Newsletter Subscribe
Enter your email address below and subscribe to our newsletter

W sobotni poranek w porcie Marsylii doszło do zaskakującej blokady, która sparaliżowała ruch statków wycieczkowych i promów na dwie godziny. Akcja była zorganizowana przez grupę ekologów, którzy stanowczo sprzeciwiają się negatywnemu wpływowi wycieczkowców na środowisko.
Ostatni protest ekologów w Marsylii miał miejsce przy północnym wejściu do portu Marsylia Fos, jednego z największych portów we Francji. Akcja, która trwała ponad dwie godziny, została zorganizowana przez około 20 aktywistów z organizacji „Stop Croisières” oraz Extinction Rebellion. Używając kajaków i nadmuchiwanych łodzi, demonstranci zablokowali dostęp do portu, skutecznie uniemożliwiając wejście wycieczkowcom. Blokada spowodowała zatrzymanie ruchu statków, zmuszając władze do interwencji lokalnej policji morskiej.
W wyniku akcji co najmniej trzy wycieczkowce, w tym Wonder of the Seas i MSC Orchestra, oraz prom na Korsykę zostały zmuszone do oczekiwania na wejście do portu. Wśród zablokowanych jednostek znajdowały się statki mogące pomieścić nawet sześć tysięcy pasażerów, co podkreśla skalę zakłóceń spowodowanych przez protestujących.
Extinction Rebellion (XR) to międzynarodowy ruch społeczny, który walczy o przeciwdziałanie zmianom klimatycznym oraz zanieczyszczeniu środowiska. Organizacja ta, założona w Wielkiej Brytanii w 2018 roku, opiera swoje działania na bezprzemocowych protestach, aby zwrócić uwagę opinii publicznej i rządów na pilną potrzebę walki z kryzysem klimatycznym.
Ekolodzy zaangażowani w inicjatywę „Stop Wycieczkowcom” chcieli zwrócić uwagę na negatywny wpływ gigantycznych wycieczkowców, które stanowią poważne zagrożenie zarówno dla zdrowia publicznego, jak i morskiej bioróżnorodności. Ich działania miały na celu podkreślenie, że statki te przyczyniają się do znacznego zanieczyszczenia powietrza oraz wód przybrzeżnych.
Blokady tego typu są w Marsylii rzadkością, choć port ten jest jednym z największych we Francji i odgrywa kluczową rolę w obsłudze ruchu wycieczkowców. W 2022 roku przez port przewinęło się 1,5 miliona pasażerów, a w 2023 liczba ta wzrosła do 2,5 miliona.
Akcja aktywistów jest wyrazem narastającej w Europie krytyki wobec gigantycznych wycieczkowców, które – choć generują znaczne dochody dla miast portowych – są coraz częściej postrzegane jako zagrożenie dla środowiska i zdrowia publicznego. Organizatorzy protestu podkreślają, że statki te, nazywane „pływającymi miastami”, emitują duże ilości zanieczyszczeń, które negatywnie wpływają zarówno na jakość powietrza, jak i stan mórz.
Według badań przeprowadzonych przez AtmoSud, organizację monitorującą jakość powietrza, za 39% emisji tlenków azotu w Marsylii odpowiada ruch morski. Jest to tylko nieznacznie mniej niż ruch drogowy, który generuje 45% tych emisji. Tak wysokie poziomy zanieczyszczeń są szczególnie niepokojące w kontekście coraz częściej pojawiających się głosów w Europie, które domagają się ograniczenia wpływu tej gałęzi turystyki na środowisko.
Warto dodać, że marsylski port nie jest odosobnionym przypadkiem, jeśli chodzi o rosnący sprzeciw wobec wycieczkowców. Podobne głosy można usłyszeć także w Wenecji, Barcelonie czy na Majorce, gdzie ruch wycieczkowców coraz częściej bywa ograniczany w trosce o lokalne społeczności i przyrodę.
Źródło: Reuters


Czy wybór oferty szwedzkiej jest zły? Sporo na to może wskazywać. Ale – i to warto podkreślić – są też argumenty, które pokazują, że ta decyzja nie musi być tak dramatyczna, jak wygląda na pierwszy rzut oka. A ponieważ pod pierwszą częścią mojego tekstu wybuchła dyskusja, spróbuję odnieść się do kilku komentarzy – bez napinki, po koleżeńsku i po ludzku.
W artykule
Ale zanim przejdę do komentarzy, powinniśmy zacząć od obszernego wpisu na platformie X Dawida Kamizeli. Bo to właśnie on powinien być początkiem całej dyskusji o tym, dlaczego ten wybór budzi tyle wątpliwości. W dużym skrócie – jego argument jest taki:
„A26 to projekt, który ciągnie za sobą 9 lat opóźnień, cztery zmiany dat przekazania jednostek i ponad dwukrotny wzrost kosztów.”
I faktycznie, ta chronologia przypomina scenariusz odcinka programu dokumentalnego „Katastrofa w przestworzach” – każdy kolejny krok ujawnia wcześniejsze niedoszacowania i strukturalne problemy całego programu:
I tu trudno się z nim nie zgadzać – te liczby po prostu wyglądają źle. W dodatku Szwedzi od 35 lat nie zwodowali ani jednego okrętu podwodnego. Tak, to brzmi jak „nauka od zera”, a nauka trwa, kosztuje i boli. Bo my musimy sobie sami odpowiedzieć na ważniejsze pytanie: czy szwedzki SAAB jest w stanie dowieźć ten program do 2035 roku? Na razie nikt nie potrafi jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, oprócz oczywiście szwedzkiej strony, która jako sprzedawca obieca wszystko.
W wielu komentarzach przewijała się jednak kontrargumentacja, której – moim zdaniem – nie wolno pomijać, a której we wcześniejszych tekstach nie rozwijałem.
SAAB to nie firma-krzak. To jeden z najbardziej przewidywalnych i poukładanych koncernów w Europie.
Kto obserwuje ich programy, ten wie jedno: oni realizują to, co podpisują.
To nie są francuskie wolty kontraktowe, to nie włoskie „będzie jutro”. SAAB ma żelazną reputację – głównie dlatego, że nie bawi się w PR-owe obietnice, tylko robi po swojemu, po szwedzku: powoli, metodycznie, drogo… ale skutecznie.
Dlatego – paradoksalnie – właśnie ten potężny medialny nacisk (wywołany chociażby naszą własną debatą publiczną) działa teraz przeciwko ich ewentualnym wpadkom.
SAAB po prostu nie może sobie pozwolić, żeby przy projekcie, który jest na ustach całej Europy, zaczęły im znowu pękać szwy terminów albo rosły koszty w sposób niekontrolowany.
I tu jest jeszcze drugi element – my mamy wojnę za naszą wschodnią granicą. Każda firma, która wchodzi dziś w projekt dla Polski, wie, że każde potknięcie będzie oglądane „pod mikroskopem”. A26 nie jest okrętem bojowym w sensie klasycznego myślenia o ofensywnych platformach – to narzędzie odstraszania, kontroli i skrytej obecności. Przeznaczone bardziej do działań „przed” wojną niż „w” wojnie.
W takim projekcie spóźnienia są trudniejsze do wytłumaczenia.
W komentarzach pod pierwszymi częściami opinii pojawił się też ciekawy zarzut: że rzekomo „bardziej uderzałem we Francuzów niż w Szwedów”. I tu muszę to dopowiedzieć jasno: tamte teksty były o czym innym. Skupiałem się przede wszystkim na ofertach, które branża faktycznie wskazywała jako realne – niemieckiej, koreańskiej i francuskiej. Dlatego to właśnie francuska propozycja wymagała komentarza, bo Scorpène Evolved nie istnieje w służbie i nie ma żadnego użytkownika, a Polska po latach luk w zdolnościach nie może pozwolić sobie na prototyp. To był i pozostaje główny powód mojej ostrożności wobec tej oferty.
Natomiast Szwecji nie pominąłem z sympatii czy niechęci, tylko dlatego, że w tamtym momencie jej wybór wydawał się skrajnie mało prawdopodobny. Cała branża — od ekspertów po byłych oficerów MW — była zgodna, że program A26 jest obciążony największym ryzykiem: wieloletnimi opóźnieniami, czterema zmianami terminów, rosnącymi kosztami i faktem, że Szwedzi nie zwodowali okrętu podwodnego od 35 lat. Krótko mówiąc: nie analizowałem tej oferty szerzej, bo nie zakładałem, że ktoś rzeczywiście może postawić na projekt, który dopiero wraca na tory po kilku dekadach przerwy.
Dopiero po wypowiedziach ministra i po Waszych komentarzach, w których temat A26 wracał jak bumerang, uznałem, że czas przyjrzeć się tej propozycji z taką samą surowością, z jaką oceniam pozostałe.
Patrzę na to tak:
Ale jednocześnie:
Nie odpowiem dziś jednoznacznie. Mieliśmy na stole koncerny, które oferowały nam okręty pływające już w służbie, sprawdzone przez sojuszników, z gotowym pakietem dla naszego przemysłu i przewidywalnym ryzykiem. A my — z różnych powodów — zjechaliśmy z autostrady na drogę wąską, krętą i najbardziej nieprzewidywalną ze wszystkich dostępnych.
Ale jedno mogę powiedzieć bez wahania: jeśli ten program ma nie podzielić losu Gawrona, to nie Szwedzi, ale my musimy dopilnować, by umowa była korzystna dla naszego kraju — by harmonogramy były twarde, aneksy kontrolowane, a nadzór realny, a nie „na papierze”.
Bo inaczej nawet najlepszy projekt okaże się za drogi, opóźniony i za słaby, a tę lekcję Polska Marynarka Wojenna przerabiała już nie raz.