Newsletter Subscribe
Enter your email address below and subscribe to our newsletter

Eksperci od wielu lat spekulowali, że Tajwan może stać się globalnym liderem w zakresie rozwoju energetyki wiatrowej. Władze Tajwanu w 2015 roku zapowiedziały, że kolejnym krokiem po rozbudowie krajowego przemysłu będzie jego transformacja energetyczna – w której centralną rolę odegrać miał rozwój morskich farm wiatrowych, w oparciu o lokalny łańcuch dostaw.
Początkowym celem tajwańskiego rządu był rozwój morskich farm wiatrowych o łącznej mocy 15 GW do 2035 roku. Miało to pozytywnie wpłynąć na wzrost krajowej produkcji, co związane było ze stworzeniem bardzo restrykcyjnych przepisów w zakresie udziału lokalnych przedsiębiorców w realizacji projektów MFW. Stworzono m.in. listę komponentów (26!), które muszą być produkowane lokalnie. Lista ta obejmuje m.in. fundamenty kratownicowe, monopale, wieże turbin, kable lądowe i morskie, podstacje, łopaty turbin, komponenty elektroniczne. Lista zawiera także wykaz krajowych dostawców zdolnych do ich produkcji. Ponadto, podmioty biorące udział w drugiej rundzie tajwańskich aukcji fazy morskich wiatrowych będą zobowiązani do przedstawienia szczegółowego planu lokalizacji swoich łańcuchów dostaw.
Co prawda firma Siemens Gamesa zaplanowała rozbudowę swojego zakładu produkującego gondole w mieście Taichung na Tajwanie, otwierając tym samym lokalnym dostawcom możliwość dostarczania tysięcy komponentów do fabryki. Jednak niestety aktualnie niewielu dostawców z rządowej listy ma w rzeczywistości zdolności produkcyjne lub know-how wymagane dla sektora morskiej energii wiatrowej. Lokalne firmy potrzebują znacznych inwestycji w infrastrukturę i szkolenia, jak również transferu technologii. Opieranie się w takim stopniu na krajowych firmach spowodowało opóźnienia w bardzo ambitnej strategii rozwoju offshore wind na Tajwanie.
Czytaj również: https://portalstoczniowy.pl/sejm-przyjal-ustawe-ktora-ma-poprawic-warunki-inwestycyjne-dla-offshore/
Problemy z realizacją
Obecnie łączna moc generowana przez morskie farmy wiatrowe na Tajwanie wynosi jedynie 128 MW (demonstracyjny projekt – Formosa 1), co w perspektywie założeń strategii rozwoju (5.7 GW do 2025 roku) stanowi niewielki procent realizacji planu. Istnieją więc poważne obawy, że Tajwański rząd, pomimo bardzo sprawnego procesu rozdzielania koncesji dla inwestorów, może mieć poważne problemy z faktyczną realizacją celów swojego planu związanego z rozwojem morskich farm wiatrowych. Wynika to przede wszystkim ze znaczącego wzrostu cen komponentów, co związane było także z wybuchem pandemii koronawirusa, a także trwającym kryzysie na globalnym rynku. Przeszkodą są też wspomniane problemy lokalnych przedsiębiorców.
Dodatkowym czynnikiem mogącym wpłynąć na opóźnienie budowy farm wiatrowych na wodach Tajwanu jest pogoda. Tzw. okno pogodowe to przedział czasowy, w którym warunki atmosferyczne i stan morza są akceptowalne i umożliwiają wykonanie określonych zadań związanych z instalacją, eksploatacją i utrzymaniem morskich farm wiatrowych. Na Tajwanie takie okno pogodowe trwa tylko pięć miesięcy w roku, co utrudnia planowanie inwestycji pod względem przede wszystkim logistycznym (może wpłynąć na końcowy koszt projektu) jak również wydłuża proces samej instalacji morskich turbin wiatrowych.
Konrad Połomski, starszy ekspert ds. operacji morskich w PGE Baltica

Władze Tajwanu nie planują jednak rezygnować z ambitnego programu transformacji energetycznej, opartej na morskiej energetyce wiatrowej. W najbliższym czasie planuje się utworzenie baz dla prefabrykatów, obsługi i konserwacji morskich turbin w porcie Taichung oraz w porcie Anping. Na obszarze portu Taichung zarezerwowano 97 hektarów powierzchni na rozwój parku przemysłowego na potrzeby morskiej energetyki wiatrowej. Liczne inwestycje mają więc polepszyć sprawność krajowego łańcucha dostaw. Starania Tajwanu na tym polu nie ograniczają się jednak jedynie do przygotowania lokalnej infrastruktury.
Międzynarodowa współpraca
Rząd Tajwanu stara się także zacieśniać współpracę z zagranicznymi partnerami w celu zwiększania know-howkrajowego przemysłu. W lipcu odbyła się czwarta edycja UK-Taiwan Energy Dialogue, która skupiła się m.in. na współpracy dwustronnej w zakresie tworzenia portów wykorzystywanych do rozwoju morskich farm wiatrowych, eksploatacji i konserwacji morskich turbin wiatrowych. Kluczowym tematem debaty pomiędzy przedstawicielami tajwańskiej oraz brytyjskiej administracji była kwestia rozbudowy infrastruktury portowej. Zawarto m.in. długoterminowe porozumienie w zakresie wspierania rozwoju projektów portów instalacyjnych oraz serwisowych w Tajwanie przez Brytyjczyków. Istotnym aspektem były także dyskusje odnośnie wspólnych prac technologicznych w zakresie rozwijania pływających farm wiatrowych.
We wrześniu 2022 roku w na Tajwanie rozpoczęto prace nad pilotażowym projektem o mocy 50 MW pierwszej pływającej farmy wiatrowej. Sektor floating offshore wind jest rewolucją technologiczną, która uwolniła zupełnie nowe pokłady potencjału dla przyszłości energetyki wiatrowej. Dzięki niej projekty mogą być rozwijane na większych głębokościach, a przy procesach instalacyjnych można zwiększyć użycie floty statków z sektora Oil&Gas, m.in. jednostki typu AHTS, MPSV/ROV. Wykorzystanie tego potencjału wymaga jednak od branży sprostania wielu wyzwaniom, aby rozszerzyć zastosowanie, skalę i obniżyć koszty przyszłych projektów.
Konrad Połomski, starszy ekspert ds. operacji morskich w PGE Baltica
Czytaj więcej: https://portalstoczniowy.pl/powojenne-pozostalosci-na-dnie-baltyku-moga-skomplikowac-budowe-morskich-farm-wiatrowych/
Ewidentnie więc można zaobserwować, że Tajwańczycy rozumieją potrzebę budowy nowoczesnego i sprawnego hubu logistycznego, który jest absolutnie konieczną częścią inwestycji związanych z rozwojem morskiej energetyki wiatrowej.
Przykład polityki tajwańskiej w zakresie rozwoju morskiej energetyki wiatrowej ilustruje, że stawianie na rozwój krajowego łańcucha dostaw jest skomplikowanym zadaniem. Warto jednak podkreślić, że kraj ten stał się kilkanaście lat temu globalnym liderem w zakresie budowy maszyn oraz produkcji półprzewodników. W procesie tym tajwański przemysł również korzystał z doświadczeń amerykańskiego oraz japońskiego rynku. Rozwój morskiej energetyki wiatrowej ma być kolejnym filarem krajowego przemysłu, jednakże, póki co zdaje się to być większym wyzwaniem niż oczekiwano.
Autor: JS


11 listopada grupa uderzeniowa z lotniskowcem USS Gerald R. Ford (CVN-78) weszła w rejon odpowiedzialności USSOUTHCOM na Karaibach. Oficjalnie to wsparcie działań przeciw przemytowi narkotyków, w praktyce czytelny sygnał dla Caracas w czasie narastającego napięcia na linii USA–Wenezuela. To pierwsza tak duża demonstracja siły US Navy w tym rejonie od wielu lat i wyraźne ostrzeżenie, że Waszyngton nie zamierza oddać kontroli nad swoim południowym przedpolem.
W artykule
To największe od lat wzmocnienie obecności US Navy w Karaibach – ruch czytelny jako presja na Caracas, równolegle z operacjami antynarkotykowymi. Połączenie tych dwóch wątków ma prosty przekaz: Waszyngton kontroluje południowe przedpole i jest gotów szybko eskalować, jeśli Maduro podniesie stawkę.
Na wody karaibskie wszedł nie tylko lotniskowiec, ale cały pływający zespół uderzeniowy. USS Gerald R. Ford to pierwsza jednostka nowej generacji amerykańskich lotniskowców o napędzie jądrowym. Posiada pełne skrzydło lotnicze, kompleksową obronę przeciwlotniczą oraz rozbudowane systemy rozpoznania. Wraz z towarzyszącymi mu niszczycielami i okrętami wsparcia tworzy samowystarczalny organizm, zdolny prowadzić działania przez wiele tygodni bez zawijania do portu.
🔗 Czytaj więcej: Lotniskowiec USS Gerald R. Ford na wodach Morza Północnego
Kiedy taki zespół pojawia się w danym akwenie, zmienia się dynamika całego regionu. Znikają z radarów małe jednostki o wątpliwym statusie, a statki handlowe zaczynają ściślej trzymać się korytarzy morskich. Dla marynarzy z państw regionu to jasny sygnał: ktoś teraz przejął kontrolę nad tymi wodami.
Pentagon w swoich komunikatach podkreśla, że obecność lotniskowca ma wspierać działania przeciwko organizacjom przestępczym w rejonie Karaibów. To obszar, przez który od dekad biegną morskie szlaki przemytu narkotyków i broni.
Lotniskowiec typu Ford nie ściga motorówek z kontrabandą. Jego zadanie to rozpoznanie, stała obecność w powietrzu i wsparcie tych, którzy pilnują porządku z bliska. Sam fakt pojawienia się w tym rejonie mówi więcej niż oficjalne komunikaty: Waszyngton przypomina, że południowe przedpole ma pod kontrolą. Gdy na horyzoncie widać USS Gerald R. Ford, nikt w regionie nie ma wątpliwości, kto rozdaje karty na morzu. To również czytelny sygnał dla Caracas – napięcie nie słabnie, a obecność amerykańskiego lotniskowca wyraźnie zwiększa presję na wenezuelski reżim.
Grupa uderzeniowa z lotniskowcem USS Gerald R. Ford na czele to nie demonstracja, lecz pełnowartościowa formacja bojowa. Na pokładzie amerykańskiego lotniskowca stacjonuje ponad siedemdziesiąt maszyn – od myśliwców F/A-18 Super Hornet, przez samoloty wczesnego ostrzegania E-2D Hawkeye, aż po śmigłowce wielozadaniowe MH-60R. To one tworzą pierwszą linię rozpoznania i rażenia, pozwalając Amerykanom działać setki kilometrów od własnych wybrzeży. Sam lotniskowiec dysponuje również własnymi środkami obrony – wyrzutniami pocisków rakietowych krótkiego zasięgu i systemami artyleryjskimi do zwalczania celów nawodnych oraz nisko lecących pocisków manewrujących.
W skład zespołu wchodzą niszczyciele typu Arleigh Burke: USS Bainbridge (DDG-96), USS Mahan (DDG-72) oraz USS Winston S. Churchill (DDG-81), pełniący rolę okrętu dowodzenia obroną powietrzną. Każdy z nich ma system Aegis i wyrzutnie VLS, a także zdolność użycia pocisków manewrujących Tomahawk, zapewniając parasol OPL i silne możliwości uderzeniowe z morza.
W razie konfliktu taki zespół jest w stanie przeprowadzić zmasowane uderzenie z morza w głąb terytorium przeciwnika. Zasięg operacyjny Tomahawków pozwala na rażenie celów oddalonych o ponad tysiąc kilometrów – a to oznacza, że nawet bez przekraczania granic wód terytorialnych Amerykanie mogliby sparaliżować kluczowe obiekty wojskowe i infrastrukturalne wenezuelskiego wybrzeża. Uderzenie poprzedziłoby rozpoznanie prowadzone przez samoloty pokładowe i drony zwiadowcze, wspierane przez śmigłowce ZOP tropiące okręty podwodne.
🔗 Czytaj też: USS Gerald R. Ford z wizytą we Włoszech
W praktyce oznacza to, że cała grupa działa jak jeden, samowystarczalny organizm: lotnictwo przejmuje kontrolę nad przestrzenią powietrzną, krążowniki i niszczyciele tworzą tarczę obronną, a okręty zaopatrzeniowe dostarczają paliwo i amunicję. W ciągu kilku godzin taka formacja jest zdolna prowadzić równoczesne operacje w powietrzu, na morzu i przeciwko celom lądowym. Dlatego wejście USS Gerald R. Ford na wody Karaibów nie można traktować jako rutynowej rotacji floty. To demonstracja siły i gotowości, która – nawet bez wystrzału – działa jak uderzenie precyzyjnie wymierzone w polityczne centrum Caracas.
W nadchodzących tygodniach okaże się, czy obecność lotniskowca USS Gerald R. Ford i jego eskorty na Karaibach to jedynie presja polityczna, czy zapowiedź działań o szerszym wymiarze. Dla Pentagonu to test skuteczności globalnej projekcji siły. Dla Wenezueli – moment prawdy, jak daleko może się posunąć w konfrontacji z USA. Dlatego, mimo deklaracji US Navy o „polowaniu na przemytników”, niewielu wierzy, że to jedyny cel. Skala i timing wskazują, że kluczowy jest sygnał strategiczny pod adresem Caracas. A dla obserwatorów z naszej części świata to przypomnienie, że w polityce morskiej nie ma pustych gestów. Każdy ruch floty wojennej to komunikat – czasem głośniejszy niż jakiekolwiek oświadczenie dyplomatyczne.