Newsletter Subscribe
Enter your email address below and subscribe to our newsletter

Bezpieczny Bałtyk to już tylko hasło bez żadnego pokrycia. Sieć światłowodów, morskie farmy wiatrowe i podmorskie magistrale energetyczne stają się celem incydentów, które mają zbyt regularny rytm, by uznać je za przypadek.
W artykule
Gdy morska infrastruktura krytyczna staje się polem testów, a Polska wciąż czeka na okręty, pytanie nie brzmi: nie „czy”, lecz „kiedy” ktoś wyłączy światło w naszych domach.
Na pierwszy rzut oka – to tylko cienkie linie na mapie. W rzeczywistości: krwiobieg XXI wieku. Ponad 1,3 miliona kilometrów kabli światłowodowych oplata dno mórz i oceanów, przenosząc 95 procent globalnego ruchu internetowego i biliony dolarów dziennie w transakcjach finansowych. Obok nich – energetyczne magistrale, które zasilają wyspy, platformy i morskie farmy wiatrowe.
Czytaj więcej: Wzrost incydentów wokół infrastruktury krytycznej na Bałtyku
Właśnie te linie stały się nowym frontem. W styczniu 2025 r. sekretarz generalny NATO Mark Rutte ogłosił rozpoczęcie operacji Baltic Sentry – fregaty, lotnictwo morskie i autonomiczne systemy podwodne mają patrolować Bałtyk w poszukiwaniu cywilnych jednostek, które zachowują się zbyt „nietypowo”. Decyzja nie była gestem na pokaz – była odpowiedzią na serię incydentów: przecięte światłowody, przerwane kable energetyczne, zawsze w pobliżu państw NATO.
Na mapie zagrożeń przybywa punktów. Od eksplozji na gazociągach Nord Stream w 2022 roku, przez niemal równoczesne uszkodzenia dwóch kluczowych kabli telekomunikacyjnych w listopadzie 2024 – BCS East-West Interlink między Litwą a Szwecją oraz C-Lion1 łączącego Finlandię z Niemcami – aż po przecięcie kabla między Łotwą a Szwecją w styczniu 2025 roku. Wilson Center zebrało te zdarzenia w jeden katalog incydentów, które – rozpatrywane pojedynczo – mogą wyglądać na przypadek. Lecz razem tworzą wyraźny wzór: działań testujących odporność infrastruktury NATO bez formalnego naruszenia Traktatu Waszyngtońskiego.

W śledztwach prowadzonych po incydentach z listopada 2024 roku szczególną uwagę zwrócono na aktywność jednostek handlowych, które poruszały się nietypowym torem w rejonie uszkodzonych kabli. Wśród nich znalazły się frachtowce zarejestrowane w chińskich rejestrach. Choć nie przesądza to o ich celowym działaniu, podkreśla rosnącą złożoność środowiska operacyjnego, w którym infrastruktura krytyczna może być zarówno przypadkową ofiarą, jak i elementem zaplanowanego testu odporności państw NATO.
Z kolei 25 grudnia 2024 doszło do awarii kabla energetycznego Estlink 2 między Estonią a Finlandią. Jednocześnie uszkodzeniu uległy cztery łącza telekomunikacyjne. Fińskie organy ścigania wskazały na rosyjski tankowiec Eagle S, część tzw. „floty cieni”, jako potencjalnego sprawcę przeciągającego kotwicą kabel przez dno morskie.
Czytaj też: Ćwiczenia „Strażnik Bałtyku-25”. Marynarka Wojenna – reakcja na zagrożenia
Ubiegłej zimy, w styczniu 2025 roku, wykryto kolejne przecięcie kabla między Łotwą a Szwecją. Szwedzkie władze zatrzymały statek Vezhen pod podejrzeniem sabotażu; ujęcie zakończono, gdy postawiono hipotezę o nieumyślnym uszkodzeniu — choć precedens tych przypadków wzbudził uzasadnione wątpliwości. Ostatecznie, 3 lutego 2025 roku fińska prokuratura zakwalifikowała incydent jako wypadek.
Niektóre z tych incydentów można jeszcze tłumaczyć pogodą, błędem załogi czy awarią sprzętu. Ale kiedy w grę wchodzi powtarzalność takich zdarzeń, konkretne lokalizacje i obecność jednostek z „floty cieni” lub statków zarejestrowanych w chińskich rejestrach – trudno mówić o przypadku. Coraz wyraźniej widać, że ktoś testuje, jak daleko może się posunąć, zanim uruchomi się art. 5. I że Bałtyk stał się laboratorium dla scenariuszy „wojny bez wojny”.
Unia Europejska nie chce dłużej pozostawać widzem w rozgrywce prowadzonej pod powierzchnią Bałtyku. W lutym 2025 r. Komisja Europejska zapowiedziała przeznaczenie 1 miliarda euro na inicjatywę ochrony podmorskiej infrastruktury krytycznej. Wsparcie ma objąć m.in. sieć stałych czujników, systemy nadzoru satelitarnego, drony nawodne i podwodne oraz flotę specjalistycznych statków gotowych do awaryjnych napraw kabli światłowodowych i energetycznych.
Na papierze brzmi to jak filar nowej strategii bezpieczeństwa morskiego. W praktyce – Europa boleśnie odczuwa jego braki. Na rynku brakuje wyspecjalizowanych kablowców, zdolnych do precyzyjnych prac naprawczych w warunkach wojny hybrydowej. Niejasne pozostają również procedury użycia siły wobec jednostek cywilnych prowadzących działania na „szarym obszarze” prawa morza – tam, gdzie nie obowiązują jednoznaczne reguły konfrontacji zbrojnej, ale stawka jest równie wysoka jak w klasycznym konflikcie.
W polskim kontekście problem ten szczegółowo opisaliśmy na naszym portalu, analizując projekt ustawy „Bezpieczny Bałtyk”. Wskazano w nim trzy zasadnicze bariery ograniczające skuteczność działania Marynarki Wojennej RP: brak jednoznacznych ram prawnych do interwencji poza strefą przyległą do morza terytorialnego, niedookreślony podział kompetencji pomiędzy MW a Strażą Graniczną oraz proceduralną niepewność w sytuacjach wymagających szybkiej reakcji i potrzeby użycia środków określonych w Rules of Engagement (ROE). Jak trafnie zauważył kmdr ppor. Oskar Draus – dziś mamy dobre rozpoznanie, ale nie mamy możliwości działania. O szczegółach pisaliśmy w tekście po linkiem.
W Brukseli mówi się o potrzebie „koalicji technicznej” – sojuszu państw, które nie tylko zbudują system wykrywania zagrożeń, lecz będą też gotowe go bronić. Na razie jednak „Baltic Sentry” to bardziej rama polityczna niż realna tarcza – a przeciwnicy już nauczyli się operować pomiędzy jej szczelinami – w przestrzeni hybrydowego pola walki, które wymyka się tradycyjnym definicjom.
Morskie farmy wiatrowe na Morzu Bałtyckim miały stać się symbolem transformacji energetycznej i uniezależnienia od rosyjskiego gazu. Dziś coraz częściej stają się jednak punktem zapalnym – nie z powodu kaprysów pogody, lecz przez decyzje polityczne i napięcia geopolityczne. W centrum debaty pozostaje brak wspólnych standardów bezpieczeństwa, które regulowałyby dopuszczanie producentów spoza NATO do projektów uznawanych za strategiczne.
Problemem jest też chaos regulacyjny. Unijna dyrektywa CER (2022/2557), która miała uporządkować kwestie fizycznej ochrony morskiej infrastruktury krytycznej, do dziś nie została w pełni wdrożona. Termin wdrożenia do prawa krajowego minął 17 października 2024 roku, jednak – jak przyznała Komisja Europejska – do lipca 2025 tylko 10 z 27 państw członkowskich spełniło to zobowiązanie. Wśród „spóźnialskich” znalazły się m.in. Polska i Szwecja. Choć Komisja wszczęła już procedury naruszeniowe, dopóki odpowiednie przepisy nie wejdą w życie, nie sposób jednoznacznie wskazać, kto ponosi odpowiedzialność za finansowanie patroli, systemów radarowych i sonarowych „płotów” chroniących morskie farmy wiatrowe na Bałtyku.
Brak wspólnych wytycznych dotyczących bezpieczeństwa komponentów wykorzystywanych w morskiej energetyce wiatrowej rodzi nie tylko problemy prawne, lecz także polityczne. Przykładem są chińskie firmy, takie jak Ming Yang. Choć oferują konkurencyjne technologie, część państw – na czele ze Szwecją – podchodzi do nich z ostrożnością, wskazując na możliwe ryzyka techniczne i polityczne. Nie chodzi tu o oskarżenia o sabotaż, lecz o rosnącą świadomość, że także elementy infrastruktury offshore mogą mieć znaczenie strategiczne – niezależnie od intencji dostawcy.
W Niemczech trwa dyskusja wokół projektu Waterkant o mocy 270 MW, w którym dostawcą 16 turbin miał być Ming Yang. Tamtejsze ministerstwo obrony ostrzegło, że producent zyskałby zdalny dostęp do infrastruktury – w tym radarów, systemów komunikacji i sterowania farmą. To potencjalne narzędzie presji, które mogłoby zostać użyte w sytuacji kryzysu politycznego lub militarnego. Choć inwestorzy bronią kontraktu, rośnie presja ze strony opinii publicznej i środowisk związanych z bezpieczeństwem.
Nowy standard Federalnego Urzędu ds. Żeglugi i Hydrografii z 2 kwietnia 2025 r. nakazuje każdej farmie zainstalować radar i przekazywać surowe dane marynarce wojennej – koszt (do kilkanastu mln euro) leży wyłącznie po stronie operatora, co branża nazywa „ukrytą opłatą bezpieczeństwa”.
Czytaj więcej: Niewidzialna wojna na dnie oceanu. Chiny pokazują pazur
Znacznie dalej poszedł Sztokholm. W listopadzie 2024 roku szwedzki rząd anulował trzynaście projektów farm wiatrowych na Bałtyku o łącznej mocy 32 GW. Oficjalny powód? Ryzyko pogorszenia zdolności obronnych – zarówno przez możliwe zakłócenia pracy systemów radiolokacyjnych, jak i skrócenie czasu reakcji systemów wykrywania i naprowadzania z około dwóch minut do jednej. Tak przynajmniej wylicza szwedzkie Ministerstwo Obrony (Försvarsdepartementet). W praktyce oznacza to, że duża część wschodniego Bałtyku stała się nieformalną strefą wyłączoną z nowych inwestycji offshore. Dopuszczono jedynie pojedyncze lokalizacje po zachodniej stronie kraju – z dala od tras operacyjnych marynarki wojennej i stref technicznego nadzoru.
Branża nie kryje zaniepokojenia. Brak wspólnych kryteriów bezpieczeństwa komponentów offshore prowadzi do chaosu regulacyjnego i zniechęca inwestorów. W próżni decyzyjnej, bez jasnych zasad dopuszczalności, sprzęt od producentów spoza NATO wciąż trafia do strategicznych instalacji – choć często wiąże się z ryzykiem technologicznym i politycznym.
Na powierzchni – demonstracja sojuszniczej jedności. W praktyce – intensywny trening obrony morskiej infrastruktury krytycznej. Tegoroczne ćwiczenia BALTOPS 25 zgromadziły 40 okrętów, 9 000 żołnierzy oraz komponenty powietrzne i bezzałogowe z 19 państw. W scenariuszach symulowano ataki na gazociągi, przecięcia kabli światłowodowych i działania dywersyjne „nieznanych sprawców”. W cieniu standardowych operacji morskich testowano też zdolność integracji roju dronów i pierwsze lądowanie śmigłowca Mi-17 w barwach Sił Zbrojnych RP na pokładzie okrętu US Navy – symboliczne, ale istotne z punktu widzenia zdolności do wspólnych działań. Bałtyk staje się nie tylko areną ćwiczeń, lecz rzeczywistym obszarem reagowania na zagrożenia hybrydowe – z kablami i magistralami w roli cichych bohaterów konfliktu.
Warszawa chwali się programem Miecznik i budową trzech wielozadaniowych fregat: ORP Wicher, ORP Burza oraz ORP Huragan. Obecnie harmonogram prac pozostaje zgodny z zakładanym planem – wodowanie pierwszej jednostki zaplanowano na lato 2026 roku. Równocześnie warto pamiętać, że droga od wodowania do osiągnięcia pełnej gotowości bojowej zajmuje w tym przypadku dwa lata – to czas potrzebny na przeprowadzenie prób morskich, integrację systemów i zgranie załogi.
Do tego czasu polskie wody Bałtyku będą wciąż patrolować wysłużone fregaty typu OHP – jednostki pamiętające czasy zimnej wojny, których realna wartość bojowa jest dziś mocno ograniczona. Chyba że Włosi, utrzymujący rotacyjnie swoje fregaty FREMM na Bałtyku, zdecydują się dłużej „przykrywać” naszą flankę. Jeśli jednak Rosja lub „nieznani sprawcy” zdecydują się na kolejny test morskiej infrastruktury krytycznej, Marynarka Wojenna RP może zostać zmuszona do liczenia na sojuszników, którzy w kluczowym momencie mogą mieć inne priorytety. I dlatego zasada „umiesz liczyć, licz na siebie” nie straciła na aktualności.
Równolegle wciąż nie rozstrzygnięto kwestii programu Orka – kluczowego dla zapewnienia Polsce zdolności do skrytych operacji podwodnych. O ile fregaty Miecznik wzmocnią komponent nawodny, brak nowoczesnych okrętów podwodnych oznacza lukę, którą przeciwnik może wykorzystać do prowadzenia działań rozpoznawczych i dywersyjnych w pobliżu polskiej strefy ekonomicznej. Dalsza zwłoka w realizacji Orki stawia pod znakiem zapytania spójność polskiego systemu odstraszania na morzu.

Czy Europa wie, ile kosztuje minuta ciszy pod wodą? Szacuje się, że przerwanie jednego kabla światłowodowego o przepustowości 5 Tb/s to co najmniej 24 mln euro strat dziennie (analiza RAND, 2025). W skrajnych przypadkach może to być nawet kilkaset milionów euro. Pytanie tylko: kto za to płaci – operatorzy, ubezpieczyciele, a może ostatecznie podatnicy? Coraz więcej państw postuluje, by turbiny – podobnie jak sprzęt 5G – podlegały obowiązkowej certyfikacji bezpieczeństwa.
Tyle tylko, że Bruksela wciąż nie zdecydowała, kto miałby rozstawiać „niebieskie kaski” do ochrony infrastruktury: NATO, UE czy ad hoc tworzona koalicja chętnych? W Warszawie tymczasem dojrzewa pytanie, czy w kolejnych etapach budowy farm wiatrowych na Bałtyku Polska zaryzykuje embargo na chińskie komponenty. I wreszcie: kiedy do służby zostanie wcielony ORP Wicher – oraz czy do tego czasu Bałtyk pozostanie „zielonym” placem budowy, czy już raczej „czerwonym” poligonem?
Bo obala mantrę, według której „zielona energia = bezpieczeństwo” i pokazuje, że turbina może być równie strategiczna jak rakieta. Bo stawia pytania, których nikt nie chce głośno zadawać: o gotowość NATO do fizycznej obrony morskiej infrastruktury krytycznej i o realne możliwości Polski w zakresie ochrony własnych kabli, przyszłych morskich farm wiatrowych i magistrali.
Bo prawda jest taka: wojna na Bałtyku już trwa. Nie ma wystrzałów, nie ma rakiet, nie ma komunikatów alarmowych – ale są kable, są zakłócenia i są testy. Każdego dnia.
Czytaj również: Ochrona infrastruktury krytycznej na Bałtyku – komentarz COM-DKM
Zakłócenia sygnału GPS, anomalie przepływu energii, uszkodzenia kabli. Nie brzmi to jak wstęp do konfliktu — tylko jak jego codzienność. I właśnie w tej codzienności Marynarka Wojenna RP wciąż opiera się na wysłużonych fregatach typu OHP, wspieranych ad hoc przez sojuszników. My, jako państwo nadbrzeżne, wciąż żywimy nadzieję, że zdążymy, zanim ktoś wyłączy światło. Przyszłe fregaty – ORP Wicher, ORP Burza, ORP Huragan – oraz okręt ratowniczy, którego budowa zaraz ruszy, są nadal w fazie realizacji. A czas gra na korzyść przeciwnika. Nie sprzyja tym, którzy są w trakcie realizacji.
Zdajemy sobie sprawę – to nie jest łatwe. Trzech dekad zaniedbań nie da się odrobić z dnia na dzień. Ale państwo nadmorskie, dysponujące długą linią brzegową i uzależnione od dostaw drogą morską surowców energetycznych, które chce być traktowane poważnie, potrzebuje okrętów bojowych tu i teraz – w czasie, gdy zagrożenia są realne, a nie hipotetyczne. Nie za kilka lat. Potrzebujemy tarczy, nie planszy poglądowej.
Tymczasem politycy prężą muskuły i zapowiadają, że „wdepczą Putina w ziemię”, choć realne możliwości reagowania na hybrydowe ataki pod powierzchnią morza pozostają dramatycznie ograniczone. Gdzie w tym wszystkim są planiści? Jakie mają odpowiedzi, skoro zagrożenia są tu i teraz, a nie na slajdach z 2035 roku?
Jeśli Bałtyk ma pozostać „zielonym morzem”, trzeba jak najszybciej przejść od konferencji, przemówień i deklaracji do decyzji, które realnie coś zmienią. W przeciwnym razie kolejne incydenty udowodnią, że jedna celowo rzucona kotwica może sparaliżować kontynent szybciej niż batalion czołgów.
A wtedy pytanie nie będzie brzmiało „czy zareagowaliśmy za późno”, tylko – dlaczego pozwoliliśmy zgasnąć światłu w każdym polskim domu.
To tylko kilka scenariuszy – hipotetycznych, ale coraz bardziej prawdopodobnych. Tekst ten nie miał na celu kogokolwiek obrażać ani podważać wysiłku żołnierzy i planistów, którzy – często w ciszy i bez prawa do publicznej odpowiedzi – stoją na straży bezpieczeństwa. Jeśli w naszej analizie pojawiły się słowa zbyt ostre, prosimy traktować je jako wyraz troski. Ten artykuł nie jest aktem oskarżenia, lecz głosem zatroskanego obywatela, który – jak wielu – chciałby czuć, że państwo potrafi odpowiedzieć na zagrożenia w obliczu dzisiejszych wyzwań. To głos, który zrodził się z rozmów: z kolegami, z przypadkowymi pasażerami w pociągu, z ludźmi, którzy nie śledzą debat dotyczących bezpieczeństwa naszego kraju, ale czują, że coś wisi w powietrzu.
Bo my, jako społeczeństwo, nie prosimy o cud. Prosimy tylko o pewność, że światło nie zgaśnie, zanim zdążymy się obudzić.
Autor: kmdr por. rez. Adam Woźnicki/Mariusz Dasiewicz


Stany Zjednoczone formalnie zgodziły się, by Korea Południowa rozpoczęła program budowy okrętów podwodnych o napędzie jądrowym. To decyzja o dużym ciężarze strategicznym – zarówno dla równowagi sił w regionie, jak i dla dotychczasowej polityki USA wobec ograniczania rozprzestrzeniania technologii jądrowych.
W artykule
Amerykańskie przyzwolenie ogłoszono w formie oficjalnego komunikatu na stronie Białego Domu, będącego bezpośrednią konsekwencją wcześniejszych rozmów prezydenta Donalda Trumpa z południowokoreańskim przywódcą Li Dze Mjungiem. W kontekście napięć wokół Półwyspu Koreańskiego i wzrostu aktywności Chin w zachodniej części Indo-Pacyfiku ta decyzja może mieć konsekwencje wykraczające daleko poza region.
Zgoda USA oznacza otwarcie możliwości technologicznej i politycznej, do której Korea Południowa dążyła od lat. Choć kraj ten dysponuje flotą okrętów podwodnych, dotąd ograniczał się do napędu konwencjonalnego – głównie z uwagi na amerykański sprzeciw wobec udostępnienia technologii wzbogacania uranu dla celów wojskowych.
Czytaj więcej: Koreański kapitał rusza w stronę rdzewiejących doków Ameryki
Porozumienie obejmuje również element kluczowy dla przyszłego programu okrętowego Seulu. Waszyngton zadeklarował gotowość wspierania południowokoreańskiego programu cywilnego, który obejmuje produkcję paliwa jądrowego, z zastrzeżeniem jego „pokojowego” przeznaczenia. Taki zapis – znany z międzynarodowych regulacji – w praktyce otwiera drogę do zabezpieczenia paliwa dla okrętów o napędzie jądrowym.
Obok aspektu militarnego, w komunikacie Białego Domu pojawił się wątek gospodarczy: Korea Południowa ma zainwestować 150 miliardów dolarów w rozwój amerykańskiego przemysłu stoczniowego. Kolejne 200 miliardów ma zostać przeznaczone na „cele strategiczne” – bez jednoznacznego doprecyzowania, czym są owe cele.
Współczesna geopolityka, także ta morska, coraz rzadziej sprowadza się wyłącznie do rozmów o okrętach, siłowniach jądrowych i torpedach. Coraz częściej mowa o aliansach przemysłowych, transferach technologii, podziale wpływów i „grze o łańcuchy dostaw”. Z tej perspektywy południowokoreańskie atomowe okręty podwodne to tylko jeden z pionków na szachownicy, której plansza sięga od Filadelfii po cieśninę Tsushima.
Biały Dom nie skomentował w swoim oświadczeniu potencjalnych skutków w regionie, lecz trudno pominąć pytanie o to, jak na tę decyzję mogą zareagować Chiny i Korea Północna. Z perspektywy Pekinu decyzja USA może być odebrana jako precedens przekraczający dotychczasowe granice amerykańskiej polityki wobec transferu technologii jądrowych. Chiny będą z pewnością uważnie śledzić każdy etap południowokoreańskiego programu i dostosowywać do niego własne działania morskie w zachodniej części Indo-Pacyfiku.
W przypadku Korei Północnej nie należy oczekiwać oficjalnej zmiany stanowiska. Reżim Kim Dzong Una od lat prowadzi politykę całkowicie oderwaną od międzynarodowych apeli czy ograniczeń, więc również tym razem można zakładać, że program jądrowy i rakietowy będzie kontynuowany niezależnie od działań Seulu. Pjongjang zwykle reaguje na takie decyzje własnym tempem i według własnych kalkulacji, co tylko zwiększa nieprzewidywalność napięć na Półwyspie.
Czytaj też: Południowokoreańska strategia globalnej ekspansji przemysłu stoczniowego
Tym samym region Indo-Pacyfiku wchodzi w nową fazę rywalizacji, w której pojawienie się południowokoreańskich jednostek o praktycznie nieograniczonym zasięgu operacyjnym może zachwiać dotychczasową równowagą i wymusić nowe kalkulacje zarówno w Pekinie, jak i w Pjongjang
Historia wielokrotnie pokazywała, że każdy poważny transfer technologii ma swoją cenę. W tym przypadku nie chodzi wyłącznie o pieniądze, lecz o odpowiedzialność. Korea Południowa, wchodząc do grona państw dysponujących okrętami o napędzie jądrowym, zyska nowe możliwości operacyjne. Jednocześnie stanie się jeszcze ściślej związana z amerykańską architekturą odstraszania.
Zgoda USA nie jest więc prezentem – to inwestycja w południowokoreańską gotowość bojową, która ma odciążyć amerykańskie siły morskie w regionie Indo-Pacyfiku. To układ, w którym każda ze stron coś zyskuje, lecz także ponosi realne ryzyko.