Newsletter Subscribe
Enter your email address below and subscribe to our newsletter

W sierpniu tego roku rosyjski okręt wojenny przez ponad tydzień kotwiczył na duńskich wodach. Dla wielu był to kolejny epizod w długim łańcuchu prowokacji, które od miesięcy towarzyszą przejściom rosyjskich okrętów wojennych przez Cieśniny Duńskie. Dla duńskiego wywiadu wojskowego był to jednak sygnał ostrzegawczy: Rosja testuje nie tylko granice cierpliwości, lecz także procedury reagowania. I robi to coraz śmielej.
W artykule
Jak ujawnił podczas konferencji prasowej Thomas Ahrenkiel, szef duńskiego wywiadu wojskowego (FE), rosyjskie jednostki regularnie stosują środki przymusu militarnego wobec duńskich śmigłowców oraz okrętów patrolowych. Chodzi o akty celowego naprowadzania radarów śledzących i wskazywania uzbrojeniem celów powietrznych i nawodnych. Nie chodziło o przypadkowe namierzenia, lecz o demonstracyjne działania w bezpośrednim zasięgu duńskich jednostek.
Jednocześnie rosyjskie okręty wybierają kursy kolizyjne, wymuszające manewry uniku. Używają sonarów aktywnych i systemów zakłócania, co prowadziło przynajmniej raz do zakłóceń sygnału GPS w duńskiej przestrzeni powietrznej. Wszystko to razem składa się na katalog działań znanych z doktryny wojny hybrydowej. Działań, które nie przekraczają formalnej granicy agresji, lecz wywierają presję i kreują atmosferę niepewności.
Podkreślenie obecności jednego z rosyjskich okrętów kotwiczonego na duńskich wodach przez ponad tydzień nie było przypadkowe. Według duńskiego wywiadu, może to być sygnał gotowości do bezpośredniego reagowania na ruchy NATO, w tym ewentualne próby ograniczenia działalności tzw. floty cieni, czyli cywilnych tankowców związanych z rosyjskim sektorem paliwowym. W tym kontekście demonstracje rosyjskiej floty zyskują wymiar nie tylko taktyczny, lecz również strategiczny.
🔗 Czytaj więcej: Drony nad Danią. W tle rosyjski okręt desantowy
Bałtyk, traktowany jeszcze dekadę temu jako akwen stabilny i przewidywalny, staje się sceną rosnącej aktywności militarnej. Kraje regionu, z Danią na czele, dostrzegają skalę zagrożenia i znaczenie przewagi informacyjnej, ale też fizycznej obecności. Wymiana informacji zwiększa się, a NATO wzmacnia systemy rozpoznania i reagowania. Jednak to Duńczycy ponoszą ciężar bezpośredniej konfrontacji z rosyjską taktyką „na granicy”.
Duńska marynarka zwiększa obecność patrolową, zachowując przy tym ścisłą dyscyplinę zasad kontaktu. Nie reaguje impulsywnie – rejestruje każdy incydent, analizuje i przekazuje dane sojusznikom. To strategia kontroli sytuacyjnej, nie odpowiedź emocjonalna.
Rosja nie potrzebuje formalnej wojny, by testować spójność NATO i gotowość jego członków do odpowiedzi. Incydenty w Cieśninach Duńskich to nie samodzielne ekscesy dowódców flotylli, lecz element szerszej strategii projekcji siły. Igranie z ogniem trwa, a jego celem nie jest konfrontacja, lecz podporządkowanie przestrzeni bałtyckiej rosyjskiej narracji.
Jak daleko Rosja posunie się bez fizycznego użycia broni? I gdzie znajduje się granica tolerancji Zachodu dla „działań poniżej progu”? Odpowiedzi na te pytania przesądzą o przyszłości ładu morskiego w Europie Północnej. Dziś Bałtyk milczy, ale nie znaczy to, że nie staje się polem walki.
To, co dzieje się dziś na Bałtyku, nie jest już serią incydentów. To nowa logika konfrontacji – chłodna, zaplanowana, systematyczna. Rosja gra w szachy, podczas gdy Zachód wciąż reaguje tak, jakby gra toczyła się w warcaby. Kreml testuje: ile można przesunąć granic, zanim ktoś powie „dość”. I jak długo Bałtyk pozostanie miejscem, gdzie każdy ruch mierzy się nie w milach morskich, lecz w stopniach ryzyka.
Dania – pozornie mały gracz – stała się jednym z najważniejszych czujników napięcia w Europie Północnej. Jej wody terytorialne to nie tylko geograficzna granica NATO, lecz także próg, na którym zaczyna się gra o kontrolę nad morskimi arterami Zachodu. Od transportów ropy i gazu po podmorskie kable i konwoje sojusznicze – wszystko, co przepływa przez Cieśniny Duńskie, ma wymiar strategiczny. Moskwa doskonale rozumie, że kto kontroluje te wody, ten wpływa na bezpieczeństwo całego regionu.
🔗 Czytaj też: Cicha wojna na Bałtyku o kable i farmy wiatrowe
Dla Moskwy każdy zakłócony sygnał, każdy namierzony helikopter, każdy statek zmuszony do zmiany kursu to małe zwycięstwo – dowód, że potrafi kształtować sytuację operacyjną poniżej progu wojny. Dla NATO to test cierpliwości, spójności i odwagi politycznej. Hybrydowa wojna, którą opisuje duński wywiad, nie toczy się już w cyberprzestrzeni czy propagandzie – toczy się na radarach i sonarach, w przestrzeni fal radiowych i sygnałów GPS.
Nie widać huku armat, ale napięcie jest gęste jak mgła na Bałtyku. Każdy incydent – niewidoczny dla opinii publicznej, lecz odnotowany w raportach – to kolejny krok w wojnie o percepcję. O to, kto pierwszy uzna, że milczenie morza nie jest pokojem, lecz ostrzeżeniem.
Bo morze – jak historia – nigdy nie jest naprawdę spokojne. Trzeba tylko umieć słuchać jego ciszy.
Autor: Mariusz Dasiewicz

30 listopada grupa aktywistów Greenpeace Australia Pacific przeprowadziła spektakularną akcję na podejściu do portu w Newcastle, gdzie wspięli się na masowiec BONNY ISLAND, na którego pokładzie znajdował się węgiel.
W artykule
Do incydentu doszło w rejonie wejścia do portu Newcastle, jednego z głównych punktów eksportowych australijskiego węgla. Trzech aktywistów Greenpeace przedostało się na pokład masowca, wykorzystując dostęp do łańcucha kotwicznego oraz konstrukcji burtowych. Obecność osób postronnych na części dziobowej jednostki uniemożliwiła jej normalne manewrowanie, natomiast równoległa blokada kajakami na torze podejściowym dodatkowo ograniczyła przestrzeń manewrową statku, co w praktyce całkowicie wstrzymało jego ruch.
Protest był częścią szerszej inicjatywy Rising Tide People’s Blockade, której uczestnicy domagają się wyznaczenia daty wygaszania eksportu paliw kopalnych oraz wstrzymania nowych projektów związanych z węglem i gazem.
Aktywiści rozwiesili na burcie masowca duży transparent z przesłaniem skierowanym do władz Australii: „Wycofywać węgiel i gaz”. Był to element blokady Rising Tide People’s Blockade, której uczestnicy domagają się wyznaczenia terminu odejścia od paliw kopalnych oraz wstrzymania zgód na nowe projekty związane z węglem i gazem.
Akcja zbiegła się w czasie z podpisaniem przez Australię Deklaracji z Belém podczas COP30 w Brazylii. Greenpeace podkreśla, że zobowiązania złożone na forum międzynarodowym pozostają w sprzeczności z utrzymywaniem wysokiego poziomu eksportu surowców energetycznych.
W proteście uczestniczyli także australijscy muzycy Oli i Louis Leimbach z zespołu Lime Cordiale. Według Oli’ego obecność artystów miała podkreślić, że ruch klimatyczny obejmuje różne środowiska społeczne. Zwrócił uwagę, że akcja Greenpeace stała się naturalnym przedłużeniem koncertu zorganizowanego w ramach Rising Tide, który zgromadził wielu zwolenników działań na rzecz ochrony klimatu.
Wśród osób, które wspięły się na pokład masowca, znalazła się również lekarka i aktywistka Greenpeace dr Elen O’Donnell. W swoim oświadczeniu wskazała na skutki katastrof klimatycznych obserwowane w pracy zawodowej oraz podkreśliła, że Australia jako trzeci największy eksporter paliw kopalnych na świecie ponosi szczególną odpowiedzialność za ich konsekwencje.
Skala protestu była na tyle duża, że lokalna policja zatrzymała ponad 140 osób płynących na kajakach i pontonach, które brały udział w blokadzie podejścia do portu, wśród nich również nieletnich. Organizatorzy określili działania jako „konieczne i pokojowe”, natomiast krytycy podkreślali rosnące ryzyko eskalacji oraz zakłócenia pracy największego portu węglowego świata.
Incydent w Newcastle wpisuje się w rosnącą liczbę protestów wymierzonych w infrastrukturę powiązaną z paliwami kopalnymi. Australia, mimo deklaracji składanych na arenie międzynarodowej, pozostaje jednym z głównych eksporterów węgla na rynki azjatyckie. Działania aktywistów pokazują, że presja społeczna na przyspieszenie transformacji energetycznej staje się coraz bardziej zauważalna.
Podobne napięcia pojawiają się także w innych regionach świata, gdzie troska o środowisko zderza się z realiami gospodarki oraz sytuacją na rynku pracy. Europejskie doświadczenia potwierdzają, jak trudne bywa pogodzenie ambitnych celów klimatycznych z rosnącymi kosztami życia. W Australii sytuacja pozostaje szczególnie złożona, ponieważ przemysł wydobywczy jest jednym z fundamentów lokalnych gospodarek.
„Chociaż zmiana klimatu dotknie najuboższych najmocniej, dla wielu z nich nie będzie jedynym ani największym zagrożeniem” – przypomniał niedawno Bill Gates, komentując tempo światowej transformacji energetycznej. Wskazał, że debata zbyt często koncentruje się wyłącznie na emisjach, pomijając kwestie społeczne takie jak dostęp do energii, ubóstwo czy brak możliwości rozwoju.
Jego zdaniem skuteczna polityka klimatyczna wymaga nie tylko redukcji emisji, lecz także inwestycji w rozwiązania poprawiające jakość życia. Zwrócił uwagę, że postęp technologiczny sprawił, iż globalne prognozy emisji są dziś mniej pesymistyczne niż dekadę temu.
Choć dla uczestników Rising Tide była to forma obywatelskiego sprzeciwu, wielu mieszkańców regionu oceniło akcję jako przykład radykalizmu uderzającego w lokalną gospodarkę i miejsca pracy. W debacie publicznej pojawiły się głosy, że blokowanie statków nie rozwiązuje żadnego z realnych problemów klimatycznych, natomiast wzmacnia napięcia społeczne.
Wydarzenia w Newcastle pokazały, że spór między aktywizmem klimatycznym a ekonomicznym fundamentem tego kraju pozostaje nierozstrzygnięty i z zapewne jeszcze będzie powracał w w takiej lub podobnej formie.