Newsletter Subscribe
Enter your email address below and subscribe to our newsletter

7,3 mili morskiej na południowy zachód od Punta Gavina na wyspie Formentera, luksusowy jacht Da Vinci stanął w płomieniach i ostatecznie zatonął. Siedem osób zostało ewakuowanych bez obrażeń dzięki akcji ratunkowej hiszpańskiej służby ratownictwa morskiego Salvamento Marítimo oraz lokalnych strażaków.
W artykule
W poniedziałkowy poranek 11 sierpnia chwile beztroskiej żeglugi przerodziły się w dramat, który pasażerowie i załoga jachtu Da Vinci zapamiętają na zawsze. Około godziny 10:30 w siłowni jednostki pojawił się ogień, który w błyskawicznym tempie ogarnął nadbudówkę. Zaskoczeni ludzie na pokładzie musieli zmierzyć się z żywiołem, walcząc o opanowanie pożaru, a jednocześnie przygotowując tratwy ratunkowe na wypadek ewakuacji. Nad spokojnymi wodami Balearów rozegrała się walka o życie i bezpieczne opuszczenie jachtu, na którego pokładzie ogień narastał z każdą minutą.
Na wodach w pobliżu miejsca dramatu pojawiły się jednostki ratownicze hiszpańskiej Salvamento Marítimo – Concepción Arenal oraz Salvamar Naos, do akcji dołączyli również strażacy z Formentery. Przez chwilę wsparcie zaoferował także prom pasażerski Ramón Llull należący do Baleària, który zmienił kurs, aby asystować w działaniach. Po potwierdzeniu przybycia wyspecjalizowanych służb prom wznowił swoją regularną trasę, pozostawiając koordynację akcji hiszpańskim ratownikom.
Czytaj więcej: Pożar na Wan Hai 503 – przebieg akcji ratunkowej na kontenerowcu
W momencie zdarzenia na pokładzie Da Vinci znajdowało się siedem osób – wszyscy zostali bezpiecznie ewakuowani i przewiezieni na ląd bez obrażeń. Gdy ewakuacja dobiegła końca podjęto próbę opanowania pożaru i odholowania jachtu, lecz narastające płomienie ostatecznie przesądziły o jego losie. Jednostka zatonęła tego samego popołudnia. Po zatonięciu jednostki ratownicy usuwali szczątki unoszące się na powierzchni morza. Jacht motorowy Da Vinci był jednostką typu Astondoa 95 GLX o długości 28,9 metra. Do zdarzenia doszło 7,3 mili morskiej na południowy zachód od Punta Gavina, u wybrzeży wyspy Formentera na Balearach.
Według komunikatu Salvamento Marítimo wstępne ustalenia wskazują, że źródłem pożaru była siłownia jachtu. Dokładne przyczyny tragedii będą jednak przedmiotem dalszego dochodzenia hiszpańskich władz morskich. Nie odnotowano wycieku paliwa ani skażenia wód w rejonie, gdzie doszło do pożaru.
Czytaj też: Pożar na frachtowcu Castphill XV w Zatoce Manilskiej
Wydarzenie to przypomina o realnym ryzyku związanym z eksploatacją jachtów motorowych, gdzie awarie siłowni często stanowią początek groźnych incydentów. Jednocześnie akcja pokazała sprawność hiszpańskich służb SAR, które dzięki szybkiemu działaniu i współpracy z jednostkami cywilnymi zapewniły bezpieczeństwo wszystkich osób na pokładzie.
Autor: Mariusz Dasiewicz


Podczas wczorajszych obchodów Narodowego Święta Niepodległości, gdy na lądzie trwały oficjalne uroczystości, koncerty i parady, część sektora morskiego – w trakcie codziennej pracy – uczciła ten dzień cicho, lecz znacząco.
W artykule
Załoga statku instalacyjnego Wind Osprey, pracująca tego dnia na polu Baltic Power – pierwszej morskiej farmie wiatrowej budowanej u polskich wybrzeży – wywiesiła biało-czerwoną flagę i wykonała pamiątkowe zdjęcie na tle żurawia stawiającego kolejne elementy turbiny. Symboliczny, niemal intymny gest – wyrażający nie tylko szacunek dla historii, lecz także świadomość, że właśnie tam, na tej platformie pracy, tworzy się realna niezależność energetyczna państwa.
Nie był to zresztą jedyny biało-czerwony akcent w otwartym morzu. Także załoga platformy wiertniczej należącej do Orlen Petrobaltic postanowiła 11 listopada zaznaczyć swoją obecność w narodowym święcie. Wśród konstrukcji offshore, z tłem żurawi i świateł eksploatacyjnych, rozciągnęli flagę państwową – wielką, wyraźną, wyeksponowaną. Bez zbędnych słów. Tylko ludzie, stal i barwy. Nie da się tego odebrać inaczej jak jednoznaczny komunikat: tu też jest Polska.

🔗 Czytaj też: Narodowe Święto Niepodległości 2025: cała Polska w biało-czerwonych barwach
Z kolei w halach produkcyjnych PGZ Stoczni Wojennej 11 listopada nie był dniem wolnym. Ale hala kadłubowa, w której powstają kluczowe dla Marynarki Wojennej fregaty z programu Miecznik, po raz drugi z rzędu rozświetliła się w biało-czerwonych barwach Brama ma ponad 40 metrów wysokości i powierzchnię dwóch boisk do koszykówki.. Prosty, czytelny gest – a jednocześnie wyrazisty sygnał, że także w zakładzie stoczniowym święto może być obecne. Jako znak szacunku, jako dowód zaangażowania, jako przypomnienie, że bezpieczeństwo państwa buduje się nie tylko w politycznych deklaracjach, ale przede wszystkim w stoczniowej hali – przy spawaniu, planowaniu i pracy zmianowej.
To wszystko układa się w szerszy obraz – nie jednorazowego zrywu, lecz wieloletniego procesu. Polskie społeczeństwo stopniowo budzi się z letargu lat 90., kiedy 11 listopada był dla wielu dniem wolnym od pracy – bez treści. Coraz więcej ludzi – zarówno na lądzie, jak i na morzu – rozumie dziś, że niepodległość to nie hasło na transparencie, lecz konkret: odpowiedzialność, praca, wspólnota.
Wczoraj w całym kraju tysiące ludzi przyszły na obchody – nie dla kamer, lecz dla siebie nawzajem. Rodziny z dziećmi, seniorzy, młodzież – wszyscy z biało-czerwoną flagą w ręku. Bez scenariusza, ale z przekonaniem. Udowadniając tym samym, że patriotyzm jest dla nich czymś realnym i ważnym.
Biorąc pod uwagę mój wiek i pamiętając, jak wyglądały te obchody dwadzieścia lat temu – często pełne napięcia, nierzadko przysłonięte przez kontrowersje i polityczne podziały – trudno nie zauważyć, jak wiele się zmieniło. Przez lata 11 listopada bywał świętem trudnym – zawłaszczanym, prowokowanym, odzieranym z godności przez hałas, skrajności i medialny przekaz, który z patriotyzmu czynił temat wstydliwy albo kontrowersyjny. Wielu ludzi, zwłaszcza młodych, trzymało się od tego dnia z daleka.Nie z braku szacunku, lecz z niechęci do uczestniczenia w wydarzeniach, przy których zbyt często pojawiały się zamieszki podsycane przez skrajne grupy i osoby traktujące święto instrumentalnie. Prowokacje przykrywały sens tego dnia, a odpowiedzialność próbowano przerzucać na organizatorów.
🔗 Czytaj też: Dzień Niepodległości: Powrót ORP Gen. K. Pułaski do Portu Wojennego w Gdyni
Dziś ten obraz na szczęście się się zmienił. Świętowanie w Narodowy Dzień Niepodległości staje się spokojniejsze, bardziej oddolne. Coraz częściej 11 listopada nie oznacza już podziału – tylko wspólnotę przeżywaną lokalnie: na ulicy, w hali stoczniowej, na platformie morskiej, wśród znajomych z pracy czy sąsiadów z dzielnicy. Święto odzyskuje naturalny sens. I właśnie to daje nadzieję, że dojrzewamy – jako społeczeństwo, jako państwo, jako wspólnota.
Polska dojrzewa. Coraz mniej wstydu przed biało-czerwoną, coraz więcej zwykłej dumy z Orła w koronie na piersi i bandery na maszcie. Coraz więcej osób szuka sensu w patriotyzmie – nie w deklaracjach, lecz w działaniu: w pracy zmianowej, w salucie banderowym, w odśpiewaniu „Mazurka Dąbrowskiego” w miejscach, gdzie bije polskie życie – od portów po najmniejsze miejscowości. Mimo wieloletniej polaryzacji wielu z nas widzi dziś w barwach narodowych nie pretekst do sporu, lecz powód, by stanąć obok siebie. Coraz bardziej widać zmęczenie podziałami, które latami zatruwały wspólnotę. Narasta potrzeba spokoju, normalności, gestu bez ideologii – flagi wywieszonej na burcie, znicza zapalonego na nabrzeżu, krótkiego „cześć i chwała” szeptanego pod nosem. Właśnie w takich drobnych znakach odradza się polskość: bez zadęcia, z godnością.
To już nie patos, ale dojrzewanie. Do tego, że polskość nie musi być głośna, by być prawdziwa. I że Bałtyk nie jest tylko horyzontem – staje się przestrzenią, w której Święto Niepodległości wybrzmiewa pełnym głosem. Czasem w huku salwy, czasem w ciszy – ale zawsze z godnością.