Dwa okręty podwodne w stronę Arktyki. Sygnał do Moskwy

Kiedy niemal dwa tygodnie temu światowe media obiegła deklaracja Donalda Trumpa o wysłaniu dwóch okrętów podwodnych o napędzie jądrowym w rejon rosyjskich wód. Brzmiało to jak fragment scenariusza filmu sensacyjnego. A jeżeli jednostki faktycznie znalazły się w pobliżu bastionu Floty Północnej – to czy nie jest równie prawdopodobne, że patrolują ten rejon świata od wielu lat, tylko nikt o tym głośno nie mówił?

Polityczny pretekst do demonstracji siły

Bezpośrednim powodem tej demonstracji były wypowiedzi Dmitrija Miedwiediewa, który przypomniał, że Rosja wciąż dysponuje „arsenałem nuklearnym z czasów ZSRR” i ostrzegł, że może on zostać użyty w ostateczności. W odpowiedzi na „prowokacyjne” i – według Trumpa – „głupie” wypowiedzi, prezydent USA ogłosił na platformie X rozmieszczenie dwóch atomowych okrętów podwodnych w „odpowiednich rejonach”. Trump podkreślił, że „słowa są bardzo ważne i mogą prowadzić do niezamierzonych konsekwencji”. Pentagon i US Navy odmówiły komentarza, tłumacząc, że lokalizacje takich jednostek objęte są klauzulą ściśle tajne.

Ale czy to faktycznie była sensacyjna nowość, czy raczej polityczny komunikat oparty na czymś, co od dawna jest codziennością? Bo czy naprawdę możemy wykluczyć, że okręty podwodne US Navy od wielu lat patrolują tych wód – tylko nikt dotąd głośno o tym nie mówił?

Jak się okazuje w tle jawi się zapowiadane spotkanie Donalda Trumpa z Władimirem Putinem – które, jak twierdzą światowe media, ma przynieść przełom i zahamować eskalację Rosji na Ukrainie.

Profil działania atomowych okrętów podwodnych US Navy

W tym miejscu warto przypomnieć publikacje kmdr. Witkiewicza, który w swoich ostatnich wpisach na platformie X wielokrotnie podkreślał, że nie zgadza się z moimi ocenami i publikacjami. To właśnie Tomek, na łamach naszego portalu w tekście „Tata czy Mama?” (link do tekstu), szczegółowo analizował rolę okrętów podwodnych w działaniach Marynarki Wojennej RP. Opisywał je jako fundament skrytych zdolności operacyjnych – od rozpoznania i budowania świadomości sytuacyjnej, także poza akwenami morskimi, po rażenie celów i zmuszanie przeciwnika do utrzymywania kosztownych sił ZOP. Dziś wprawdzie mówimy o jednostkach o napędzie jądrowym, ale logika ich działań w strefach zagrożenia w dużej mierze pozostaje taka sama, a w niektórych aspektach jest nawet bardziej wymagająca.

Wejście uderzeniowych okrętów podwodnych o napędzie jądrowym US Navy w rejon północnego Atlantyku i Morza Barentsa to operacja wymagająca chirurgicznej precyzji i doskonałego wykorzystania warunków hydrologicznych. Skryte podejście w pobliże bastionu Floty Północnej oznacza konieczność pokonania akwenów silnie nasyconych siłami zwalczania okrętów podwodnych przeciwnika. Załogi wykorzystują strefy o nietypowej propagacji dźwięku, by zamienić się w niewidzialnych intruzów – trudnych do wykrycia nawet dla rozbudowanych systemów ZOP.

Czytaj też: „Tata czy Mama?” – rzecz o okrętach podwodnych i fregatach

W rejonie operowania prowadzi się rozpoznanie hydroakustyczne, którego celem jest pozyskanie charakterystyk akustycznych okrętów i statków przeciwnika. Równolegle nasłuchuje się łączności radiowej i rejestruje pracę stacji radiolokacyjnych, gromadząc dane o parametrach emisji i procedurach użycia systemów obserwacji.

Ważnym elementem jest także przygotowanie rejonów pozwalających na szybkie przejście do pozycji bojowej. W przypadku strategicznego okrętu podwodnego oznacza to utrzymanie gotowości do odpalenia pocisków balistycznych, a w przypadku jednostki uderzeniowej – możliwość wystrzelenia pocisków manewrujących na wyznaczone cele lądowe lub morskie.

Takie operacje są elementem codziennej, niewidocznej dla opinii publicznej rywalizacji morskiej. Ich celem nie jest efekt propagandowy, lecz zdobycie informacji, które w sytuacji kryzysowej mogą przesądzić o przewadze na morzu i w powietrzu.

Atomowe okręty podwodne US Navy – sygnał w stronę Moskwy

Sama możliwość obecności na rosyjskich wodach dwóch okrętów podwodnych o napędzie jądrowym zmusza potencjalnego przeciwnika do uruchomienia kosztownych i angażujących środków. To w praktyce oznacza wprowadzenie do patroli samolotów dalekiego zasięgu i śmigłowców ZOP, zwiększenie liczby rejsów jednostek nawodnych wyspecjalizowanych w zwalczaniu okrętów podwodnych oraz wzmocnienie nadzoru przez stacjonarne systemy obserwacji podwodnej. Wymaga to nieprzerwanej analizy sygnałów i rejestrowania wszelkich anomalii akustycznych.

Czytaj też: Okręty podwodne na świecie: Klucz do globalnej strategii obronnej

Taki ruch zmusza przeciwnika do zmiany tras własnych jednostek na tych akwenach, co komplikuje harmonogramy i zwiększa zużycie sił oraz środków operacyjnych. Obciążenie jest asymetryczne – wysłanie jednego amerykańskiego okrętu podwodnego SSN generuje po stronie Rosji znacznie wyższe koszty utrzymania gotowości oraz prowadzenia operacji ZOP. Jak podawało w 2018 roku US Naval Institute (link do tekstu), dzienny koszt operacyjny amerykańskiego okrętu podwodnego sięgał wówczas około 108 tys. USD, podczas gdy pojedynczy lot samolotu patrolowego ZOP to nawet 70 tys. USD – a w rejonie zagrożenia takich misji wykonuje się dziesiątki. Wprawdzie rosyjskie koszty są niższe niż amerykańskie, ale dla ich budżetu wojskowego i tak oznaczają znaczące obciążenie – tym większe, im dłużej trzeba utrzymywać gotowość i prowadzić intensywne działania osłonowe.

Donald Trump i polityczny teatr odstraszania

Operacje atomowych okrętów podwodnych US Navy rzadko trafiają na czołówki gazet – ich istotą jest cisza, a wartość mierzy się w pozyskanych danych, nie na zdjęciach. Publiczne ogłoszenie takiego przebazowania natychmiast rodzi pytania: czy to rzeczywista misja, czy przemyślany sygnał polityczny?

Czytaj też: Dywizjon na Oksywiu gotowy na przyjęcie nowych okrętów podwodnych

Trump od lat sięga po gesty zaprojektowane tak, by wywołać emocje. Przebazowanie jednostek o napędzie jądrowym może więc być nie tyle zapowiedzią gotowości do eskalacji, ile starannie skalkulowanym komunikatem – adresowanym zarówno do Moskwy, jak i do światowej opinii publicznej. Ten „teatr ciszy”, w którym prawdziwe ruchy pozostają poza zasięgiem wzroku, pozwala śledzić reakcje przeciwnika, gromadzić dane o procedurach jego sił ZOP i sprawdzać ich czujność.

Siła domysłów w grze mocarstw

W tym leży paradoks odstraszania podwodnego: największą siłę daje nie to, co widoczne, lecz to, co pozostaje w sferze domysłów. Im mniej wiadomo o miejscu i sposobie działania okrętu, tym trudniej skutecznie zareagować. Manewr Trumpa – zapowiedziany tuż przed 15 sierpnia – wygląda jak starannie zaplanowana zagrywka. Wykorzystuje ciszę i niepewność jako narzędzie nacisku, budując napięcie przed planowanymi rozmowami z Putinem na Alasce.

Czytaj też: Polska może należeć do liderów europejskiego przemysłu stoczniowego

Czy mieliśmy do czynienia z realną operacją, która wymusiła reakcję Moskwy, czy jedynie z pokazem siły przygotowanym pod kamery i nagłówki? Czy taki sygnał mógł zmienić kalkulacje polityczne w Moskwie i Waszyngtonie? Na ile podobne demonstracje przesuwają pionki na szachownicy wojny na Ukrainie – zwiększając ryzyko czy, przeciwnie, wprowadzając element równowagi? Odpowiedzi na te pytania prawdopodobnie nie poznamy, ale najbliższe tygodnie mogą pokazać, czy spotkanie na Alasce stanie się częścią szerszej próby zakończenia konfliktu, trwającego już ponad trzy lata.

Taki ruch prezydenta Trumpa zapewne wywoła debatę także w naszym polskim „kurniku” – w kontekście pozyskania okrętów podwodnych dla Marynarki Wojennej RP w ramach programu Orka. Bo przecież trzeba mieć pewność i strać się przekonać opinię publiczną, że wydanie kilkunastu miliardów złotych ma realne uzasadnienie w kontekście bezpieczeństwa naszego kraju.

Autor: Mariusz Dasiewicz

https://portalstoczniowy.pl/category/marynarka-bezpieczenstwo/
Udostępnij ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

  • Norwegia zwiększa zamówienie o kolejne okręty podwodne

    Norwegia zwiększa zamówienie o kolejne okręty podwodne

    Norweskie Ministerstwo Obrony poinformowało 5 grudnia o zwiększeniu zamówienia na okręty podwodne typu 212CD budowane w Niemczech. Dotychczasowy kontrakt obejmował cztery jednostki, teraz Oslo chce dokupić dwie kolejne.

    O rozszerzeniu zamówienia mówiło się od 2024 roku, kiedy to Bundestag zgodził się zwiększyć niemiecką część programu z dwóch do sześciu jednostek. Wtedy też pojawiła się informacja o możliwej dodatkowej opcji na trzy kolejne okręty dla Niemiec.

    Budowa pierwszych 212CD trwa – zarówno dla Norwegii, jak i Niemiec. W norweskiej flocie nowe okręty zastąpią wysłużone jednostki typu Ula. Ich głównym zadaniem będzie monitorowanie i ochrona obszarów na północnym Atlantyku, Morzu Norweskim i w rejonie Arktyki, gdzie obecność rosyjskiej Floty Północnej jest stałym czynnikiem ryzyka. Całość norweskiego zamówienia, po rozszerzeniu, szacowana jest na ponad 90 mld koron (ponad 32 mld zł). Resort obrony Norwegii podkreśla, że decyzja wynika bezpośrednio z pogarszającej się sytuacji bezpieczeństwa tego kraju.

    Wspólny projekt Norwegii i Niemieccharakterystyka 212CD

    Wspólna budowa okrętów ma przynieść obu państwom wymierne korzyści: wspólne szkolenia, ujednolicone standardy obsługowe oraz interoperacyjność, w tym możliwość tworzenia mieszanych, norwesko-niemieckich załóg. W Haakonsvern powstaje już specjalna infrastruktura do szkolenia marynarzy i utrzymania jednostek serii 212CD.

    Za świadomość sytuacyjną odpowiada sonar nawigacyjny SA9510S MkII oraz zestaw masztów elektrooptycznych OMS 150 i OMS 30, umożliwiających obserwację i identyfikację celów bez konieczności wynurzania jednostki. Uzupełnieniem systemu są echosondy EM2040 Mil i EA640, które zwiększają precyzję nawigacyjną i pozwalają na bezpieczne manewrowanie oraz prowadzenie działań na wodach o złożonej charakterystyce dna.

    W prasie branżowej zwraca się uwagę na „diamentowy” przekrój poprzeczny kadłuba, który ma redukować odbicia aktywnych sygnałów sonarowych. Innowacyjność konstrukcji rodzi jednak ryzyko opóźnień – niektórzy twierdzą, że pierwsze jednostki tej serii mogą być gotowe z poślizgiem czasowym, związanym z dostępnością materiałów i koniecznością nabywania doświadczenia przez wykonawców.

    Napęd i systemy pokładowe

    Napęd stanowią dwa silniki wysokoprężne MTU 4000, baterie litowo-jonowe oraz najnowsza generacja systemu AIP (HDW Fuel Cell AIP, określany jako – IV generacja). Baterie przeszły krytyczne testy bezpieczeństwa, a koncepcja projektu zakłada możliwie niskie zużycie energii i wysoką autonomiczność w zanurzeniu.

    W skład wyposażenia nowych 212CD wchodzi najnowszy system dowodzenia CMS ORCCA, rozwijany wspólnie przez TKMS i norweski Kongsberg. To centrum nerwowe okrętu, integrujące wszystkie sensory i uzbrojenie, a jednocześnie przygotowane do pełnej współpracy z niemiecką i norweską flotą.

    Za świadomość sytuacyjną odpowiada sonar nawigacyjny SA9510S MkII oraz zestaw masztów elektrooptycznych OMS 150 i OMS 30, zapewniających obserwację i identyfikację celów bez wynurzania okrętu. Ich uzupełnieniem są echosondy EM2040 Mil i EA640, które zwiększają precyzję nawigacyjną i pozwalają bezpiecznie prowadzić działania na trudnych wodach.

    Uzbrojenie okrętów podwodnych 212CD

    Okręty otrzymają cztery wyrzutnie torped kalibru 533 mm, przystosowane do użycia nowoczesnych torped ciężkich DM2A4, będących standardem wśród państw NATO mających w służbie okręty TKMS.

    Do samoobrony na krótkim dystansie przewidziano system IDAS, czyli rakietowy zestaw przeznaczony do zwalczania środków ZOP, dronów i śmigłowców operujących nad obszarem działań okrętu.

    Najmocniejszy akcent ofensywny to możliwość użycia pocisków przeciwokrętowych NSM od Kongsberga – uzbrojenia, przed którym rosyjskie okręty mają szczególny respekt. NSM realnie utrudni im swobodne operowanie na północnym Atlantyku i w rejonach subarktycznych.

    Jednostki będą także zdolne do współpracy z autonomicznymi pojazdami podwodnymi (UUV), co zwiększa ich możliwości w rozpoznaniu, działaniach specjalnych i monitorowaniu dna morskiego.

    Wszystkie te elementy składają się na okręt przeznaczony do działań nie tylko na Bałtyku. 212CD powstaje z myślą o operowaniu na północnym Atlantyku i Morzu Norweskim, w środowisku arktycznym, gdzie kluczowe znaczenie mają duża autonomiczność oraz zdolność do długotrwałego pozostawania w rejonie działań.

    Co tak naprawdę wyróżnia decyzję Norwegii

    Decyzja Oslo nie jest efektem politycznego impulsu, lecz chłodnej kalkulacji operacyjnej. Norwegowie powiększają zamówienie na okręty, które już istnieją, pływają i mają potwierdzone osiągi w służbie sojuszniczych marynarek. Bez wizualizacji i opowieści o „rozwojowych możliwościach”. Po prostu biorą rozwiązanie, które działa.

    212CD nie jest projektem, który dopiero miałby „dojrzewać” w trakcie programu. To rozwinięcie sprawdzonej rodziny okrętów podwodnych, budowanej na bazie doświadczeń typu 212A – jednej z najbardziej udanych konwencjonalnych platform w Europie. Konstrukcja została w pełni zweryfikowana na etapie projektu i wprowadzona do produkcji bez fazy eksperymentalnej. Pierwsze jednostki są już w trakcie budowy.

    Dla Norwegii to kluczowe. Flota Północna FR działa tuż za rogiem, a Oslo odpowiada za bezpieczeństwo północnej flanki NATO. W tych warunkach okręt podwodny nie ma „rokować” – ma pracować od pierwszego dnia służby.

    I tu pojawia się czytelny kontrast: Norwegia wzmacnia flotę rozwiązaniem sprawdzonym, podczas gdy w Polsce realna zdolność podwodna pozostaje odsunięta w czasie.

    W czasie gdy jedni wybierają projekt „jakoś to będzie”, Norwegia wybiera pewność tu i teraz: okręt, który pływa i system, który przeszedł próby.

    Mariusz Dasiewicz – wydawca Portalu Stoczniowego. Od ponad 10 lat zajmuje się tematyką Marynarki Wojennej RP oraz przemysłu stoczniowego. W swoich tekstach koncentruje się na programie Orka oraz zagadnieniach związanych z rozwojem bezpieczeństwa morskiego Polski, kładąc nacisk na transparentność procesów decyzyjnych i analizę opartą na faktach.