Newsletter Subscribe
Enter your email address below and subscribe to our newsletter

Według ekspertów potencjalnymi przyszłymi obiektami ataków terrorystów będą obiekty infrastruktury krytycznej, a narzędziami ataków będą systemy autonomiczne (drony). Eksperci przewidują także, iż w przeciągu najbliższych trzech lat akty terroru w ramach działań podprogowych kreowane będą na terytorium UE przez inne (wrogie) państwa. Obiektami takich ataków mają być głównie elementy energetycznej infrastruktury krytycznej – zwrócił uwagę kmdr por. dr Rafał Miętkiewicz z Akademii Marynarki Wojennej im. Bohaterów Westerplatte, ekspert Instytutu Polityki Energetycznej im. Ignacego Łukasiewicza.
Witold Szwagrun: Jak powiedział David Hambling, brytyjski ekspert ds. wojskowości zajmujący się dronami, nigdy wcześniej broń tego typu nie była używana w walce na taką skalę i nie miała tak istotnego wpływu, jak podczas wojny na Ukrainie. W kontekście toczącej się wojny dużo mówi się ostatnio o potencjalnym zagrożeniu polskich obiektów infrastruktury energetycznej, które są lub będą zlokalizowane na Bałtyku i polskim wybrzeżu. Jakie konkretne wnioski z użycia dronów przez obydwie strony wojny na Ukrainie powinniśmy wyciągnąć myśląc o ochronie obiektów infrastruktury krytycznej na morzu i na wybrzeżu?
Kmdr por. dr Rafał Miętkiewicz: Bez wątpienia skala wykorzystania systemów autonomicznych w działaniach bojowych jest nieporównywalna do wcześniejszych konfliktów. Widać tu narodziny nowej taktyki użycia systemów wszelkich typów co jest zjawiskiem typowym dla pojawiania się nowych systemów walki. W kontekście zagrożeń tego typu dla polskiej infrastruktury krytycznej musimy sobie jednak zdawać sprawę, iż sytuacja na Ukrainie skrajnie odbiega od sytuacji w jakimkolwiek innym kraju UE, w tym Polsce – państwie przyfrontowym. Na terenie Ukrainy trwa otwarty konflikt zbrojny i obiekty IK są jednymi z podstawowych celów ataków, rażonymi, aby sparaliżować funkcjonowanie państwa, wywrzeć wpływ na ludność cywilną – sterroryzować społeczeństwo (wymuszenie ustępstw na przywódcach państwowych).
W tym momencie chciałbym także zwrócić uwagę na niezwykle ciekawe wyniki badań ankietowych przeprowadzonych przez Polskie Towarzystwo Bezpieczeństwa Narodowego PTBN, głównie wśród ekspertów EU Protective Security Advisors (EU PSA), na początku 2023 roku. Większość ankietowanych odpowiedziała, iż potencjalnymi przyszłymi obiektami ataków terrorystów będą obiekty infrastruktury krytycznej, a narzędziami ataków będą właśnie systemy autonomiczne (drony). Eksperci przewidują także, iż w przeciągu najbliższych trzech lat, akty terroru w ramach działań podprogowych kreowane będą na terytorium UE przez inne (wrogie) państwa. Obiektami takich ataków mają być według ankietowanych głównie elementy energetycznej infrastruktury krytycznej. Raport zwraca także uwagę na zagrożenia cybernetyczne, o których nie wolno nam zapominać.
Co do wniosków z użycia dronów to zwracam uwagę na kilka kwestii. Po pierwsze zagrożenie to ma charakter niezwykle dynamiczny. Ponadto drony latające mogą realizować loty na zasięgach pozahoryzontalnych, operować w stadach, przenosić ładunki (ładunki wybuchowe, urządzenia zagłuszające i zakłócające, środki NBC, itp.), prowadzić obserwację (szpiegować), uderzać z wielu kierunków, jednocześnie, falami a nawet w towarzystwie innych środków rażenia.
To tylko kilka z ich funkcji, gdyż zakres ich wykorzystania ulega stale rozwojowi i jest ograniczony właściwie tylko wyobraźnią sprawców. Terroryści, także działający na zlecenie podmiotów państwowych, uzyskali tym samym kolejne narzędzie umożliwiające elastyczne dostosowanie czasu, miejsca (obiektu) i formy ataku. Mówiąc o dronach musimy mieć na uwadze całą paletę systemów operujących w kosmosie, przestrzeni powietrznej, na morzu, pod wodą, na lądzie, jak i w cyberprzestrzeni. Miniaturyzacja, autonomiczność, sztuczna inteligencja, nanotechnologie, modułowość, technologie kwantowe to tylko wybrane przykłady obszarów związanych z rozwojem platform bezzałogowych.
W trakcie wojny na Ukrainie najprawdopodobniej po raz pierwszy w warunkach bojowych zostały użyte drony podwodne i nawodne. Również w ich przypadku można analizować potencjalne zagrożenie dla elementów infrastruktury krytycznej znajdującej się w przeważającej części pod wodami Bałtyku, takich jak gazociąg Baltic Pipe, podwodna linia kablowa SwePol Link, czy elementy farm off shore. Jakie w tym przypadku doświadczenia z toczącej się wojny powinniśmy wykorzystać pragnąc zabezpieczyć się przez potencjalnymi atakami na obiekty IK?
R.M. Użycie dronów na morzu, tak w ramach konfliktu zbrojnego, jak i działań podprogowych, nie jest pomysłem nowym, w czasach nam współczesnych te technologie rozwijane były choćby w okresie II wojny światowej. Jeśli chodzi o ostatnią dekadę, to zainteresowanych odsyłam do prześledzenia zdarzeń z jakimi społeczność międzynarodowa musiała się zmierzyć na Morzu Czerwonym, jednej z morskich arterii komunikacyjnych odpowiadających za dostawy gazu i ropy naftowej.
Drony nawodne znajdujące się na wyposażeniu bojowników Houthi wspieranych technologicznie przez Iran, w ramach wojny zastępczej (proxy war) atakowały tankowce a nawet okręty wojenne, czy bazy morskie państw arabskich. Drony powietrzne atakowały w tym czasie rafinerie jednego z największych koncernów paliwowych na świecie na wybrzeżu Arabii Saudyjskiej. Dochodziło do jednoczesnych, wielokierunkowych ataków skoordynowanych co do czasu i obiektu ataku z wykorzystaniem pocisków rakietowych i wspomnianych dronów. Takie podejście wskazuje na wypracowanie taktyki mającej na celu przytłoczenie systemów ochrony obiektów IK i zwiększenie efektywności ataku.
Domena podwodna Bałtyku, która charakteryzuje się skomplikowaną hydrologią, charakterystycznym ukształtowaniem dna, dużym natężeniem ruchu na powierzchni i określonym statusem prawnym akwenów (element maskowania działań), w połączeniu z rozwojem współczesnych systemów autonomicznych operujących w dolnej półsferze (pojazdy AUV) powodują, iż w moim odczuciu istnieje realne zagrożenie tak ze strony wspomnianych systemów bezzałogowych, jak i podwodnych grup dywersyjnych.
W toczącej się dyskusji nad ochroną obiektów infrastruktury energetycznej, które są lub będą zlokalizowane na Bałtyku i polskim wybrzeżu często pomijany jest największy istniejący obiekt, czy terminal LNG w Świnoujściu. Czy, a jeżeli tak, to jak bardzo gazoport narażony jest na atak dronami od strony morza?
R.M. Formułując problem w ten sposób można stwierdzić, że każdy obiekt na wybrzeżu polskim jest narażony na atak dronami od strony morza. Pytanie tylko czy taki atak byłby bardziej skuteczny niż atak od strony lądu. O wszystkim, moim zdaniem, decydowała będzie specyfika obiektu i przyjęta taktyka. Drony morskie – podwodne lub nawodne, przy wykorzystaniu cech środowiska morskiego i niedostatecznej ochronie ze strony morza mogą okazać się skutecznym narzędziem samego ataku.
Rozwiązania światowe dotyczące systemów zabezpieczenia portów morskich, wskazują na jednoczesne wykorzystanie barier fizycznych, sensorów podwodnych i nawodnych oraz platform autonomicznych operujących w toni morskiej, na powierzchni oraz w powietrzu. Taki, nasycony nowoczesnymi rozwiązaniami system daje możliwość odpowiednio wczesnego wykrycia symptomów zagrożeń i podjęcia działań w sytuacji deficytu czasu na reakcję.
Problem ochrony IK na morzu jest wielowątkowy i obejmuje obok rozwiązań technologicznych także liczne kwestie legislacyjne, jak i te związane z odpowiedzialnością za szkody wyrządzane przez dajmy na to unieszkodliwione a w praktyce zestrzelone drony, które naruszają przestrzeń powietrzną chronionego obiektu.
Kontynuując ten wątek, obiektem ataku dronami mogą być również gazowce płynące do terminala LNG. Czy i w jaki sposób mogą być one chronione przed atakami za pomącą dronów powietrznych, podwodnych i nawodnych?
R.M. Tu znów warto posłużyć się przykładami z Morza Czarnego i atakami na tankowce na pełnym morzu. Ataki takie mogą być realizowane z wykorzystaniem jednostek pełniących rolę „statków matek” dla bezzałogowych systemów powietrznych przenoszących ładunki wybuchowe itp. a nawet całych rojów tego typu platform. Statki cywilne pływające pod podejrzanymi banderami stanowić mogą przy tym mobilne stanowiska skąd prowadzona jest działalność rozpoznawcza i gdzie odbywa się planowanie i przygotowanie ataków. Podejrzenia co do wspomnianych funkcji takich statków miały miejsce w odniesieniu do jednej z jednostek irańskich zakotwiczonych całymi miesiącami na wodach międzynarodowych.
Musimy sobie uświadomić, iż ochrona i obrona przez tego typu środkami jest przedsięwzięciem niezwykle złożonym wchodzącym w zakres działań tzw. ochrony wojsk (Force Protection). Jeśli możliwe jest przeprowadzenie w czasie pokoju, w ramach akcji terrorystycznej, zwieńczonego sukcesem zamachu na fregatę typu Al. Madinah, tak jak miało to miejsce na początku 2017 roku, to możliwy jest atak na praktycznie każdy cel morski. Nie da się moim zdaniem zapewnić ochrony wszystkim statkom. Odpowiednio zabezpieczone statki zdolne do samodzielnej żeglugi musiałyby właściwie przyjąć formę jednostek uzbrojonych, może nie tak jak okręty wojenne, ale obsadzonych dodatkowym personelem zdolnym do obsługi skomplikowanych systemów walki.
Co do ataków na zbiornikowce, to proszę zwrócić uwagę, iż z uwagi na kwestie konstrukcyjne (podwójna burta) uznać można je za jednostki stosunkowo odporne na ataki dokonywane z zewnątrz (przykład MS Limburg). W przypadku zbiornikowców LNG, oczywiście może dojść w ich konsekwencji do rozszczelnienia zbiorników i wycieku, gwałtownego odparowania, czy nawet wybuchu gazu – zdania ekspertów co do konsekwencji takiej sytuacji są skrajnie podzielone.
Z mojej perspektywy o wiele groźniejszy pozostaje problem min morskich oraz morskich improwizowanych ładunków wybuchowych, które w połączeniu z technologiami autonomicznymi mogą tworzyć duże zagrożenie na polskich obszarach morskich – zdecydowanie bardzo podatnych na prowadzenie elementów wojny minowej.
Odpowiedzią mogą być tu działania podejmowane przez wykwalifikowane siły a ukierunkowane na niedopuszczenie do zdarzenia, czyli minimalizujące ryzyko jego wystąpienia. Mam tu na myśli zarówno wywiad i rozpoznanie, jak i np. systematyczne działania sił obrony przeciwminowej czy też poszukiwania i zwalczania okrętów podwodnych potencjalnego przeciwnika, w tym środków miniaturowych.
Od kilku lat jest Pan ekspertem Instytutu Polityki Energetycznej im. Ignacego Łukasiewicza. Jakie są Pana doświadczenia z pracy w zespole ekspertów Instytutu? Co jest dla Pana największą satysfakcją z tej pracy?
R.M. Działalność w Instytucie to aktywność wielokierunkowa. Po pierwsze jest to doskonała platforma do współpracy z ekspertami na poziomie światowym (wśród nas są pracownicy agend UE, naukowcy z USA, eksperci rządowi, itp.). Wysoki poziom merytoryczny pozwala na udział w interesujących projektach z obszaru szeroko pojmowanego bezpieczeństwa energetycznego. Instytut to także możliwość publikacji komentarzy, raportów i analiz stanowiących istotny (słyszalny) głos w dyskusjach na najważniejsze tematy.
Co ważne, Instytut to także grupa młodych ludzi z pasją, którzy z dużym zaangażowaniem włączają się w aktywność publikacyjną, czy też organizację sztandarowego wydarzenia, które na stałe weszło już do kalendarza najważniejszych wydarzeń związanych z bezpieczeństwem energetycznym, czyli Konferencji Naukowej Bezpieczeństwo Energetyczne Filar i Perspektywy Rozwoju. Ten ostatni aspekt, a więc współpraca z młodymi ekspertami jest dla mnie szczególnie istotny i pokazujący, że zaangażowanie w pracę ma sens i znajduje naśladowców.
Traktuję to także jako element budowania świadomości spraw morskich wśród społeczeństwa zamieszkującego na co dzień południowe dzielnice naszego kraju. Przykład jak zwykle płynie z góry i nie można pominąć sylwetki Prezesa Instytutu, który z jednej strony dba o merytoryczny poziom realizowanych przedsięwzięć z drugiej zaś jest osobą dbającą o pozytywną atmosferę społeczności Instytutu.
Rozmawiał Witold Szwagrun


Po ośmiu miesiącach aktywności na trzech oceanach brytyjska grupa lotniskowcowa z HMS Prince of Wales powróciła 30 listopada do Portsmouth. Tym wejściem Royal Navy zamknęła operację Highmast — największe rozmieszczenie sił morskich w bieżącym roku.
W artykule
Rankiem, w końcówce listopada, okręty brytyjskiej grupy lotniskowcowej zaczęły wchodzić do Portsmouth. Lotniskowiec HMS Prince of Wales prowadził szyk powrotny, zamykając tym samym globalną kampanię, w ramach której zespół pokonał ponad 40 tys. mil morskich — dystans odpowiadający półtorakrotnemu okrążeniu Ziemi.
Powitanie miało wymiar uroczysty, zgodny z tradycją Royal Navy: jednostki portowe wykonały salut wodny, zaś załogi eskort i pomocniczych okrętów stanęły wzdłuż burt. Po wielu miesiącach nieobecności marynarze i lotnicy wrócili do rodzin, kończąc etap najbardziej kompleksowej operacji tej części floty od kilku lat.
Operacja Highmast rozpoczęła się wiosną, kiedy z Portsmouth i Bergen wyszły pierwsze okręty tworzące grupę zadaniową. Jej głównym celem było potwierdzenie zdolności Royal Navy do prowadzenia wielodomenowych działań dalekomorskich oraz utrzymania spójnej współpracy z sojuszniczymi okrętami.
W trakcie misji grupa operowała kolejno na Morzu Śródziemnym, w obszarze Kanału Sueskiego, na Oceanie Indyjskim oraz w zachodniej części Indo-Pacyfiku. W tym czasie przeprowadzono szereg ćwiczeń, w tym z marynarkami Włoch, Japonii, Australii, Kanady i Norwegii.
Dowódca zespołu, komandor James Blackmore, określił operację jako „najszerszy sprawdzian brytyjskiej projekcji siły od lat”, podkreślając jednocześnie wzrost interoperacyjności i zdolności bojowej grupy.
Trzon Carrier Strike Group stanowił lotniskowiec HMS Prince of Wales, na którego pokładzie operowało skrzydło lotnicze złożone z samolotów F-35B oraz śmigłowców ZOP i maszyn rozpoznawczych. Uzupełnienie stanowiły niszczyciel rakietowy HMS Dauntless, fregata HMS Richmond, norweska fregata HNoMS Roald Amundsen oraz jednostki wsparcia — tankowiec RFA Tideforce i logistyczny HNoMS Maud.
W kulminacyjnej fazie misji, podczas ćwiczeń na Indo-Pacyfiku, siły zespołu liczyły ponad 4 tysiące żołnierzy i marynarzy.
Zakończona kampania miała znaczenie wykraczające poza tradycyjny pokaz bandery. HMS Prince of Wales po serii wcześniejszych problemów technicznych przeszedł pełny cykl eksploatacyjny, obejmujący przeloty, intensywne działania lotnicze oraz współpracę w warunkach, które sprawdzają możliwości układu napędowego, systemów pokładowych oraz modułów sterowania lotami.
Misja była więc testem nie tylko dla całego zespołu, ale i samego lotniskowca, który tym etapem potwierdził pełną gotowość do globalnych operacji. Dla Royal Navy oznacza to domknięcie okresu niepewności oraz wejście w etap stabilnej eksploatacji obu brytyjskich superlotniskowców.
Operacja Highmast udowodniła, że Wielka Brytania pozostaje zdolna do nieprzerwanej obecności na głównych morskich szlakach komunikacyjnych, szczególnie w regionie Indo-Pacyfiku. W sytuacji rosnącej aktywności floty chińskiej i agresywnych działań rosyjskich — zarówno w Arktyce, jak i na Morzu Śródziemnym — wartościowa obecność sojuszniczych komponentów nabiera szczególnego znaczenia.
Zakończenie operacji pokazuje także, jak duże znaczenie ma utrzymanie ciągłości działań Royal Navy. Powrót HMS Prince of Wales nie kończy brytyjskiej aktywności na Indo-Pacyfiku — stanowi raczej zamknięcie pierwszej z serii zaplanowanych rotacji, które w ciągu kolejnych lat mają stać się fundamentem obecności brytyjskiej bandery na kluczowych szlakach morskich.
Ośmiomiesięczna misja Highmast zapisze się jako jedno z najważniejszych przedsięwzięć brytyjskiej floty ostatnich lat. Zespół przeszedł pełne spektrum działań — od ćwiczeń sojuszniczych po operacje realizowane w rozległych akwenach zachodniej części Indo-Pacyfiku.
Powrót grupy lotniskowcowej, z HMS Prince of Wales na czele, stanowi potwierdzenie, że brytyjski system lotniskowcowy jest w stanie prowadzić globalne operacje w sposób ciągły, niezawodny i zgodny z wymaganiami współczesnej architektury bezpieczeństwa.