Newsletter Subscribe
Enter your email address below and subscribe to our newsletter

W ciągu najbliższych lat w Polsce rynek pracy w sektorze morskiej energetyki wiatrowej może przyczynić się do powstania nawet 80 tys. nowych miejsc pracy. Dużym wyzwaniem będzie przygotowanie wykwalifikowanej kadry. Jedną z uczelni, która odpowiada na potrzeby rynku, jest Uniwersytet Morski w Gdyni.
W artykule
W lutym mury uczelni opuszczą pierwsi absolwenci rocznych studiów podyplomowych „Zarządzanie ryzykiem w morskim przemyśle wydobywczym i energetyce wiatrowej”, a w marcu rozpocznie się kolejna edycja. Rekrutacja wciąż trwa. Partnerem głównym studiów jest PGE Baltica, spółka z Grupy PGE.
Studia podyplomowe przeznaczone są dla kadry menadżerskiej i technicznej przedsiębiorstw prowadzących działalność na morzu – zarówno branży offshore wind jak i oil & gas.
Tworząc program studiów podyplomowych staraliśmy się wyselekcjonować taką tematykę, która będzie uzupełnieniem oferty obecnych na rynku studiów podyplomowych. Nasze studia łączą wiedzę szeroko rozumianego zarządzania ryzykiem w projektach, niezależnie od branży, z wiedzą dotyczącą stricte morskiej energetyki wiatrowej oraz morskiego przemysłu wydobywczego.
Agnieszka Blokus-Dziula, Kierownik Studiów Podyplomowych
W trakcie dwóch semestrów nauki słuchacze uczestniczyli w zajęciach, które trwały w sumie 190 godzin. Cechą, która charakteryzuje i wyróżnia te studia, jest praktyczny wymiar przekazywanej wiedzy.
Wiedza teoretyczna, ale bez przesadnej akademickości, w połączeniu z wiedzą praktyczną daje mocny fundament w zakresie poznania i rozumienia ryzyka w sektorze offshore. To potężny ładunek informacji, zdecydowanie przyspieszających zrozumienie sektora offshore wind oraz oil & gas.
Konrad Wróbel, słuchacz zawodowo związany z offshore wind i praktyk w zakresie zarządzania ryzykiem
Z mojej perspektywy studia pozwoliły mi na pozyskanie wiedzy, której uzupełnienie bez studiów mogłoby zająć nawet kilka lat. Widzę wyraźny progres zawodowy. Połączenie tych studiów z praktyką zawodową to najlepsze co możemy dla siebie zrobić, jeśli poważnie myślimy o zajmowaniu się branżą offshore w naszej pracy zawodowej.
Konrad Wróbel, słuchacz zawodowo związany z offshore wind i praktyk w zakresie zarządzania ryzykiem
Czytaj więcej: https://portalstoczniowy.pl/wykorzystanie-azerskich-doswiadczen-z-sektora-oil-gas-przy-projektach-offshore-wind/
Planowanie zarządzania ryzykiem oraz odpowiednie nim sterowanie i zarządzanie w projektach jest niezbędnym czynnikiem na każdym etapie realizacji projektów, jak na przykład przy przygotowywaniu umów, przeprowadzaniu ekspertyz, planowaniu dostaw komponentów, planowaniu zadań konstrukcyjnych, konserwacyjnych i remontowych oraz przy wielu innych działaniach.

Rafał Żendarski, starszy kierownik ds. logistyki portowo-morskiej morskich farm wiatrowych w PGE Baltica, w trakcie pierwszej edycji studiów przybliżał słuchaczom tematy dotyczące szeroko rozumianego morskiego przemysłu wydobywczego i morskiej energetyki wiatrowej
Jako typowy praktyk z wieloletnim doświadczeniem pracy na morzu poprowadziłem także studium przypadku oparte na prawdziwej dokumentacji analitycznej, zaznajamiając tym samym słuchaczy z przeprowadzeniem oceny ryzyka w rzeczywistych warunkach pracy na statkach.
Rafał Żendarski, ekspert PGE Baltica, starszy kierownik ds. logistyki portowo morskiej dla morskich farm wiatrowych
Spółka PGE Baltica jest partnerem głównym tych studiów podyplomowych.
Zarządzanie ryzykiem jest dla branży offshore kwestią kluczową i to z wielu powodów. Nie tylko stanowi podstawę zapewnienia wykonalności inwestycji, jest też podstawą do podejmowania decyzji biznesowych i wprost wpływa na koszty projektów, nie mówiąc o zdrowiu i życiu ludzi w nie zaangażowanych.
Łukasz Sikorski,wykładowca studiów podyplomowych, jednocześnie Dyrektor w Offshore Wind Consultants
Słuchacze pierwszej edycji mieli szansę wziąć udział w ćwiczeniach opartych o rzeczywiste i bardzo aktualne studia przypadków – prowadzili proces prawnego i technicznego due diligence dla transakcji przejęcia projektu offshore i analizowali ryzyka związane z inwestowaniem w polskiej branży morskiej energetyki wiatrowej.
Łukasz Sikorski,wykładowca studiów podyplomowych, jednocześnie Dyrektor w Offshore Wind Consultants
Dla tych, którzy zawodowo związani są z obszarem sektora morskiej energetyki, te studia to dobrze zainwestowany czas. Poprzez poznanie w praktyczny sposób narzędzi zarządzania ryzykiem, słuchacze uczą się działać sprawniej, szybciej i bardziej efektywnie, opierając swoje decyzje o wiedzę zdobytą także na studiach.
Robert Grzegorowski z RWE Renewables
Czytaj też: https://portalstoczniowy.pl/porty-serwisowe-offshore-coraz-blizej-beda-nowe-przepisy/
Jego zdaniem, ucząc się w praktyce tematów związanych z ryzykiem projektowym, rozwija się myślenie strategiczne i buduje odwagę w podejmowaniu trudnych decyzji biznesowych.
Formuła tradycyjna i online
Powyższe argumenty znajdują odzwierciedlenie w opinii słuchaczy. Pracujący w samorządzie regionalnym Maciej Nowakowski postrzega przemysł offshore jako epokową szansę rozwojową z uwagi na skalę tego przedsięwzięcia.
Morska energetyka wiatrowa to szansa, ale i wyzwania oraz ryzyka. Studia na UMG pozwalają zidentyfikować je nawet słuchaczom, którzy nie są zawodowo związani z branżą morską. Wybór obszarów problemowych oraz prelegentów – głównie praktyków specjalizujących się w danej dziedzinie – pozwala na poznanie całego spektrum branży offshore od zagadnień środowiskowych, po specyfikę inżynierską czy uwarunkowania prawne.
Maciej Nowakowski, samorząd regionalny
Z kolei według innego słuchacza studiów, pracującego w branży stoczniowej Filipa Babiaka, powstanie morskich farm wiatrowych to szansa dla przemysłu morskiego i stoczniowego.
Dużym plusem studiów jest fakt, że zajęcia dostępne są także w formule online, co pozwala w nich uczestniczyć słuchaczom pracującym na morzu.
Filip Babik, branża stoczniowa

W kolejnych edycjach studiów zamierzamy zwiększyć liczbę godzin zajęć praktycznych – ćwiczeń i warsztatów oraz planujemy wzbogacić program o kilka nowych zagadnień, w sumie będzie to 210 godzin zajęć w czasie dwóch semestrów,
Agnieszka Blokus-Dziula
Pani Agnieszka Blokus-Dziula dodała, że do grona wykładowców dołączy Piotr Kubala, ekspert ds. geologii morskich farm wiatrowych w PGE Baltica.
Cieszę się, że będę mógł przekazać studentom moją wiedzę i doświadczenie nabyte w ramach prowadzenia prac geologicznych na potrzeby przemysłu wydobywczego ropy i gazu offshore oraz morskiej energetyki wiatrowej. Ocena ryzyka geologicznego inwestycji w całym cyklu projektowym stanowi jeden z kluczowych elementów prowadzenia każdego tego typu projektu.
Piotr Kubala, ekspert ds. geologii morskich farm wiatrowych w PGE Baltica
Rozpoczęcie II edycji studiów podyplomowych zaplanowane jest na 4 marca 2023. Prowadzona przez Uniwersytet Morski w Gdyni rekrutacja zakończy się 31 stycznia.
| 95% słuchaczy pozytywnie ocenia przydatność zdobytych informacji pod względem podnoszenia własnych kompetencji i umiejętności. |
| 90% słuchaczy wysoko i bardzo wysoko ocenia przydatność i prawdopodobieństwo wykorzystania wiedzy. |
| 210 godzin zajęć zaplanowano podczas II edycji studiów. |
| Termin zakończenia rekrutacji na kolejną edycję studiów – 31 stycznia 2023 roku. |
Powierzchnia Morza Bałtyckiego wynosi 397,978 km2. Szacowany potencjał do rozwoju morskiej energetyki wiatrowej na tej powierzchni to 93 GW, w tym jedna trzecia przypada na polską część Bałtyku.
10 projektów farm wiatrowych jest aktualnie realizowanych w polskiej wyłącznej strefie ekonomicznej Morza Bałtyckiego.
Źródło: PGE Baltica/UMG


GPO Amethyst to półzanurzalny transportowiec zdolny do kontrolowanego „zanurzenia”, by przyjąć na pokład konstrukcje ważące dziesiątki tysięcy ton. Przykład tej jednostki dobitnie pokazuje, jak współczesna inżynieria stoczniowa redefiniuje logistykę ciężkiego przemysłu i dlaczego Amethyst stał się jedną z najbardziej charakterystycznych maszyn wykorzystywanych w globalnym transporcie morskim.
W artykule
Na pierwszy rzut oka przypomina masywne, pływające molo. Wystarczy jednak krótka chwila obserwacji, by zrozumieć, że GPO Amethyst nie jest zwykłą platformą. Kiedy pokład zaczyna znikać pod powierzchnią wody, a po kilku minutach na grzbiecie statku osiada platforma wiertnicza ważąca dziesiątki tysięcy ton, staje się jasne, że patrzymy na jednostkę wykonującą nie tyle rejs, ile precyzyjnie zaplanowany manewr inżynieryjny.
GPO Amethyst powstał w stoczni CSBC w Kaohsiung na Tajwanie, razem z trzema jednostkami siostrzanymi: Grace, Sapphire i Emerald. Każda z nich mierzy około 225 metrów długości i 48 metrów szerokości. Pokład roboczy ma mniej więcej 183 na 48 metrów — blisko 9 tysięcy metrów kwadratowych płaskiej stali przeznaczonej dla ładunku. Nośność sięga około 63,5 tys. ton, a podczas żeglugi jednostka rozwija prędkość rzędu 16 węzłów.
Skalę tej przestrzeni dobrze oddaje porównanie użyte w filmie dokumentalnym National Geographic: na pokładzie zmieściłyby się dwie platformy wiertnicze wysokie na około 60 metrów albo szesnaście posągów wielkości Statui Wolności ustawionych obok siebie.
Jednak prawdziwa siła tego statku nie tkwi w jego rozmiarach, lecz w konstrukcji. Pokład, który musi przenosić obciążenia liczone w dziesiątkach tysięcy ton, ma zaledwie około 25 mm grubości. Gdyby to on samodzielnie podejmował ciężar, wygiąłby się jak przeciążona belka. Rzeczywistą nośność zapewnia dopiero gęsta kratownica stalowych belek ukryta pod pokładem — coś w rodzaju mostu rozpiętego od dziobu po rufę, który przejmuje główne siły zginające. Cienka blacha pokładu pełni w tym układzie rolę poszycia roboczego, a nie zasadniczego elementu konstrukcyjnego.
W stoczni ten efekt uzyskuje się w sposób pozornie prosty, ale technicznie wymagający. Dziesiątki grubych płyt pokładowych trzeba zespawać kilometrami spoin, tak aby powierzchnia była niemal idealnie płaska — odchyłki mierzy się w milimetrach. Każde zgrubienie czy „garb” oznaczałoby później koncentrację naprężeń pod ciężkim ładunkiem. Dlatego spawa się w osłonie dwutlenku węgla, dążąc do uzyskania szerokich, równych spoin, a następnie całość poddaje szczegółowym pomiarom i kontroli jakości.
Wnętrze GPO Amethyst kryje układ napędowy typu diesel–electric oraz rozbudowany system balastowy, który decyduje o wyjątkowych możliwościach statku. To właśnie balast pozwala jednostce wykonać manewr wyglądający dla niewprawnego obserwatora jak kontrolowane samozatopienie. Sieć rurociągów i pomp napełnia kilkadziesiąt zbiorników wodą, przez co statek traci pływalność. Zanurzenie postępuje równomiernie, aż pokład znika pod powierzchnią, pozostawiając nad wodą jedynie wysoki mostek kapitański.
Podczas tego procesu charakterystyczne niebieskie wieże balastowe na burtach pozostają ponad linią wody. To stałe elementy konstrukcji statku – mieszczą urządzenia balastowe i punkty serwisowe, tworzą też pionowe punkty odniesienia dla załogi, która śledzi symetrię i tempo półzanurzenia. Dzięki nim można precyzyjnie kontrolować całą sekwencję opadania kadłuba.
W tym położeniu GPO Amethyst staje się ruchomym dokiem zdolnym do pracy na otwartym oceanie. Ładunek – platforma wiertnicza, jednostka typu jack-up, moduł rafineryjny, barka, czasem uszkodzony statek albo okręt – nie jest podnoszony żadnym dźwigiem. Po prostu wpływa nad zanurzony pokład, korzystając wyłącznie z własnej wyporności. Dopiero gdy znajdzie się w zaplanowanym miejscu, zaczyna się najdelikatniejszy etap operacji: kontrolowane wynurzanie.
Pompy systematycznie wypychają wodę z balastu, a jednostka milimetr po milimetrze odzyskuje pływalność. Kratownica podpokładowa przejmuje obciążenia, a statek powoli wznosi się ku powierzchni z ciężarem liczonym w dziesiątkach tysięcy ton stabilnie osadzonym na grzbiecie. W tej fazie margines błędu praktycznie nie istnieje. Statek musi utrzymać równowagę, wykluczyć nadmierne przechyły i zagwarantować, że obciążenie spoczywa dokładnie tam, gdzie przewidziano to w projekcie transportowym. Z zewnątrz wygląda to jak płynny, elegancki manewr. Dla inżynierów to seria precyzyjnie sterowanych przepływów balastu i stałe monitorowanie ugięć pokładu.
Układ diesel–electric zastosowany na GPO Amethyst wynika z geometrii statku. Przy klasycznym napędzie wały śrubowe musiałyby mieć ponad 160 metrów długości i przebiegać przez znaczną część kadłuba, co wymagałoby szeregu łożysk oraz dużej przestrzeni na siłownię. W rozwiązaniu diesel–electric główne silniki wysokoprężne napędzają generatory, które zasilają elektryczne silniki główne oraz stery strumieniowe. Taki układ daje znacznie większą swobodę rozmieszczenia urządzeń i ułatwia zabudowę masywnej kratownicy pod pokładem.
W codziennej pracy GPO Amethyst nie ma nic z filmowej spektakularności, chociaż z zewnątrz całość może wyglądać jak starannie wyreżyserowana sekwencja. Dla marynarzy i inżynierów offshore to rutyna wypracowana latami praktyki. Jednostka pojawia się tam, gdzie klasyczne statki transportowe nie są w stanie przyjąć ładunku o takiej masie lub gabarytach. Obsługuje przewozy modułów rafineryjnych, dużych elementów konstrukcji morskich farm wiatrowych, przemieszcza wyeksploatowane platformy kierowane do demontażu oraz zabiera na pokład jednostki po awariach, które nie mogą poruszać się o własnych siłach.
Przy takich operacjach liczy się nie tylko wyporność statku. Równie ważna staje się precyzja manewrów jednostki. GPO Amethyst korzysta z układu napędowego opartego na czterech silnikach wysokoprężnych o łącznej mocy 9600 KM — po dwóch na każdej burcie. Napędzają one generatory, które dostarczają energię elektrycznym silnikom głównym oraz systemom manewrowym. W połączeniu ze sterami strumieniowymi na dziobie i rufie oraz systemem dynamicznego pozycjonowania DP2 statek potrafi utrzymać się dokładnie w wyznaczonym sektorze nawet wtedy, gdy wiatr dochodzi do kilkudziesięciu węzłów, a fala próbuje zepchnąć ładunek na bok. Taką stabilność uważa się za warunek konieczny przy załadunku konstrukcji ciężkich, nieregularnych i podatnych na przechyły. Nawet niewielki dryf może zmusić do powtórzenia całej operacji albo doprowadzić do przeciążenia pokładu.
Z tej przyczyny jednostki takie traktuje się w sektorze offshore jak mobilne narzędzia ciężkiej logistyki. Nie zastępują na stałe infrastruktury portowej, lecz dostarczają ją tam, gdzie w normalnych warunkach po prostu jej nie ma. Mogą podjąć konstrukcję pośrodku oceanu, zabrać ją na grzbiet i przemieścić na drugi koniec świata — bez budowy dodatkowych suchych doków, bez angażowania całych flot holowniczych i bez czekania na rozbudowę portów.
Ostatnie lata w przemyśle stoczniowym ujawniają dwie siły napędowe, które realnie kształtują przyszłość tej branży. Pierwsza to gwałtowny wzrost gabarytów infrastruktury offshore. Platformy produkcyjne pęcznieją z każdym rokiem, jednostki FPSO rozrastają się jak pływające fabryki, a komponenty morskich farm wiatrowych osiągają masy i wysokości, o których dwie dekady temu nikt nawet nie myślał. Druga siła to coraz ostrzejsza presja czasu — każdy dzień przestoju platformy oznacza dziesiątki, a nierzadko setki tysięcy dolarów strat. Dlatego liczy się zdolność do zbudowania konstrukcji w stoczni, załadowania jej jednym podejściem i dostarczenia na miejsce bez zbędnych przestojów.
Z tej perspektywy GPO Amethyst i jego siostrzane statki są praktycznym symbolem tego, czym stała się współczesna inżynieria okrętowa. Wciąż korzysta z klasyki: stali, spawania w osłonie CO₂, kratownic, potężnych silników wysokoprężnych. A jednocześnie musi spełniać wymagania, które trzydzieści czy czterdzieści lat temu w ogóle nie istniały — dynamiczne pozycjonowanie, praca w trybie półzanurzalnym, gigantyczne powierzchnie pokładu o odchyłkach mierzonych w milimetrach, integracja z globalnymi łańcuchami dostaw sektora oil & gas i offshore wind.
Z lądu GPO Amethyst może wyglądać jak technologiczna zagadka: statek, który „tonie”, by unieść inny statek lub ogromną konstrukcję offshore. Dla inżynierów to jednak zwykła suma równań — bilans sił, wytrzymałość stali, praca kratownicy i precyzyjnie sterowane balastowanie. Efekt końcowy robi wrażenie, ale nie ma w nim ani odrobiny magii. To narzędzie, zaprojektowane i policzone do bólu — pod szybki, precyzyjny i coraz cięższy transport morski jutra.
Przemysł stoczniowy bywa niedoceniany, a tymczasem to jedna z najbardziej innowacyjnych gałęzi współczesnej inżynierii. W ciągu zaledwie dekady potrafił przejść drogę od klasycznych ciężarowców do półzanurzalnych kolosów, które zanurzają się jak okręty podwodne, stabilizują pozycję z dokładnością do centymetrów na otwartym morzu, przenosząc ładunki większe niż małe budynki. To, co kiedyś wymagało ogromnych doków i flot holowniczych, dziś wykonuje jedna jednostka zaprojektowana z chirurgiczną precyzją. W tym właśnie tkwi piękno nowoczesnego przemysłu stoczniowego: łączy brutalną siłę stali z finezją obliczeń, masę ważącą dziesiątki tysięcy ton z delikatnością milimetrowych tolerancji. GPO Amethyst jest tylko jednym z przykładów, jak daleko zaszła ta branża — pokazuje, że morze wciąż jest miejscem, gdzie inżynieria potrafi naprawdę zachwycić.