hotel Morze z widokiem na kutry i marinę, Hotel Szerokie Wody Sea & Sand przy samej plaży czy Hotel Cristal, chwalony za nowoczesny wystrój i świetną lokalizację. To opcje dla tych, którzy lubią wygodę, ale niekoniecznie potrzebują złotych klamek.

Dla rodzin i osób szukających spokoju sprawdzą się domki letniskowe w Przewłoce — nowo wybudowane, położone u skraju lasu sosnowego, około 900 m od plaży. Na miejscu: komfortowo wyposażone wnętrza, taras, grill, a dla dzieci – plac zabaw i trampolina. To miejsce, gdzie po dniu pełnym wrażeń można rozkoszować się błogą ciszą.

Ośrodek Wczasowy Camping Morski w Ustce łączy kilka form wypoczynku – od pokojów gościnnych z aneksami kuchennymi po domki i apartamenty. Na miejscu działa plac zabaw, boiska sportowe, są też miejsca na ognisko i grill. To dobre rozwiązanie dla rodzin i osób, które chcą mieć wybór między wygodą pensjonatu a prostszą formą kempingu.

Dla tych, którzy nad morzem szukają prostoty i kontaktu z naturą, Ustka oferuje także klasyczne pola namiotowe. Rozsiane są w kilku częściach miasta – od ul. Grota Roweckiego i Armii Krajowej, skąd blisko do Parku Przewłockiego i szlaku dawnej linii kolejowej prowadzącej aż do Rowów, po ul. Wczasową w pobliżu Parku Chopina i Muzeum Mineralogicznego. Namiot można rozbić także przy ul. Kopernika, tuż obok latarni morskiej i ławeczki Ireny Kwiatkowskiej, albo na ul. Polnej – w zachodniej, spokojniejszej części miasta, obok Stawu Upiorów, o którym krąży lokalna legenda. Większość pól zapewnia dostęp do sanitariatów z ciepłą wodą, kuchni, pralni czy świetlicy, a część oferuje też place zabaw, boiska i wypożyczalnie rowerów. To rozwiązanie dla turystów, którzy chcą poczuć klimat Ustki bliżej natury, bez hotelowego sznytu.

Ustka nie narzuca jednego stylu wypoczynku – można spać w luksusowej willi, w rodzinnym pensjonacie, w drewnianym domku albo pod namiotem. To właśnie różnorodność sprawia, że każdy znajdzie tu coś dla siebie – od zamożnych turystów po tych, którzy wolą prostotę i bliskość morza.

Ustka na finał wakacji

Ostatni wakacyjny weekend to dobry moment, by tym razem przyjrzeć się bliżej Ustce – miasta plaż, latarni i portu, które potrafi zostać w pamięci na długo. Może właśnie tutaj, spacerem po falochronie w blasku latarni, warto zakończyć tegoroczne wakacje – z widokiem na kurort wakacyjny, który z roku na rok zmienia swoje oblicze – od rybackiej osady po nowoczesne centrum serwisowe nad Bałtykiem.

Autor: Mariusz Dasiewicz

https://portalstoczniowy.pl/category/turystyka-morska/
Udostępnij ten wpis

Jeden komentarz

  1. Szkoda, że włodarze Ustki nie zabiegali o utrzymanie bezpośredniego połączenia kolejowego z Bielskiem-Białą-miastem partnerskim Ustki..

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

  • Dlaczego propozycja Szwecji wygrała w programie Orka?

    Dlaczego propozycja Szwecji wygrała w programie Orka?

    Opublikowany dzisiaj wywiad generała Michała Marciniaka dla „Rzeczpospolitej” miał rozwiać wątpliwości wokół wyboru Szwecji jako „kraju pierwszego wyboru” w programie Orka. Zamiast tego odsłonił mechanizm, w którym coraz trudniej dopatrzyć się logiki.

    W oficjalnych komunikatach mówimy o „najlepszej ofercie”, lecz z samej rozmowy wynika, że fundamentem decyzji stały się zobowiązania gospodarcze, a nie parametry i możliwości okrętu podwodnego dla MW RP. 

    „Najlepsza oferta”. Tylko według jakich założeń?

    W tym miejscu generał Marciniak minął się z prawdą. Nie jest bowiem prawdą, że żaden z oferowanych w tym postępowaniu okrętów „nie istnieje”, choć trzeba uczciwie przyznać, że w dwóch punktach ma rację: koreański KSS-III funkcjonuje dziś w konfiguracji Batch I, podczas gdy Polsce proponowano wariant Batch II, podobnie jak żaden z okrętów typu 212 w konfiguracji oferowanej Marynarce Wojennej RP nie znajduje się obecnie w służbie. Nie uprawnia to jednak do tezy, że „żaden okręt nie istnieje”, ponieważ okrętów podwodnych nie kupuje się z półki w identycznej konfiguracji dla każdej marynarki świata. Co więcej, hiszpański S-81 Isaac Peral pływa i – czy generałowi się to podoba, czy nie – jest okrętem bojowym. Stwierdzenie, że termin dostawy przypada „za kilka lat”, nie wnosi niczego do oceny, bo dotyczy każdej oferty; kluczowe pozostają dojrzałość platformy i poziom ryzyka programu, a nie semantyczna gra definicjami.

    Generał Marciniak powiedział również, że oferta szwedzka otrzymała najwyższą punktację. Brzmi to poważnie, dopóki nie zajrzymy, co właściwie punktowano. Najpierw oceniano deklaracje producentów w ramach wstępnych konsultacji rynkowych WKR. Potem dorzucono dziesięć kryteriów gospodarczo-przemysłowych, w tym zobowiązania do inwestycji, współpracy i przyszłych zakupów w Polsce. Każdy z tych obszarów otrzymał własną wagę i własną punktację. W efekcie przewaga wynikła nie z tego, co okręt potrafi na morzu, lecz z tego, co Szwecja jest gotowa kupić lub obiecać polskim podmiotom.

    Kiedy zdolność bojowa okrętu przestaje być kluczową kategorią, a staje się jedną z wielu rubryk w tabeli, całkowicie znika logika modernizacji sił morskich. Okręt podwodny nie jest produktem handlowym, którym można wymieniać się w ramach układu gospodarczego. To narzędzie odstraszania, które musi działać w konkretnym miejscu i w konkretnym czasie. Tymczasem w tej procedurze zaczęło liczyć się przede wszystkim to, kto złoży atrakcyjniejsze obietnice przemysłowe.

    Okręt podwodny, którego nie ma. I odpowiedź, która nic nie wyjaśnia

    Na pytanie o kontrowersje dotyczące samej konstrukcji generał odpowiada, że „żaden z oferowanych okrętów nie istnieje”. Formalnie to prawda. Każdy projekt wymaga dopracowania pod potrzeby użytkownika. Jednak różnica między rozwijaniem sprawdzonej platformy a budową jednostki, która dopiero powstanie, jest kluczowa. I właśnie tę różnicę w wywiadzie pominięto.

    Nie padła również odpowiedź na pytanie, które powinno pojawić się jako pierwsze: czy konstrukcja została wybrana dlatego, że spełnia wymagania Marynarki Wojennej RP, czy dlatego, że Szwecja złożyła najbardziej rozbudowaną ofertę gospodarczą? Generał zapewnia, że marynarze zaakceptowali projekt, ale w tym samym wywiadzie przyznaje, że kryteria przemysłowe miały istotny wpływ na końcowy wynik.

    Tymczasem w kuluarach mówi się o czymś zupełnie innym. Niespełna dwa tygodnie temu, podczas uroczystości palenia blach pod Ratownika, jeden z oficerów Marynarki Wojennej powiedział mi wprost, że konsultacje, o których dziś tak dużo słyszymy, w praktyce „prawie się nie odbyły”. Jeśli faktycznie główną podstawą oceny były formularze oraz kalkulacje gospodarcze, a nie pogłębiona analiza operacyjna, trudno traktować ten wybór jako odpowiedź na realne potrzeby floty podwodnej. Chyba że ktoś uznaje, iż priorytety Marynarki Wojennej można zastąpić arkuszem korzyści przemysłowych.

    Offset zamiast bezpieczeństwa

    Najgłośniej w tej rozmowie wybrzmiewają zapowiedzi korzyści przemysłowych. Szwecja zobowiązała się kupować w Polsce sprzęt wojskowy. Mają pojawić się inwestycje, mają zostać przekazane kompetencje dotyczące utrzymania okrętów. Brzmi atrakcyjnie, dopóki nie przypomnimy sobie, że offset nie zastępuje zdolności bojowej okrętu, a Polska od lat pozostaje w kryzysie potencjału podwodnego.

    Kupujemy okręty za kilkanaście miliardów złotych, ale nie wiemy, za ile Szwedzi kupią w Polsce. Generał odmawia podania wartości. Bilans transakcji pozostaje tajemnicą. Nie wiadomo więc nawet, czy to faktycznie „coś za coś”, czy jedynie deklaracje, które mają dobrze wyglądać w komunikatach.

    Najbardziej niepokojące jest jednak to, że czas dostawy i osiągnięcia gotowości operacyjnej staje się elementem gry gospodarczej. Zdolność bojowa, która miała wrócić szybko, znów zostaje odsunięta na później.

    2030 rok – dostawa kadłuba, nie okrętu. Realne zdolności dopiero po latach

    W przestrzeni publicznej powtarza się, że pierwszy okręt podwodny trafi do Polski w 2030 roku. To nieprawda. Do Polski trafi kadłub i systemy. Gotowość bojowa to zupełnie inny etap. Potrzebne będą lata szkolenia załóg, integracji systemów, testów, budowania zaplecza.

    Oznacza to, że rzeczywista zdolność operacyjna pojawi się dopiero w połowie lat trzydziestych. I to w wariancie optymistycznym, bez opóźnień. W realiach Bałtyku, gdzie Rosja prowadzi niemal codzienną aktywność o charakterze militarnym i hybrydowym, taki horyzont czasowy brzmi jak decyzja oderwana od rzeczywistości. W wywiadzie nie pada refleksja, czy Polska może pozwolić sobie na tak długie oczekiwanie. Nic dziwnego. Kto odważyłby się powiedzieć to publicznie?

    Co tak naprawdę zdecydowało?

    Z analizy wywiadu wynika jedno: przewagę Szwecji przyniosły elementy gospodarcze, nie parametry bojowe. Gdyby było inaczej, oferta obroniłaby się sama – bez konieczności podpierania jej kolejnymi kryteriami dodatkowymi.

    Marynarka Wojenna RP miała otrzymać szybkie wzmocnienie. Ostatecznie otrzyma jedynie zapowiedź współpracy, obietnice inwestycji i możliwość transferu technologii. Tymczasem flota pozostanie bez realnych zdolności jeszcze przez wiele lat.

    Epilog: kontrakt, który może nie przetrwać nawet dwóch lat

    Cały proces wygląda tak, jakby z góry skonstruowano go w sposób umożliwiający obronę wyboru Szwecji, a jednocześnie pozostawiający szeroko otwartą furtkę do jego unieważnienia w przyszłości. Jeśli umowa zostanie zapisana bez twardych kar za zerwanie – tak jak miało to miejsce przy programie Miecznik. Każdy kolejny rząd, niezależnie od barw politycznych, będzie mógł wyrzucić ją do kosza jednym ruchem.

    To scenariusz, który może — choć nie musi — stać się realny już po wyborach za dwa lata. W takim przypadku program Orka wróci do punktu wyjścia, a Marynarka Wojenna straci kolejne lata. A czas jest dziś zasobem najcenniejszym — i najmniej dostępnym.

    Najważniejsze pytanie, które wciąż omija się milczeniem

    W tym miejscu rodzi się pytanie, którego wciąż nikt nie chce wypowiedzieć na głos. Czy Polska naprawdę może pozwolić sobie na odsuwanie odbudowy zdolności podwodnych na kolejne lata? Dzieje się to w czasie, gdy za naszą wschodnią granicą trwa wojna, Rosja niemal codziennie testuje odporność Bałtyku, a morska infrastruktura krytyczna wymaga permanentnej ochrony.

    Tymczasem debata wokół pozyskania okrętów podwodnych toczy się tak, jakby wokół panowała geopolityczna cisza — jakby nic się nie działo.