Newsletter Subscribe
Enter your email address below and subscribe to our newsletter

Przy okazji obchodów 85. rocznicy wybuchu II wojny światowej, które miały miejsce dwa dni temu w naszym kraju, warto przypomnieć o kluczowych wydarzeniach związanych z udziałem polskich okrętów wojennych w tym globalnym konflikcie.
W artykule
To właśnie tutaj, nad Bałtykiem, 1 września 1939 roku o godzinie 4:45, niemiecki pancernik Schleswig-Holstein otworzył ogień na polską placówkę wojskową na Westerplatte. Ten tragiczny moment stał się symbolicznym początkiem największego konfliktu zbrojnego w dziejach ludzkości, w którym polskie okręty wojenne odegrały znaczącą rolę.
30 września 1939 roku, trzy polskie niszczyciele: ORP Błyskawica, ORP Grom i ORP Burza, po trzykrotnym nadaniu sygnału „Pekin” przez Polskie Radio, podniosły kotwicę i opuściły Port Wojenny Oksywie w Gdyni, kierując się w stronę Wielkiej Brytanii, by kontynuować walkę u boku aliantów. ORP Błyskawica i ORP Grom, zbudowane w Wielkiej Brytanii, oraz ORP Burza, wyprodukowany we Francji, zdołały wymknąć się wrogowi i dołączyły do Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, stając się istotną częścią alianckich działań na morzu podczas II wojny światowej. Na miejscu pozostał jednak ORP Wicher, który mimo prób walki z przeważającymi siłami wroga, nie zdołał uciec i 3 września 1939 roku stał się symbolem poświęcenia polskich marynarzy w obronie ojczyzny.

Warto dodać, że już w maju 1939 roku, podczas polsko-brytyjskich rozmów sztabowych w Warszawie, ustalono, że te trzy polskie niszczyciele zostaną wysłane do Wielkiej Brytanii jeszcze przed wybuchem wojny. Ich misją miało być zabezpieczanie konwojów ze sprzętem wojskowym, który miał być dostarczany do Polski przez port w Gałaczu w Rumunii.
Ciekawostką jest fakt, że przed wojną, po dostarczeniu niszczycieli ORP Błyskawica i ORP Grom, Polska przygotowywała się do budowy kolejnych jednostek, których projekty były konsultowane zarówno z Brytyjczykami, jak i z naszą Marynarką Wojenną. Był to projekt brytyjsko-polski, podobny do współczesnego programu MIECZNIK realizowanego z Babcock International i Polską Grupą Zbrojeniową, który zakłada budowę trzech okrętów klasy fregata w PGZ Stocznia Wojenna. Niszczyciele miały nosić nazwy Huragan i Orkan, a część materiałów do ich budowy była już przygotowana w Stoczni Marynarki Wojennej na Gdyńskim Oksywiu. Jednak w związku z inwazją Niemiec na Polskę, część blach przeznaczonych na budowę przyszłego wówczas niszczyciela Huragan wykorzystano do konstrukcji pociągu pancernego „Kaszubski Smok,” który dzielnie walczył z niemieckim najeźdźcą.
Nie sposób również nie wspomnieć o legendarnym okręcie podwodnym ORP Orzeł, który po dramatycznej ucieczce z internowania w Tallinie w październiku 1939 roku, kontynuował swoją misję bojową, zadając ciosy niemieckiej flocie. Niestety, los okrętu i jego załogi pozostał tajemnicą do dziś – ORP Orzeł zaginął w czerwcu 1940 roku podczas patrolu na Morzu Północnym.
Polskie okręty wojenne od samego początku działań wojennych prowadziły patrole bojowe i brały udział w ochronie konwojów, uczestnicząc w kluczowych operacjach morskich u boku Royal Navy. Jednym z pierwszych znaczących sukcesów było zatopienie przez ORP Orzeł niemieckiego transportowca Rio de Janeiro w kwietniu 1940 roku, co miało miejsce podczas inwazji na Norwegię.
W trakcie wojny, w miarę jak niemieckie Siły Morskie zwiększały swoją obecność na morzach, Polskie Siły Zbrojne na Zachodzie sukcesywnie otrzymywały nowe jednostki od Brytyjczyków, w tym niszczyciele, krążowniki, a także mniejsze jednostki, takie jak ścigacze i kutry torpedowe. Polscy marynarze odegrali kluczową rolę w wielu operacjach, w tym w ewakuacji Dunkierki, zwalczaniu niemieckiego pancernika Bismarck, oraz osłonie konwojów arktycznych, które dostarczały zaopatrzenie do Związku Radzieckiego.
Polskie okręty wojenne uczestniczyły także w lądowaniu w Normandii, gdzie m.in. krążownik ORP Dragon oraz niszczyciele ORP Błyskawica i ORP Piorun walczyły u boku jednostek brytyjskich i kanadyjskich. Niestety, ORP Dragon został poważnie uszkodzony przez niemiecką „żywą torpedę”, co zmusiło jego załogę do osadzenia okrętu na dnie jako część falochronu. Warto wspomnieć, że termin „żywe torpedy” odnosi się do załogowych torped używanych podczas wojny, a w Polsce idea ta nabrała rozgłosu wiosną 1939 roku, po tym jak III Rzesza zerwała deklarację o niestosowaniu przemocy. Pierwszym znanym ochotnikiem do straceńczej misji był mat Stanisław Chojecki, który już w maju 1937 roku zadeklarował swoje poświęcenie w liście do marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego.
Tragiczne wydarzenia nie ominęły również innych polskich jednostek. Rankiem 8 października 1943 roku, niszczyciel ORP Orkan, podczas jednej z misji konwojowych, padł ofiarą potężnej eksplozji spowodowanej wrogim pociskiem, który uderzył w przedział amunicyjny okrętu. Detonacja była tak potężna, że okręt zatonął w ciągu kilku minut, zabierając ze sobą życie większości załogi. Na szczęście, radiotelegrafiści ORP Orkan zdążyli wysłać sygnał SOS, który dotarł do brytyjskiego niszczyciela HMS Musketeer.

Po nieco ponad godzinie od zatonięcia, brytyjski okręt dotarł na miejsce katastrofy, ratując 40 polskich marynarzy i 3 Brytyjczyków. Mimo to, tego tragicznego dnia fale pochłonęły życie 178 polskich marynarzy i około 20 Brytyjczyków, na zawsze wpisując to wydarzenie w tragiczne karty historii polskiej Marynarki Wojennej. To, podobnie jak los ORP Dragona, stanowiło bolesne przypomnienie o wysokiej cenie, jaką polskie siły morskie płaciły w walce o wolność na morzach.
Marynarka Wojenna RP i jej okręty wojenne w latach 1939-1945 przeszła przez trudne i dramatyczne zmiany, od pierwszych dni wojny, kiedy stan jej sił na 1 września 1939 roku wynosił: 4 niszczyciele, 1 stawiacz min, 5 okrętów podwodnych, 6 trałowców, 2 kanonierki oraz 7 okrętów pomocniczych.
W wyniku działań wojennych oraz reorganizacji flotylli, do 8 maja 1945 roku stan Polskiej Marynarki Wojennej zmienił się, obejmując: 1 krążownik, 6 niszczycieli oraz 6 okrętów podwodnych, z czego 3 były internowane w Szwecji.
W okresie wojny straty były znaczne: zatonął 1 krążownik, 4 niszczyciele, 1 stawiacz min, 2 okręty podwodne, 6 trałowców, 2 kanonierki oraz 6 okrętów pomocniczych. W tych tragicznych latach poległo lub zmarło 460 polskich marynarzy walczących w siłach zbrojnych na Zachodzie.
Polskie okręty, operujące z baz brytyjskich, przebyły imponującą odległość 1 213 tysięcy mil morskich. W trakcie tych działań eskortowały 787 konwojów, stoczyły 40 walk z okrętami nawodnymi, 176 z okrętami podwodnymi i „żywymi torpedami”, ponad 50 razy zmierzyły się z artylerią nadbrzeżną, a ponad 400 razy z wrogimi samolotami.

Na pewno udało im się zniszczyć 7 okrętów nawodnych, 2 podwodne, 39 statków transportowych, a także zestrzelić 20 samolotów. Istnieją również silne przypuszczenia, że do tych sukcesów można dodać kolejne 2 okręty nawodne, 3 podwodne, 2 statki transportowe oraz 10 zestrzelonych samolotów.
Polskie załogi brały udział w 47 operacjach ratowania alianckich okrętów i statków, oraz 35 razy pomagały zestrzelonym samolotom. Ich heroiczne czyny zostały docenione na arenie międzynarodowej – polscy marynarze otrzymali 83 brytyjskie odznaczenia, w tym 1 Order Łaźni, 9 Orderów Imperium Brytyjskiego w różnych klasach, oraz 15 odznaczeń francuskich, w tym 4 Legie Honorowe.
Równie ważnym, choć często mniej dostrzeganym aspektem polskich działań na morzach podczas II wojny światowej, była działalność Polskiej Marynarki Handlowej. Jej statki, mimo że nieuzbrojone, brały udział w kluczowych operacjach transportowych, dostarczając zaopatrzenie i sprzęt niezbędny dla alianckich armii na wszystkich frontach.
Podczas wojny Polska Marynarka Handlowa poniosła bolesne straty, tracąc 18 statków o łącznym tonażu 76 tysięcy BRT (Brutto Register Tonnage), co mierzy objętość przestrzeni ładunkowej tych jednostek. Ich rzeczywista nośność, czyli zdolność przewozu ładunku (DWT), była oczywiście niższa, ale równie istotna w kontekście wojennych strat. W tych tragicznych wydarzeniach życie oddało ponad 200 polskich marynarzy, którzy do końca pozostali wierni swojej misji. Mimo tych strat, odwaga i poświęcenie polskich załóg nie zostały zapomniane. Ich heroiczne działania zostały uhonorowane m.in. 14 brytyjskimi odznaczeniami, które są świadectwem uznania dla ich nieocenionego wkładu w wojenne wysiłki aliantów.
Pamięć o tych marynarzach, zarówno z Polskiej Marynarki Wojennej, jak i Handlowej, jest częścią naszej narodowej historii i dumy. Ich poświęcenie na morzach świata nie tylko wspierało wysiłek wojenny, ale również przypomina o niezłomnej walce Polaków o wolność i suwerenność w najtrudniejszych momentach historii.
Autor: Mariusz Dasiewicz


30 listopada grupa aktywistów Greenpeace Australia Pacific przeprowadziła spektakularną akcję na podejściu do portu w Newcastle, gdzie wspięli się na masowiec BONNY ISLAND, na którego pokładzie znajdował się węgiel.
W artykule
Do incydentu doszło w rejonie wejścia do portu Newcastle, jednego z głównych punktów eksportowych australijskiego węgla. Trzech aktywistów Greenpeace przedostało się na pokład masowca, wykorzystując dostęp do łańcucha kotwicznego oraz konstrukcji burtowych. Obecność osób postronnych na części dziobowej jednostki uniemożliwiła jej normalne manewrowanie, natomiast równoległa blokada kajakami na torze podejściowym dodatkowo ograniczyła przestrzeń manewrową statku, co w praktyce całkowicie wstrzymało jego ruch.
Protest był częścią szerszej inicjatywy Rising Tide People’s Blockade, której uczestnicy domagają się wyznaczenia daty wygaszania eksportu paliw kopalnych oraz wstrzymania nowych projektów związanych z węglem i gazem.
Aktywiści rozwiesili na burcie masowca duży transparent z przesłaniem skierowanym do władz Australii: „Wycofywać węgiel i gaz”. Był to element blokady Rising Tide People’s Blockade, której uczestnicy domagają się wyznaczenia terminu odejścia od paliw kopalnych oraz wstrzymania zgód na nowe projekty związane z węglem i gazem.
Akcja zbiegła się w czasie z podpisaniem przez Australię Deklaracji z Belém podczas COP30 w Brazylii. Greenpeace podkreśla, że zobowiązania złożone na forum międzynarodowym pozostają w sprzeczności z utrzymywaniem wysokiego poziomu eksportu surowców energetycznych.
W proteście uczestniczyli także australijscy muzycy Oli i Louis Leimbach z zespołu Lime Cordiale. Według Oli’ego obecność artystów miała podkreślić, że ruch klimatyczny obejmuje różne środowiska społeczne. Zwrócił uwagę, że akcja Greenpeace stała się naturalnym przedłużeniem koncertu zorganizowanego w ramach Rising Tide, który zgromadził wielu zwolenników działań na rzecz ochrony klimatu.
Wśród osób, które wspięły się na pokład masowca, znalazła się również lekarka i aktywistka Greenpeace dr Elen O’Donnell. W swoim oświadczeniu wskazała na skutki katastrof klimatycznych obserwowane w pracy zawodowej oraz podkreśliła, że Australia jako trzeci największy eksporter paliw kopalnych na świecie ponosi szczególną odpowiedzialność za ich konsekwencje.
Skala protestu była na tyle duża, że lokalna policja zatrzymała ponad 140 osób płynących na kajakach i pontonach, które brały udział w blokadzie podejścia do portu, wśród nich również nieletnich. Organizatorzy określili działania jako „konieczne i pokojowe”, natomiast krytycy podkreślali rosnące ryzyko eskalacji oraz zakłócenia pracy największego portu węglowego świata.
Incydent w Newcastle wpisuje się w rosnącą liczbę protestów wymierzonych w infrastrukturę powiązaną z paliwami kopalnymi. Australia, mimo deklaracji składanych na arenie międzynarodowej, pozostaje jednym z głównych eksporterów węgla na rynki azjatyckie. Działania aktywistów pokazują, że presja społeczna na przyspieszenie transformacji energetycznej staje się coraz bardziej zauważalna.
Podobne napięcia pojawiają się także w innych regionach świata, gdzie troska o środowisko zderza się z realiami gospodarki oraz sytuacją na rynku pracy. Europejskie doświadczenia potwierdzają, jak trudne bywa pogodzenie ambitnych celów klimatycznych z rosnącymi kosztami życia. W Australii sytuacja pozostaje szczególnie złożona, ponieważ przemysł wydobywczy jest jednym z fundamentów lokalnych gospodarek.
„Chociaż zmiana klimatu dotknie najuboższych najmocniej, dla wielu z nich nie będzie jedynym ani największym zagrożeniem” – przypomniał niedawno Bill Gates, komentując tempo światowej transformacji energetycznej. Wskazał, że debata zbyt często koncentruje się wyłącznie na emisjach, pomijając kwestie społeczne takie jak dostęp do energii, ubóstwo czy brak możliwości rozwoju.
Jego zdaniem skuteczna polityka klimatyczna wymaga nie tylko redukcji emisji, lecz także inwestycji w rozwiązania poprawiające jakość życia. Zwrócił uwagę, że postęp technologiczny sprawił, iż globalne prognozy emisji są dziś mniej pesymistyczne niż dekadę temu.
Choć dla uczestników Rising Tide była to forma obywatelskiego sprzeciwu, wielu mieszkańców regionu oceniło akcję jako przykład radykalizmu uderzającego w lokalną gospodarkę i miejsca pracy. W debacie publicznej pojawiły się głosy, że blokowanie statków nie rozwiązuje żadnego z realnych problemów klimatycznych, natomiast wzmacnia napięcia społeczne.
Wydarzenia w Newcastle pokazały, że spór między aktywizmem klimatycznym a ekonomicznym fundamentem tego kraju pozostaje nierozstrzygnięty i z zapewne jeszcze będzie powracał w w takiej lub podobnej formie.