Newsletter Subscribe
Enter your email address below and subscribe to our newsletter

W stoczni Huntington Ingalls Industries w Pascagouli (Missisipi) zwodowano kolejny niszczyciel rakietowy typu Arleigh Burke – USS Jeremiah Denton (DDG-129). To już trzecia jednostka wersji Flight III budowana w tej stoczni. Co wyróżnia ten okręt i jakie znaczenie ma dla US Navy?
W artykule
Uroczystość wodowania USS Jeremiah Denton odbyła się 24 marca. Okręt nosi imię kontradmirała Jeremiaha Dentona Jr. – pilota marynarki wojennej, bohatera wojny wietnamskiej i późniejszego senatora z Alabamy. Denton zasłynął odwagą jako jeniec wojenny, kiedy podczas wywiadu dla północnowietnamskiej telewizji mrugnięciami oczu zakodował wiadomość „T-O-R-T-U-R-E” – co w tamtym czasie stało się symbolem oporu wobec brutalnych metod stosowanych przez wroga.
USS Jeremiah Denton należy do trzeciej generacji niszczycieli typu Arleigh Burke, oznaczanej jako Flight III. To wariant radykalnie zmodernizowany względem wcześniejszych serii. Jego najważniejszym wyróżnikiem jest zintegrowany system wykrywania i kierowania ogniem oparty na radarze AN/SPY-6(V)1 AMDR (Air and Missile Defense Radar), który znacznie przewyższa możliwości dotychczasowych radarów SPY-1D. Jednostka otrzyma również system walki Aegis Baseline 10, przygotowany do zwalczania szerokiego spektrum zagrożeń – od pocisków balistycznych po cele powietrzne o niskiej wykrywalności.
Na pokładzie niszczyciela będzie szeroki zestaw uzbrojenia, w tym wyrzutnie pionowego startu Mk 41 VLS, umożliwiające zastosowanie pocisków SM-2, SM-6, ESSM, jak również pocisków manewrujących Tomahawk. Na okręcie znajdzie się także armata kalibru 127 mm i systemy obrony bezpośredniej.
DDG-129 jest trzecią jednostką typu Flight III budowaną w Ingalls Shipbuilding i szóstą w ogóle. W Pascagouli powstają też kolejne jednostki tej serii: George M. Neal (DDG-131), Sam Nunn (DDG-133) oraz Thad Cochran (DDG-135). Pierwszym okrętem Flight III był zwodowany USS Jack H. Lucas (DDG-125), który pełni już służbę w US Navy. Budowa niszczycieli typu Arleigh Burke angażuje ponad 600 przedsiębiorstw z 40 stanów USA jako poddostawców i podwykonawców.
Rozbudowa floty niszczycieli typu Arleigh Burke w wariancie Flight III to odpowiedź Stanów Zjednoczonych na rosnące wyzwania w domenie morskiej i powietrznej, w tym rozwój zdolności rakietowych Rosji, Chin i Iranu. Jednostki te stanowią trzon eskorty grup lotniskowcowych i są gotowe do działania zarówno na wodach oceanicznych, jak i w ramach operacji sojuszniczych NATO.
Autor: Mariusz Dasiewicz


11 listopada grupa uderzeniowa z lotniskowcem USS Gerald R. Ford (CVN-78) weszła w rejon odpowiedzialności USSOUTHCOM na Karaibach. Oficjalnie to wsparcie działań przeciw przemytowi narkotyków, w praktyce czytelny sygnał dla Caracas w czasie narastającego napięcia na linii USA–Wenezuela. To pierwsza tak duża demonstracja siły US Navy w tym rejonie od wielu lat i wyraźne ostrzeżenie, że Waszyngton nie zamierza oddać kontroli nad swoim południowym przedpolem.
W artykule
To największe od lat wzmocnienie obecności US Navy w Karaibach – ruch czytelny jako presja na Caracas, równolegle z operacjami antynarkotykowymi. Połączenie tych dwóch wątków ma prosty przekaz: Waszyngton kontroluje południowe przedpole i jest gotów szybko eskalować, jeśli Maduro podniesie stawkę.
Na wody karaibskie wszedł nie tylko lotniskowiec, ale cały pływający zespół uderzeniowy. USS Gerald R. Ford to pierwsza jednostka nowej generacji amerykańskich lotniskowców o napędzie jądrowym. Posiada pełne skrzydło lotnicze, kompleksową obronę przeciwlotniczą oraz rozbudowane systemy rozpoznania. Wraz z towarzyszącymi mu niszczycielami i okrętami wsparcia tworzy samowystarczalny organizm, zdolny prowadzić działania przez wiele tygodni bez zawijania do portu.
🔗 Czytaj więcej: Lotniskowiec USS Gerald R. Ford na wodach Morza Północnego
Kiedy taki zespół pojawia się w danym akwenie, zmienia się dynamika całego regionu. Znikają z radarów małe jednostki o wątpliwym statusie, a statki handlowe zaczynają ściślej trzymać się korytarzy morskich. Dla marynarzy z państw regionu to jasny sygnał: ktoś teraz przejął kontrolę nad tymi wodami.
Pentagon w swoich komunikatach podkreśla, że obecność lotniskowca ma wspierać działania przeciwko organizacjom przestępczym w rejonie Karaibów. To obszar, przez który od dekad biegną morskie szlaki przemytu narkotyków i broni.
Lotniskowiec typu Ford nie ściga motorówek z kontrabandą. Jego zadanie to rozpoznanie, stała obecność w powietrzu i wsparcie tych, którzy pilnują porządku z bliska. Sam fakt pojawienia się w tym rejonie mówi więcej niż oficjalne komunikaty: Waszyngton przypomina, że południowe przedpole ma pod kontrolą. Gdy na horyzoncie widać USS Gerald R. Ford, nikt w regionie nie ma wątpliwości, kto rozdaje karty na morzu. To również czytelny sygnał dla Caracas – napięcie nie słabnie, a obecność amerykańskiego lotniskowca wyraźnie zwiększa presję na wenezuelski reżim.
Grupa uderzeniowa z lotniskowcem USS Gerald R. Ford na czele to nie demonstracja, lecz pełnowartościowa formacja bojowa. Na pokładzie amerykańskiego lotniskowca stacjonuje ponad siedemdziesiąt maszyn – od myśliwców F/A-18 Super Hornet, przez samoloty wczesnego ostrzegania E-2D Hawkeye, aż po śmigłowce wielozadaniowe MH-60R. To one tworzą pierwszą linię rozpoznania i rażenia, pozwalając Amerykanom działać setki kilometrów od własnych wybrzeży. Sam lotniskowiec dysponuje również własnymi środkami obrony – wyrzutniami pocisków rakietowych krótkiego zasięgu i systemami artyleryjskimi do zwalczania celów nawodnych oraz nisko lecących pocisków manewrujących.
W skład zespołu wchodzą niszczyciele typu Arleigh Burke: USS Bainbridge (DDG-96), USS Mahan (DDG-72) oraz USS Winston S. Churchill (DDG-81), pełniący rolę okrętu dowodzenia obroną powietrzną. Każdy z nich ma system Aegis i wyrzutnie VLS, a także zdolność użycia pocisków manewrujących Tomahawk, zapewniając parasol OPL i silne możliwości uderzeniowe z morza.
W razie konfliktu taki zespół jest w stanie przeprowadzić zmasowane uderzenie z morza w głąb terytorium przeciwnika. Zasięg operacyjny Tomahawków pozwala na rażenie celów oddalonych o ponad tysiąc kilometrów – a to oznacza, że nawet bez przekraczania granic wód terytorialnych Amerykanie mogliby sparaliżować kluczowe obiekty wojskowe i infrastrukturalne wenezuelskiego wybrzeża. Uderzenie poprzedziłoby rozpoznanie prowadzone przez samoloty pokładowe i drony zwiadowcze, wspierane przez śmigłowce ZOP tropiące okręty podwodne.
🔗 Czytaj też: USS Gerald R. Ford z wizytą we Włoszech
W praktyce oznacza to, że cała grupa działa jak jeden, samowystarczalny organizm: lotnictwo przejmuje kontrolę nad przestrzenią powietrzną, krążowniki i niszczyciele tworzą tarczę obronną, a okręty zaopatrzeniowe dostarczają paliwo i amunicję. W ciągu kilku godzin taka formacja jest zdolna prowadzić równoczesne operacje w powietrzu, na morzu i przeciwko celom lądowym. Dlatego wejście USS Gerald R. Ford na wody Karaibów nie można traktować jako rutynowej rotacji floty. To demonstracja siły i gotowości, która – nawet bez wystrzału – działa jak uderzenie precyzyjnie wymierzone w polityczne centrum Caracas.
W nadchodzących tygodniach okaże się, czy obecność lotniskowca USS Gerald R. Ford i jego eskorty na Karaibach to jedynie presja polityczna, czy zapowiedź działań o szerszym wymiarze. Dla Pentagonu to test skuteczności globalnej projekcji siły. Dla Wenezueli – moment prawdy, jak daleko może się posunąć w konfrontacji z USA. Dlatego, mimo deklaracji US Navy o „polowaniu na przemytników”, niewielu wierzy, że to jedyny cel. Skala i timing wskazują, że kluczowy jest sygnał strategiczny pod adresem Caracas. A dla obserwatorów z naszej części świata to przypomnienie, że w polityce morskiej nie ma pustych gestów. Każdy ruch floty wojennej to komunikat – czasem głośniejszy niż jakiekolwiek oświadczenie dyplomatyczne.