Newsletter Subscribe
Enter your email address below and subscribe to our newsletter

Japońskie firmy JGC i Kawasaki Kisen będą wykorzystywać elementy wycofywanych z użycia metanowców do budowy pływających instalacji do skraplania gazu ziemnego (FLNG). Dzięki temu koszt budowy instalacji skraplającej ma spaść o 30 proc.
Jak poinformowały obydwie firmy, chodzi przede wszystkim o ponowne wykorzystanie sferycznych zbiorników metanowców. Według JGC, tylko kilku koreański producentów potrafi wyprodukować takie zbiorniki, i są to elementy niezwykle drogie, na których dostawę trzeba długo czekać. Stąd pomysł odzyskiwania ich z wycofywanych metanowców. Firma obecnie buduje pływającą wytwórnię FLNG dla Malezji i szacuje, że koszt takiej jednostki sięga 800 mln dol. Dzięki wykorzystaniu zbiorników, koszt takiej jednostki miałby spaść – zgodnie z szacunkami JGC – o niemal jedną trzecią.
Według Kawasaki Kisen, na świecie jest obecnie ok. 120 metanowców ze sferycznymi zbiornikami, z których około 50 zostanie wkrótce wycofanych z linii.
Jak poinformowały obydwie firmy, mają już wstępną certyfikację American Bureau of Shipping dla swojej technologii, co przybliża zastosowanie jej w praktyce. Japończycy oceniają, że pływające wytwórnie skroplonego gazu FLNG pozwalają wykorzystać złoża, które nie mają połączeń gazociągami z dużymi ośrodkami konsumpcji i na razie nie ma możliwości wyeksportować z nich dużych ilości gazu.
Popyt na skroplony gaz rośnie, zwłaszcza z powodu inwazji Rosji na Ukrainę i poszukiwaniu alternatyw dla rosyjskiego gazu, stąd Japończycy liczą, że zdobędą zamówienia na swoje instalacje. Jako potencjalnych odbiorców wskazują przede wszystkim kraje afrykańskie, które mają rozpoznane złoża gazu i które dzięki możliwościom, jakie daje produkcja LNG, mogłyby wejść ze swoimi dostawami na światowy rynek.
Według danych Międzynarodowej Agencji Energii (IEA), w 2020 r. w Afryce wydobyto prawie 250 mld m sześc. gazu. Działające terminale skraplające LNG mają Algieria, Egipt, Nigeria, Gwinea Równikowa, Angola i Kamerun. W sumie mają zdolność produkcji 75 mln ton LNG co odpowiada ok. 100 mld m sześc. gazu rocznie. Budowy terminali skraplających trwają w Mauretanii, Dżibuti i Mozambiku. Jednak szereg państw Afryki ma w planach kolejne instalacje. Planują je Nigeria, Gwinea Równikowa, Kamerun, Mauretania, Dżibuti, Tanzania, Mozambik i Demokratyczna Republika Konga. Planowane instalacje FLNG miałyby mieć zdolności produkcyjne ponad 50 mln ton rocznie.
Źródło: PAP


11 listopada grupa uderzeniowa z lotniskowcem USS Gerald R. Ford (CVN-78) weszła w rejon odpowiedzialności USSOUTHCOM na Karaibach. Oficjalnie to wsparcie działań przeciw przemytowi narkotyków, w praktyce czytelny sygnał dla Caracas w czasie narastającego napięcia na linii USA–Wenezuela. To pierwsza tak duża demonstracja siły US Navy w tym rejonie od wielu lat i wyraźne ostrzeżenie, że Waszyngton nie zamierza oddać kontroli nad swoim południowym przedpolem.
W artykule
To największe od lat wzmocnienie obecności US Navy w Karaibach – ruch czytelny jako presja na Caracas, równolegle z operacjami antynarkotykowymi. Połączenie tych dwóch wątków ma prosty przekaz: Waszyngton kontroluje południowe przedpole i jest gotów szybko eskalować, jeśli Maduro podniesie stawkę.
Na wody karaibskie wszedł nie tylko lotniskowiec, ale cały pływający zespół uderzeniowy. USS Gerald R. Ford to pierwsza jednostka nowej generacji amerykańskich lotniskowców o napędzie jądrowym. Posiada pełne skrzydło lotnicze, kompleksową obronę przeciwlotniczą oraz rozbudowane systemy rozpoznania. Wraz z towarzyszącymi mu niszczycielami i okrętami wsparcia tworzy samowystarczalny organizm, zdolny prowadzić działania przez wiele tygodni bez zawijania do portu.
🔗 Czytaj więcej: Lotniskowiec USS Gerald R. Ford na wodach Morza Północnego
Kiedy taki zespół pojawia się w danym akwenie, zmienia się dynamika całego regionu. Znikają z radarów małe jednostki o wątpliwym statusie, a statki handlowe zaczynają ściślej trzymać się korytarzy morskich. Dla marynarzy z państw regionu to jasny sygnał: ktoś teraz przejął kontrolę nad tymi wodami.
Pentagon w swoich komunikatach podkreśla, że obecność lotniskowca ma wspierać działania przeciwko organizacjom przestępczym w rejonie Karaibów. To obszar, przez który od dekad biegną morskie szlaki przemytu narkotyków i broni.
Lotniskowiec typu Ford nie ściga motorówek z kontrabandą. Jego zadanie to rozpoznanie, stała obecność w powietrzu i wsparcie tych, którzy pilnują porządku z bliska. Sam fakt pojawienia się w tym rejonie mówi więcej niż oficjalne komunikaty: Waszyngton przypomina, że południowe przedpole ma pod kontrolą. Gdy na horyzoncie widać USS Gerald R. Ford, nikt w regionie nie ma wątpliwości, kto rozdaje karty na morzu. To również czytelny sygnał dla Caracas – napięcie nie słabnie, a obecność amerykańskiego lotniskowca wyraźnie zwiększa presję na wenezuelski reżim.
Grupa uderzeniowa z lotniskowcem USS Gerald R. Ford na czele to nie demonstracja, lecz pełnowartościowa formacja bojowa. Na pokładzie amerykańskiego lotniskowca stacjonuje ponad siedemdziesiąt maszyn – od myśliwców F/A-18 Super Hornet, przez samoloty wczesnego ostrzegania E-2D Hawkeye, aż po śmigłowce wielozadaniowe MH-60R. To one tworzą pierwszą linię rozpoznania i rażenia, pozwalając Amerykanom działać setki kilometrów od własnych wybrzeży. Sam lotniskowiec dysponuje również własnymi środkami obrony – wyrzutniami pocisków rakietowych krótkiego zasięgu i systemami artyleryjskimi do zwalczania celów nawodnych oraz nisko lecących pocisków manewrujących.
W skład zespołu wchodzą niszczyciele typu Arleigh Burke: USS Bainbridge (DDG-96), USS Mahan (DDG-72) oraz USS Winston S. Churchill (DDG-81), pełniący rolę okrętu dowodzenia obroną powietrzną. Każdy z nich ma system Aegis i wyrzutnie VLS, a także zdolność użycia pocisków manewrujących Tomahawk, zapewniając parasol OPL i silne możliwości uderzeniowe z morza.
W razie konfliktu taki zespół jest w stanie przeprowadzić zmasowane uderzenie z morza w głąb terytorium przeciwnika. Zasięg operacyjny Tomahawków pozwala na rażenie celów oddalonych o ponad tysiąc kilometrów – a to oznacza, że nawet bez przekraczania granic wód terytorialnych Amerykanie mogliby sparaliżować kluczowe obiekty wojskowe i infrastrukturalne wenezuelskiego wybrzeża. Uderzenie poprzedziłoby rozpoznanie prowadzone przez samoloty pokładowe i drony zwiadowcze, wspierane przez śmigłowce ZOP tropiące okręty podwodne.
🔗 Czytaj też: USS Gerald R. Ford z wizytą we Włoszech
W praktyce oznacza to, że cała grupa działa jak jeden, samowystarczalny organizm: lotnictwo przejmuje kontrolę nad przestrzenią powietrzną, krążowniki i niszczyciele tworzą tarczę obronną, a okręty zaopatrzeniowe dostarczają paliwo i amunicję. W ciągu kilku godzin taka formacja jest zdolna prowadzić równoczesne operacje w powietrzu, na morzu i przeciwko celom lądowym. Dlatego wejście USS Gerald R. Ford na wody Karaibów nie można traktować jako rutynowej rotacji floty. To demonstracja siły i gotowości, która – nawet bez wystrzału – działa jak uderzenie precyzyjnie wymierzone w polityczne centrum Caracas.
W nadchodzących tygodniach okaże się, czy obecność lotniskowca USS Gerald R. Ford i jego eskorty na Karaibach to jedynie presja polityczna, czy zapowiedź działań o szerszym wymiarze. Dla Pentagonu to test skuteczności globalnej projekcji siły. Dla Wenezueli – moment prawdy, jak daleko może się posunąć w konfrontacji z USA. Dlatego, mimo deklaracji US Navy o „polowaniu na przemytników”, niewielu wierzy, że to jedyny cel. Skala i timing wskazują, że kluczowy jest sygnał strategiczny pod adresem Caracas. A dla obserwatorów z naszej części świata to przypomnienie, że w polityce morskiej nie ma pustych gestów. Każdy ruch floty wojennej to komunikat – czasem głośniejszy niż jakiekolwiek oświadczenie dyplomatyczne.
Kraje Afryki same nie wydobywają gazu. Robią to zachodnie koncerny. Przeciętny mieszkaniec takiego kraju ma z tego tyle co nic.