Newsletter Subscribe
Enter your email address below and subscribe to our newsletter

W obliczu nasilających się napięć na Morzu Czerwonym, Wang Yi, chiński minister spraw zagranicznych, podczas niedzielnego spotkania z prezydentem Egiptu, wyraził zaniepokojenie i wezwał do natychmiastowego zakończenia ataków na cywilne statki handlowe. Incydenty te stanowią bezpośrednie zagrożenie dla chińskich interesów wzdłuż Kanału Sueskiego, który jest kluczową arterią dla azjatyckiego giganta.
Od czasu objęcia prezydentury Egiptu przez Abdela Fattaha el-Sisiego w 2014 roku, Chiny zwiększyły swoje inwestycje i aktywność handlową wzdłuż tego strategicznego kanału. W ostatnich miesiącach, szczególnie po atakach Hamasu na Izrael z 7 października, chińskie firmy zobowiązały się do inwestycji wynoszących co najmniej 20 miliardów dolarów w różne projekty wzdłuż Kanału Sueskiego.
Państwo Środka, choć wykazujące się ostrożnością w swojej polityce dotyczącej Morza Czerwonego, świadomie powstrzymały się od wysyłania okrętów wojennych. To podejście, odmienne od polityki wobec Tajwanu, może być próbą uniknięcia dalszej eskalacji konfliktu i zachowania stabilności kluczowych szlaków morskich, niezbędnych dla ich eksportu.
Chiny, w kontekście globalnych działań dyplomatycznych, wykazują zdecydowanie bardziej powściągliwą postawę, zwłaszcza w przypadku konfliktów morskich, takich jak basen Morza Czerwonego. Skupiają się na rozwiązaniach dyplomatycznych, unikając bezpośredniej interwencji wojskowej. Ta strategia kontrastuje jednak wyraźnie z podejściem Pekinu wobec Tajwanu.
Czytaj więcej o rosnącej agresji Huti na Morzu Czerwonym
W relacjach z tym wyspiarskim terytorium, Chiny demonstrują znacznie bardziej stanowczą i agresywną postawę, często sięgając po retorykę siłową i demonstracje wojskowej potęgi. Taka różnica w podejściu może być interpretowana jako odzwierciedlenie unikalnej pozycji Tajwanu w chińskiej polityce zagranicznej, gdzie kwestia suwerenności i jedności narodowej dominuje nad dyplomatycznymi metodami rozwiązywania konfliktów.
Pekin znajduje się również pod presją, aby udowodnić, że jego zaangażowanie w deeskalację napięć między Arabią Saudyjską a Iranem w 2023 roku było więcej niż tylko symboliczne. Wang Yi, przebywający w Egipcie, podkreślił chęć Chin do odgrywania konstruktywnej roli w globalnych konfliktach.
W tej dynamicznej szachownicy geopolitycznej, Stany Zjednoczone jawią się jako gracz liczący na strategiczne posunięcia Chin w kierunku zarządzania rosnącym wpływem Iranu. Washington, w swojej polityce dyplomatycznej, skłania się ku wywieraniu nacisku na Pekin, aby ten, wykorzystując swoją dyplomatyczną dźwignię, oddziaływał na Teheran w kontekście ciągnącego się konfliktu izraelsko-palestyńskiego.
Scena międzynarodowa obserwuje z zaciekawieniem działania chińskiego kolosa – COSCO, który nieprzerwanie realizuje swoje operacje handlowe w portach Izraela. Ta nieugięta postawa handlowa nasuwa analitykom przypuszczenia o potencjalnie kluczowym wpływie Chin na Iran, będącym nie tylko geopolitycznym graczem, ale i istotnym elementem chińskiej układanki, dostarczającym blisko 10% całkowitego importu ropy naftowej dla Państwo Środka.
Różnica w podejściu do zarządzania kryzysami międzynarodowymi między Chinami a Stanami Zjednoczonymi jest widoczna. Wang Yi wyraźnie skrytykował amerykańskie i brytyjskie naloty na cele Huti w Jemenie, podkreślając, że działania te nie uzyskały aprobaty Rady Bezpieczeństwa ONZ.
Czytaj też o zmianie tras morskich przez ataki Huti
Dodatkowo, w obliczu zagrożenia atakami Huti, niektóre statki sygnalizujące swoje związki z Chinami, starają się zapobiec atakom, co stanowi odzwierciedlenie skomplikowanych relacji międzynarodowych. Chiny, dążąc do zwiększenia swojego „międzynarodowego wpływu, atrakcyjności i siły”, jak określił to Wang Yi, wydają się wybierać subtelniejsze i bardziej dyplomatyczne metody rozwiązywania konfliktów.
Ta ostrożna postawa Chin wobec kryzysu na Morzu Czerwonym kontrastuje z podejściem USA, odzwierciedlając różnice w strategiach dyplomatycznych i wojskowych obu mocarstw. Chiny skłaniają się ku rozwiązaniom, które nie tylko utrzymują stabilność w regionie, ale również szanują suwerenność państw i międzynarodowy porządek prawny.
Wczorajszy incydent trafienia pociskiem z Jemenu w amerykański statek M/V Gibraltar Eagle, o czym pisaliśmy na naszym portalu, rzuca światło na znaczenie dyplomatycznych starań na rzecz zapewnienia bezpieczeństwa morskiego. Ten kryzys podkreśla rolę Chin w utrzymaniu swobody żeglugi na kluczowych szlakach morskich, co jest fundamentalne dla globalnego handlu.
Autor: Mariusz Dasiewicz


11 listopada grupa uderzeniowa z lotniskowcem USS Gerald R. Ford (CVN-78) weszła w rejon odpowiedzialności USSOUTHCOM na Karaibach. Oficjalnie to wsparcie działań przeciw przemytowi narkotyków, w praktyce czytelny sygnał dla Caracas w czasie narastającego napięcia na linii USA–Wenezuela. To pierwsza tak duża demonstracja siły US Navy w tym rejonie od wielu lat i wyraźne ostrzeżenie, że Waszyngton nie zamierza oddać kontroli nad swoim południowym przedpolem.
W artykule
To największe od lat wzmocnienie obecności US Navy w Karaibach – ruch czytelny jako presja na Caracas, równolegle z operacjami antynarkotykowymi. Połączenie tych dwóch wątków ma prosty przekaz: Waszyngton kontroluje południowe przedpole i jest gotów szybko eskalować, jeśli Maduro podniesie stawkę.
Na wody karaibskie wszedł nie tylko lotniskowiec, ale cały pływający zespół uderzeniowy. USS Gerald R. Ford to pierwsza jednostka nowej generacji amerykańskich lotniskowców o napędzie jądrowym. Posiada pełne skrzydło lotnicze, kompleksową obronę przeciwlotniczą oraz rozbudowane systemy rozpoznania. Wraz z towarzyszącymi mu niszczycielami i okrętami wsparcia tworzy samowystarczalny organizm, zdolny prowadzić działania przez wiele tygodni bez zawijania do portu.
🔗 Czytaj więcej: Lotniskowiec USS Gerald R. Ford na wodach Morza Północnego
Kiedy taki zespół pojawia się w danym akwenie, zmienia się dynamika całego regionu. Znikają z radarów małe jednostki o wątpliwym statusie, a statki handlowe zaczynają ściślej trzymać się korytarzy morskich. Dla marynarzy z państw regionu to jasny sygnał: ktoś teraz przejął kontrolę nad tymi wodami.
Pentagon w swoich komunikatach podkreśla, że obecność lotniskowca ma wspierać działania przeciwko organizacjom przestępczym w rejonie Karaibów. To obszar, przez który od dekad biegną morskie szlaki przemytu narkotyków i broni.
Lotniskowiec typu Ford nie ściga motorówek z kontrabandą. Jego zadanie to rozpoznanie, stała obecność w powietrzu i wsparcie tych, którzy pilnują porządku z bliska. Sam fakt pojawienia się w tym rejonie mówi więcej niż oficjalne komunikaty: Waszyngton przypomina, że południowe przedpole ma pod kontrolą. Gdy na horyzoncie widać USS Gerald R. Ford, nikt w regionie nie ma wątpliwości, kto rozdaje karty na morzu. To również czytelny sygnał dla Caracas – napięcie nie słabnie, a obecność amerykańskiego lotniskowca wyraźnie zwiększa presję na wenezuelski reżim.
Grupa uderzeniowa z lotniskowcem USS Gerald R. Ford na czele to nie demonstracja, lecz pełnowartościowa formacja bojowa. Na pokładzie amerykańskiego lotniskowca stacjonuje ponad siedemdziesiąt maszyn – od myśliwców F/A-18 Super Hornet, przez samoloty wczesnego ostrzegania E-2D Hawkeye, aż po śmigłowce wielozadaniowe MH-60R. To one tworzą pierwszą linię rozpoznania i rażenia, pozwalając Amerykanom działać setki kilometrów od własnych wybrzeży. Sam lotniskowiec dysponuje również własnymi środkami obrony – wyrzutniami pocisków rakietowych krótkiego zasięgu i systemami artyleryjskimi do zwalczania celów nawodnych oraz nisko lecących pocisków manewrujących.
W skład zespołu wchodzą niszczyciele typu Arleigh Burke: USS Bainbridge (DDG-96), USS Mahan (DDG-72) oraz USS Winston S. Churchill (DDG-81), pełniący rolę okrętu dowodzenia obroną powietrzną. Każdy z nich ma system Aegis i wyrzutnie VLS, a także zdolność użycia pocisków manewrujących Tomahawk, zapewniając parasol OPL i silne możliwości uderzeniowe z morza.
W razie konfliktu taki zespół jest w stanie przeprowadzić zmasowane uderzenie z morza w głąb terytorium przeciwnika. Zasięg operacyjny Tomahawków pozwala na rażenie celów oddalonych o ponad tysiąc kilometrów – a to oznacza, że nawet bez przekraczania granic wód terytorialnych Amerykanie mogliby sparaliżować kluczowe obiekty wojskowe i infrastrukturalne wenezuelskiego wybrzeża. Uderzenie poprzedziłoby rozpoznanie prowadzone przez samoloty pokładowe i drony zwiadowcze, wspierane przez śmigłowce ZOP tropiące okręty podwodne.
🔗 Czytaj też: USS Gerald R. Ford z wizytą we Włoszech
W praktyce oznacza to, że cała grupa działa jak jeden, samowystarczalny organizm: lotnictwo przejmuje kontrolę nad przestrzenią powietrzną, krążowniki i niszczyciele tworzą tarczę obronną, a okręty zaopatrzeniowe dostarczają paliwo i amunicję. W ciągu kilku godzin taka formacja jest zdolna prowadzić równoczesne operacje w powietrzu, na morzu i przeciwko celom lądowym. Dlatego wejście USS Gerald R. Ford na wody Karaibów nie można traktować jako rutynowej rotacji floty. To demonstracja siły i gotowości, która – nawet bez wystrzału – działa jak uderzenie precyzyjnie wymierzone w polityczne centrum Caracas.
W nadchodzących tygodniach okaże się, czy obecność lotniskowca USS Gerald R. Ford i jego eskorty na Karaibach to jedynie presja polityczna, czy zapowiedź działań o szerszym wymiarze. Dla Pentagonu to test skuteczności globalnej projekcji siły. Dla Wenezueli – moment prawdy, jak daleko może się posunąć w konfrontacji z USA. Dlatego, mimo deklaracji US Navy o „polowaniu na przemytników”, niewielu wierzy, że to jedyny cel. Skala i timing wskazują, że kluczowy jest sygnał strategiczny pod adresem Caracas. A dla obserwatorów z naszej części świata to przypomnienie, że w polityce morskiej nie ma pustych gestów. Każdy ruch floty wojennej to komunikat – czasem głośniejszy niż jakiekolwiek oświadczenie dyplomatyczne.