Enter your email address below and subscribe to our newsletter

Drony nad Polską. Analiza incydentu i wnioski systemowe

Bezprecedensowa seria naruszeń polskiej przestrzeni powietrznej miała miejsce w nocy z 9 na 10 września, gdy bezzałogowce, lecące z kierunku białoruskiego, wtargnęły nad terytorium RP. Oficjalne komunikaty mówią o co najmniej 19 takich przypadkach, choć pojawiają się doniesienia nawet o 21.

W kolejnych dniach służby odnalazły szczątki dronów w różnych częściach naszego kraju, co unaoczniło skalę i złożoność tego incydentu. Pokazało również to, że Polska – mimo podejmowanych działań – stoi w obliczu realnego wyzwania, jakim jest masowe użycie systemów bezzałogowych w konflikcie za wschodnią granicą.

Co wydarzyło się tamtej nocy

Działania obronne miały charakter sojuszniczy. W rejonie operacyjnym dyżurował polski Saab 340 AEW, odpowiedzialny za wczesne wykrywanie celów lecących nisko. Do przechwyceń poderwano polskie F-16 pełniące dyżur bojowy oraz holenderskie F-35A stacjonujące w Polsce. Nad ranem polską przestrzeń powietrzną dodatkowo nadzorował amerykański samolot rozpoznawczy ARTEMIS, zbudowany na bazie Bombardiera Challenger 650, który przez kilka godzin prowadził zbieranie danych. Szczegóły dotyczące tego, które załogi zneutralizowały poszczególne cele, nie zostały ujawnione; potwierdzono unieszkodliwienie trzech obiektów.

Nad ranem wprowadzono czasowe ograniczenia w ruchu na kilku lotniskach, a na lądzie zabezpieczano znaleziska m.in. w Czosnówce, Cześnikach, Wyrykach-Woli, Krzywowierzbie-Kolonii, Wyhalewie i Wohyniu. Kolejne lokalizacje potwierdzono również w Nowym Mieście nad Pilicą oraz między Rabianami i Sewerynowem, a także w Mniszkowie, Oleśnie i miejscowościach świętokrzyskich: Czyżów, Smyków, Sobótka.

Tymczasem Mińsk ogłosił, że przekazywał Polsce i Litwie informacje o nadlatujących dronach. Szef Sztabu Generalnego WP gen. Wiesław Kukuła potwierdził, że takie komunikaty docierały do strony polskiej, co nie zwalniało naszych służb z prowadzenia własnej oceny sytuacji i działań.

Symulacja kontra rzeczywistość – zgodność niemal 1:1

W ostatnich tygodniach Krzysztof Wysocki przygotował szczegółową symulację scenariusza naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej przez drona typu Geran. Opracowanie opublikował na platformie X (@CMOAnaliza) w dniu incydentu. Wnioski były jednoznaczne – przy obecnym układzie sensorów obiekt bywa wykrywany dopiero w końcowej fazie lotu. Wydarzenia z nocy 9/10 września niemal w całości to potwierdziły.

W ramach symulacji odtworzył pełną sekwencję działań: od pierwszych meldunków o zbliżających się środkach OWA, przez wprowadzenie posterunków w stan podwyższonej gotowości, start samolotu Saab 340 AEW i prowadzenie dozoru w rejonie przygranicznym, po pierwszy kontakt radiolokacyjny z nisko lecącym celem, naprowadzenie pary dyżurnej F-16 na wektor przechwycenia oraz zestrzelenie po uzyskaniu bezpiecznych warunków do oddania strzału.

Całość unaocznia ograniczenia naziemnych radarów, dla których nisko lecący cel często pozostaje niewidoczny, oraz kluczową rolę samolotu wczesnego ostrzegania, który „podnosi” obraz sytuacyjny ponad przeszkody terenowe i krzywiznę Ziemi. Incydent odtworzył ten schemat niemal jeden do jednego. Symulacja ta pokazuje również, jak ogromne znaczenie może mieć rozwój systemów dozoru – w tym program „Barbara”, który właśnie odpowiada na takie wyzwania.

Czego uczy nas ta noc

Wnioski z tej nocy są jasne. Pojedyncze, nawet skuteczne elementy nie tworzą jeszcze systemu obrony. Bez spójnej architektury rozpoznania Polska będzie reagować z opóźnieniem, zamiast uprzedzać zagrożenie. Kluczowe staje się więc utrzymanie stałego dozoru nad najbardziej wrażliwymi sektorami – zarówno na kierunku królewieckim, jak i nad Bałtykiem, gdzie skupiona jest krytyczna infrastruktura naszego kraju.

Te wydarzenia dobitnie potwierdziły, że Polska potrzebuje nie tylko reakcji doraźnych, lecz przede wszystkim spójnego i wielowarstwowego systemu dozoru radiolokacyjnego. Kluczowe jest połączenie stałego nadzoru z możliwością szybkiej reakcji. W tym kontekście na szczególną uwagę zasługuje program Barbara – także w świetle symulacji przygotowanej przez Krzysztofa Wysockiego, która wykazała, jak realne znaczenie może mieć stały dozór nad Bałtykiem. Barbara może stać się jednym z fundamentów takiej architektury.

Barbara – aerostaty JLENS jako stały dozór nad Bałtykiem

Program Barbara zakłada wykorzystanie aerostatów JLENS jako stałych wartowników polskiego nieba i morza. Symulacje Krzysztofa Wysockiego wykazały, że radar wyniesiony na wysokość około 1500 metrów potrafi wykryć obiekt poruszający się zaledwie 5 metrów nad powierzchnią morza z odległości nawet 175 kilometrów. Tak szeroki horyzont radiolokacyjny pozwala na ciągły nadzór nad planowaną infrastrukturą energetyczną w polskiej Wyłącznej Strefie Ekonomicznej oraz nad rejonem Zatoki Gdańskiej.

Aerostat pozostaje w gotowości nieprzerwanie przez 30 dni. Odpowiednio zaplanowana rotacja gwarantuje ciągłość obserwacji, a jego przebazowanie w trybie transportowym trwa zaledwie kilka dni. Przy pułapie 1500 metrów uzyskuje się optymalny kompromis między zasięgiem a odpornością na warunki atmosferyczne, bez kosztownej i skomplikowanej logistyki charakterystycznej dla klasycznych statków powietrznych.

Największą przewagą JLENS pozostaje zdolność działania w sieci. Dzięki łączności w standardach Link-16 i Link-22 dane z aerostatów mogą natychmiast zasilać krajowy i sojuszniczy obraz sytuacyjny. Doświadczenia amerykańskie potwierdziły współpracę z zestawami Patriot, przekazywanie danych do okrętów uzbrojonych w pociski SM-6 oraz do samolotów uzbrojonych w pociski powietrze–powietrze. W polskich warunkach oznacza to nie tylko wcześniejsze ostrzeganie, lecz także realne wsparcie procesu wskazywania celów.

Wniosek nasuwa się sam: obecne zamówienie na aerostaty w ramach Barbary jest zbyt skromne. Szczególnie brakuje stałego punktu dozoru dla północnej flanki Bałtyku, w kierunku Królewca. Dopiero rozmieszczenie kilku kopuł radiolokacyjnych pozwoli zamknąć luki, które tej nocy po raz kolejny wyszły na jaw.

Potrzeba spójnej architektury rozpoznania

„Barbara” to krok w dobrą stronę, ale sama nie wystarczy. Nawet najlepszy aerostat nie zastąpi kompleksowego systemu, w którym różne sensory i platformy współpracują ze sobą w jednej architekturze. I właśnie do tego sprowadza się najważniejszy wniosek – potrzebujemy spójnego, wielowarstwowego rozpoznania radiolokacyjnego, które uzupełni luki i zapewni realną ciągłość dozoru.

Saab 340 AEW dobrze spełnia rolę pomostową, lecz nie może być traktowany jako rozwiązanie docelowe. Polska potrzebuje pełnowartościowych samolotów wczesnego ostrzegania i dowodzenia, interoperacyjnych z systemami NATO, w liczbie co najmniej czterech maszyn – tylko wtedy dyżury i rotacja zapewnią odporność na długotrwałe kryzysy. Równolegle należy wypełnić luki w krajowym pokryciu radiolokacyjnym siecią mobilnych radarów polowych, które – jak pokazały doświadczenia ukraińskie – skutecznie zamykają trasy nisko lecących dronów i pocisków manewrujących. Dopiero połączenie aerostatów JLENS, docelowych AWACS i rozproszonej sieci radarów polowych stworzy spójną, warstwową architekturę rozpoznania. Dzisiejszy incydent udowodnił, że reagować potrafimy, lecz przewaga wynika wyłącznie ze stałej świadomości sytuacyjnej, a tę buduje się systemem, nie katalogiem zakupów.

Ostatni incydent pokazał coś jeszcze – po raz pierwszy od początku pełnoskalowej wojny na Ukrainie decyzje o obronie polskiej przestrzeni powietrznej zapadły błyskawicznie i zostały wykonane bez oglądania się na ryzyko polityczne. Zestrzelenie rosyjskich dronów nad terytorium RP to sygnał, że Polska i NATO przekroczyły barierę psychologiczną, przechodząc z reakcji biernej do aktywnej obrony. To krok milowy – od tej chwili przeciwnik musi się liczyć z tym, że każda kolejna próba naruszenia granicy może zakończyć się natychmiastową neutralizacją. Co istotne, wydarzenia tej nocy pokazują również, że mimo wewnętrznych sporów politycznych państwo potrafi skutecznie działać w obliczu zagrożeń dotykających bezpieczeństwa całego narodu.

Źródło: @CMOAnaliza/Mariusz Dasiewicz

Udostępnij ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

  • Austal: budujemy okręty i wspieramy lokalną społeczność

    Austal: budujemy okręty i wspieramy lokalną społeczność

    Od lat Austal kojarzy się przede wszystkim z nowoczesnym przemysłem okrętowym i współpracą z siłami morskimi państw sojuszniczych. Dla firmy równie ważne pozostaje jednak zaangażowanie w życie lokalnych społeczności w Australii Zachodniej.

    Austal i wsparcie lokalnej społeczności

    Od ponad dekady pracownicy Austal oraz fundusz Austal Giving wspierają działalność The Hospital Research Foundation Group, która finansuje badania nad chorobami sercowo-naczyniowymi, cukrzycą oraz nowotworami, w tym rakiem prostaty. Jednym z najnowszych projektów objętych wsparciem jest praca dr. Aarona Beasleya z Edith Cowan University (ECU), skoncentrowana na poprawie metod leczenia zaawansowanego czerniaka.

    Czytaj więcej: John Rothwell ustępuje ze stanowiska prezesa Austal

    Wsparcie badań medycznych – The Hospital Research Foundation

    Austal akcentuje, że odpowiedzialność biznesu nie kończy się na bramie stoczni. Firma chce być postrzegana nie tylko jako producent okrętów, lecz także jako partner, który realnie wzmacnia potencjał lokalnej społeczności poprzez długofalowe wspieranie badań ratujących życie.

    Mathew Preedy, dyrektor operacyjny Austal oraz przewodniczący Austal Giving, podkreśla, że dla firmy kluczowe znaczenie ma realny wpływ tych działań na przyszłość:

    „Widzimy, jaką różnicę może przynieść nasze wsparcie dla przyszłych pokoleń. Dlatego tak mocno zachęcamy pracowników do angażowania się w inicjatywy charytatywne oraz wspieramy organizacje takie jak The Hospital Research Foundation” – zaznacza.

    Tak trochę prywatnie: nigdy wcześniej nie natknąłem się w mediach na wiadomość o tak szerokim zaangażowaniu zakładu stoczniowego w projekty medyczne, co samo w sobie wydało mi się wyjątkowo ciekawe. Przemysł okrętowy zwykle kojarzy się z ciężką pracą, stalą i precyzją inżynierską, lecz w tym przypadku widać coś znacznie więcej – autentyczną troskę o lokalną społeczność. Piszę o tym nie bez powodu, bo sam od 35 lat zmagam się z cukrzycą typu 1. Dlatego każde wsparcie badań nad chorobami przewlekłymi oraz sercowo-naczyniowymi szczególnie do mnie przemawia i budzi szczerą wdzięczność.