Newsletter Subscribe
Enter your email address below and subscribe to our newsletter

Francuski koncern morski Naval Group obiecywał Australii 90-procentowy udział rodzimego przemysłu w realizacji zamówienia na okręty podwodne. Okazało się jednak, że nic z tego, a ewentualna partycypacja australijskich firm będzie dużo mniejsza. Podobne obietnice Francuzi kierują pod adresem Polski w związku z programem Orka.
W artykule
W zmaganiach o kontrakt na dostawę okrętów podwodnych nowe typu o kryptonimie Orka koncern stoczniowy Naval Group (dawniej DCNS), wspiera swoją akcję marketingową w Polsce sukcesem kontraktu uzyskanego w 2016 roku na budowę dwunastu okrętów podwodnych typu Shortfin Barracuda dla Australii. Kontrakt wart 39 miliardów euro był szeroko komentowany także w Polsce, a niektóre media przedstawiały go nawet jako wzór na postępowanie w projekcie Orka. Transfer technologii, budowa wszystkich okrętów w kraju użytkownika, utworzenie nowych miejsc pracy, zaawansowana współpraca przemysłowa – to hasła rzeczywiście przyciągające uwagę. Przedstawiciel koncernu DCNS w Polsce w jednej z wypowiedzi dla agencji Newseria Biznes stwierdził, że decyzja o wyłonieniu oferty została podjęta „po uwzględnieniu kryteriów strategicznych, technologicznych oraz współpracy przemysłowej”. Głos w tej sprawie zabrał ówczesny minister obrony Antoni Macierewicz, który w październiku 2017 roku komplementował w Warszawie australijskiego ministra do spraw przemysłu obronnego Christophera Pyne stwierdzając, że w zakresie okrętów podwodnych mamy wspólne interesy z Australią.
Nie wiadomo jednak jak minister Pyne zareagował na słowa prezesa Naval Group Australia Brenda Clarka, który 6 czerwca 2018 roku w trakcie dyskusji poświęconej przyszłości australijskiego przemysłu stoczniowego, jaka odbyła się w australijskim senacie, zaprzeczył jakoby program budowy okrętów podwodnych dla Australii kiedykolwiek zawierał założenia zapewniające 90 proc. udziału australijskiego przemysłu w tym projekcie. O sprawie poinformowała australijska gazeta The Advertieser, która przypomniała, że co innego wynikało z zażartych dyskusji toczonych przed podpisaniem kontraktu z Australią, kiedy to ówczesny szef DCNS Australia Sean Costello zapewniał, iż zaangażowanie australijskiego przemysłu w tym projekcie wyniesie właśnie 90 proc. Ta cyfra zapisała się w pamięci nie tylko opinii publicznej, ale także australijskiego ministra do spraw przemysłu obronnego przemysłu obronnego Christophera Pyne, czytamy w The Advertieser.
Zobacz też: Trałowiec ORP Sarbsko w doku. Otrzyma lepszy sonar.
Tymczasem Brent Clark oświadczył senatorom, że poziom zaangażowania australijskiego przemysłu nie znajduje odzwierciedlenia w żadnym z dokumentów, a poprzedni szef koncernu podając tę wartość, musiał mieć na myśli stopień zaangażowania produkcyjnego jedynie w część prac stalowych, takich jak gięcie blach i spawanie konstrukcji kadłuba. Produkcja okrętu składa się z wielu procesów zawierających dostawy i montaż komponentów, które stanowią wkład zamorski, stwierdził Brent.
Co więcej, w trakcie tego samego spotkania w senacie znany fizyk i ekspert w dziedzinie obronności Aidan Morrison wyraził zdziwienie z powodu wyposażenia okrętów Shortfin Barracuda w napęd strugo-wodny (pump-jet). Jego zdaniem, badania naukowe potwierdziły, że napęd tego typu jest mało efektywny, co oznacza krótszy zasięg pływania podwodnego i konieczność częstszego wynurzania się okrętu na powierzchnię, co z kolei nie pozostaje bez wpływu na zwiększenie możliwości jego wykrycia. Zdaniem eksperta, pump-jet wymaga dostarczenia bardzo dużej mocy, którą może zapewnić jedynie reaktor atomowy. Tymczasem australijskie okręty podwodne będą zasilane klasyczną siłownią dieslowo-elektryczną, toteż coraz częściej dyskutuje się nad zamianą tego systemu. To pociągnęłoby jednak za sobą istotne zmiany konstrukcyjne i konieczność przeprojektowania okrętu, o wzroście kosztów realizacji przedsięwzięcia nie wspominając. Opinie z kręgu osób bezpośrednio zaangażowanych w projekt uspakajają jednak, że krytycy napędu pump-jet nie znają specyficznych szczegółów technicznych tego rozwiązania, a Brent Clark zamyka dyskusję stwierdzeniem, iż dane na ten temat są niejawne. Z jakiego powodu?
Zobacz też: Marynarka wojenna – wysunięta obecność w muzeach [KOMENTARZ]
W ubiegłym roku wyszło na jaw, że problemy z napędem są również bezpośrednią przyczyną dwuletniego opóźnienia wprowadzenia do służby pierwszej Barracudy dla Francji, o czym w lipcu 2017 roku poinformował dowódca francuskiej floty admirał Christophe Prazuck. Francuskie okręty podwodne wyposażone są również w napęd pump-jet, ale jest on zasilany energią z siłowni nuklearnej. Barracudy będą również pierwszymi francuskimi okrętami podwodnymi wyposażonymi w pociski manewrujące MdCN-SL, co wraz z opóźnieniem wprowadzenia do służby okrętów przełoży się również na konieczność przesunięcia światowej premiery podwodnej wersji rakiety. Fakt ten nie sprzyja promocji MdCN-SL w Polsce, zwłaszcza po nieudanym chrzcie bojowym jej nawodnej odpowiedniczki w trakcie koalicyjnego ataku rakietowego na Syrię w maju 2018 roku.
To jednak nie koniec problemów z francuskim kontraktem stulecia. W raporcie poświęconym przyszłości australijskiej floty podwodnej, wydanym przez Australijski Departament Obrony we wrześniu 2017 roku, zakup okrętów Shortfin Barracuda krytykowany jest przede wszystkim za niewspółmiernie wysokie koszty pozyskania okrętów wobec ich niewystarczających zdolności taktyczno-operacyjnych. W dokumencie krytykowany jest przede wszystkim brak wyposażenia okrętów w system napędu niezależnego od powietrza (AIP), co według autorów raportu odbiega od standardów przyjętych dla wyposażenia współczesnych konwencjonalnych okrętów podwodnych. Raport zwraca także uwagę na potrzebę posiadania przez Australię okrętów zdolnych do operowania w strefie przybrzeżnej, czego nie spełniają Shortfin Barracuda.
Zobacz też: Tajna umowa PGZ i Naval Group. W tle zamówienie warte 10 miliardów.
Krytycznie o australijskim wyborze wypowiedział się również na łamach miesięcznika Naval Forces ekspert w dziedzinie uzbrojenia morskiego dr Hans J. Ohff, który nie tylko wyraził zdziwienie zakupem okrętów bez systemu AIP, ale również zgodą na ich wyposażenie w anachroniczne baterie kwasowo-ołowiowe. Z lekcji tej, zauważa ekspert, wnioski wyciągnęli Norwegowie, którzy zamiast francuskiego Scorpène wybrali zmodyfikowany niemiecki okręt podwodny typu 212A, wyposażony w nowoczesny napęd AIP oraz baterie litowo-jonowe.
Cieniem na australijski kontrakt stulecia kładzie się również śledztwo wszczęte pod koniec 2017 roku przeciwko jednemu z pracowników australijskiego departamentu obrony, który miał być zaangażowany w ustawienie kontraktu na francuskie okręty podwodne dla Australii. Informację tę zamieścił ABC News Online z 15 grudnia 2017 roku, powołując się na efekty zakończonego przez departament obrony przesłuchania senatora Rexa Patricka. Śledztwo jest w toku.
Podpis: tz, łp, fot.: Pixabay
Marynarka wojenna – więcej wiadomości na ten temat znajdziesz tutaj.

Po ośmiu miesiącach aktywności na trzech oceanach brytyjska grupa lotniskowcowa z HMS Prince of Wales powróciła 30 listopada do Portsmouth. Tym wejściem Royal Navy zamknęła operację Highmast — największe rozmieszczenie sił morskich w bieżącym roku.
W artykule
Rankiem, w końcówce listopada, okręty brytyjskiej grupy lotniskowcowej zaczęły wchodzić do Portsmouth. Lotniskowiec HMS Prince of Wales prowadził szyk powrotny, zamykając tym samym globalną kampanię, w ramach której zespół pokonał ponad 40 tys. mil morskich — dystans odpowiadający półtorakrotnemu okrążeniu Ziemi.
Powitanie miało wymiar uroczysty, zgodny z tradycją Royal Navy: jednostki portowe wykonały salut wodny, zaś załogi eskort i pomocniczych okrętów stanęły wzdłuż burt. Po wielu miesiącach nieobecności marynarze i lotnicy wrócili do rodzin, kończąc etap najbardziej kompleksowej operacji tej części floty od kilku lat.
Operacja Highmast rozpoczęła się wiosną, kiedy z Portsmouth i Bergen wyszły pierwsze okręty tworzące grupę zadaniową. Jej głównym celem było potwierdzenie zdolności Royal Navy do prowadzenia wielodomenowych działań dalekomorskich oraz utrzymania spójnej współpracy z sojuszniczymi okrętami.
W trakcie misji grupa operowała kolejno na Morzu Śródziemnym, w obszarze Kanału Sueskiego, na Oceanie Indyjskim oraz w zachodniej części Indo-Pacyfiku. W tym czasie przeprowadzono szereg ćwiczeń, w tym z marynarkami Włoch, Japonii, Australii, Kanady i Norwegii.
Dowódca zespołu, komandor James Blackmore, określił operację jako „najszerszy sprawdzian brytyjskiej projekcji siły od lat”, podkreślając jednocześnie wzrost interoperacyjności i zdolności bojowej grupy.
Trzon Carrier Strike Group stanowił lotniskowiec HMS Prince of Wales, na którego pokładzie operowało skrzydło lotnicze złożone z samolotów F-35B oraz śmigłowców ZOP i maszyn rozpoznawczych. Uzupełnienie stanowiły niszczyciel rakietowy HMS Dauntless, fregata HMS Richmond, norweska fregata HNoMS Roald Amundsen oraz jednostki wsparcia — tankowiec RFA Tideforce i logistyczny HNoMS Maud.
W kulminacyjnej fazie misji, podczas ćwiczeń na Indo-Pacyfiku, siły zespołu liczyły ponad 4 tysiące żołnierzy i marynarzy.
Zakończona kampania miała znaczenie wykraczające poza tradycyjny pokaz bandery. HMS Prince of Wales po serii wcześniejszych problemów technicznych przeszedł pełny cykl eksploatacyjny, obejmujący przeloty, intensywne działania lotnicze oraz współpracę w warunkach, które sprawdzają możliwości układu napędowego, systemów pokładowych oraz modułów sterowania lotami.
Misja była więc testem nie tylko dla całego zespołu, ale i samego lotniskowca, który tym etapem potwierdził pełną gotowość do globalnych operacji. Dla Royal Navy oznacza to domknięcie okresu niepewności oraz wejście w etap stabilnej eksploatacji obu brytyjskich superlotniskowców.
Operacja Highmast udowodniła, że Wielka Brytania pozostaje zdolna do nieprzerwanej obecności na głównych morskich szlakach komunikacyjnych, szczególnie w regionie Indo-Pacyfiku. W sytuacji rosnącej aktywności floty chińskiej i agresywnych działań rosyjskich — zarówno w Arktyce, jak i na Morzu Śródziemnym — wartościowa obecność sojuszniczych komponentów nabiera szczególnego znaczenia.
Zakończenie operacji pokazuje także, jak duże znaczenie ma utrzymanie ciągłości działań Royal Navy. Powrót HMS Prince of Wales nie kończy brytyjskiej aktywności na Indo-Pacyfiku — stanowi raczej zamknięcie pierwszej z serii zaplanowanych rotacji, które w ciągu kolejnych lat mają stać się fundamentem obecności brytyjskiej bandery na kluczowych szlakach morskich.
Ośmiomiesięczna misja Highmast zapisze się jako jedno z najważniejszych przedsięwzięć brytyjskiej floty ostatnich lat. Zespół przeszedł pełne spektrum działań — od ćwiczeń sojuszniczych po operacje realizowane w rozległych akwenach zachodniej części Indo-Pacyfiku.
Powrót grupy lotniskowcowej, z HMS Prince of Wales na czele, stanowi potwierdzenie, że brytyjski system lotniskowcowy jest w stanie prowadzić globalne operacje w sposób ciągły, niezawodny i zgodny z wymaganiami współczesnej architektury bezpieczeństwa.