Newsletter Subscribe
Enter your email address below and subscribe to our newsletter

Jeśli marzycie o tym, by rano usłyszeć szum fal zamiast odgłosu parawanowej wojny, warto zboczyć z głównego szlaku. Dwanaście minut jazdy od tętniącego życiem wakacyjnym Kołobrzegu kryje się miejsce, w którym morze mówi ciszej, a czas płynie trochę wolniej – Sianożęty.
W artykule
Przeglądając Internet w poszukiwaniu ciekawych inspiracji na lato, natknąłem się na piękny tekst autorstwa Pauliny Kopeć, opublikowany na portalu Wprost Podróże. To opowieść o miejscu, które – choć tuż przy popularnym Ustroniu Morskim – zdaje się istnieć w zupełnie innym rytmie. Pozwólcie, że dziś zabiorę was właśnie tam. Może to idealny moment, by uciec od miejskiego zgiełku, zabrać książkę, ruszyć nad Bałtyk i dać się otulić spokojowi tej małej nadmorskiej wioski.
Czytaj więcej: Kitesurfing – wiatr, fala i latawiec, które dają więcej niż się spodziewasz
To wieś, która nie udaje kurortu. Nie musi. Sąsiedztwo Ustronia nadaje jej puls, ale nie zabiera ciszy. Tu nie goni się za atrakcjami – wystarczy zejść na plażę, gdzie horyzont nie jest zasłonięty parawanami, a piasek pachnie jak kiedyś. Sianożęty – miejsce, gdzie morze mówi szeptem.
W internecie nazwano ją „rewelacją” – bo rzeczywiście trudno uwierzyć, że przy tak dobrym położeniu nadal można znaleźć miejsce na ręcznik. Sianożęty mają skromne 1400 metrów linii brzegowej, ale za to szerokiej, strzeżonej i wpisanej w Koszaliński Pas Nadmorski. Trzy zejścia – proste, oznakowane. I żadnego pośpiechu.
Wieczorami robi się cicho. To ten moment dnia, kiedy plaża pustoszeje, powietrze chłodnieje, a na horyzoncie zostaje tylko linia fal i księżycowa poświata.
Czytaj też: Gdzie uciec od zimowej szarugi i znaleźć słońce?
Dla tych, którzy planują wyjazd na ostatnią chwilę – Sianożęty to ratunek. Tam, gdzie inne kurorty świecą „brakiem miejsc”, tu wciąż można znaleźć klimatyczny domek z drewna, okno z widokiem na niebo i kawałek ogrodu. Agroturystyka? Jest. Kawiarnie? Kameralne. Z ulic Lotniczej, Kwiatowej czy Ku Morzu na plażę dojdziecie w pięć minut spacerem.
A kiedy głód da o sobie znać – spokojnie, nie trzeba ruszać do pobliskiego Ustronia. W Sianożętach też można dobrze zjeść. „Pierogowo” – idealne na domowy obiad i leniwe popołudnie – oraz lokal z wymowną nazwą „Żarcie na Wypasie”, gdzie serwują naprawdę solidne porcje, w tym pizzę, która bardziej przypomina swojskie danie „dla głodnych” niż włoski klasyk. Jest jeszcze Simple Fish – smażalnia z bogatym menu, od sandacza po halibuta, i burgerami w zestawie. Jak na tak niewielką miejscowość, to całkiem konkretna kulinarna mapa.
Czytaj również: Aktywny wypoczynek nad polskim morzem – propozycje na sezon letni 2024
A jeśli ktoś z was zatęskni za miejskim zgiełkiem – Kołobrzeg jest tuż obok. Rowerem 35 minut, autem nieco ponad dziesięć. I już jesteście przy molo, w oceanarium, na koncercie. Albo odwiedzić „Miasto Myszy” – jedyne takie miejsce, gdzie królują gryzonie i miniaturowe dekoracje.
Nie każda nadmorska miejscowość ma tyle przestrzeni – i tyle powietrza. W Sianożętach można jeszcze znaleźć oddech. Zwłaszcza dla rodzin z dziećmi, które nie szukają hałasu, a piasku, muszelek i spokojnej wody. To wioska, która nie próbuje być czymś więcej. A przez to – daje więcej niż się spodziewamy.
Może tego lata to Ty zatrzymasz się właśnie tutaj?
Autor: Mariusz Dasiewicz


30 listopada grupa aktywistów Greenpeace Australia Pacific przeprowadziła spektakularną akcję na podejściu do portu w Newcastle, gdzie wspięli się na masowiec BONNY ISLAND, na którego pokładzie znajdował się węgiel.
W artykule
Do incydentu doszło w rejonie wejścia do portu Newcastle, jednego z głównych punktów eksportowych australijskiego węgla. Trzech aktywistów Greenpeace przedostało się na pokład masowca, wykorzystując dostęp do łańcucha kotwicznego oraz konstrukcji burtowych. Obecność osób postronnych na części dziobowej jednostki uniemożliwiła jej normalne manewrowanie, natomiast równoległa blokada kajakami na torze podejściowym dodatkowo ograniczyła przestrzeń manewrową statku, co w praktyce całkowicie wstrzymało jego ruch.
Protest był częścią szerszej inicjatywy Rising Tide People’s Blockade, której uczestnicy domagają się wyznaczenia daty wygaszania eksportu paliw kopalnych oraz wstrzymania nowych projektów związanych z węglem i gazem.
Aktywiści rozwiesili na burcie masowca duży transparent z przesłaniem skierowanym do władz Australii: „Wycofywać węgiel i gaz”. Był to element blokady Rising Tide People’s Blockade, której uczestnicy domagają się wyznaczenia terminu odejścia od paliw kopalnych oraz wstrzymania zgód na nowe projekty związane z węglem i gazem.
Akcja zbiegła się w czasie z podpisaniem przez Australię Deklaracji z Belém podczas COP30 w Brazylii. Greenpeace podkreśla, że zobowiązania złożone na forum międzynarodowym pozostają w sprzeczności z utrzymywaniem wysokiego poziomu eksportu surowców energetycznych.
W proteście uczestniczyli także australijscy muzycy Oli i Louis Leimbach z zespołu Lime Cordiale. Według Oli’ego obecność artystów miała podkreślić, że ruch klimatyczny obejmuje różne środowiska społeczne. Zwrócił uwagę, że akcja Greenpeace stała się naturalnym przedłużeniem koncertu zorganizowanego w ramach Rising Tide, który zgromadził wielu zwolenników działań na rzecz ochrony klimatu.
Wśród osób, które wspięły się na pokład masowca, znalazła się również lekarka i aktywistka Greenpeace dr Elen O’Donnell. W swoim oświadczeniu wskazała na skutki katastrof klimatycznych obserwowane w pracy zawodowej oraz podkreśliła, że Australia jako trzeci największy eksporter paliw kopalnych na świecie ponosi szczególną odpowiedzialność za ich konsekwencje.
Skala protestu była na tyle duża, że lokalna policja zatrzymała ponad 140 osób płynących na kajakach i pontonach, które brały udział w blokadzie podejścia do portu, wśród nich również nieletnich. Organizatorzy określili działania jako „konieczne i pokojowe”, natomiast krytycy podkreślali rosnące ryzyko eskalacji oraz zakłócenia pracy największego portu węglowego świata.
Incydent w Newcastle wpisuje się w rosnącą liczbę protestów wymierzonych w infrastrukturę powiązaną z paliwami kopalnymi. Australia, mimo deklaracji składanych na arenie międzynarodowej, pozostaje jednym z głównych eksporterów węgla na rynki azjatyckie. Działania aktywistów pokazują, że presja społeczna na przyspieszenie transformacji energetycznej staje się coraz bardziej zauważalna.
Podobne napięcia pojawiają się także w innych regionach świata, gdzie troska o środowisko zderza się z realiami gospodarki oraz sytuacją na rynku pracy. Europejskie doświadczenia potwierdzają, jak trudne bywa pogodzenie ambitnych celów klimatycznych z rosnącymi kosztami życia. W Australii sytuacja pozostaje szczególnie złożona, ponieważ przemysł wydobywczy jest jednym z fundamentów lokalnych gospodarek.
„Chociaż zmiana klimatu dotknie najuboższych najmocniej, dla wielu z nich nie będzie jedynym ani największym zagrożeniem” – przypomniał niedawno Bill Gates, komentując tempo światowej transformacji energetycznej. Wskazał, że debata zbyt często koncentruje się wyłącznie na emisjach, pomijając kwestie społeczne takie jak dostęp do energii, ubóstwo czy brak możliwości rozwoju.
Jego zdaniem skuteczna polityka klimatyczna wymaga nie tylko redukcji emisji, lecz także inwestycji w rozwiązania poprawiające jakość życia. Zwrócił uwagę, że postęp technologiczny sprawił, iż globalne prognozy emisji są dziś mniej pesymistyczne niż dekadę temu.
Choć dla uczestników Rising Tide była to forma obywatelskiego sprzeciwu, wielu mieszkańców regionu oceniło akcję jako przykład radykalizmu uderzającego w lokalną gospodarkę i miejsca pracy. W debacie publicznej pojawiły się głosy, że blokowanie statków nie rozwiązuje żadnego z realnych problemów klimatycznych, natomiast wzmacnia napięcia społeczne.
Wydarzenia w Newcastle pokazały, że spór między aktywizmem klimatycznym a ekonomicznym fundamentem tego kraju pozostaje nierozstrzygnięty i z zapewne jeszcze będzie powracał w w takiej lub podobnej formie.
Właśnie w tym roku tam się wybieram.
ale tak jak Ustronie tak i Sianożęty wystawiły bloki betonowe przy samym deptaku plaży i już zaczyna mi się tu nie podobać a przyjeżdżam z dziećmi od 10 lat a ul. ku morzu tragedia nawet przejść się nie da bo wszędzie koparki i auta na chodnikach a sam chodnik nie komentuje 🫤 raczej mnie tu już nie zobacza a polecać tego nie będę przykro mi ,kiedyś było lepiej i spokojniej
Tęsknię za Sianożętami. Przez wiele lat tam jezdzilam. W tamtym roku byłam w Grzybowie, ale jakoś nie przypadło mi do gustu. W Sianozetach jest Ośrodek Bursztyn z drewnianymi domkami- bardzo lubię to miejsce. Może w przyszłym roku się uda pojechać znowu.