Newsletter Subscribe
Enter your email address below and subscribe to our newsletter

Wczesnym rankiem 13 czerwca Siły Powietrzne Izraela przeprowadziły skoordynowane naloty na cele w Iranie, które oficjalnie określono jako początek trzytygodniowej operacji wymierzonej w strategiczną infrastrukturę wojskową przeciwnika. Czy Bliski Wschód znów stanie się punktem zapalnym, który doprowadzi do wybuchu III wojny światowej?
W artykule
To pytanie coraz częściej pojawia się na łamach międzynarodowych mediów. Islamska Republika Iranu – teokratyczne państwo ajatollahów, czerpiące z dziedzictwa imperium perskiego – nie jest typowym graczem regionalnym. To potęga kulturowa i militarna, której wpływy rozciągają się od Lewantu po Zatokę Omańską.
Dysponując jednymi z największych zasobów ropy naftowej na świecie oraz szesnastą co do wielkości siłą militarną w ujęciu globalnym (Global Firepower 2025), Iran pozostaje nieprzewidywalnym, lecz skutecznym aktorem w układance bezpieczeństwa międzynarodowego. Pomimo międzynarodowych sankcji i politycznej izolacji, konsekwentnie realizuje własną wizję ładu w regionie.
Jednym z głównych celów izraelskich nalotów jest zniszczenie irańskiego programu nuklearnego lub przynajmniej opóźnienie jego realizacji. Według danych Międzynarodowego Instytutu Studiów Strategicznych (IISS), Iran zbliża się do osiągnięcia zdolności produkcji broni jądrowej – w horyzoncie około 12 miesięcy. Dla Izraela to kwestia strategicznego bezpieczeństwa, zaś dla reszty świata – potencjalna destabilizacja porządku międzynarodowego i naruszenie globalnych zasad ograniczania broni jądrowej. Z tego powodu podobne stanowisko zajmują Stany Zjednoczone, które od lat uznają pojawienie się nowego państwa atomowego na Bliskim Wschodzie za poważne zagrożenie.
W odpowiedzi na izraelskie naloty, Iran przeprowadził zmasowany kontratak rakietowy oraz dronowy, uderzając w cele w rejonie Tel Awiwu, Hajfy i Jerozolimy. Mimo to, oficjalne stanowisko władz Iranu sugeruje niechęć do dalszej eskalacji – Teheran powołuje się na prawo do samoobrony.
W obliczu rosnącego napięcia i braku jednoznacznej odpowiedzi ze strony Teheranu, analitycy na całym świecie próbują przewidzieć możliwe ścieżki eskalacji konfliktu. Jedną z takich analiz opublikował portal „The Maritime Executive”. Poniższy materiał stanowi tłumaczenie tej publikacji, z zastrzeżeniem, że zawarte w nim opinie odzwierciedlają stanowisko autora, a nie redakcji portalu.
Choć nie odnotowano poważnych zakłóceń w żegludze, wzmożona aktywność militarna i rakietowy kontratak Iranu zwiększają ryzyko destabilizacji w rejonie Zatoki Perskiej. Większość przewoźników omija przestrzeń powietrzną Iranu, ale nie zawiesiła połączeń – trasy przekierowano przez bezpieczniejsze korytarze.
Natomiast, zgodnie z analizami firm zajmujących się monitoringiem ruchu statków handlowych, które zostały przytoczone przez „Wall Street Journal”, na dzień 13 czerwca wzrosła liczba statków oczekujących na wejście do portów Iranu, w tym w rejonie Bandar Abbas. Część analityków łączy to z wcześniejszą eksplozją w tamtejszym porcie handlowym, co może wskazywać na skutki precyzyjnych uderzeń Izraela. Na obrazach satelitarnych nie odnotowano jednak wzmożonej aktywności.
Wieczorem 15 czerwca Iran po raz pierwszy w tej operacji odpowiedział siłą – przeprowadził zmasowany atak rakietowy i dronowy na izraelskie miasta, w tym Tel Awiw i Hajfę. Choć większość pocisków przechwycono, część z nich trafiła w infrastrukturę cywilną, powodując ofiary i zniszczenia. Władze w Teheranie określiły działania jako proporcjonalną odpowiedź na izraelskie naloty. Eksperci ostrzegają, że eskalacja może doprowadzić do wciągnięcia w konflikt Stanów Zjednoczonych i państw arabskich. Należy podkreślić, że wydarzenia te miały miejsce już po publikacji analizy The Maritime Executive i nie zostały w niej ujęte.
Zamknięcie Cieśniny Ormuz przez Iran miałoby daleko idące konsekwencje gospodarcze i geopolityczne. To właśnie przez ten wąski korytarz przechodzi blisko 20 % światowej ropy naftowej. Każda próba jego zablokowania sparaliżowałaby globalny handel surowcami energetycznymi oraz pozbawiłaby Teheran podstawowego źródła dochodów, jednocześnie wywołując konfrontację z flotami wojennymi Stanów Zjednoczonych i krajów NATO.
Oddziały Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej (IRGC), mimo posiadania środków do prowadzenia działań asymetrycznych, a także możliwości operacyjnych w rejonach przybrzeżnych, nie są w stanie skutecznie przeciwstawić się zorganizowanym siłom uderzeniowym zachodnich flot wojennych – nawet z udziałem Marynarki Wojennej Iranu (Nedaja).
Pogorszenie bezpieczeństwa w tym rejonie uderzyłoby również w interesy państw Rady Współpracy Zatoki (GCC), które – mimo ostrożnego stanowiska wobec izraelskiej ofensywy – zostałyby zmuszone do zacieśnienia współpracy wojskowej z Waszyngtonem. Władze Iranu, świadome tej zależności, jak dotąd zachowują ostrożność – choć 14 czerwca państwowa agencja IRINN poinformowała o rozważaniu takiego scenariusza.
Ewentualne ataki Iranu na obiekty wojskowe państw Rady Współpracy Zatoki lub na amerykańskie bazy rozmieszczone na terytorium tych państw skutkowałyby najprawdopodobniej zacieśnieniem współpracy ze Stanami Zjednoczonymi. Choć przywódcy państw GCC nie deklarują otwarcie poparcia dla działań Waszyngtonu, to geostrategiczne interesy i dotychczasowe relacje wskazują na gotowość do wspólnego działania – pomimo silnego, społecznego poparcia dla sprawy palestyńskiej.
Z perspektywy operacyjnej, Izrael koncentruje swoje działania na wyeliminowaniu potencjału ofensywnego irańskich Sił Strażników Rewolucji (IRGC), w tym sieci 24 zidentyfikowanych komleksów rakietowych zlokalizowanych w zachodniej części tego kraju. Obiekty te – rozlokowane w linii północ–południe – są silnie ufortyfikowane i schowane w podziemnych tunelach. Umożliwiają one szybkie użycie zarówno mobilnych wyrzutni rakietowych, jak i systemów bezzałogowych, których aktywacja możliwa jest w przeciągu kilku minut.
Rejon Kermanshah Konesh, gdzie znajduje się co najmniej 60 bunkrów ukrytych w tunelach podziemnych, był jednym z pierwszych celów izraelskiego uderzenia. Materiały filmowe z nalotów wskazują na liczne eksplozje, co może świadczyć o trafieniu w aktywne stanowiska rakietowe lub składy uzbrojenia.
Część tych obiektów posiada także wzmocnione silosy, wyposażone w automatyczne mechanizmy przeładunku pocisków balistycznych, działające na zasadzie karuzel rewolwerowych. Przykładem jest kompleks w Haji Abad, gdzie zidentyfikowano co najmniej siedem silosów ustawionych na kierunku Bahrajn–Rijad. Dodatkowo, na wybrzeżu zlokalizowano szereg kompleksów tunelowych, w których stacjonują jednostki rakietowe IRGC Nedsa, przeznaczone do operacji asymetrycznych w strefie przybrzeżnej.
W analizie The Maritime Executive nie odniesiono się do tego aspektu, choć jest on równie istotny. Poza bezpośrednią konfrontacją, niebezpieczeństwo stwarzają również działania pośrednie. Jednym z możliwych elementów irańskiej odpowiedzi mogą być działania ugrupowań terrorystycznych powiązanych z Teheranem. Ich ataki mogą być prowadzone z terytoriów innych państw, co daje Iranowi możliwość uniknięcia bezpośredniego zaangażowania sił regularnych.
Hezbollah, mimo osłabienia części szlaków zaopatrzenia z Iranu przez Syrię – m.in. w wyniku izraelskich nalotów – nadal dysponuje realnym potencjałem do działania w regionie. Podobne możliwości mają ugrupowania proirańskie w Iraku oraz rebelianci Huti w Jemenie, osłabieni wcześniejszymi atakami US Navy, lecz wciąż uzbrojeni w irańskie rakiety i systemy bezzałogowe. Niewykluczone są również zamachy terrorystyczne na terytorium Izraela oraz ataki na izraelskich obywateli za granicą, także w Europie.
Z punktu widzenia izraelskiego planowania, kluczowe dla zapewnienia bezpieczeństwa przed potencjalnymi kontratakami są działania mające na celu całkowitą neutralizację wspomnianych wcześniej instalacji rakietowych. Szczególnym zagrożeniem są obiekty wyposażone w nowoczesne pociski balistyczne średniego zasięgu typu Haj Qassem – konstrukcje na paliwo stałe, projektowane z myślą o szybkim odpalaniu z ukrycia. Według zachodnich źródeł, mogą być wyposażone w manewrujące głowice bojowe oraz korzystać z pasywnych systemów naprowadzania, co znacząco utrudnia ich przechwycenie.
Izrael przedstawia trwającą kampanię jako działanie wymuszone okolicznościami, mające na celu zapobieżenie osiągnięciu przez Iran zdolności nuklearnych. Jednocześnie jest to operacja obliczona na trwałe ograniczenie irańskiego arsenału rakietowego oraz osłabienie długofalowej strategii ekspansjonizmu, którą Islamska Republika prowadzi poprzez wspieranie proxy i destabilizowanie państw regionu. W tym zakresie cele Izraela pozostają zbieżne z interesami Stanów Zjednoczonych.
Dodatkowym celem jest osłabienie struktur dowodzenia IRGC poprzez precyzyjne uderzenia wymierzone w elity przywódcze tej formacji, które odpowiadają za planowanie operacji asymetrycznych oraz kampanii odwetowych. Jednocześnie można zauważyć pewną powściągliwość w działaniach wobec regularnych sił zbrojnych Iranu – Marynarki Wojennej (Nedaja) czy wojsk lądowych – które w opinii niektórych analiz są bardziej powiązane z obozem reformatorskim reprezentowanym przez prezydenta Masouda Pezeshkiana.
Trzy dni precyzyjnych nalotów i druzgocące skutki dla irańskiej infrastruktury strategicznej. Ponad 200 samolotów bojowych, setki misji i dziesiątki trafionych celów – od stanowisk dowodzenia, przez centra prac nad bronią jądrową, po podziemne silosy rakietowe. Siły Powietrzne Izraela (IAF) niemal bez przeszkód przenikają w głąb irańskiej przestrzeni powietrznej, wcześniej skutecznie neutralizując systemy obrony przeciwlotniczej. W rezultacie wyeliminowano kilkunastu wysokich rangą dowódców oraz kluczowych naukowców zaangażowanych w program atomowy.
W użyciu znajdują się m.in. precyzyjne bomby penetrujące typu bunker buster, które pozwalają razić cele ukryte głęboko pod ziemią. Uderzenia prowadzone są z wysoką intensywnością, a skala kampanii wskazuje na przygotowaną z wyprzedzeniem i szeroko zakrojoną operację, której celem jest trwałe osłabienie irańskich zdolności do prowadzenia wojny symetrycznej i asymetrycznej.
14 czerwca wieczorem izraelskie okręty wojenne zostały zaangażowane w działania obrony przeciwlotniczej w rejonie Hajfy w związku z nadlatującymi z Iranu bezzałogowymi systemami powietrznymi (UAV) i rakietami.
Wykaz jednostek w porcie wojennym Bandar Abbas (obraz satelitarny z 2 czerwca):

Analiza zdjęć satelitarnych z 2 czerwca pokazuje, że większość okrętów Marynarki Wojennej Iranu (Nedaja) wciąż stoi w bazie Bandar Abbas. Tak demonstracyjne „trzymanie floty w porcie” sugeruje, że Teheran celowo unika eskalacji na morzu. Z kolei Izrael powstrzymuje się od atakowania regularnej marynarki, licząc, że Nedaja może stać się przeciwwagą dla zdominowanego przez twardogłowych dowódców IRGC. Taka kalkulacja zostawia Tel Awiwowi furtkę do wykorzystania ewentualnego sporu wewnętrznego w Iranie na swoją korzyść.
Skład floty skupionej w Bandar Abbas potwierdza, że port jest główną bazą floty wojennej Nedaja oraz kluczowym zapleczem logistycznym IRGC Nedsa. To naturalny cel izraelskich uderzeń prewencyjnych wymierzonych w zdolności podwodne i rakietowe Teheranu.
Źródło: The Maritime Executive/MD


11 listopada grupa uderzeniowa z lotniskowcem USS Gerald R. Ford (CVN-78) weszła w rejon odpowiedzialności USSOUTHCOM na Karaibach. Oficjalnie to wsparcie działań przeciw przemytowi narkotyków, w praktyce czytelny sygnał dla Caracas w czasie narastającego napięcia na linii USA–Wenezuela. To pierwsza tak duża demonstracja siły US Navy w tym rejonie od wielu lat i wyraźne ostrzeżenie, że Waszyngton nie zamierza oddać kontroli nad swoim południowym przedpolem.
W artykule
To największe od lat wzmocnienie obecności US Navy w Karaibach – ruch czytelny jako presja na Caracas, równolegle z operacjami antynarkotykowymi. Połączenie tych dwóch wątków ma prosty przekaz: Waszyngton kontroluje południowe przedpole i jest gotów szybko eskalować, jeśli Maduro podniesie stawkę.
Na wody karaibskie wszedł nie tylko lotniskowiec, ale cały pływający zespół uderzeniowy. USS Gerald R. Ford to pierwsza jednostka nowej generacji amerykańskich lotniskowców o napędzie jądrowym. Posiada pełne skrzydło lotnicze, kompleksową obronę przeciwlotniczą oraz rozbudowane systemy rozpoznania. Wraz z towarzyszącymi mu niszczycielami i okrętami wsparcia tworzy samowystarczalny organizm, zdolny prowadzić działania przez wiele tygodni bez zawijania do portu.
🔗 Czytaj więcej: Lotniskowiec USS Gerald R. Ford na wodach Morza Północnego
Kiedy taki zespół pojawia się w danym akwenie, zmienia się dynamika całego regionu. Znikają z radarów małe jednostki o wątpliwym statusie, a statki handlowe zaczynają ściślej trzymać się korytarzy morskich. Dla marynarzy z państw regionu to jasny sygnał: ktoś teraz przejął kontrolę nad tymi wodami.
Pentagon w swoich komunikatach podkreśla, że obecność lotniskowca ma wspierać działania przeciwko organizacjom przestępczym w rejonie Karaibów. To obszar, przez który od dekad biegną morskie szlaki przemytu narkotyków i broni.
Lotniskowiec typu Ford nie ściga motorówek z kontrabandą. Jego zadanie to rozpoznanie, stała obecność w powietrzu i wsparcie tych, którzy pilnują porządku z bliska. Sam fakt pojawienia się w tym rejonie mówi więcej niż oficjalne komunikaty: Waszyngton przypomina, że południowe przedpole ma pod kontrolą. Gdy na horyzoncie widać USS Gerald R. Ford, nikt w regionie nie ma wątpliwości, kto rozdaje karty na morzu. To również czytelny sygnał dla Caracas – napięcie nie słabnie, a obecność amerykańskiego lotniskowca wyraźnie zwiększa presję na wenezuelski reżim.
Grupa uderzeniowa z lotniskowcem USS Gerald R. Ford na czele to nie demonstracja, lecz pełnowartościowa formacja bojowa. Na pokładzie amerykańskiego lotniskowca stacjonuje ponad siedemdziesiąt maszyn – od myśliwców F/A-18 Super Hornet, przez samoloty wczesnego ostrzegania E-2D Hawkeye, aż po śmigłowce wielozadaniowe MH-60R. To one tworzą pierwszą linię rozpoznania i rażenia, pozwalając Amerykanom działać setki kilometrów od własnych wybrzeży. Sam lotniskowiec dysponuje również własnymi środkami obrony – wyrzutniami pocisków rakietowych krótkiego zasięgu i systemami artyleryjskimi do zwalczania celów nawodnych oraz nisko lecących pocisków manewrujących.
W skład zespołu wchodzą niszczyciele typu Arleigh Burke: USS Bainbridge (DDG-96), USS Mahan (DDG-72) oraz USS Winston S. Churchill (DDG-81), pełniący rolę okrętu dowodzenia obroną powietrzną. Każdy z nich ma system Aegis i wyrzutnie VLS, a także zdolność użycia pocisków manewrujących Tomahawk, zapewniając parasol OPL i silne możliwości uderzeniowe z morza.
W razie konfliktu taki zespół jest w stanie przeprowadzić zmasowane uderzenie z morza w głąb terytorium przeciwnika. Zasięg operacyjny Tomahawków pozwala na rażenie celów oddalonych o ponad tysiąc kilometrów – a to oznacza, że nawet bez przekraczania granic wód terytorialnych Amerykanie mogliby sparaliżować kluczowe obiekty wojskowe i infrastrukturalne wenezuelskiego wybrzeża. Uderzenie poprzedziłoby rozpoznanie prowadzone przez samoloty pokładowe i drony zwiadowcze, wspierane przez śmigłowce ZOP tropiące okręty podwodne.
🔗 Czytaj też: USS Gerald R. Ford z wizytą we Włoszech
W praktyce oznacza to, że cała grupa działa jak jeden, samowystarczalny organizm: lotnictwo przejmuje kontrolę nad przestrzenią powietrzną, krążowniki i niszczyciele tworzą tarczę obronną, a okręty zaopatrzeniowe dostarczają paliwo i amunicję. W ciągu kilku godzin taka formacja jest zdolna prowadzić równoczesne operacje w powietrzu, na morzu i przeciwko celom lądowym. Dlatego wejście USS Gerald R. Ford na wody Karaibów nie można traktować jako rutynowej rotacji floty. To demonstracja siły i gotowości, która – nawet bez wystrzału – działa jak uderzenie precyzyjnie wymierzone w polityczne centrum Caracas.
W nadchodzących tygodniach okaże się, czy obecność lotniskowca USS Gerald R. Ford i jego eskorty na Karaibach to jedynie presja polityczna, czy zapowiedź działań o szerszym wymiarze. Dla Pentagonu to test skuteczności globalnej projekcji siły. Dla Wenezueli – moment prawdy, jak daleko może się posunąć w konfrontacji z USA. Dlatego, mimo deklaracji US Navy o „polowaniu na przemytników”, niewielu wierzy, że to jedyny cel. Skala i timing wskazują, że kluczowy jest sygnał strategiczny pod adresem Caracas. A dla obserwatorów z naszej części świata to przypomnienie, że w polityce morskiej nie ma pustych gestów. Każdy ruch floty wojennej to komunikat – czasem głośniejszy niż jakiekolwiek oświadczenie dyplomatyczne.
Fajnie napisane.
Pozdrawiam