Japońskie fregaty Mogami dla Australii. Tokio wygrywa miliardowy kontrakt

5 sierpnia rząd Australii ogłosił wybór wielozadaniowych fregat typu Mogami jako preferowanej konstrukcji dla Royal Australian Navy w ramach programu SEA 3000. Szacunkowa wartość przyszłego kontraktu szacowana jest na 10 miliardów dolarów australijskich, co odpowiada około 6,5 miliarda dolarów amerykańskich.
W artykule
Australijski Departament Obrony wchodzi w kolejną fazę procedury przetargowej, przewidującą zawarcie w 2026 roku wiążących umów z Mitsubishi Heavy Industries oraz stroną rządową Japonii. Do tego czasu powinny zostać ujawnione także szczegóły dotyczące konfiguracji uzbrojenia oraz wyposażenia przyszłych fregat.z
Oferta Mitsubishi wygrywa z konkurencją z Niemiec, Hiszpanii i Korei
W ramach procedury przetargowej prowadzonej przez australijski Departament Obrony rozpatrywano oferty kilku zagranicznych wykonawców. Na krótkiej liście znalazły się oferty: niemieckiego koncernu ThyssenKrupp Marine Systems (fregata MEKO A-200), południowokoreańskiej stoczni Hyundai Heavy Industries (projekt FFX Batch III) oraz hiszpańskiej Navantii (fregata typu ALFA 3000).
Za najkorzystniejszą uznano japońską fregatę typu Mogami, zaproponowaną przez Mitsubishi Heavy Industries. Kluczowe okazały się parametry kosztowe, stopień kompatybilności z istniejącą infrastrukturą Royal Australian Navy oraz realistyczny harmonogram dostaw. Zgodnie z przyjętym planem, trzy pierwsze jednostki zostaną zbudowane w Japonii, natomiast pozostałych osiem powstanie w australijskim kompleksie stoczniowym w Henderson w Australii Zachodniej.
Fregaty typu Mogami – nowoczesna platforma z potencjałem rozwojowym
W oparciu o dotychczasowe informacje można założyć, że jednostki dla Australii będą bazować na konstrukcji w ramach japońskiego programu 30DX. Kadłub o długości około 142 metrów i wyporności blisko 4880 ton mieści szereg zaawansowanych systemów uzbrojenia i wyposażenia elektronicznego.
Czytaj więcej: Niyodo: Siódma fregata typu Mogami zwodowana dla JMSDF
Zgodnie z ujawnioną konfiguracją, okręty mają otrzymać 32-komorową wyrzutnię pionowego startu Mk 41, systemy radarowe i sonarowe nowej generacji oraz zintegrowany system dowodzenia walką. Konstrukcja fregat przewiduje wysoki stopień automatyzacji oraz ograniczoną sygnaturę radarową. Na pokładzie znajdzie się hangar i lądowisko dla śmigłowca, a także przestrzeń przeznaczona na bezzałogowe systemy nawodne i podwodne. Standardowa załoga ma liczyć około 90 marynarzy – znacznie mniej niż w przypadku eksploatowanych obecnie fregat typu Anzac.
Program SEA 3000 – geostrategiczny wymiar współpracy Japonii i Australii
Wybór japońskiej konstrukcji fregaty typu Mogami w ramach programu SEA 3000 ma znaczenie wykraczające poza aspekt techniczny czy przemysłowy. Stanowi element szerszej strategii zacieśniania relacji między Tokio i Canberrą, realizowanej m.in. w ramach formatu Quad (Australia, Japonia, Indie, USA) oraz wspólnych inicjatyw wojskowych w regionie Indo-Pacyfiku.
Jednocześnie projekt wpisuje się w australijską strategię wzmacniania krajowego potencjału przemysłowego. Zgodnie z założeniami, pierwsze trzy fregaty powstaną w Japonii, a dostawa prototypowego okrętu dla Royal Australian Navy przewidywana jest na 2029 rok. Pozostałe osiem zostanie zbudowanych lokalnie, w zakładach stoczniowych Henderson Maritime Precinct w Australii Zachodniej.
Władze Australii deklarują, że przedsięwzięcie wygeneruje tysiące miejsc pracy i przyczyni się do transferu zaawansowanych kompetencji technologicznych. Po stronie Kraju Kwitnącej Wiśni jest to nie tylko największy w historii kontrakt eksportowy w dziedzinie okrętów wojennych, lecz także symboliczny przełom. Oznacza odejście od obowiązującej przez dekady polityki ograniczeń zbrojeniowych w eksporcie i wyraźne zaznaczenie obecności Tokio na globalnym rynku zbrojeniowym.
Zamówienie, które będzie obejmować aż jedenaście fregat typu Mogami, wzmocni potencjał operacyjny Royal Australian Navy oraz umocni pozycję Japonii jako wiarygodnego partnera technologicznego w regionie. Wobec rosnących napięć na Morzu Wschodniochińskim i postępujących zmian w układzie sił na Indo-Pacyfiku, program SEA 3000 stanowi jeden z kluczowych elementów nowej architektury bezpieczeństwa morskiego w tej części świata.
Autor: Mariusz Dasiewicz

-
Dlaczego propozycja Szwecji wygrała w programie Orka?

Opublikowany dzisiaj wywiad generała Michała Marciniaka dla „Rzeczpospolitej” miał rozwiać wątpliwości wokół wyboru Szwecji jako „kraju pierwszego wyboru” w programie Orka. Zamiast tego odsłonił mechanizm, w którym coraz trudniej dopatrzyć się logiki.
W artykule
W oficjalnych komunikatach mówimy o „najlepszej ofercie”, lecz z samej rozmowy wynika, że fundamentem decyzji stały się zobowiązania gospodarcze, a nie parametry i możliwości okrętu podwodnego dla MW RP.
„Najlepsza oferta”. Tylko według jakich założeń?
W tym miejscu generał Marciniak minął się z prawdą. Nie jest bowiem prawdą, że żaden z oferowanych w tym postępowaniu okrętów „nie istnieje”, choć trzeba uczciwie przyznać, że w dwóch punktach ma rację: koreański KSS-III funkcjonuje dziś w konfiguracji Batch I, podczas gdy Polsce proponowano wariant Batch II, podobnie jak żaden z okrętów typu 212 w konfiguracji oferowanej Marynarce Wojennej RP nie znajduje się obecnie w służbie. Nie uprawnia to jednak do tezy, że „żaden okręt nie istnieje”, ponieważ okrętów podwodnych nie kupuje się z półki w identycznej konfiguracji dla każdej marynarki świata. Co więcej, hiszpański S-81 Isaac Peral pływa i – czy generałowi się to podoba, czy nie – jest okrętem bojowym. Stwierdzenie, że termin dostawy przypada „za kilka lat”, nie wnosi niczego do oceny, bo dotyczy każdej oferty; kluczowe pozostają dojrzałość platformy i poziom ryzyka programu, a nie semantyczna gra definicjami.
Generał Marciniak powiedział również, że oferta szwedzka otrzymała najwyższą punktację. Brzmi to poważnie, dopóki nie zajrzymy, co właściwie punktowano. Najpierw oceniano deklaracje producentów w ramach wstępnych konsultacji rynkowych WKR. Potem dorzucono dziesięć kryteriów gospodarczo-przemysłowych, w tym zobowiązania do inwestycji, współpracy i przyszłych zakupów w Polsce. Każdy z tych obszarów otrzymał własną wagę i własną punktację. W efekcie przewaga wynikła nie z tego, co okręt potrafi na morzu, lecz z tego, co Szwecja jest gotowa kupić lub obiecać polskim podmiotom.
Kiedy zdolność bojowa okrętu przestaje być kluczową kategorią, a staje się jedną z wielu rubryk w tabeli, całkowicie znika logika modernizacji sił morskich. Okręt podwodny nie jest produktem handlowym, którym można wymieniać się w ramach układu gospodarczego. To narzędzie odstraszania, które musi działać w konkretnym miejscu i w konkretnym czasie. Tymczasem w tej procedurze zaczęło liczyć się przede wszystkim to, kto złoży atrakcyjniejsze obietnice przemysłowe.
Okręt podwodny, którego nie ma. I odpowiedź, która nic nie wyjaśnia
Na pytanie o kontrowersje dotyczące samej konstrukcji generał odpowiada, że „żaden z oferowanych okrętów nie istnieje”. Formalnie to prawda. Każdy projekt wymaga dopracowania pod potrzeby użytkownika. Jednak różnica między rozwijaniem sprawdzonej platformy a budową jednostki, która dopiero powstanie, jest kluczowa. I właśnie tę różnicę w wywiadzie pominięto.
Nie padła również odpowiedź na pytanie, które powinno pojawić się jako pierwsze: czy konstrukcja została wybrana dlatego, że spełnia wymagania Marynarki Wojennej RP, czy dlatego, że Szwecja złożyła najbardziej rozbudowaną ofertę gospodarczą? Generał zapewnia, że marynarze zaakceptowali projekt, ale w tym samym wywiadzie przyznaje, że kryteria przemysłowe miały istotny wpływ na końcowy wynik.
Tymczasem w kuluarach mówi się o czymś zupełnie innym. Niespełna dwa tygodnie temu, podczas uroczystości palenia blach pod Ratownika, jeden z oficerów Marynarki Wojennej powiedział mi wprost, że konsultacje, o których dziś tak dużo słyszymy, w praktyce „prawie się nie odbyły”. Jeśli faktycznie główną podstawą oceny były formularze oraz kalkulacje gospodarcze, a nie pogłębiona analiza operacyjna, trudno traktować ten wybór jako odpowiedź na realne potrzeby floty podwodnej. Chyba że ktoś uznaje, iż priorytety Marynarki Wojennej można zastąpić arkuszem korzyści przemysłowych.
Offset zamiast bezpieczeństwa
Najgłośniej w tej rozmowie wybrzmiewają zapowiedzi korzyści przemysłowych. Szwecja zobowiązała się kupować w Polsce sprzęt wojskowy. Mają pojawić się inwestycje, mają zostać przekazane kompetencje dotyczące utrzymania okrętów. Brzmi atrakcyjnie, dopóki nie przypomnimy sobie, że offset nie zastępuje zdolności bojowej okrętu, a Polska od lat pozostaje w kryzysie potencjału podwodnego.
Kupujemy okręty za kilkanaście miliardów złotych, ale nie wiemy, za ile Szwedzi kupią w Polsce. Generał odmawia podania wartości. Bilans transakcji pozostaje tajemnicą. Nie wiadomo więc nawet, czy to faktycznie „coś za coś”, czy jedynie deklaracje, które mają dobrze wyglądać w komunikatach.
Najbardziej niepokojące jest jednak to, że czas dostawy i osiągnięcia gotowości operacyjnej staje się elementem gry gospodarczej. Zdolność bojowa, która miała wrócić szybko, znów zostaje odsunięta na później.
2030 rok – dostawa kadłuba, nie okrętu. Realne zdolności dopiero po latach
W przestrzeni publicznej powtarza się, że pierwszy okręt podwodny trafi do Polski w 2030 roku. To nieprawda. Do Polski trafi kadłub i systemy. Gotowość bojowa to zupełnie inny etap. Potrzebne będą lata szkolenia załóg, integracji systemów, testów, budowania zaplecza.
Oznacza to, że rzeczywista zdolność operacyjna pojawi się dopiero w połowie lat trzydziestych. I to w wariancie optymistycznym, bez opóźnień. W realiach Bałtyku, gdzie Rosja prowadzi niemal codzienną aktywność o charakterze militarnym i hybrydowym, taki horyzont czasowy brzmi jak decyzja oderwana od rzeczywistości. W wywiadzie nie pada refleksja, czy Polska może pozwolić sobie na tak długie oczekiwanie. Nic dziwnego. Kto odważyłby się powiedzieć to publicznie?
Co tak naprawdę zdecydowało?
Z analizy wywiadu wynika jedno: przewagę Szwecji przyniosły elementy gospodarcze, nie parametry bojowe. Gdyby było inaczej, oferta obroniłaby się sama – bez konieczności podpierania jej kolejnymi kryteriami dodatkowymi.
Marynarka Wojenna RP miała otrzymać szybkie wzmocnienie. Ostatecznie otrzyma jedynie zapowiedź współpracy, obietnice inwestycji i możliwość transferu technologii. Tymczasem flota pozostanie bez realnych zdolności jeszcze przez wiele lat.
Epilog: kontrakt, który może nie przetrwać nawet dwóch lat
Cały proces wygląda tak, jakby z góry skonstruowano go w sposób umożliwiający obronę wyboru Szwecji, a jednocześnie pozostawiający szeroko otwartą furtkę do jego unieważnienia w przyszłości. Jeśli umowa zostanie zapisana bez twardych kar za zerwanie – tak jak miało to miejsce przy programie Miecznik. Każdy kolejny rząd, niezależnie od barw politycznych, będzie mógł wyrzucić ją do kosza jednym ruchem.
To scenariusz, który może — choć nie musi — stać się realny już po wyborach za dwa lata. W takim przypadku program Orka wróci do punktu wyjścia, a Marynarka Wojenna straci kolejne lata. A czas jest dziś zasobem najcenniejszym — i najmniej dostępnym.
Najważniejsze pytanie, które wciąż omija się milczeniem
W tym miejscu rodzi się pytanie, którego wciąż nikt nie chce wypowiedzieć na głos. Czy Polska naprawdę może pozwolić sobie na odsuwanie odbudowy zdolności podwodnych na kolejne lata? Dzieje się to w czasie, gdy za naszą wschodnią granicą trwa wojna, Rosja niemal codziennie testuje odporność Bałtyku, a morska infrastruktura krytyczna wymaga permanentnej ochrony.
Tymczasem debata wokół pozyskania okrętów podwodnych toczy się tak, jakby wokół panowała geopolityczna cisza — jakby nic się nie działo.









