Newsletter Subscribe
Enter your email address below and subscribe to our newsletter

W kwietniu eksport rosyjskiej ropy z Arktyki do Chin ma osiągnąć najwyższy poziom od miesięcy. Wszystko za sprawą intensyfikacji operacji przeładunkowych STS (ship-to-ship), prowadzonych na wodach międzynarodowych w pobliżu Singapuru i Malezji. Praktyka ta pozwala omijać amerykańskie sankcje nałożone na tankowce przewożące ropę z północnych złóż Rosji – w tym z pola Prirazłomnaja na Morzu Peczorskim.
W artykule
Jak podaje agencja Reuters, powołując się na dane Vortexa i relacje handlowców, na początku roku amerykański Departament Skarbu objął sankcjami niemal wszystkie tankowce transportujące rosyjską ropę z obszarów arktycznych, a także jej głównych producentów, jak Gazprom Neft. Dotyczy to m.in. ładunków ARCO, Novy Port i Varandey – lekkich gatunków ropy wydobywanych w ekstremalnych warunkach klimatycznych Arktyki. Te surowce, wcześniej eksportowane przez Północną Drogę Morską (NSR), obecnie docierają do Azji Południowo-Wschodniej szlakiem morskim przez Kanał Sueski.
Pomimo zamknięcia Szlaku Północnej Drogi Morskiej do lipca, rosyjscy eksporterzy intensyfikują działania na rzecz utrzymania ciągłości dostaw do Azji. W ostatnich tygodniach do stref gdzie prowadzi się przeładunek STS trafiło co najmniej 4 miliony baryłek rosyjskiej ropy, natomiast kolejne 16 milionów ma wkrótce wejść na wody Morza Południowochińskiego – podaje Emma Li, starsza analityczka firmy Vortexa.
Kluczem do sukcesu są transfery ładunków z tankowców objętych sankcjami na VLCC (very large crude carriers), które nie są nimi objęte. Operacje przeładunkowe STS prowadzone na wodach międzynarodowych Azji Południowo-Wschodniej umożliwiając tym samym dostarczenie ropy do chińskich rafinerii z pominięciem jednostek objętych sankcjami, co minimalizuje ryzyko zastosowania sankcji wtórnych. Nabywcy z Państwa Środka są coraz bardziej ostrożni – wolą zapłacić więcej za bezpieczniejszy ładunek niż narażać się na międzynarodowe konsekwencje.
Przykład stanowi VLCC Atila, na którego pokład załadowano w marcu 2,07 mln baryłek ropy typu ARCO z dwóch objętych sankcjami jednostek operujących w rejonie Singapuru. W kwietniu ładunek ten został rozładowany w chińskim porcie Dongying, w prowincji Shandong – informuje Kpler, cytowany przez Reutersa. Ten sam tankowiec wcześniej brał udział w przeładunkach STS z udziałem ropy irańskiej.
W ubiegłym miesiącu średni dzienny import rosyjskiej ropy z Arktyki do Chin wyniósł zaledwie 25 tys. baryłek dziennie. Teraz notujemy dynamiczne odbicie, choć wiele zależeć będzie od logistyki i decyzji chińskich rafinerii.
Na uwagę zasługuje również fakt, że część ładunków trafia do Syrii i Myanmaru. Dwa tankowce objęte sankcjami – Aquatica i Sakina – mające na swoich pokładach łącznie 200 tys. ton ropy z pola Prirazłomnaja, weszły po raz pierwszy od dekady do syryjskiego portu Banias – informuje Syria TV, powołując się na dane LSEG. Również tankowiec Prosperity, który wyszedł z rosyjskiego portu Primorsk, dostarczając ładunek do syryjskiego terminala w marcu, wyłączając wcześniej system AIS.
Mimo wyraźnych trudności logistycznych i presji ze strony Zachodu, Rosja kontynuuje poszukiwanie alternatywnych rynków zbytu dla swojej ropy. Indie, które dotąd kupowały znaczne ilości surowca z rosyjskiej Arktyki (zwłaszcza gatunek Varandey), zaczęły ograniczać zakupy, obawiając się wtórnych sankcji. Część ładunków pozostaje niewyładowana – przykładowo tankowiec Fast Kathy od połowy marca operuje w rejonie Port Said, oczekując na dalsze instrukcje.
Ograniczona dostępność Północnej Drogi Morskiej, rosnące koszty tranzytu przez Kanał Sueski oraz narastające napięcia geopolityczne sprawiają, że rynek rosyjskiej ropy z obszarów arktycznych staje się coraz mniej przewidywalny. W odpowiedzi Moskwa intensyfikuje eksperymenty z alternatywnymi trasami i mechanizmami dostaw – od operacji przeładunkowych STS na wodach międzynarodowych po zawinięcia do portów objętych sankcjami.
Źródło: Reuters/MD


Podczas wczorajszych obchodów Narodowego Święta Niepodległości, gdy na lądzie trwały oficjalne uroczystości, koncerty i parady, część sektora morskiego – w trakcie codziennej pracy – uczciła ten dzień cicho, lecz znacząco.
W artykule
Załoga statku instalacyjnego Wind Osprey, pracująca tego dnia na polu Baltic Power – pierwszej morskiej farmie wiatrowej budowanej u polskich wybrzeży – wywiesiła biało-czerwoną flagę i wykonała pamiątkowe zdjęcie na tle żurawia stawiającego kolejne elementy turbiny. Symboliczny, niemal intymny gest – wyrażający nie tylko szacunek dla historii, lecz także świadomość, że właśnie tam, na tej platformie pracy, tworzy się realna niezależność energetyczna państwa.
Nie był to zresztą jedyny biało-czerwony akcent w otwartym morzu. Także załoga platformy wiertniczej należącej do Orlen Petrobaltic postanowiła 11 listopada zaznaczyć swoją obecność w narodowym święcie. Wśród konstrukcji offshore, z tłem żurawi i świateł eksploatacyjnych, rozciągnęli flagę państwową – wielką, wyraźną, wyeksponowaną. Bez zbędnych słów. Tylko ludzie, stal i barwy. Nie da się tego odebrać inaczej jak jednoznaczny komunikat: tu też jest Polska.

🔗 Czytaj też: Narodowe Święto Niepodległości 2025: cała Polska w biało-czerwonych barwach
Z kolei w halach produkcyjnych PGZ Stoczni Wojennej 11 listopada nie był dniem wolnym. Ale hala kadłubowa, w której powstają kluczowe dla Marynarki Wojennej fregaty z programu Miecznik, po raz drugi z rzędu rozświetliła się w biało-czerwonych barwach Brama ma ponad 40 metrów wysokości i powierzchnię dwóch boisk do koszykówki.. Prosty, czytelny gest – a jednocześnie wyrazisty sygnał, że także w zakładzie stoczniowym święto może być obecne. Jako znak szacunku, jako dowód zaangażowania, jako przypomnienie, że bezpieczeństwo państwa buduje się nie tylko w politycznych deklaracjach, ale przede wszystkim w stoczniowej hali – przy spawaniu, planowaniu i pracy zmianowej.
To wszystko układa się w szerszy obraz – nie jednorazowego zrywu, lecz wieloletniego procesu. Polskie społeczeństwo stopniowo budzi się z letargu lat 90., kiedy 11 listopada był dla wielu dniem wolnym od pracy – bez treści. Coraz więcej ludzi – zarówno na lądzie, jak i na morzu – rozumie dziś, że niepodległość to nie hasło na transparencie, lecz konkret: odpowiedzialność, praca, wspólnota.
Wczoraj w całym kraju tysiące ludzi przyszły na obchody – nie dla kamer, lecz dla siebie nawzajem. Rodziny z dziećmi, seniorzy, młodzież – wszyscy z biało-czerwoną flagą w ręku. Bez scenariusza, ale z przekonaniem. Udowadniając tym samym, że patriotyzm jest dla nich czymś realnym i ważnym.
Biorąc pod uwagę mój wiek i pamiętając, jak wyglądały te obchody dwadzieścia lat temu – często pełne napięcia, nierzadko przysłonięte przez kontrowersje i polityczne podziały – trudno nie zauważyć, jak wiele się zmieniło. Przez lata 11 listopada bywał świętem trudnym – zawłaszczanym, prowokowanym, odzieranym z godności przez hałas, skrajności i medialny przekaz, który z patriotyzmu czynił temat wstydliwy albo kontrowersyjny. Wielu ludzi, zwłaszcza młodych, trzymało się od tego dnia z daleka.Nie z braku szacunku, lecz z niechęci do uczestniczenia w wydarzeniach, przy których zbyt często pojawiały się zamieszki podsycane przez skrajne grupy i osoby traktujące święto instrumentalnie. Prowokacje przykrywały sens tego dnia, a odpowiedzialność próbowano przerzucać na organizatorów.
🔗 Czytaj też: Dzień Niepodległości: Powrót ORP Gen. K. Pułaski do Portu Wojennego w Gdyni
Dziś ten obraz na szczęście się się zmienił. Świętowanie w Narodowy Dzień Niepodległości staje się spokojniejsze, bardziej oddolne. Coraz częściej 11 listopada nie oznacza już podziału – tylko wspólnotę przeżywaną lokalnie: na ulicy, w hali stoczniowej, na platformie morskiej, wśród znajomych z pracy czy sąsiadów z dzielnicy. Święto odzyskuje naturalny sens. I właśnie to daje nadzieję, że dojrzewamy – jako społeczeństwo, jako państwo, jako wspólnota.
Polska dojrzewa. Coraz mniej wstydu przed biało-czerwoną, coraz więcej zwykłej dumy z Orła w koronie na piersi i bandery na maszcie. Coraz więcej osób szuka sensu w patriotyzmie – nie w deklaracjach, lecz w działaniu: w pracy zmianowej, w salucie banderowym, w odśpiewaniu „Mazurka Dąbrowskiego” w miejscach, gdzie bije polskie życie – od portów po najmniejsze miejscowości. Mimo wieloletniej polaryzacji wielu z nas widzi dziś w barwach narodowych nie pretekst do sporu, lecz powód, by stanąć obok siebie. Coraz bardziej widać zmęczenie podziałami, które latami zatruwały wspólnotę. Narasta potrzeba spokoju, normalności, gestu bez ideologii – flagi wywieszonej na burcie, znicza zapalonego na nabrzeżu, krótkiego „cześć i chwała” szeptanego pod nosem. Właśnie w takich drobnych znakach odradza się polskość: bez zadęcia, z godnością.
To już nie patos, ale dojrzewanie. Do tego, że polskość nie musi być głośna, by być prawdziwa. I że Bałtyk nie jest tylko horyzontem – staje się przestrzenią, w której Święto Niepodległości wybrzmiewa pełnym głosem. Czasem w huku salwy, czasem w ciszy – ale zawsze z godnością.