Newsletter Subscribe
Enter your email address below and subscribe to our newsletter

Podczas rocznicowego spotkania przy okręcie-muzeum Ex-ORP „Sokół” w Gdyni, weterani służby podwodnej opublikowali list otwarty do premiera Donalda Tuska i szefa MON. W ostrych, lecz rzeczowych słowach zażądali decyzji o zakupie nowych okrętów podwodnych, przypominając, że Polska czeka na nie już 28 lat. Odpowiedź resortu nadeszła błyskawicznie – ale czy zapewnienia o „trwających konsultacjach” wystarczą, by przełamać impas?
W artykule
W liście otwartym skierowanym do premiera i ministra obrony narodowej, byli członkowie załogi ORP Sokół przypomnięli, że od 28 lat Polska nie podjęła decyzji o zakupie nowych okrętów podwodnych, co prowadzi do stopniowej utraty zdolności jednej z najstarszych formacji Sił Zbrojnych RP – Dywizjonu Okrętów Podwodnych. Sygnatariusze apelu zwracają uwagę na rosnące zagrożenia w regionie Morza Bałtyckiego i apelują o pilne działania zmierzające do odbudowy sił podwodnych Marynarki Wojennej RP. „Czas honorowych deklaracji minął – nadszedł moment decyzji” – kończą swój apel, wystosowany podczas uroczystości rocznicowej pod banderą Marynarki Wojennej RP.

Wczoraj do środowiska byłej załogi ORP „Sokół” dotarła formalna odpowiedź Ministerstwa Obrony Narodowej, w której potwierdzono, że program Orka pozostaje wśród priorytetów Planu Modernizacji Technicznej i został ujęty w harmonogramie na lata 2025–2039.
„W obecnej chwili trwają prace analityczno-koncepcyjne mające na celu wybór najkorzystniejszego rozwiązania, z uwzględnieniem możliwości budżetowych oraz udziału polskiego przemysłu” – czytamy w odpowiedzi szefa MON.

Choć dokument nie zawiera dat granicznych ani nazw konkretnych oferentów, potwierdza on, że temat pozyskania nowych okrętów podwodnych nie został porzucony. Jednocześnie brak jednoznacznych deklaracji czasowych utrwala poczucie stagnacji w środowisku marynarskim.
Liczba 28 lat (1997-2025) budzi skrajne emocje, lecz oddaje istotę problemu. W tym czasie priorytety modernizacyjne wielokrotnie się zmieniały. W ostatnich latach poprzedni rząd stanął przed realnym wyborem: finansować równolegle programy Orka i Miecznik, czy skupić się na jednym z nich. Postawiono na fregaty wielozadaniowe, których budowa miała postępować szybciej i zapewnić uzbrojenie w systemy zdolne do zwalczania środków napadu powietrznego, tym samym zapewniając „parasol” sobie, eskortowanym okrętom niemającym wystarczających zdolności w tym zakresie, jak również statkom i instalacjom w pasie wybrzeża.
Decyzja była logiczna w krótkiej perspektywie, lecz jej skutki odczuwamy dziś. Budowa fregat w PGZ Stoczni Wojennej ruszyła, natomiast program Orka został zepchnięty na dalszy plan. Dodatkowo, po wyborze brytyjskiej platformy Arrowhead 140 (oferta Babcock International) szacunkowy koszt programu Miecznik wzrósł z 8 mld do ponad 16 mld zł. To wymusiło spowolnienie innych przedsięwzięć modernizacyjnych MW, w tym programu okrętów podwodnych.
Z dzisiejszej perspektywy ten wybór był uzasadniony. Tyle, że świat wokół nas zdążył się zmienić. Pełnoskalowa wojna na Ukrainie i agresywne manewry rosyjskiej floty na Bałtyku pokazały, że również w domenie podwodnej trzeba dysponować realnym potencjałem.
Pełnoskalowa wojna na Ukrainie oraz intensywna aktywność rosyjskiej Floty Bałtyckiej zasadniczo zmieniły układ sił w regionie Morza Bałtyckiego. Obwód Królewiecki przekształcił się w wysunięte zaplecze ofensywnych systemów rakietowych – od wyrzutni Iskander-M, przez zestawy S-400, po pociski manewrujące Kalibr. Według analiz OSINT, rosyjskie okręty podwodne są wykrywane na tych wodach przez ponad 120 dni w roku.
Brak zdolności Marynarki Wojennej RP do prowadzenia działań w domenie podwodnej nie tylko ogranicza możliwości operacyjne, ale z każdym rokiem pogłębia asymetrię wobec państw sojuszniczych. Po przystąpieniu Szwecji i Finlandii do NATO, obecność Polski w tej przestrzeni nabrała znaczenia nie tylko operacyjno-strategicznego, lecz także politycznego. Trwała nieobecność MW RP w podwodnym wymiarze teatru działań podważa wiarygodność Warszawy jako partnera zdolnego do współodpowiedzialności za bezpieczeństwo w regionie.
Dywizjon Okrętów Podwodnych Marynarki Wojennej RP istnieje, ale jego operacyjne możliwości są dziś symboliczne. W służbie pozostaje już tylko jedna jednostka – wysłużony ORP Orzeł projektu 877E, który wszedł do linii w 1986 roku. Pomimo modernizacji prowadzonej w krajowych stoczniach, jednostka dawno przekroczyła granicę pełnej gotowości bojowej i jej dalsza eksploatacja wiąże się z coraz większym ryzykiem.
Z punktu widzenia strategii obronnej, Dywizjon w obecnym kształcie pełni głównie funkcję symboliczną i szkoleniową. Brakuje realnych zdolności do prowadzenia długotrwałych patroli, skrytego rozpoznania czy projekcji siły w rejonie Bałtyku. Co więcej, rotacje kadrowe i brak nowych jednostek wpływają demotywująco na personel – zarówno służący, jak i rezerwistów.
W praktyce Polska pozostaje jedynym państwem NATO w regionie, które nie dysponuje ani jednym okrętem podwodnym zdolnym do skrytego patrolu bojowego. Ta luka podważa wiarygodność odstraszania i budzi pytania sojuszników – tym bardziej po akcesji Szwecji i Finlandii.
Jeśli nowy okręt nie zostanie pozyskany w ciągu najbliższych kilku lat, Dywizjon Okrętów Podwodnych może de facto przestać istnieć jako formacja bojowa – przechodząc w stan czysto kadrowy lub muzealny. Tego właśnie próbują uniknąć sygnatariusze listu – byli marynarze ORP Sokół.
Warto zauważyć, że wśród osób aktywnie nagłaśniających potrzebę zakupu nowych okrętów podwodnych – również widocznych na zdjęciach towarzyszących apelowi – są także ci, którzy w przeszłości związani byli z Marynarką Wojenną, a obecnie pełnią funkcje doradcze na rzecz wybranych zagranicznych koncernów stoczniowych.
Choć niekiedy ich wypowiedzi i wpisy na X mogą być postrzegane (i pewnie są) jako forma lobbingu, nie zmienia to faktu: Polska realnie potrzebuje nowych OOP. Brak zdolności do działań podwodnych to luka, która już teraz uderza w wiarygodność obronną państwa i jego rolę w strukturach sojuszniczych. Głos ludzi morza, niezależnie od ich zaplecza, powinien być traktowany poważnie, gdy dotyczy bezpieczeństwa narodowego.
Program Orka znajduje się w Planie Modernizacji Technicznej na lata 2025–2039. Argument o braku środków jest nieaktualny. Główną przeszkodą pozostaje brak decyzji o wyborze partnera strategicznego oraz niepewność co do modelu offsetowego.
Według anonimowego urzędnika resortu: „Wszyscy czekają, że ktoś za nich zaryzykuje wybór”.
W służbie pozostaje już tylko jeden okręt podwodny – ORP Orzeł który do tego czasu może być nadal w służbie, mimo że wiekiem i wyczerpanym potencjałem dawno przekroczył granice pełnej gotowości bojowej.
Choć minister obrony narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz formalnie odpowiedział na apel byłych podwodniaków, zapewniając o trwających konsultacjach i analizach w ramach programu Orka, realne decyzje wciąż pozostają przed rządem. Jeżeli deklaracje resortu przełożą się na konkretne kroki, możliwy scenariusz rozwoju programu pozyskania nowych okrętów podwodnych mógłby wyglądać następująco:
Lipiec 2025: Ogłoszenie listy oferentów zakwalifikowanych do ostatecznego etapu postępowania. Na tym etapie Agencja Uzbrojenia mogłaby przedstawić wyselekcjonowane propozycje, które najlepiej odpowiadają wymaganiom operacyjnym i przemysłowym.
Wrzesień 2025: Rozpoczęcie negocjacji z wybranym oferentem. W tym okresie strony mogłyby ustalić szczegóły dotyczące zakresu dostaw, harmonogramu realizacji oraz warunków współpracy przemysłowej, w tym transferu technologii i udziału polskich stoczni w budowie jednostek.
Grudzień 2025: Podpisanie kontraktu na dostawę nowych okrętów podwodnych. Finalizacja umowy umożliwiłaby rozpoczęcie prac projektowych i produkcyjnych, z uwzględnieniem wcześniej ustalonych terminów dostaw oraz planów szkoleniowych dla załóg.
Ten kalendarz nie jest ani przesadnie optymistyczny, ani nierealny. Wymaga tylko jednego – decyzji. Decyzji politycznej, podjętej z odwagą i odpowiedzialnością. Ktoś musi w końcu wcisnąć „ENTER”.
Choć emocje towarzyszące apelowi byłych podwodniaków są zrozumiałe, proces pozyskania nowoczesnych okrętów podwodnych wymaga nie tylko odwagi politycznej, lecz przede wszystkim długofalowej determinacji. Jeżeli Polska rzeczywiście ma powrócić do gry w domenie podwodnej, nadszedł czas, aby słowa zamienić w konkretne działania. Decyzja nie może być jedynie impulsem – musi otwierać drogę do systematycznie realizowanej strategii obronnej.
W tym kontekście warto przypomnieć słowa posła Koalicji Obywatelskiej Przemysława Witka, który na antenie Polsat News w programie Agnieszki Gozdyry, zapytany o realność wyborczych obietnic, odpowiedział: „Cóż szkodzi obiecać”. Choć padły w innym kontekście, stały się symbolem politycznej lekkomyślności i braku odpowiedzialności za składane deklaracje.
Wypowiedź, choć pozornie błaha, trafnie oddaje stan myślenia, który zbyt często towarzyszy dyskusji o sprawach wymagających długofalowej odpowiedzialności.
Tymczasem modernizacja Marynarki Wojennej RP – zwłaszcza w obszarze sił podwodnych – nie może być sprowadzona do deklaracji. Wymaga decyzji, które zapewnią Polsce wiarygodność operacyjną i trwałą obecność na wodach Bałtyku.
Autor: Mariusz Dasiewicz


W trzeciej, najbardziej wymagającej części mojej opinii o programie ORKA wchodzimy tam, gdzie kończą się proste wybory, a zaczynają realne ryzyka: niejasne harmonogramy, deklaracje trudne do zweryfikowania i konstrukcje, które – choć obiecujące – wciąż nie istnieją w gotowej postaci. To właśnie włoski U212 NFS i szwedzka A26 najmocniej dzielą opinię publiczną oraz ekspertów.
W artykule
Jedni widzą w nich przyszłość europejskich okrętów podwodnych, inni – drogę do wieloletnich opóźnień i luki w zdolnościach, na którą Polska dziś po prostu nie może sobie pozwolić. W tej części postaram się oddzielić polityczne szumy od faktów i sprawdzić, czy te dwie oferty naprawdę odpowiadają potrzebom Marynarki Wojennej RP, czy są jedynie dobrze zaprojektowaną narracją.
Może zacznijmy od włoskiego koncernu stoczniowego Fincantieri który proponuje Polsce okręt U212 NFS – rozwinięcie niemieckiej linii U212 z włoskimi modyfikacjami, kompaktowym kadłubem o niskiej sygnaturze, rozwiniętym AIP i zapleczem dla sił specjalnych. Na papierze to konstrukcja, która mogłaby odnaleźć się na Bałtyku. Problem w tym, że w pakiecie z tą ofertą jest zbyt wiele znaków zapytania: niejasny harmonogram dostaw, brak pełnej konfiguracji platformy, mało konkretów o szkoleniach i udziale polskich stoczni, a nawet brak podstawowych danych technicznych, które na tym etapie powinny być standardem.
Dodatkowo dochodzi kontekst, który każe podchodzić do tej propozycji z większą ostrożnością – poziom deklaracji, narracji i obietnic jest tu znacznie wyższy niż poziom twardych, weryfikowalnych konkretów. Nie chcę rozwijać tego wątku w tym akurat tekście (szerzej opisałem to w tekście (link do tekstu) , ale w skrócie: im więcej polityki i emocji wokół oferty, tym bardziej powinien nas interesować chłodny bilans ryzyka.
Czytaj również: Minister Kosiniak-Kamysz: program Orka priorytetem
Do swojej oferty Włosi dorzucili ostatnio mini–okręt podwodny do operacji specjalnych oraz okręt pomostowy niemieckiej konstrukcji, wymagający zgody Berlina i TKMS – co samo w sobie jest źródłem dodatkowych opóźnień i niepewności. Ani mini-orka, ani okręt pomostowy nie są dziś rozwiązaniami sprawdzonymi operacyjnie przez włoską flotę, a w programie tej skali różnica między „może” a „działa” ma znaczenie kluczowe.
Dlatego U212 NFS pozostaje dla mnie osobiście propozycją ciekawą, ale zbyt mocno opartą na „słowie honoru”, a zbyt słabo na twardych gwarancjach, których Polska w obecnej sytuacji geopolitycznej wyjątkowo potrzebuje.
Szwedzka A26 Blekinge to dziś najbardziej polaryzująca oferta w całym programie Orka. Z jednej strony ma swoich entuzjastów wśród ekspertów i wojskowych, którzy od lat podkreślają, że to konstrukcja niemal „skrojona pod Bałtyk” – cicha, nowoczesna, z interesującymi rozwiązaniami technicznymi. Z drugiej strony mamy twarde fakty: wieloletnie opóźnienia, brak ukończenia dwóch pierwszych jednostek dla Svenska Marinen oraz pytanie, czy moce produkcyjne stoczni w Karlskronie są w ogóle w stanie dostarczyć Polsce okręty w czasie dla nas akceptowalnym. A26 osiągnie pełną dojrzałość dopiero po 2030 roku – w obecnych warunkach geopolitycznych to data obciążona dużym ryzykiem.
Oferta Saaba opiera się na rozwiązaniach, które na Bałtyku mogłyby wyglądać bardzo dobrze na papierze: kadłub o małej sygnaturze, układ Stirling Mark V, system 9LV, portal MMP dla bezzałogowców podwodnych. Problem polega na tym, że to wciąż obietnica przyszłych zdolności, a nie system, który można zobaczyć w regularnej służbie. HMS Blekinge i HMS Skåne nadal powstają, a dodatkowe zamówienia dla FMV przesuwają większość dostaw na lata 2026–2032. Innymi słowy – mówimy o okrętach, które jeszcze nie przeszły pełnego cyklu życia w szwedzkiej flocie.
Dodatkowym obciążeniem jest polityczny kontekst. Wspólny list premierów Wielkiej Brytanii i Szwecji, przedstawiany jako sygnał poparcia dla A26, pokazuje, jak bardzo ta oferta stała się elementem gry dyplomatycznej. Ale o tym napisze za chwilę. Tymczasem polska decyzja w sprawie Orki powinna opierać się na realnych harmonogramach i gotowych rozwiązaniach, a nie na gestach sojuszniczych i medialnych efektach. Szwedzka propozycja ma swoje niewątpliwe atuty – ale właśnie dlatego, że mówimy o projekcie wrażliwym czasowo i finansowo, wymaga ona największej ostrożności, chłodnego dystansu i bardzo twardych zapisów w ewentualnym kontrakcie.
Czytaj więcej: Kolejne opóźnienia w Szwecji. Okręty podwodne typu A26 dopiero po 2030 roku
Cokolwiek się wydarzy, dla mnie jako wydawcy nie będzie to żadna tragedia. Mam narzędzie, z którego mogę korzystać po to, żeby nasze społeczeństwo wiedziało, co się kryje pod kołderką. Skoro każdy obywatel na płacić za ten program tak ogromne pieniądze, to właśnie nasza Marynarka Wojenna i nasz przemysł powinni mieć z takiego „dealu” realną, namacalną wymianę korzyści – a nie tylko ładne slajdy i przyszłe obietnice, których termin realizacji sięga daleko poza nasze obecne bezpieczeństwo.
I tutaj muszę się do czegoś przyznać – do własnych przemyśleń i przeczucia co do tego, kto ostatecznie wygra Orkę. Dwa lata temu jedna z osób powiedziała mi wprost, że to postępowanie wygrają Francuzi. A ja mam tę przypadłość, że zapamiętuję szczegóły na lata. Kiedy zestawię tamtą rozmowę z późniejszymi sygnałami i zachowaniem części instytucji, dziś mam niestety około 95% pewności, że to właśnie „kraj koniaku i szampana” wygra ten kontrakt. Czy mam rację – okaże się to w piątek. I jak rzadko kiedy – szczerze chciałbym się mylić.
Dlatego ta decyzja nie powinna wynikać z geopolitycznych sympatii ani z medialnych fajerwerków. Każda oferta powinna mieć własną wartość, lecz tylko jedna zbuduje zdolność, której nie będzie trzeba ratować po kilku latach kolejnymi programami naprawczymi. Rząd, który dziś zatwierdzi wybór okrętów podwodnych dla Polski, wpisze się w annały historii – jako ten, który po dekadach zaniedbań uratował Dywizjon Okrętów Podwodnych w Gdyni i przywrócił Polsce jedną z najbardziej wymagających, a zarazem strategicznych domen działania. Jeśli wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz będzie za dwadzieścia lat cytowany w podręcznikach historii, to nie za konferencje prasowe, lecz za decyzję, która zapewniła polskiej flocie podwodnej ciągłość, skrytość i realną siłę oddziaływania pod wodą.
Czytaj też: Oczekiwany przez lata program Orka na finiszu
Warto przy tym pamiętać o prawdzie, którą w tej dyskusji zaskakująco często się pomija: od wyboru oferenta do pojawienia się okrętu w Porcie Wojennym Gdynia jeszcze długa droga, wymagająca i pełna ryzyka. Po podpisaniu kontraktu dopiero zacznie się walka o harmonogram, o moce produkcyjne stoczni, o utrzymanie finansowania przez kolejne rządy. Okręty podwodne nie powstają w rytmie konferencyjnych deklaracji – powstają w ciszy hal, gdzie każdy miesiąc opóźnienia przekłada się na stratę, którą Marynarka Wojenna odczuje najdotkliwiej: pod wodą.
Dlatego Orka powinna być wyborem suwerennym, odpornym na lobbing, gesty sojusznicze i emocjonalne kalki. Musi być decyzją dorosłego państwa, które nie pyta, co inni o tym sądzą — tylko co samo potrzebuje, by przetrwać i zbudować siłę na kolejne dekady.
To właśnie teraz, na naszych oczach, w piątek zostanie ogłoszona decyzja, która rozstrzygnie, czy za cztery lata Dywizjon Okrętów Podwodnych osiągnie oczekiwany przez wszyskich poziom zdolności, umożliwiającym zabezpieczenie polskiego Bałtyku.
Mariusz Dasiewicz