Enter your email address below and subscribe to our newsletter

Nowoczesne floty kontra piractwo i sabotaże na morzu. Skuteczność, odstraszanie i konsekwencje

W epoce, w której na wodach międzynarodowych dominują zaawansowane systemy rozpoznania i technologii morskich, piractwo morskie nie zniknęło – lecz przeszło ewolucję. Głośne ataki na jednostki handlowe, przypadki sabotażu infrastruktury morskiej oraz incydentalne starcia piratów z okrętami wojennymi dowodzą, że zagrożenia asymetryczne wciąż pozostają wyzwaniem dla współczesnych sił morskich.

Od legendarnych korsarzy do nowoczesnych napastników

Dzisiejsi piraci mają niewiele wspólnego z romantycznymi wyobrażeniami o Czarnobrodym. Działają głównie na wodach Zatoki Adeńskiej, Oceanu Indyjskiego i Zatoki Gwinejskiej, korzystając z szybkich łodzi, broni automatycznej i precyzyjnej wiedzy na temat ruchu jednostek handlowych. W większości przypadków unikają okrętów wojennych – ale nie zawsze.

Jednym z wielu przykładów jest incydent z 2010 roku gdzie załoga fregaty USS Nicholas (FFG-47), operując w ramach misji zwalczania piractwa, przechwyciła piracką jednostkę rybacką typu skiff. W wyniku krótkiego starcia, podczas którego piraci otworzyli ogień, siły amerykańskie odpowiedziały ogniem, unieszkodliwiając zagrożenie i zatrzymując napastników. To starcie udowodniło, że choć piraci są zdeterminowani, brakuje im środków do skutecznego działania przeciwko siłom wojennym.

Jeszcze bardziej spektakularnym przykładem skutecznej reakcji US Navy była operacja ratunkowa w kwietniu 2009 roku. Po porwaniu statku MV Maersk Alabama, którego kapitanem był Richard Phillips, dowództwo amerykańskie skierowało do akcji niszczyciel rakietowy USS Bainbridge typu Arleigh Burke. Gdy negocjacje z piratami utknęły w martwym punkcie, operatorzy Navy SEALs przeprowadzili skuteczny atak, eliminując zagrożenie i ratując kapitana bez strat własnych.

W 2021 roku duńska fregata Esbern Snare operująca na wodach Zatoki Gwinejskiej w ramach misji międzynarodowej wykryła podejrzaną jednostkę. Gdy załoga duńska podjęła próbę jej skontrolowania, doszło do wymiany ognia. W wyniku wymiany ognia piraci zostali unieszkodliwieni, a ich jednostka zatopiona. Incydent ten potwierdził, że okręty państw europejskich dysponują realnymi zdolnościami do reagowania na zagrożenia asymetryczne w warunkach rzeczywistego zagrożenia.

Przytoczone przypadki dowodzą, że piraci – choć często lekceważeni jako zagrożenie – są gotowi podejmować ryzykowne działania również wobec okrętów wojennych. Siły morskie dysponujące dobrze wyszkolonym personelem, skuteczną taktyką i nowoczesnym wyposażeniem – niezależnie od bandery – są jednak w stanie skutecznie neutralizować takie incydenty.

Nowoczesne narzędzia walki z piractwem morskim

Ciekawostką jest fakt, że w walce z piractwem morskim coraz częściej wykorzystywane są środki nieśmiercionośne, mające na celu odstraszenie napastników bez eskalowania przemocy. Wśród nich znajdują się LRAD-y (długozasięgowe urządzenia akustyczne emitujące silny, dezorientujący sygnał dźwiękowy), armatki wodne o dużej sile rażenia oraz tzw. dazzle guns – emitery światła laserowego, służące do czasowego oślepiania i dezorientacji. Mają one na celu uniemożliwić piratom abordaż, jednocześnie zmniejszając ryzyko eskalacji przemocy na pokładach jednostek cywilnych. To także element strategii ograniczania ryzyka w działaniach sojuszniczych na wodach o podwyższonym poziomie zagrożenia.

Walka z piractwem morskim – wysiłek międzynarodowy

Warto przypomnieć, że walka z piractwem i zagrożeniami asymetrycznymi na morzu nie jest wyłączną domeną jednej floty ani nawet pojedynczego państwa. Od lat w rejonie Zatoki Adeńskiej działają wielonarodowe zespoły zadaniowe – CTF-150 i CTF-151, funkcjonujące w ramach Combined Maritime Forces, których celem jest ochrona żeglugi, przeciwdziałanie aktom piractwa, przemytowi i innym formom destabilizacji. Istotny wkład w te działania wnosi również Unia Europejska poprzez operację Atalanta, a także okręty państw NATO, które prowadzą niezależne lub koordynowane patrole w obszarach o podwyższonym ryzyku.

Zaangażowanie takich państw jak Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Francja czy Dania nie jest przypadkiem – to konsekwentna odpowiedź na rosnącą niestabilność na morskich szlakach komunikacyjnych. Państwa te nie tylko chronią swoje interesy handlowe i energetyczne, ale również inwestują w systemy wczesnego ostrzegania, interoperacyjność flot oraz rozwój technologii zdolnych do zwalczania nowoczesnych zagrożeń – od klasycznego piractwa po ataki z użyciem dronów i sabotaż infrastruktury krytycznej.

Polska infrastruktura krytyczna i zagrożenia hybrydowe

Wydaje się, że Polska – nie prowadząc obecnie operacji w regionach najbardziej narażonych na piractwo morskie – jest od tego zjawiska geograficznie oddalona. Jednak w dobie rosnącej zależności od morskich szlaków transportowych i infrastruktury krytycznej, ryzyko ataków asymetrycznych staje się coraz bardziej realne. Mowa tu nie tylko o sabotażu, ale także o działaniach prowadzonych zdalnie – za pomocą dronów powietrznych i nawodnych – które mogą zagrozić bezpieczeństwu infrastruktury krytycznej zlokalizowanej na obszarach morskich.

Podmorskie gazociągi, terminal LNG w Świnoujściu, a w niedalekiej przyszłości morskie farmy wiatrowe na Bałtyku – wszystkie te elementy infrastruktury wymagają aktywnej ochrony i zdolności do odstraszania potencjalnych agresorów.

Jak niejednokrotnie słyszałem od kolegów w stopniu komandora – zablokowanie dostaw LNG do Europy przez „piratów” operujących tysiące mil morskich od naszych wybrzeży nie stanowiłoby problemu… o ile ktoś zleci im taką „usługę”. W kontekście agresywnej polityki Kremla nie można wykluczyć scenariuszy, w których tego typu działania stanowiłyby element wojny hybrydowej lub wojny zastępczej (proxy war). Jest to konflikt prowadzony bez bezpośredniego zaangażowania sił rosyjskich, w tym przypadku realizowany za pośrednictwem wynajętych lub inspirowanych grup działających poza oficjalnymi strukturami państwowymi, często na obszarach odległych od bezpośredniego teatru działań wojennych.

Dlatego program Miecznik, zakładający budowę wielozadaniowych fregat o zdolnościach zwalczania zagrożeń nawodnych, podwodnych i powietrznych, powinien być postrzegany jako fundament bezpieczeństwa morskiego. Współczesne realia wymagają, by już dziś uwzględniać zagrożenia wynikające z dynamicznego rozwoju systemów bezzałogowych – nie tylko jako środków ofensywnych, ale również jako narzędzi zapewniających stały dozór i ochronę infrastruktury morskiej.

Kończąc chciałbym wyrazić opinię – rzecz jasna subiektywną – że budowa nowoczesnych fregat, bo to one mogę realizować działania na odleglejszych akwenach i rozwój systemów bezzałogowych powinna stanowić jeden z filarów rozwoju Marynarki Wojennej RP. Oczywiście nie oznacza to pomniejszania znaczenia drugiego segmentu – sił podwodnych – równie potrzebnych, by tworzyć zrównoważoną i kompleksową strukturę zdolną do działania w realiach współczesnego współczesnego pola walki. Tylko współdziałanie jednostek nawodnych i podwodnych daje Polsce szansę na rzeczywisty wpływ na bezpieczeństwo morskie i zdolność do odpierania zarówno zagrożeń konwencjonalnych, jak i tych o charakterze hybrydowym czy asymetrycznym.

W mojej ocenie, ambicją polskich sił zbrojnych powinno być nie tylko reagowanie na zagrożenia, ale zdolność do ich uprzedzania – również w domenie morskiej. Dlatego poważne traktowanie bezpieczeństwa morskiego nie jest wyborem, lecz koniecznością.

Autor: Mariusz Dasiewicz

https://portalstoczniowy.pl/category/marynarka-bezpieczenstwo/
Udostępnij ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

  • Narodowy Dzień Niepodległości w pracy. Ci, którzy 11 listopada nie mieli wolnego

    Narodowy Dzień Niepodległości w pracy. Ci, którzy 11 listopada nie mieli wolnego

    Podczas wczorajszych obchodów Narodowego Święta Niepodległości, gdy na lądzie trwały oficjalne uroczystości, koncerty i parady, część sektora morskiego – w trakcie codziennej pracy – uczciła ten dzień cicho, lecz znacząco.

    Praca w dzień 11 Listopada. Baltic Power, Orlen Petrobaltic i PGZ Stocznia Wojenna pod biało-czerwoną flagą

    Załoga statku instalacyjnego Wind Osprey, pracująca tego dnia na polu Baltic Power – pierwszej morskiej farmie wiatrowej budowanej u polskich wybrzeży – wywiesiła biało-czerwoną flagę i wykonała pamiątkowe zdjęcie na tle żurawia stawiającego kolejne elementy turbiny. Symboliczny, niemal intymny gest – wyrażający nie tylko szacunek dla historii, lecz także świadomość, że właśnie tam, na tej platformie pracy, tworzy się realna niezależność energetyczna państwa.

    Nie był to zresztą jedyny biało-czerwony akcent w otwartym morzu. Także załoga platformy wiertniczej należącej do Orlen Petrobaltic postanowiła 11 listopada zaznaczyć swoją obecność w narodowym święcie. Wśród konstrukcji offshore, z tłem żurawi i świateł eksploatacyjnych, rozciągnęli flagę państwową – wielką, wyraźną, wyeksponowaną. Bez zbędnych słów. Tylko ludzie, stal i barwy. Nie da się tego odebrać inaczej jak jednoznaczny komunikat: tu też jest Polska.

    Narodowy Dzień Niepodległości w pracy. Ci, którzy 11 listopada nie mieli wolnego / Portal Stoczniowy
    Fot. @GdanskSlodi / X

    🔗 Czytaj też: Narodowe Święto Niepodległości 2025: cała Polska w biało-czerwonych barwach

    Z kolei w halach produkcyjnych PGZ Stoczni Wojennej 11 listopada nie był dniem wolnym. Ale hala kadłubowa, w której powstają kluczowe dla Marynarki Wojennej fregaty z programu Miecznik, po raz drugi z rzędu rozświetliła się w biało-czerwonych barwach Brama ma ponad 40 metrów wysokości i powierzchnię dwóch boisk do koszykówki.. Prosty, czytelny gest – a jednocześnie wyrazisty sygnał, że także w zakładzie stoczniowym święto może być obecne. Jako znak szacunku, jako dowód zaangażowania, jako przypomnienie, że bezpieczeństwo państwa buduje się nie tylko w politycznych deklaracjach, ale przede wszystkim w stoczniowej hali – przy spawaniu, planowaniu i pracy zmianowej.

    Nowe oblicze patriotyzmu w Polsce

    To wszystko układa się w szerszy obraz – nie jednorazowego zrywu, lecz wieloletniego procesu. Polskie społeczeństwo stopniowo budzi się z letargu lat 90., kiedy 11 listopada był dla wielu dniem wolnym od pracy – bez treści. Coraz więcej ludzi – zarówno na lądzie, jak i na morzu – rozumie dziś, że niepodległość to nie hasło na transparencie, lecz konkret: odpowiedzialność, praca, wspólnota.

    Wczoraj w całym kraju tysiące ludzi przyszły na obchody – nie dla kamer, lecz dla siebie nawzajem. Rodziny z dziećmi, seniorzy, młodzież – wszyscy z biało-czerwoną flagą w ręku. Bez scenariusza, ale z przekonaniem. Udowadniając tym samym, że patriotyzm jest dla nich czymś realnym i ważnym.

    Biorąc pod uwagę mój wiek i pamiętając, jak wyglądały te obchody dwadzieścia lat temu – często pełne napięcia, nierzadko przysłonięte przez kontrowersje i polityczne podziały – trudno nie zauważyć, jak wiele się zmieniło. Przez lata 11 listopada bywał świętem trudnym – zawłaszczanym, prowokowanym, odzieranym z godności przez hałas, skrajności i medialny przekaz, który z patriotyzmu czynił temat wstydliwy albo kontrowersyjny. Wielu ludzi, zwłaszcza młodych, trzymało się od tego dnia z daleka. Nie z braku szacunku, lecz z niechęci do uczestniczenia w wydarzeniach, przy których zbyt często pojawiały się zamieszki podsycane przez skrajne grupy i osoby traktujące święto instrumentalnie. Prowokacje przykrywały sens tego dnia, a odpowiedzialność próbowano przerzucać na organizatorów.

    🔗 Czytaj też: Dzień Niepodległości: Powrót ORP Gen. K. Pułaski do Portu Wojennego w Gdyni

    Dziś ten obraz na szczęście się się zmienił. Świętowanie w Narodowy Dzień Niepodległości staje się spokojniejsze, bardziej oddolne. Coraz częściej 11 listopada nie oznacza już podziału – tylko wspólnotę przeżywaną lokalnie: na ulicy, w hali stoczniowej, na platformie morskiej, wśród znajomych z pracy czy sąsiadów z dzielnicy. Święto odzyskuje naturalny sens. I właśnie to daje nadzieję, że dojrzewamy – jako społeczeństwo, jako państwo, jako wspólnota.

    Polska dojrzewa. Coraz mniej wstydu przed biało-czerwoną, coraz więcej zwykłej dumy z Orła w koronie na piersi i bandery na maszcie. Coraz więcej osób szuka sensu w patriotyzmie – nie w deklaracjach, lecz w działaniu: w pracy zmianowej, w salucie banderowym, w odśpiewaniu „Mazurka Dąbrowskiego” w miejscach, gdzie bije polskie życie – od portów po najmniejsze miejscowości. Mimo wieloletniej polaryzacji wielu z nas widzi dziś w barwach narodowych nie pretekst do sporu, lecz powód, by stanąć obok siebie. Coraz bardziej widać zmęczenie podziałami, które latami zatruwały wspólnotę. Narasta potrzeba spokoju, normalności, gestu bez ideologii – flagi wywieszonej na burcie, znicza zapalonego na nabrzeżu, krótkiego „cześć i chwała” szeptanego pod nosem. Właśnie w takich drobnych znakach odradza się polskość: bez zadęcia, z godnością.

    To już nie patos, ale dojrzewanie. Do tego, że polskość nie musi być głośna, by być prawdziwa. I że Bałtyk nie jest tylko horyzontem – staje się przestrzenią, w której Święto Niepodległości wybrzmiewa pełnym głosem. Czasem w huku salwy, czasem w ciszy – ale zawsze z godnością.