Newsletter Subscribe
Enter your email address below and subscribe to our newsletter

Analiza trzeciej symulacji zmasowanego ataku Rosji na obszar GG wskazuje na pewien optymizm. Wyniki pokazują, że odpowiednie przygotowanie i zastosowanie OPL, takich jak baterie Patriot, mogą znacznie zwiększyć szanse na skuteczną obronę kluczowych obiektów infrastruktury.
W symulacji atak na teren Polski z Obwodu Kaliningradzkiego został przeprowadzony z użyciem setki rakiet oraz sześciu dronów. Pod względem liczby był to atak o bardzo dużej intensywności, a jego celem były te same obiekty co w pierwszej symulacji:
Atak składał się z następujących elementów:

Ze względu na bliskość atakującego, czasu na reakcję jest bardzo niewiele. Dlatego kluczowe będzie maksymalnie szybkie wykrycie, identyfikacja i śledzenie środków ataku. Idealnie nadaje się do tego aerostat radarowy, który potrafi ciągle monitorować przestrzeń powietrzną, bez ograniczeń jakie mają naziemne systemy związane z horyzontem radiolokacyjnym. Aerostat doskonale radzi sobie z wykrywaniem nisko lecących obiektów, takich jak pociski manewrujące.
Natychmiastowe wykrycie pozwoli na szybką aktywację środków obrony OPL i przygotowanie się do odparcia ataku. Należy zaznaczyć, że ogniowe systemy OPL nie powinny działać w trybie długotrwałego dozoru radiolokacyjnego, ponieważ emisja radarowa zdradza ich pozycję i naraża na potencjalny atak.
W skład elementów OPL wchodzą:
Ze względu na teren, optymalne ustawienie radarów systemu OPL jest pewnym problemem. Radary powinny być skierowane w stronę potencjalnego kierunku ataku, ale jednocześnie muszą zapewniać możliwość obrony przed pociskami manewrującymi, które mogą nadlecieć z tzw. martwych stref.

Inaczej wygląda obrona przed rakietami systemu Iskander M. Rakiety te lecą po tzw. krzywej balistycznej. W wielkim skrócie mogą być wykryte przez system radarowy tylko w krótkiej fazie startowej. Później, ze względu na pułap lotu, tracimy kontakt, i ponownie są wykrywane oraz niszczone na ostatniej fazie lotu.
Dobrze ustawiona JO Patriot względem trajektorii upadku Iskanderów może mieć skuteczność bliską 90-100%. Dlatego istotne jest wczesne wykrycie obiektów, aby zawczasu ustalić taktykę i przydział obiektów do zestrzelenia poszczególnym typom OPL.

W przyszłości, biorąc pod uwagę dość rozsądne i przemyślane zakupy rządu w temacie OPL, można stwierdzić, że zmiana będzie bardzo pozytywna. Umieszczenie w rejonie GG dwóch baterii Patriot, wspartych Wartą i Pilicą+, zwiększa szanse na skuteczną obronę tego obszaru.
Bez wątpienia, obszar ten nadal pozostaje w bliskiej strefie potencjalnego kolejnego ataku, lecz możemy założyć, że jesteśmy w stanie znacząco zredukować jego skutki.
W założeniach strategiczno-operacyjnych planów obronnych nie powinniśmy zakładać, że FR będzie swobodnie dokonywać kolejnych ataków. Powinna nastąpić kontrakcja w postaci ataku i neutralizacji rosyjskich środków napaści.
W tej grze Rosjanie „grają białymi” i do nich należy pierwszy ruch. Niestety, musimy przewidzieć ich ruch, w miarę możliwości zneutralizować jego skutki i jednocześnie przeprowadzić dobrze zaplanowany kontratak.

Największym wyzwaniem są pociski pociski Iskander M ze względu na ich fizyczne charakterystyki lotu. Bateria Patriot może strzelać tylko w konkretnym momencie lotu i zasadniczo brak jest możliwości poprawkowej salwy. Bardzo istotne jest też ustawienie wyrzutni względem linii – broniony cel / nadlatujący pocisk.
W symulacji, którą przeprowadziłem, zazwyczaj stosowałem dwie rakiety Patriot na jednego Iskandera. Mimo to zdarzały się przedarcia. Skuteczność symulowanego systemu jest jednak rewelacyjna. Należy zaznaczyć, że 50% tej skuteczności wynika z dobrego ustawienia radarów i wyrzutni względem potencjalnego ataku.
Autor: Krzysztof Wysocki


11 listopada grupa uderzeniowa z lotniskowcem USS Gerald R. Ford (CVN-78) weszła w rejon odpowiedzialności USSOUTHCOM na Karaibach. Oficjalnie to wsparcie działań przeciw przemytowi narkotyków, w praktyce czytelny sygnał dla Caracas w czasie narastającego napięcia na linii USA–Wenezuela. To pierwsza tak duża demonstracja siły US Navy w tym rejonie od wielu lat i wyraźne ostrzeżenie, że Waszyngton nie zamierza oddać kontroli nad swoim południowym przedpolem.
W artykule
To największe od lat wzmocnienie obecności US Navy w Karaibach – ruch czytelny jako presja na Caracas, równolegle z operacjami antynarkotykowymi. Połączenie tych dwóch wątków ma prosty przekaz: Waszyngton kontroluje południowe przedpole i jest gotów szybko eskalować, jeśli Maduro podniesie stawkę.
Na wody karaibskie wszedł nie tylko lotniskowiec, ale cały pływający zespół uderzeniowy. USS Gerald R. Ford to pierwsza jednostka nowej generacji amerykańskich lotniskowców o napędzie jądrowym. Posiada pełne skrzydło lotnicze, kompleksową obronę przeciwlotniczą oraz rozbudowane systemy rozpoznania. Wraz z towarzyszącymi mu niszczycielami i okrętami wsparcia tworzy samowystarczalny organizm, zdolny prowadzić działania przez wiele tygodni bez zawijania do portu.
🔗 Czytaj więcej: Lotniskowiec USS Gerald R. Ford na wodach Morza Północnego
Kiedy taki zespół pojawia się w danym akwenie, zmienia się dynamika całego regionu. Znikają z radarów małe jednostki o wątpliwym statusie, a statki handlowe zaczynają ściślej trzymać się korytarzy morskich. Dla marynarzy z państw regionu to jasny sygnał: ktoś teraz przejął kontrolę nad tymi wodami.
Pentagon w swoich komunikatach podkreśla, że obecność lotniskowca ma wspierać działania przeciwko organizacjom przestępczym w rejonie Karaibów. To obszar, przez który od dekad biegną morskie szlaki przemytu narkotyków i broni.
Lotniskowiec typu Ford nie ściga motorówek z kontrabandą. Jego zadanie to rozpoznanie, stała obecność w powietrzu i wsparcie tych, którzy pilnują porządku z bliska. Sam fakt pojawienia się w tym rejonie mówi więcej niż oficjalne komunikaty: Waszyngton przypomina, że południowe przedpole ma pod kontrolą. Gdy na horyzoncie widać USS Gerald R. Ford, nikt w regionie nie ma wątpliwości, kto rozdaje karty na morzu. To również czytelny sygnał dla Caracas – napięcie nie słabnie, a obecność amerykańskiego lotniskowca wyraźnie zwiększa presję na wenezuelski reżim.
Grupa uderzeniowa z lotniskowcem USS Gerald R. Ford na czele to nie demonstracja, lecz pełnowartościowa formacja bojowa. Na pokładzie amerykańskiego lotniskowca stacjonuje ponad siedemdziesiąt maszyn – od myśliwców F/A-18 Super Hornet, przez samoloty wczesnego ostrzegania E-2D Hawkeye, aż po śmigłowce wielozadaniowe MH-60R. To one tworzą pierwszą linię rozpoznania i rażenia, pozwalając Amerykanom działać setki kilometrów od własnych wybrzeży. Sam lotniskowiec dysponuje również własnymi środkami obrony – wyrzutniami pocisków rakietowych krótkiego zasięgu i systemami artyleryjskimi do zwalczania celów nawodnych oraz nisko lecących pocisków manewrujących.
W skład zespołu wchodzą niszczyciele typu Arleigh Burke: USS Bainbridge (DDG-96), USS Mahan (DDG-72) oraz USS Winston S. Churchill (DDG-81), pełniący rolę okrętu dowodzenia obroną powietrzną. Każdy z nich ma system Aegis i wyrzutnie VLS, a także zdolność użycia pocisków manewrujących Tomahawk, zapewniając parasol OPL i silne możliwości uderzeniowe z morza.
W razie konfliktu taki zespół jest w stanie przeprowadzić zmasowane uderzenie z morza w głąb terytorium przeciwnika. Zasięg operacyjny Tomahawków pozwala na rażenie celów oddalonych o ponad tysiąc kilometrów – a to oznacza, że nawet bez przekraczania granic wód terytorialnych Amerykanie mogliby sparaliżować kluczowe obiekty wojskowe i infrastrukturalne wenezuelskiego wybrzeża. Uderzenie poprzedziłoby rozpoznanie prowadzone przez samoloty pokładowe i drony zwiadowcze, wspierane przez śmigłowce ZOP tropiące okręty podwodne.
🔗 Czytaj też: USS Gerald R. Ford z wizytą we Włoszech
W praktyce oznacza to, że cała grupa działa jak jeden, samowystarczalny organizm: lotnictwo przejmuje kontrolę nad przestrzenią powietrzną, krążowniki i niszczyciele tworzą tarczę obronną, a okręty zaopatrzeniowe dostarczają paliwo i amunicję. W ciągu kilku godzin taka formacja jest zdolna prowadzić równoczesne operacje w powietrzu, na morzu i przeciwko celom lądowym. Dlatego wejście USS Gerald R. Ford na wody Karaibów nie można traktować jako rutynowej rotacji floty. To demonstracja siły i gotowości, która – nawet bez wystrzału – działa jak uderzenie precyzyjnie wymierzone w polityczne centrum Caracas.
W nadchodzących tygodniach okaże się, czy obecność lotniskowca USS Gerald R. Ford i jego eskorty na Karaibach to jedynie presja polityczna, czy zapowiedź działań o szerszym wymiarze. Dla Pentagonu to test skuteczności globalnej projekcji siły. Dla Wenezueli – moment prawdy, jak daleko może się posunąć w konfrontacji z USA. Dlatego, mimo deklaracji US Navy o „polowaniu na przemytników”, niewielu wierzy, że to jedyny cel. Skala i timing wskazują, że kluczowy jest sygnał strategiczny pod adresem Caracas. A dla obserwatorów z naszej części świata to przypomnienie, że w polityce morskiej nie ma pustych gestów. Każdy ruch floty wojennej to komunikat – czasem głośniejszy niż jakiekolwiek oświadczenie dyplomatyczne.