Newsletter Subscribe
Enter your email address below and subscribe to our newsletter

Flota Grimaldi Lines wzbogaciła się o nowy, niskoemisyjny statek ro-ro ECO Napoli, który jest ostatnią jednostką z serii GG5G. Nowa jednostka stanowi ważny krok w kierunku modernizacji żeglugi na krótkich dystansach.
W artykule
W połowie marca Grupa Grimaldi odebrała z chińskiej stoczni Jinling Shipyard statek ECO Napoli – czternastą i zarazem ostatnią jednostkę budowaną w ramach programu Grimaldi Green 5th Generation (GG5G). Nowy ro-ro rozpocznie swoje pierwsze rejsy w maju, wzmacniając połączenia Grimaldi Lines na trasach łączących włoskie porty Triestu, Patras, Ambarli i Gemlik.
Nowy nabytek włoskiego armatora ma długość 238 metrów i oferuje linię ładunkową o długości 7800 metrów, co odpowiada możliwości przewozu do 500 naczep oraz 180 samochodów osobowych. ECO Napoli został zaprojektowany z myślą o maksymalnej efektywności energetycznej i ograniczeniu emisji – osiąga prędkość 21 węzłów przy zachowaniu zużycia paliwa porównywalnego z jednostkami starszych generacji.
Statek ro-ro została wyposażona w system oczyszczania spalin oraz pakiet baterii litowo-jonowych o pojemności 5 MWh, które umożliwiają prowadzenie operacji portowych w trybie zeroemisyjnym. Baterie są ładowane podczas rejsu za pomocą generatorów wałowych. Dodatkowym źródłem zasilania są panele słoneczne o powierzchni 350 m² zainstalowane na pokładzie jednoski.
Rozwiązania te, według przedstawicieli armatora, pozwalają na znaczną redukcję emisji CO₂ w przeliczeniu na jednostkę ładunku, a sam ECO Napoli stanowi przykład synergii pomiędzy ekologią, logistyką a innowacją techniczną.
Zakończenie dostaw serii GG5G stanowi symboliczny moment dla Grupy Grimaldi.
Wraz z wejściem do służby ECO Napoli, nasza flota GG5G osiągnęła komplet – czternaście hybrydowych jednostek o łącznej wartości przekraczającej miliard dolarów, które zrewolucjonizowały transport transport morski na krótkich dystansach w Europie.
Emanuele Grimaldi, dyrektor zarządzający grupy
Nowoczesna flota GG5G obsługuje trasy na Morzu Śródziemnym i Północnym, wpisując się w koncepcję tzw. Motorways of the Sea – morskich autostrad, których zadaniem jest odciążenie infrastruktury lądowej przy zachowaniu wysokiej efektywności i niskiej emisji.
Warto przypomnieć, że w lutym Grimaldi Lines ogłosiło również rozwój usług dedykowanych przewozowi pojazdów elektrycznych z Chin do Europy. W tym celu operator wdraża kolejne jednostki typu PCTC (Pure Car and Truck Carrier), odpowiadając na rosnące zapotrzebowanie producentów z Dalekiego Wschodu.
Źródło: Grimaldi Lines


11 listopada grupa uderzeniowa z lotniskowcem USS Gerald R. Ford (CVN-78) weszła w rejon odpowiedzialności USSOUTHCOM na Karaibach. Oficjalnie to wsparcie działań przeciw przemytowi narkotyków, w praktyce czytelny sygnał dla Caracas w czasie narastającego napięcia na linii USA–Wenezuela. To pierwsza tak duża demonstracja siły US Navy w tym rejonie od wielu lat i wyraźne ostrzeżenie, że Waszyngton nie zamierza oddać kontroli nad swoim południowym przedpolem.
W artykule
To największe od lat wzmocnienie obecności US Navy w Karaibach – ruch czytelny jako presja na Caracas, równolegle z operacjami antynarkotykowymi. Połączenie tych dwóch wątków ma prosty przekaz: Waszyngton kontroluje południowe przedpole i jest gotów szybko eskalować, jeśli Maduro podniesie stawkę.
Na wody karaibskie wszedł nie tylko lotniskowiec, ale cały pływający zespół uderzeniowy. USS Gerald R. Ford to pierwsza jednostka nowej generacji amerykańskich lotniskowców o napędzie jądrowym. Posiada pełne skrzydło lotnicze, kompleksową obronę przeciwlotniczą oraz rozbudowane systemy rozpoznania. Wraz z towarzyszącymi mu niszczycielami i okrętami wsparcia tworzy samowystarczalny organizm, zdolny prowadzić działania przez wiele tygodni bez zawijania do portu.
🔗 Czytaj więcej: Lotniskowiec USS Gerald R. Ford na wodach Morza Północnego
Kiedy taki zespół pojawia się w danym akwenie, zmienia się dynamika całego regionu. Znikają z radarów małe jednostki o wątpliwym statusie, a statki handlowe zaczynają ściślej trzymać się korytarzy morskich. Dla marynarzy z państw regionu to jasny sygnał: ktoś teraz przejął kontrolę nad tymi wodami.
Pentagon w swoich komunikatach podkreśla, że obecność lotniskowca ma wspierać działania przeciwko organizacjom przestępczym w rejonie Karaibów. To obszar, przez który od dekad biegną morskie szlaki przemytu narkotyków i broni.
Lotniskowiec typu Ford nie ściga motorówek z kontrabandą. Jego zadanie to rozpoznanie, stała obecność w powietrzu i wsparcie tych, którzy pilnują porządku z bliska. Sam fakt pojawienia się w tym rejonie mówi więcej niż oficjalne komunikaty: Waszyngton przypomina, że południowe przedpole ma pod kontrolą. Gdy na horyzoncie widać USS Gerald R. Ford, nikt w regionie nie ma wątpliwości, kto rozdaje karty na morzu. To również czytelny sygnał dla Caracas – napięcie nie słabnie, a obecność amerykańskiego lotniskowca wyraźnie zwiększa presję na wenezuelski reżim.
Grupa uderzeniowa z lotniskowcem USS Gerald R. Ford na czele to nie demonstracja, lecz pełnowartościowa formacja bojowa. Na pokładzie amerykańskiego lotniskowca stacjonuje ponad siedemdziesiąt maszyn – od myśliwców F/A-18 Super Hornet, przez samoloty wczesnego ostrzegania E-2D Hawkeye, aż po śmigłowce wielozadaniowe MH-60R. To one tworzą pierwszą linię rozpoznania i rażenia, pozwalając Amerykanom działać setki kilometrów od własnych wybrzeży. Sam lotniskowiec dysponuje również własnymi środkami obrony – wyrzutniami pocisków rakietowych krótkiego zasięgu i systemami artyleryjskimi do zwalczania celów nawodnych oraz nisko lecących pocisków manewrujących.
W skład zespołu wchodzą niszczyciele typu Arleigh Burke: USS Bainbridge (DDG-96), USS Mahan (DDG-72) oraz USS Winston S. Churchill (DDG-81), pełniący rolę okrętu dowodzenia obroną powietrzną. Każdy z nich ma system Aegis i wyrzutnie VLS, a także zdolność użycia pocisków manewrujących Tomahawk, zapewniając parasol OPL i silne możliwości uderzeniowe z morza.
W razie konfliktu taki zespół jest w stanie przeprowadzić zmasowane uderzenie z morza w głąb terytorium przeciwnika. Zasięg operacyjny Tomahawków pozwala na rażenie celów oddalonych o ponad tysiąc kilometrów – a to oznacza, że nawet bez przekraczania granic wód terytorialnych Amerykanie mogliby sparaliżować kluczowe obiekty wojskowe i infrastrukturalne wenezuelskiego wybrzeża. Uderzenie poprzedziłoby rozpoznanie prowadzone przez samoloty pokładowe i drony zwiadowcze, wspierane przez śmigłowce ZOP tropiące okręty podwodne.
🔗 Czytaj też: USS Gerald R. Ford z wizytą we Włoszech
W praktyce oznacza to, że cała grupa działa jak jeden, samowystarczalny organizm: lotnictwo przejmuje kontrolę nad przestrzenią powietrzną, krążowniki i niszczyciele tworzą tarczę obronną, a okręty zaopatrzeniowe dostarczają paliwo i amunicję. W ciągu kilku godzin taka formacja jest zdolna prowadzić równoczesne operacje w powietrzu, na morzu i przeciwko celom lądowym. Dlatego wejście USS Gerald R. Ford na wody Karaibów nie można traktować jako rutynowej rotacji floty. To demonstracja siły i gotowości, która – nawet bez wystrzału – działa jak uderzenie precyzyjnie wymierzone w polityczne centrum Caracas.
W nadchodzących tygodniach okaże się, czy obecność lotniskowca USS Gerald R. Ford i jego eskorty na Karaibach to jedynie presja polityczna, czy zapowiedź działań o szerszym wymiarze. Dla Pentagonu to test skuteczności globalnej projekcji siły. Dla Wenezueli – moment prawdy, jak daleko może się posunąć w konfrontacji z USA. Dlatego, mimo deklaracji US Navy o „polowaniu na przemytników”, niewielu wierzy, że to jedyny cel. Skala i timing wskazują, że kluczowy jest sygnał strategiczny pod adresem Caracas. A dla obserwatorów z naszej części świata to przypomnienie, że w polityce morskiej nie ma pustych gestów. Każdy ruch floty wojennej to komunikat – czasem głośniejszy niż jakiekolwiek oświadczenie dyplomatyczne.