Newsletter Subscribe
Enter your email address below and subscribe to our newsletter

27 marca w stoczni HD Hyundai Heavy Industries w Ulsan odbyło się wodowanie korwety rakietowej BRP Diego Silang (FFG-07), drugiej jednostki typu HDC-3100 budowanej dla Marynarki Wojennej Filipin. To kolejny etap realizacji programu modernizacji sił morskich w odpowiedzi na rosnące napięcia w regionie Azji Południowo-Wschodniej.
W artykule
Zwodowana jednostka nosi imię Diego Silang – filipińskiego bohatera walk o niepodległość tego kraju. Korweta została zaprojektowana jako rozwinięcie typu HDF-2600 (fregat Jose Rizal). Jest drugą jednostką typu HDC-3100, po siostrzanej BRP Miguel Malvar (FFG-06), która została zwodowana w czerwcu 2023 roku i zostanie przekazana użytkownikowi 31 marca, co oznacza przekazanie jednostki aż o pięć miesięcy przed terminem określonym w harmonogramie kontraktowym. Oczekuje się, że przyszła BRP Miguel Malvar wejdzie do służby w połowie kwietnia przyszłego roku.
Korweta Diego Silang przejdzie teraz etap wyposażania i prób morskich; przekazanie jednostki planowane jest na wrzesień 2025 roku.
Nowe jednostki typu HDC-3100 (oznaczane także jako typ Miguel Malvar w publikacjach branżowych) wyróżniają się zwiększoną wypornością – około 3200 ton – długością 118,4 metra oraz szerokością 14,9 metra. Ich zasięg operacyjny sięga 4500 mil morskich, a prędkość marszowa wynosi 15 węzłów.
Uzbrojenie tych jednostek obejmuje m.in. przeciwokrętowe pociski manewrujące C-STAR, pionowe wyrzutnie dla systemu VL MICA oraz trójwymiarowy radar AESA. Zakres zdolności ofensywnych i defensywnych nowej klasy sprawia, że jednostki te mogą w przyszłości zostać przeklasyfikowane jako fregaty, ponieważ przewyższają możliwościami starsze jednostki typu Jose Rizal.
Pomimo wymiarów i potencjału bojowego, odpowiadającego lekkim fregatom, Siły Morskie Filipin (Hukbong Dagat ng Pilipinas) sklasyfikowały okręty typu HDC-3100 jako korwety. Decyzja ta wynika z lokalnej nomenklatury oraz struktury programu modernizacyjnego, a nie ograniczeń technicznych jednostki. Taka klasyfikacja może budzić kontrowersje, zwłaszcza że okręty te bazują na południowokoreańskiej platformie FFX, będącej rozwinięciem fregat typu Incheon.
Filipiny, realizując wieloletni program modernizacji Sił Zbrojnych (AFP Modernization Program), intensyfikują rozbudowę Marynarki Wojennej. Program Horizon przewiduje pozyskanie łącznie 10 nowoczesnych jednostek nawodnych od południowokoreańskiego koncernu HHI: dwóch fregat (zamówionych w 2016 r.), dwóch korwet (2021) oraz sześciu patrolowców dalekiego zasięgu (2022).
Ponadto HD HHI zapewnia wsparcie eksploatacyjne i realizuje modernizację dwóch fregat typu Jose Rizal, które weszły do służby w latach 2020–2021. Współpraca obejmuje nie tylko dostawy, lecz także kontrakty MRO w zakresie utrzymania gotowości operacyjnej jednostek.
Z perspektywy globalnej, działania Filipin wpisują się w szerszy trend modernizacji flot państw Azji Południowo-Wschodniej. To odpowiedź na narastające zagrożenia w regionie Morza Południowochińskiego. Podobne działania podejmuje m.in. Malezja, Indonezja czy Wietnam, które zwiększają inwestycje w nowoczesne okręty wojenne.
Dla Polski jest to ważny sygnał: efektywne budowanie zdolności morskich opiera się na konsekwentnym planowaniu oraz współpracy z partnerami przemysłowymi o sprawdzonych kompetencjach.
Autor: Mariusz Dasiewicz


11 listopada grupa uderzeniowa z lotniskowcem USS Gerald R. Ford (CVN-78) weszła w rejon odpowiedzialności USSOUTHCOM na Karaibach. Oficjalnie to wsparcie działań przeciw przemytowi narkotyków, w praktyce czytelny sygnał dla Caracas w czasie narastającego napięcia na linii USA–Wenezuela. To pierwsza tak duża demonstracja siły US Navy w tym rejonie od wielu lat i wyraźne ostrzeżenie, że Waszyngton nie zamierza oddać kontroli nad swoim południowym przedpolem.
W artykule
To największe od lat wzmocnienie obecności US Navy w Karaibach – ruch czytelny jako presja na Caracas, równolegle z operacjami antynarkotykowymi. Połączenie tych dwóch wątków ma prosty przekaz: Waszyngton kontroluje południowe przedpole i jest gotów szybko eskalować, jeśli Maduro podniesie stawkę.
Na wody karaibskie wszedł nie tylko lotniskowiec, ale cały pływający zespół uderzeniowy. USS Gerald R. Ford to pierwsza jednostka nowej generacji amerykańskich lotniskowców o napędzie jądrowym. Posiada pełne skrzydło lotnicze, kompleksową obronę przeciwlotniczą oraz rozbudowane systemy rozpoznania. Wraz z towarzyszącymi mu niszczycielami i okrętami wsparcia tworzy samowystarczalny organizm, zdolny prowadzić działania przez wiele tygodni bez zawijania do portu.
🔗 Czytaj więcej: Lotniskowiec USS Gerald R. Ford na wodach Morza Północnego
Kiedy taki zespół pojawia się w danym akwenie, zmienia się dynamika całego regionu. Znikają z radarów małe jednostki o wątpliwym statusie, a statki handlowe zaczynają ściślej trzymać się korytarzy morskich. Dla marynarzy z państw regionu to jasny sygnał: ktoś teraz przejął kontrolę nad tymi wodami.
Pentagon w swoich komunikatach podkreśla, że obecność lotniskowca ma wspierać działania przeciwko organizacjom przestępczym w rejonie Karaibów. To obszar, przez który od dekad biegną morskie szlaki przemytu narkotyków i broni.
Lotniskowiec typu Ford nie ściga motorówek z kontrabandą. Jego zadanie to rozpoznanie, stała obecność w powietrzu i wsparcie tych, którzy pilnują porządku z bliska. Sam fakt pojawienia się w tym rejonie mówi więcej niż oficjalne komunikaty: Waszyngton przypomina, że południowe przedpole ma pod kontrolą. Gdy na horyzoncie widać USS Gerald R. Ford, nikt w regionie nie ma wątpliwości, kto rozdaje karty na morzu. To również czytelny sygnał dla Caracas – napięcie nie słabnie, a obecność amerykańskiego lotniskowca wyraźnie zwiększa presję na wenezuelski reżim.
Grupa uderzeniowa z lotniskowcem USS Gerald R. Ford na czele to nie demonstracja, lecz pełnowartościowa formacja bojowa. Na pokładzie amerykańskiego lotniskowca stacjonuje ponad siedemdziesiąt maszyn – od myśliwców F/A-18 Super Hornet, przez samoloty wczesnego ostrzegania E-2D Hawkeye, aż po śmigłowce wielozadaniowe MH-60R. To one tworzą pierwszą linię rozpoznania i rażenia, pozwalając Amerykanom działać setki kilometrów od własnych wybrzeży. Sam lotniskowiec dysponuje również własnymi środkami obrony – wyrzutniami pocisków rakietowych krótkiego zasięgu i systemami artyleryjskimi do zwalczania celów nawodnych oraz nisko lecących pocisków manewrujących.
W skład zespołu wchodzą niszczyciele typu Arleigh Burke: USS Bainbridge (DDG-96), USS Mahan (DDG-72) oraz USS Winston S. Churchill (DDG-81), pełniący rolę okrętu dowodzenia obroną powietrzną. Każdy z nich ma system Aegis i wyrzutnie VLS, a także zdolność użycia pocisków manewrujących Tomahawk, zapewniając parasol OPL i silne możliwości uderzeniowe z morza.
W razie konfliktu taki zespół jest w stanie przeprowadzić zmasowane uderzenie z morza w głąb terytorium przeciwnika. Zasięg operacyjny Tomahawków pozwala na rażenie celów oddalonych o ponad tysiąc kilometrów – a to oznacza, że nawet bez przekraczania granic wód terytorialnych Amerykanie mogliby sparaliżować kluczowe obiekty wojskowe i infrastrukturalne wenezuelskiego wybrzeża. Uderzenie poprzedziłoby rozpoznanie prowadzone przez samoloty pokładowe i drony zwiadowcze, wspierane przez śmigłowce ZOP tropiące okręty podwodne.
🔗 Czytaj też: USS Gerald R. Ford z wizytą we Włoszech
W praktyce oznacza to, że cała grupa działa jak jeden, samowystarczalny organizm: lotnictwo przejmuje kontrolę nad przestrzenią powietrzną, krążowniki i niszczyciele tworzą tarczę obronną, a okręty zaopatrzeniowe dostarczają paliwo i amunicję. W ciągu kilku godzin taka formacja jest zdolna prowadzić równoczesne operacje w powietrzu, na morzu i przeciwko celom lądowym. Dlatego wejście USS Gerald R. Ford na wody Karaibów nie można traktować jako rutynowej rotacji floty. To demonstracja siły i gotowości, która – nawet bez wystrzału – działa jak uderzenie precyzyjnie wymierzone w polityczne centrum Caracas.
W nadchodzących tygodniach okaże się, czy obecność lotniskowca USS Gerald R. Ford i jego eskorty na Karaibach to jedynie presja polityczna, czy zapowiedź działań o szerszym wymiarze. Dla Pentagonu to test skuteczności globalnej projekcji siły. Dla Wenezueli – moment prawdy, jak daleko może się posunąć w konfrontacji z USA. Dlatego, mimo deklaracji US Navy o „polowaniu na przemytników”, niewielu wierzy, że to jedyny cel. Skala i timing wskazują, że kluczowy jest sygnał strategiczny pod adresem Caracas. A dla obserwatorów z naszej części świata to przypomnienie, że w polityce morskiej nie ma pustych gestów. Każdy ruch floty wojennej to komunikat – czasem głośniejszy niż jakiekolwiek oświadczenie dyplomatyczne.